Wielka to zaleta zachować jak najdłużej świeżość uczuć, gorące serce, dziecięcą wrażliwość i zachwyt nad urodą świata. Jeśli dodać do tego lekkość (czasem nieznośną) pióra - to otwarta droga do pisania wierszy. Słowa wprost cisną się same jak oswojone psy łaszące się do ręki pana (porównanie zaczerpnięte od Melchiora Wańkowicza). Które wybrać, a które odsunąć? I tu jest (idąc za tym porównaniem) pies pogrzebany.
Bo jest i druga, ciemna strona pisania. Trzeba odrzucić zbędny balast, to jest nadmiar słów, powtórzeń, utartych skojarzeń, aby odnaleźć właściwe słowo. Ten trud ktoś porównał do pracy rzeźbiarza, który odrzuca kolejne warstwy opornej materii, by odnaleźć właściwą formę, lub do znoju poszukiwacza bursztynu, który przesiewa piasek, by w końcu odnaleźć właściwy okruch. Powstały wiersz czasem musi pozostać w ukryciu, powoli dojrzewać. Wtedy uniknie się zasadzek wielosłowia czy powtórzeń nawet bardzo udanego zwrotu czy porównania, uniknie się zasadzek banalizacji, która może sugerować niedostatek inwencji. I uniknie się frazesu, bo jak stwierdził Wyspiański „frazes jednak wystarczy, by Myśl diabli wzieni”.