Klub Literacki w Poznaniu jest już szacownym jubilatem, niedawno obchodził swoje 50-lecie.
Moje pierwsze zetknięcie z Klubem było prawie 35 lat temu. Czy mogło przytrafić się wcześniej? Czy, gdybym wstąpiła w te literackie progi kilkanaście lat wcześniej, byłabym w innym miejscu swojej życiowej drogi? Nic nie jest tak bardzo bezsensowne, jak „gdybanie”. Pięćdziesiąt lat temu pisałam wiersze w swoim zeszyciku głęboko ukrytym pod blatem biurka, nie mieszkałam wówczas w Poznaniu, a zatem ani to miejsce, ani ten czas. Gdy przyjechałam na studia, techniczne, raczej nie szukałam środowisk literackich i one mnie też nie. Co zatem sprawiło, że znalazłam jednak to miejsce, choć może ono znalazło mnie…
Zadebiutowałam wierszem, poplonem konkursu, wydrukowanym w głogowskiej gazecie. A zatem byłam już po debiucie prasowym, gdy w styczniu 1986 r. przeczytałam informację o Turnieju Wierszy o Poznaniu i Wielkopolsce. Tej zimy czasowo przebywałam w Poznaniu, mieście moich marzeń i snów. Termin nadsyłania materiałów konkursowych akurat się kończył, przygotowałam wiersze, które miałam w symbolicznej szufladzie i wysłałam. Na początku lutego otrzymałam zawiadomienie o zakwalifikowaniu moich tekstów do finału i 17 lutego wybrałam się do Kawiarni Literackiej. Nie zdobyłam pucharu, jeszcze nie, ale to spotkanie miało dla mnie niebagatelne znaczenie. Młodzież zajmująca się techniczną obsługą konkursu wręczała kartki z informacją o Klubie Literackim działającym w Pałacu Kultury, zachęcając do spotkań. Nazwisko prowadzącego Turniej, jednocześnie opiekuna Klubu nie mówiło mi zupełnie nic. Nie istniał wówczas pomocnik „google”!Nie znałam nikogo z uczestników ani organizatorów Turnieju, nawet z nazwiska, oprócz Łucji Danielewskiej, której poezje czytałam. Onieśmielenie przykrywałam tak jak umiałam, czyli uśmiechem. Autorzy - finaliści czytali swoje wiersze przy mikrofonie, a więc był też moment mojego występu.
W trakcie imprezy, do zajmowanego przeze mnie stolika przysiadł się redaktor „Głosu Wielkopolskiego”, Włodzimierz Braniecki, który podczas miłej rozmowy poinformował mnie, że zamierza mój wiersz zamieścić w sobotnim wydaniu gazety.
Nie wierzyłam, że to wszystko się dzieje!
Wkrótce wracałam do siebie, na wieś. Na przekór oczywistym przeszkodom, bo odległość, brak komunikacji, małe dzieci, absorbująca praca itp. itd., zapisałam się do Klubu Literackiego w Poznaniu i byłam sumiennym uczestnikiem klubowych spotkań.
Niezwykłe miejsce, które odrywało mnie od prozy codziennego dnia. Spotykałam tutaj ludzi z kręgu literatury, wśród nich organizatora, animatora, twórcę klimatu spotkań, Jerzego Grupińskiego.
Teraz, na fali rocznicowych wspomnień przejrzałam moje archiwum. Jest w nim kilkanaście arkuszy, książek z dedykacjami, pisma literackie, jest też almanach wydany w 1987 roku. Oprócz mojej skromnej osoby, redaktorzy przedstawili w nim kilkanaście wierszy i biogramów różnych poetów.
Pierwsze spotkanie, na które przyjechałam odbyło się w Sali Kominkowej. Gościliśmy Wojciecha Gawłowskiego. Kolejne to Małgorzata Bratek, poezja śpiewana, Krzysztof Stolc-Polański z Gdańska na wieczorze warsztatowym. W październiku 1986 roku była Łucja Danielewska, potem Wincenty Różański. Ważne, wyjątkowe wieczory.
W kolejnych latach przyjeżdżałam rzadziej, niestety. Miło wspominam kameralne spotkanie, warsztatowy wieczór z Nikosem Chadzinikolau. Czytaliśmy swoje wiersze, omawialiśmy, dzieliliśmy się uwagami. Mój wiersz zyskał ogólną aprobatę, a różę przyniesioną przez opiekuna Klubu wręczał mi sam ówczesny prezes ZLP!
W późniejszym czasie, jak podpowiadają mi zapiski sprzed lat, zachowane arkusze poetyckie i jeszcze funkcjonująca nieźle pamięć, spotykałam w Pałacu wielu twórców. Włodzimierz Jędrzejczak, Tomasz Fellman, Tadeusz Wyrwa-Krzyżański, Danuta Romała-Kaszewska, Grażyna Banaszkiewicz, Ryszard Biberstajn, Katarzyna Michalewska, Hanna Szeląg, Stefan Batkowski, Piotr Bagiński, Maciej Porzycki to tylko niektórzy z nich. Bywały wieczory wyjątkowe, jak ten, na którym prezentował się Marek Kośmider. Osobliwa, przyprawiająca o dreszcz inscenizacja.
Przypominam sobie wigilijny stół, wielki albo raczej długi, przy nim tak wielu, których zbliżyła poezja.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zaniechałam klubowych spotkań. Już po wydaniu pierwszego tomiku przyjeżdżałam na comiesięczne spotkania Koła Literackiego w Klubie Nauczycielskim i tam, zupełnie przypadkowo, usłyszałam o „Dąbrówce” i Jerzym Grupińskim. Dowiedziałam się w ten sposób, że Klub Literacki wciąż działa i nadal ma tego samego opiekuna (jakżeby inaczej!), zmieniło się jednak miejsce spotkań. Nie dociekałam wówczas, dlaczego.
Klub znalazł miejsce w Piątkowskim Centrum Kultury PSM „Dąbrówka”. Poeci, prozaicy, znani, uznani i ci wstępujący na literackie schody. Co sprawia, że przychodzą i zostają? Przecież nikt nie obiecuje ani kariery, ani pieniędzy! A jednak wciąż zbierają się pod najlepszym z szyldów: Jerzy Grupiński – opiekun Klubu Literackiego.