Gorące lato na wsi, niedziela, ostatni dzień wolności przed poniedziałkiem i szkołą. Nudzę się w domu, chciałabym odwiedzić koleżankę z klasy, mieszka za lasem, tylko kilka domów dalej, ale nie umówiłyśmy się wcześniej. Wystukuję numer znaleziony w książce telefonicznej i czekam, jest sygnał, jeden, drugi, kolejny, nikt nie odbiera, nie usłyszeli? Nie ma ich domu? Szkoda czasu na myślenie, postanawiam to sprawdzić osobiście.
Tamtym razem ryzyko się opłaciło i był to zdecydowanie udany dzień, ale gdyby podobna sytuacja miała miejsce kilka lat później, jej przebieg prawdopodobnie wyglądałby zupełnie inaczej. Po pierwsze nie stałabym w korytarzu mojego domu ze słuchawką na kablu przy uchu, czekając w niepewności czy powtarzalny sygnał zostanie przerwany przez głos mamy, taty, a może babci mojej koleżanki, tylko wysłałabym do niej wiadomość. Dzięki rozwojowi technologi, przepływ informacji może wiązać się z kilkoma kliknięciami w telefonie, który zazwyczaj mamy pod ręką, życie wydaje się przez to dużo łatwiejsze, a relacje międzyludzkie znacznie prostsze. Mimo wszystko wśród osób urodzonym w latach 90. często pokutuje przekonanie, że obecne pokolenie nastolatków nie doświadczyło „prawdziwego życia”, bo nie piło oranżady za 50 groszy, nie naprawiało kasety długopisem i nie rozmawiało przez telefon z kablem albo ten w budkach na żetony. A może głównym powodem sentymentu za minionymi czasami jest samotność, która była mniej odczuwalna dzięki silniejszym więziom społecznych, bliższym relacją z rodziną i przyjaciółmi odwiedzanymi bez zapowiedzi, co dzisiaj często wydaje się nietaktem.
Nowoczesność jednak rządzi się swoimi prawami, a rozwój cywilizacji daje nam setki nowych możliwości, o których naszym dziadkom czy rodzicom nawet się nie śniło, udogodnień ułatwiających pracę rąk ludzkich. Wiejskie życie zmieniło się bez wątpienia, jeśli porównany go z tym, jak wyglądało jeszcze kilkanaście lat temu. Sposób spędzania wolnego czasu, praca, model rodziny, czy wspomniane już więzi międzyludzkie uległy znacznemu przeobrażeniu. Obecna wieś to często tereny zasiedlane przez ludność napływową, poszukujących ciszy i spokoju mieszkańców miast, czy seniorów chcących spędzić w „leśnym zaciszu” jesień swojego życia. Ludzi, którzy do tej pory byli sobie obcy, a nagle zostali sąsiadami i widują się, wyglądając zza ogrodzeń, wysokich murów, dzieląc tę samą ścieżkę w lesie. Mijają tygodnie, miesiące, lata, a ich znajomość wciąż ogranicza się do speszonych uśmiechów, gdy przechodzą obok siebie podczas spaceru z psem lub cichego „Dzień dobry”. Pomimo bliskiej odległości, nie zawsze znają swoje imiona, mają za to wiedzę na temat aktualnych modeli samochodów tego drugiego, szacowanej częstotliwości dostaw kurierskich i grilli, na które nigdy nie zapraszają siebie nawzajem.
Zwyczaj spontanicznych odwiedzin, rozmów „przy płocie”, czy niespodziewanych wizyt sąsiadki, która przyszła pożyczyć kilko cukru, obumiera także wśród tych, którzy od pokoleń mieszkają w jednym miejscu, wciąż zajmują się rolnictwem lub kultywują w pamięci opowieści przodków, o żmudnej pracy na roli. Rodziny wielopokoleniowe, z babcią, dziadkiem i wnukami biegającymi po podwórku, również nie są już typowym obrazem. A co za tym idzie, nie raz dochodzi do tego, że w piętrowych domach z dużym ogrodem pozostają samotne starsze osoby, opuszczone przez dorosłe dzieci, które wyjechały do miasta, czy za granicę, gdzie założyły nowe rodziny. Niejednokrotnie osoby takie, po śmierci współmałżonka, zostają zdane same na siebie.
Życie na wsiach, zwłaszcza tych tradycyjnych, gdzie do najbliższego sklepu jest kilka kilometrów, kościół znajduje się w innej wsi, a lekarz zbyt daleko, dla samotnej, starszej osoby nie jest łatwe. Zdarza się, że seniorzy zostają zmuszeni do sprzedaży domu i nie rzadko za namową rodziny, przeniesienia się do mieszkania w bloku, gdzie teoretycznie wszystko jest pod ręką, nie ma obowiązku koszenia trawy i martwienia się o opał na zimę. Pomimo tego, nie zawsze potrafią pogodzić się z faktem zmiany miejsca, w którym spędzili całe życie. Poczucie izolacji od społeczeństwa, życie z obcymi, nieznanymi osobami za ścianą, gdzie wszystko jest nowe i obce, staje się ich nową bolączką. Jedno wciąż pozostaje niezmienne – samotność, do której niezależnie od miejsca nie sposób się przyzwyczaić.
Samotności nie ogranicza się do dużego miasta, czy małej wieś, singla, czy człowieka w związku, kobiety lub mężczyzny, mieszkania w bloku, czy domu z ogrodem. Trudno jednoznacznie określić co ją powoduje, ale osamotnienie jest uczuciem, którego nie da się zagłuszyć nowym mieszkaniem, czy „uleczyć” wyższym standardem społecznym. Wydaje się, że tym, co łączy mieszkańców wsi i mieszkańców miasta jest częste wyalienowanie, brak poczucia wspólnoty i relacji z osobami z najbliższego otoczenia.
Moja mama często wspomina, że w czasach jej młodości popularne były tzw. wieczorne potańcówki. W praktyce oznaczało to spotkanie grupy znajomych ze wsi, np. w garażu i zabawa do muzyki z magnetofonu. Typowym zjawiskiem było również chodzenie do sąsiadów „na telewizor”, bo nie każdy mógł sobie pozwolić na ten „cud techniki”. Teraz telewizor nie wydaje się już żadnym luksusem, a wręcz został wyparty przez internet, do którego większość z nas ma regularny dostęp. Mimo wszystko, ludzie nieustannie szukają czegoś nowego, co spowoduje, że będą bardziej szczęśliwi. Pożądają zmian, które w praktyce mogą okazać się rozczarowaniem, bo człowiek to wymagająca istota, której do życia nie wystarczy jedzenie i dach nad głową, nasze potrzeby sięgają znacznie głębiej.
Przychodzi mi do głowy sytuacja sprzed kilku lat, gdy mieszkałam w akademiku. Pierwszego dnia po przyjeździe studentów, spora część osób, w tym ja, spędzała wieczór na parterze obok recepcji. Na sofach ułożonych w półkole, twarzami do siebie, nowo przybyli mieszkańcy, siedzieli w milczeniu, zgarbieni nad ekranami telefonów, laptopów czy innych urządzeń. Tylko tam była bowiem możliwość skorzystania z darmowego Wi-Fi, jeśli ktoś nie zdążył jeszcze zapewnić sobie dostępu do internetu w pokoju. W którymś momencie dało się słyszeć głośny szept ochroniarza kierowany do innego pracownika: „[…] patrz jak oni śmiesznie wyglądają”. Pamiętam, że nikt nawet nie podniósł oczu w reakcji na ten komentarz, tak jakby żaden z obecnych go nie usłyszał, albo nie widział w swoim zachowaniu nic dziwnego, bo jako przedstawicielom „pokolenia stale online” nie przyszło nam do głowy, że można inaczej.
Nieustanny przepływ informacji, doniesień medialnych, plotek, faktów, ciekawostek, zawrotne tempo życia, czy nadmiar bodźców powoduje, że jesteśmy coraz bardziej zmęczeni. Jak więc znaleźć czas i dodatkową siłę na rozmowę, wysłuchanie obcych problemów i po co, skoro łatwiejszym rozwiązaniem na relaks i kontakt ze światem jest włączenie radia, telewizora lub rozmowa przez komunikator internetowy. Nie ma nawet potrzeby wychodzenia z domu, bo dodatkowo, dzięki rozmaitym portalom możemy umawiać się na randki, zawierać nowe znajomości, poznawać ludzi, a jednocześnie zachowywać anonimowość, poczucie bezpieczeństwa i w każdej chwili mieć możliwość zamknięcia „okienka” i zakończenia relacji.
Żyjąc w świecie pełnym ludzi, z łatwiejszą niż kiedykolwiek opcją komunikacji i szansą wchodzenia w interakcje z osobami z niemal każdej części globu, wciąż można czuć się samotnym. Samotnym można być w pomieszczeniu pełnym ludzi, mając setki znajomych na Facebooku, będąc duszą towarzystwa i zarażając uśmiechem podczas spotkań ze znajomymi. Można mieć rodzinę, być wykształconym, bogatym i odczuwać samotność, nawet jeśli wydaje się to nieuzasadnione.
Eksperci i badacze analizują skutki, próbują szukać powodów tego problemu, wskazywać konkretny moment, jakiś punkt kulminacyjny, po którym staliśmy się społeczeństwem samotności i oszacować czy istnieją szanse, aby zatrzymać to zjawisko. Być może sami nie raz zastanawiamy się z czego wynika powszechna anonimowość, dlaczego pomimo łatwiejszego sposoby kontaktu niż telefon na kablu, ludzie odwiedzają się coraz rzadziej. Czy to wszystko przez tą nowoczesność, która obok pozytywnych zmian przyniosła ze sobą również skutki uboczne?