Z wszelkich mediów, niezależnie od światopoglądu osób wypowiadających się – pomiędzy 8 a 19 września 2022 r. – można było usłyszeć że królowa Elżbieta II (zmarła 8 września) spocznie w krypcie kaplicy św. Jerzego zamku Windsor, obok swego męża, ojca itd.
I właśnie do tych wzmianek mam zastrzeżenia. Uważam bowiem, że zawierają błąd logiczny. Jest on jednak specyficzny, gdyż zależy od światopoglądu, a w przypadku osób wierzących, dodatkowo od wyznawanej przez nie religii. Ów błąd wyzwolił we mnie chęć poruszenia pewnej kwestii, zresztą bardzo ludzkiej; jej miejsce widzę na styku teologii i filozofii.
*
Zakładając, czysto hipotetycznie, gdyż nie jestem materialistą, że człowiek to ciało, i nic więcej – Christopher Hitchens stwierdził obrazowo w Śmiertelności: ,,nie mam ciała, lecz jestem ciałem” ¬ musiałbym w konsekwencji przyjąć, że ciało po śmierci nie jest już, w żadnym razie, człowiekiem, także tym martwym. Pozbawione funkcji życiowych staje się, tylko i wyłącznie, truchłem ⁄ zwłokami ⁄ trupem (trzecie z tych określeń jest niewątpliwie najmocniejsze). I zdaję sobie sprawę, jak strasznie w uszach ogromnej większości ludzi zabrzmiałoby – gdyby do tego doszło – zdanie wypowiedziane przez dziennikarkę o uszminkowanych ustach, prowadzącą wiadomości w jakiejś stacji telewizyjnej. A zdanie to brzmiałoby następująco: Truchło królowej Elżbiety II spocznie w krypcie kaplicy św. Jerzego… (wyobraźnia miałaby ogromne pole do popisu – efekt oglądania np. horrorów).
I w tym właśnie momencie przywołam ponownie pogląd – w postaci nieco jednak rozszerzonej – Christophera Hitchensa:
„Nie ma nic zabawnego w uświadomieniu sobie nagiej prawdy materializmu, że nie
mam ciała, lecz jestem ciałem”.
Sprawa określenia tego czym jest ciało – że nie jest ono wyłącznie ożywionym bądź nie, płaszczem spoczywającym na rodzaju wieszaka, jakim jest szkielet – dotyczy nade wszystko wierzących (z racji chociażby wiary w życie pośmiertne, z czym ciało wiąże się bezpośrednio). I mam tu na uwadze przede wszystkim chrześcijan (kwestię wyznania pozostawiam jednak na boku). Oni bowiem również mówią, że w takim to, a takim miejscu, spocznie ten lub ta. A przecież, tak naprawdę, ich wypowiedź dotyczy ciała, a nie zmarłego, jako takiego: o nim nie można już mówić, gdyż nie współtworzy go już dusza. Winno się więc mówić o ciele człowieka, ciele np. jakiegoś Kowalskiego. Ono bowiem jest, w każdym przypadku, jakby przydane ⁄ przyporządkowane (czasowo), żeby nie powiedzieć: użyczone. I to nawet wielokrotnie bądź nawet nieskończoną ilość razy (za każdym razem jest jednak inne: innych kształtów, innych rozmiarów, innej wagi), jeśli weźmie się pod uwagę metempsychozę.
Nie inaczej jest jednak z duszą; mówimy: czyjaś dusza, dusza np. Fausta, a nade wszystko: moja dusza. Z tego zaś wynika, że moje świadome ,,ja” jest istotową ⁄ podstawową ⁄ fundamentalną częścią mnie (owego każdego „ja”). Natomiast dusza stanowi dodatek – oczywiście niezmiernie istotny – do mego ciała i do… mnie. Nie bez przyczyny mówimy przecież: moja dusza i moje ciało. Owo wspomniane ,,ja” nieodmiennie daje o sobie znać. I daje w efekcie trójcę ⁄ triadę: ja (świadomość), moja dusza, moje ciało. Oczywiście w przypadku osoby nie wierzącej w duszę, będzie tylko ,,ja” i ciało – moje ciało. Tak więc, i w tym wypadku, nie będzie mowy wyłącznie o ciele.
Pojęcie ducha (νoυς, nous, rozum) zostało wprowadzone przez Anaksagorasa (VI ⁄ V w.
- n. e.). I według niego ma on charakter materialny; jest to jednak materialność o specyficznej strukturze. Może ona bowiem oddziaływać na wszelką, typową materię istniejącą na Ziemi, ale również np. wprawiać w ruch ciała niebieskie i… ludzkie.
Platon o duchu nie wspomina. Natomiast np. w Timajosie pisze, że ludzie mają dwie dusze: nieśmiertelną w głowie i śmiertelną w piersiach. W Prawach – w istocie – także mówi o dwóch duszach, ale ich charakter jest inny: jedna czyni dobro, druga zaś jest jej przeciwnością. Ta pierwsza tożsama jest (chyba) z duszą świata; druga zaś z koniecznością, niezbędnością, nieuchronnością. (W tej, jak i w innych kwestiach, Platon nie jest jednoznaczny.)
Z kolei w doktrynie stoików mowa jest i o duszy, i o duchu. I tak rozróżniali oni dwa rodzaje tego drugiego: ducha psychicznego będącego suchszym i cieplejszym od ducha drugiego rodzaju. Pierwszy rodzaj istnieje w zwierzętach i roślinach, drugi – będący umysłem – istnieje nie tylko w ludziach, ale i w całym Kosmosie: stoicy mówili bowiem o duchu świata.
Można stwierdzić, nieco uogólniając, że starożytni Grecy uważali – oczywiście ci nie tak liczni, ci których to zajmowało – że dusza była odpowiedzialna za funkcje życiowe organizmów (nie tylko ludzi). Natomiast duchowi był przyporządkowany umysł, myślenie.
Idea ducha świata, występująca nie tylko w stoicyzmie, wpłynęła na akceptację przez wykształcone warstwy społeczeństwa rzymskiego monoteistycznego chrześcijańskiego Boga. Zresztą rozważania starożytnych pogańskich filozofów dotyczące ducha i duszy miał wpływ na utożsamienie we wczesnym chrześcijaństwie ducha z myślą, duszy zaś z uczuciem. Człowiek więc, i to nie tylko według niektórych filozofów pogańskich, ale i wczesnych chrześcijan, miałby składać się z trzech przenikających się, współdziałających elementów: ciała, ducha i duszy. Współistnienie dwóch pierwszych składowych miało być harmonizowanie przez ten trzeci. Do tych kwestii Antoni Szwed odnosi się następująco:
„Co najmniej od czasów św. Augustyna człowiek pojmowany jest jako współistnienie
trzech sfer doświadczenia: ducha (tak zwanego człowieka wewnętrznego), duszy
(dokładniej: Psychiki) i ciała” (ze szkicu Lęk jako przejaw ludzkiej wolności w
interpretacji Sørena Kierkegaarda; „Ethos”, 27 (2014) nr 4⁄ 108).
Antoni Szwed wspomina o tych trzech sferach, jako o czymś znanym, stale obecnym w chrześcijańskim opisie rzeczywistości. Także tym jak najbardziej współczesnym. Odnoszę jednak, coś więcej niż wrażenie, że jest to pogląd, jeśli funkcjonujący rzeczywiście od św. Augustyna – choć on sam uważał, że człowiek jest „duszą rozumną (anima rationalis), która posługuje się śmiertelnym, ziemskim ciałem” – to wyłącznie np. na marginaliach literatury dla bardzo zainteresowanych. Przede wszystkim jednak jest to koncepcja, która od dawna nie obowiązuje w myśli chrześcijańskiej, przynajmniej tej oficjalnej ⁄ ortodoksyjnej. I to w każdym głównym odłamie tej religii. W niektórych źródłach można natknąć się na informację, że oficjalne odstąpienie od idei trzech elementów (triady) obecnych w człowieku, a zastąpienie jej koncepcją dualistyczną: duszą i ciałem, miało miejsce na IV Soborze Konstantynopolitańskim. A ten odbył się w latach 869-870. W jego efekcie pojęcie ducha, a konkretnie Ducha Świętego zostało ograniczone do jego obecności wyłącznie w dogmacie o Trójcy Świętej, jako trzeciej Osobie.
I tak św. Tomasz (XII ⁄ XIII) twierdził, rozwijając twórczo poglądy Arystotelesa, że człowiek jest istotą zarówno cielesną, jak i duchową, jest „duszo-ciałem”. Podkreślał przy tym, że to dusza sprawia, iż ciało żyje (podążał śladami Arystotelesowskiej koncepcji duszy będącej „pierwszym źródłem życia”).
Georg W. F. Hegel (1770-1831) ,,widział człowieka jako złożenie dwóch pierwiastków: mięsa i nieskończoności. Człowiek to mięso (określane przez berlińczyka jako «spokojna całość», «byt pierwotny» czy «czysta zewnętrzność») ukształtowane przez nieskończoność. Odtąd też staje się dysponentem siebie-mięsa” [z Ojca człowieka Andrzeja C. Leszczyńskiego].
Także Arthur Schopenhauer (1788-1860) odnosił się do ciała i duszy. Z tym, że ciało traktował, jako narzędzie duszy. Konsekwencją tego miało być i to, że w śmierć ciała dusza nie jest zaangażowana. Pozostaje w stanie obojętności (dlatego, że czeka spokojnie na otrzymanie do dyspozycji kolejnego ciała?).
W czasach nam współczesnych, jeśli pominąć materialistyczny pogląd, funkcjonuje więc, i przy tym dominuje w obrębie idealizmu obraz duszy i ciała, jako immanentnych składowych człowieka. To znaczy ten sam, z którym mógłby (chyba) identyfikować się, chociażby, Platon. Z tym, że o ile w katolicyzmie, jak i prawosławiu ów dualizm jest obowiązujący, to – na co warto zwrócić uwagę – w XX w. niektórzy teologowie protestanccy odrzucili koncepcję nieśmiertelnej duszy, nazywając to odplatonizowaniem. Natomiast pośmiertne życie człowieka (innych istot, choć może nie wszystkich, chyba także) oparli na wierze w zmartwychwstanie.
Claude Tresmontant w arcyciekawym Problemie istnienia Boga, pod zdecydowanie innym kątem, rzuca snop światła na kwestię: dusza a ciała. Napisał bowiem tak:
„Kiedy mówi się, że człowiek «składa się z duszy i ciała», nie zdając sobie z tego
sprawę, używa się terminu «dusza» w dwóch różnych znaczeniach: raz explicite i
świadomie, a drugi raz implicite, nieświadomie, «duszą» nazywając ciało. Żywe ciało
bowiem jest ciałem z duszą albo w ogóle nie jest ciałem. Kiedy dusza opuszcza ciało,
nie ma już ciała, a są tylko zwłoki […]”.
Zastanawiając się nad kwestią poruszoną w powyższym cytacie, można dojść do wniosku – poważnie biorę go pod uwagę – że Tresmontant ma rację (a przynajmniej, że może ją mieć): ciało, w którym nie ma już duszy, ciałem już nie jest. Choć w słownikach napotkamy tradycyjne ⁄ dominujące ⁄ obowiązujące określenia na temat ciała. Takie jak np.:
„1.[…] tkanka mięsna, tłuszczowa, łączna i skórna obrastająca szkielet człowieka lub
zwierzęcia […] 2. organizm ludzki lub zwierzęcy (rzadziej roślinny) jako całość:
czasem: tułów […]” (Słownik języka polskiego, PWN, Warszawa 1978).
Istotne jest to, że powyższe słownikowe definicje nie rozróżniają ciała żywego i ciała martwego. Ciało jest ciałem. Koniec.
Reasumując to wszystko, co zostało powyżej napisane: nie pozostaje nic innego, jak przyjąć, że w grobie, czy grobowcu nie tylko nie spoczywa ktoś o takim to, a takim imieniu i nazwisku, ale że również nie ma tam jego ciała. O ciele nie można już bowiem mówić z chwilą opuszczenia jego przez duszę. W takiej sytuacji mamy bowiem do czynienia, tylko i wyłącznie, z trupem. W rezultacie, jeśli przystanie się na pogląd Claude’a Tresmontanta, nie pozostanie nic innego, jak uznać, że na człowieka składają się trzy ,,składowe”: myślące ,,ja” (świadomość, duch), ożywcza dusza i – nie sposób tego inaczej ująć – zwłoki.