Na wstępie wspomnę, że często w swych esejach i szkicach posługuję się cytatami.
Np. wtedy, gdy chcę zaprezentować kilka słów czy zdań stanowiących swoisty zaczyn myślowy, który stał się początkiem moich przemyśleń. I aby bez zbędnych formalności przejść do konkretów, podaję poniższy wyimek mówiący, wprawdzie nie bezpośrednio, o tym, jaką pozytywną rolę może odegrać cytat, czyli „dosłowne przytoczenie w tekście fragmentu innego tekstu lub czyichś słów”
(Słownik języka polskiego, PWN, Warszawa 1978):
„Tekst dobrze wykorzystany to tekst, który zwracasz kulturze już jako twój”
(Constantin Noica w: Gabriel Liiceanu, Dziennik z Păltinişu).
Przywołałem ten pogląd Constantina Noici, gdyż biorę sobie do serca fakt, że kultura, w tym literatura, jest stopniowym nakładaniem (się) na siebie myśli; zdecydowana większość z nich nie jest, oczywiście, odkrywcza. Myśli te mają postać sądów, przypuszczeń, deklaracji, marzeń, wyobrażeń… Owo nawarstwianie, któremu towarzyszy przenikanie się zawartości poszczególnych warstw, trwa od tysiącleci.
Wykorzystuję cytaty, ponieważ wspominając odnoszące się do kultury takie konkrety, jak: nazwiska; tytuły książek, utworów muzycznych, dzieł sztuki; złote myśli, daty, za którymi kryją się np. odkrycia naukowe, itd., pragnę przypominać mym współczesnym, że najczęściej nie są pierwsi, gdyż większość Ameryk została już odkryta (może nawet… wszystkie, a my jedynie tworzymy coraz to nowe ich odmiany/formy). Rajmund Kalicki odnosząc się do pokrewnej sprawy twierdzi nawet, że „większość tajemnic to tylko prawdy zapomniane” (Dziennik nieobyczajny). Szczególnie chętnie cytuję, gdy wspomniane konkrety przynależą do epok bardzo odległych: starożytności czy średniowiecza. Zwłaszcza, gdy są to myśli, które niezmiennie pozostają aktualnymi. A gdy jeszcze ujęto je w zgrabną formę, szczególnie pobudzają do refleksji. Bez względu jednak na to, jak są stare, i jak bardzo przykuwają uwagę czytelników, w pewnych sytuacjach, dzięki obecności tych wyimków, uzyskuję dodatkowo to, o czym Predrag Matvejević tak oto napisał:
„Czasem cytujemy innych, aby uwolnić się od siebie, w nadziei, że ktoś wesprze nas na niepewnej drodze, że czyjś głos zaufany i bliski, doda nam otuchy” (Inna Wenecja).
Jeśli chodzi o mnie, to w ten sposób chcę pokazać każdorazowo również i to, że jestem świadomy bycia dłużnikiem tych, o których, choćby, tylko napomykam. W ten sposób wyrażam także niejednokrotnie zazdrość, że to nie ja dokonałem tych czy innych przemyśleń, i nie nadałem im tak błyskotliwej postaci.
Cytując autorów nieżyjących, zwłaszcza, gdy są zapomniani, obdarzamy ich, jakby nie było, choćby przez moment, jakąś formę istnienia w tym świecie. Bo jak w Liście do Horacego wspomniał Josif Brodski: „kiedy rytm jakiegoś klasyka wchodzi komuś w krew, duch tamtego też w niego wstępuje”. Można zawierzyć w tej sprawie Brodskiemu, gdyż był zaangażowany w przypominanie ludzi pióra, szczególnie poetów, którzy pisali przed nim, a których dokonania, z różnych powodów, były mu bliskie.
Są osoby, które krytycznie reagują na teksty, w których stwierdzają obecność licznych (ile to jest „licznych” jest rzeczą względną) zapożyczeń tekstowych. A pod adresem owego, że tak go nazwę ‒ założyciela kierują znaki zapytania. Są bowiem niejednokrotnie zdania, że istnieją istotne przesłanki ku temu, aby uważać, iż nie posiada on, w tej czy innej kwestii, własnych poglądów, albo ‒ nie jest w stanie nadać im zgrabnej formy. Nie mają go może za osobnika pozbawionego skrupułów w korzystaniu z cudzego dorobku: dostrzegają bowiem cudzysłowy, ale biorą pod uwagę jego małą samodzielność intelektualną.
Jeśli chodzi o mnie, to jestem zdania, że posługiwanie się cytatami, jak też przytaczanie własnymi słowami cudzych np. opinii (pamiętając w obu przypadkach o podaniu autora i, ewentualnie, także tytułu utworu), nie przynosi ujmy temu, kto to czyni. Chyba, że tworzy on teksty, które rzeczywiście nie zawierają samodzielnych przemyśleń. A on sam jest, tylko i wyłącznie, kompilatorem/rzekomym autorem. Ale kompilacja, to znaczy zlepek cudzych tekstów bądź ich fragmentów (najczęściej tych drugich), niejednokrotnie tworzących zgrabną i nawet interesująca całość, jest odrębnym tematem. Odrębnym, gdyż dotyczącym niejednokrotnie oceny moralnej bądź osądzenia.
Wspomniałem w poprzednim akapicie, że uważam stosowanie cytatów za coś jak najbardziej stosownego. I jakby tego było mało, zaznaczę zdecydowanie, że gdy mam do czynienia z esejem, a nie widzę w nim fragmentów wyróżnionych, takimi czy innymi, cudzysłowami bądź zapisanych kursywą, albo nie zauważam nazwisk ujętych w nawiasy, wówczas powstają we mnie wątpliwości dotyczące tego, czy aby na pewno to, co znajduje się pod tytułem, jak też pod imieniem i nazwiskiem autora, zawiera wyłącznie jego oryginalne przemyślenia. Owe wątpliwości w trakcie lektury mogą się pogłębiać. W rezultacie czego mogę zacząć podejrzewać, że mam do czynienia z próbą ukrycia wpływu wywartego przez kogoś innego/innych. A to po to, aby sprawić wrażenie, iż mam do czynienia z oryginalnymi poglądami autora.
Tymczasem wspomniany kilkakrotnie współudział (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) ze strony innych ludzi pióra, ale nie tylko ich, jest czymś jak najbardziej normalnym, wręcz… nieodzownym. Także za sprawą odwoływania się do innych twórców, dawnych i współczesnych, zapożyczania się u nich, powoływania się na nich dla zyskania wspominanego poparcia/wsparcia, albo polemizowania z nimi, dokonuje się rozwój nie tylko literatury, ale również np. filozofii (także sztuki, gdyż np. w malarstwie również mamy do czynienia z cytowaniem, wprawdzie specyficznego rodzaju, ale jednak). I właśnie o owym współudziale, w eseju W cieniu Dantego, tak oto wyraził się Josif Brodski:
„Jednym z celów dzieła sztuki jest tworzenie dłużników; paradoks polega na tym, że im głębiej artysta tkwi w długach, tym jest bogatszy”.
Prozaik bądź poeta, a także ten czy inny artysta, sięgając do dorobku poprzedników, jak i sobie współczesnych, staje się owym dłużnikiem. I ma szanse na to, że zostanie bogatym, wręcz bardzo bogatym dłużnikiem. Z kolei jego własny dorobek, jeśli będzie rozwinięciem/uzupełnieniem tego, co zastał i twórczo wykorzystał (nie zawsze świadomie), sprawi, że inni będą zadłużać się u niego.
Rzecz jasna powstają utwory, które nie zawierają żadnych cytatów, gdyż, po prostu, nie muszą (do nich nie odnoszą się oczywiście poczynione przeze mnie wcześniej zastrzeżenia, co do braku cytowań). Ich autorzy odwołują się bowiem do ogólnych, powszechnie znanych pojęć, przytaczają np. nazwiska funkcjonujące w przestrzeni kulturowej, za którymi skrywają się bardzo konkretne treści, które znać warto; a niekiedy wręcz znać należy.
Lecz mając na uwadze, choćby tylko, kilkuwiekową historię eseju (w przypadku historii literatury, jako takiej, w grę wchodzą dziesiątki wieków), powątpiewam w to, że ów brak zapożyczeń myślowych/pojęciowych, może być szerszym zjawisko. Literatura, szczególnie ta niebeletrystyczna, jest w swej dominującej części konfrontowaniem się z tym, co powiedzieli bądź aktualnie mówią inni (przede wszystkim jednak ci pierwsi). W takich właśnie polemikach wykuwają się nowe poglądy i idee. Brak takich polemik oznaczałby nie-rozwój istotnej części literatury (w znacznie mniejszym stopniu dotyczy to beletrystyki, gdyż w jej przypadku o wiele ważniejsi są nowi, niezwykli bohaterowie i ich zaskakujące przygody, wymyślone światy będące miejscami akcji, zastosowanie nieznanych dotąd technik narracji itd.).
*
Czymś miłym, satysfakcjonującym, ale i nobilitującym, jest, moim zdaniem, prezentacja własnych przemyśleń obok złotych myśli uznanych autorów. Zwłaszcza jeśli należą oni, z rozmaitych powodów, do grona ulubieńców tego, kto przytacza ich poglądy. Choć w przypadku tych, których życie zakończyło się, nie wiemy czy byliby zawsze zadowoleni z tego, w jakim celu cytaty z ich utworów zostały użyte. Mogliby przecież mieć, chociażby, pretensje, że ci, którzy ich zacytowali, nie uwzględnili kontekstu. A w wyniku takich zaniedbań, celowych bądź wynikających z braku dostępu do tekstów źródłowych, przyszło im firmować poglądy, z którymi nigdy nie utożsamiali się bądź były one im nieznane. No ale oni, jak też, w myśl porzekadła, dzieci i ryby, głosu nie mają; przynajmniej na tym świecie. Może czekają na okazję… Ale nim ta nadejdzie, warto przytoczyć następujący wyimek z O aniołach Andrei Pleşu (mając na uwadze myśl zawartą w tym cytacie zaznaczę, że książkę tę przeczytałem):
„Rozpowszechnioną formą niedouczenia jest wyświechtany cytat. Są tacy, którzy nie czytali Blagi, ale wiedzą, że «wieczność narodziła się na wsi», nie czytali Kanta, ale znają słynne «niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie» itd.”.
Czy Andreia Pleşu nie jest jednak, aby zanadto zasadniczy? Oczywiście dobrze byłoby znać teksty, z których pochodzą myśli, które wpletliśmy do swych utworów bądź wypowiedzi. Ale nie sposób przecież przeczytać wszystkiego (zresztą czy warto, nawet gdyby było to możliwe?). A bardzo często cytaty stanowią światy same w sobie. Powinny być jednak użyte w znaczeniu, jakie nadali im ich autorzy. Przykładem tego, co może sprawić wyrwanie jakiejś myśli z kontekstu, jest słynne Nietzscheańskie zdanie: „Bóg jest martwy” (Gott ist todt). Tych słów Friedrich Nietzsche nie wypowiedział z trumfem. Ale wprost przeciwnie – z trwogą! Lecz o tej trwodze mało kto chce pamiętać, nie jest ona wygodna. Burzy bowiem obraz owego filozofa jako, niemal, zabójcy Boga.
*
Można oczywiście przyjąć, że po okresie pisarskiego terminowania ‒ może go charakteryzować podbudowywanie cudzymi argumentami własnych poglądów, których nie jest się do końca pewnym ‒ winien przyjść czas, aby z tym skończyć. To znaczy uznać, że egzamin mistrzowski został zdany i nie wzywać już na pomoc mistrza/mistrzów, u których się dotąd świadomie zadłużało. Jest jednak takie oto „ale”, o którym była zresztą już mowa, i to nie raz: rozwój kultury, w tym literatury, to suma dokonań poprzedników. Rzecz więc w tym, aby do owej sumy dodać Coś własnego! A cytowanie innych, jak też bycie cytowanym, jest jedną z możliwych form uczestniczenia w tym dodawaniu, które ma stale miejsce. Tylko tym i Aż tym!