Pomysł opowiedzenia o Damaszku jest skazanym z góry na niepowodzenie zuchwalstwem. Utrwalanie, rejestrowanie fenomenu tego miasta to nieporozumienie. Może dlatego, że jest tak bardzo skomplikowane, gęste, wielowarstwowe?
Lądujemy na skraju Pustyni Syryjskiej, u podnóża górskiego pasma Antylibanu.
Rozświetlone miasto pod nami istnieje od sześciu tysięcy lat. Stolica Aramejczyków, Nabatejczyków, Ummajjadów, Ajjubidów, Al-Dżumhurijja al-Arabijja as-Surijja. Na lotnisku jest pusto, działają tylko stanowiska do odprawy paszportowej, godzina między nocą a świtem. Ruszamy do Damaszku, oddalonego od lotniska czterdzieści kilometrów. Monotonna droga biegnie wzdłuż ghouty, karłowatych drzew i krzaków, które od autostrady oddziela biały pas piasku. Po pół godzinie jazdy pojawiają się stragany oświetlone kolorowymi światełkami. Na tych przydrożnych stoiskach sprzedawane są ciasteczka, kaktusowe napoje, owoce, ale kto je o tej porze kupuje? Kto je w tych miejscach odwiedza? Jest trzecia w nocy, z rzadka mija nas pojedynczy samochód. Choinkowe stanowiska w suchej świetlistej poświacie nasuwają myśl o nierzeczywistości przydrożnych pejzaży. To wrażenie będzie się powtarzać z każdym pobytem w Damaszku, mieście do innych niepodobnym. Powoli wyłaniają się przedmieścia z rozbłyskami białych i zielonych neonów minaretów. Niespodziewanie z prostej dotąd drogi skręcamy w wąską ulicę, zakręty, gąszcz wysuszonej zieleni, paralitycznie wygięte drzewa, pola kaktusów. Mezze, zachodni Damaszek.
Trwa ramadan, czas żmudnego, wykańczającego poddających się mu postu. O wschodzie słońca następuje rozdarcie nieba natarczywym przyzywaniem przez muezzinów Boga. Jest w nich tyle tęsknoty i grozy, że słyszący je zastyga w strachu, że wzywany z taką mocą zaraz się tu pojawi. Nad Damaszkiem tysiąca meczetów i wielu chrześcijańskich kościołów kilkunastu wyznań, efektem podobnym echu unoszą się długo trwające, nakładające się na siebie modlitwy, dzwony kościołów chrześcijańskich. Głosy milkną, gorącemu, unieruchomionemu na czas modlitwy powietrzu zostaje przywrócone życie. Miasto śmiertelnie poważnie odrzucające ateizm.
Chrześcijaństwo damasceńskie nie ma sobie równych w bogactwie i wielości rytów liturgicznych, języków, obrządku, historii. Ich mnogość jest w Syrii wynikiem teologicznych różnic w interpretacji dogmatów wiary i postanowień soborów w początku istnienia Kościoła Wschodu. Damasceńscy chrześcijanie wywodzą się często z zamożnych, wysoko postawionych w społecznej hierarchii rodów. Tworzą wspólnoty Katolickich Kościołów Wschodnich: Kościołów patriarchalnych Antiochii (obrządków grecko-melchickiego, syryjskiego i maronickiego); Kościoła patriarchalnego Babilonii Chaldejczyków i Kościoła patriarchalnego Cylicji obrządku ormiańskiego; Kościoła łacińskiego; Kościołów prawosławnych: nestoriańskiego (Stary Kościół Wschodni), asyryjskiego, syriackiego ortodoksyjnego (jakobickiego) i aramejskiego (dwa ostatnie nazywane są też monofizyckimi) oraz greckiego prawosławnego.
Ale i wśród muzułmanów damasceńskich istnieje wielość odłamów, główne to: sunnici, szyici, alawici, druzowie. Wzajemne wpływy chrześcijaństwa i islamu są w Damaszku widoczne gołym okiem. W kościołach widzimy żarliwie głaszczących rzeźby świętych, to zwyczaj prawdopodobnie przejęty od muzułmanów. Przenikanie dwóch największych monoteistycznych religii, tu w Damaszku ma miejsce również w głębszej, teologicznej płaszczyźnie, czego przykładem może być oddawany przez muzułmanów kult Matki Jezusa, którego imię w języku arabskim brzmi Isa.
Nazywam Damaszek miastem ciastek, bo to metropolia, w której słodycze odgrywają ważną rolę. Myliłby się jednak, kto widziałby w nich tylko artykuł spożywczy. Ciasteczka Damaszku to sztuka wspaniałej materii, jeden z ważnych przedmiotów jego wyrafinowania. Maleńkie, najczęściej zielone mozaiki, lukry, płatki róży damasceńskiej utopione w syropach. Miniaturowe ciasteczka błyszczące w białym słońcu i blasku kryształowych żyrandoli. Słodkie, lepkie, piętrzące się wielokondygnacyjne kompozycje, nigdy nie pozostające w odosobnieniu, zawsze za towarzyszy mają dźwięki ulicy, meczetu, zapachy kardamonu i przypraw w ilości barw nieznanej światu zachodniemu, tak jak nigdy na samotność nie cierpią gumki do mazania w zagraconych po sufit sklepach papierniczych i książki w księgarniach Damaszku.
Dominacja percepcji wizualnej ulega zaburzeniu. To miasto naprawdę istnieje, choć wydaje się urojeniem, fatamorganą, postradaniem zmysłów. Damaszku, masz gorączkę. Klasyfikowanie, nazywanie według znanych nam kategorii nie działa, rozsądek szwankuje, wzrok oszukują wysokie krawężniki pomalowane w czarno-białe paski, ajjubidzkie budowle wystawiają oko patrzącego na iluzjonistyczny żart „negatywem” - wklęsłością kopuł i ich dekoracji. Wieczorem, w cieniu nieprzytomnej od słońca góry Qasyun, zza wysokich parkanów intensywnie pachną jaśminy, wonne ogrody róż damasceńskich, palmy na Abu Rummaneh, każda zaopatrzona w swój własny system nawadniający. Szczęśliwy czas iftaru – wieczornej uczty na zakończenie dnia postu. Damasceńczycy, słynący z lenistwa Arabowie ze swoimi nieodłącznymi atrybutami: kawą, herbatą, nargilami, nie tylko w ramadanie siedzą i „nic nie robią”.
Uderza smród spalin, syryjskie normy ekologiczne znacznie odbiegają od naszych. Opary wzbogaca ciasno tkany adamaszek akustyczny, wszechobecne, z pasją używane klaksony zazwyczaj zdezelowanych aut. A jednak jest Damaszek powściągliwy i dostojny. Damasceńscy mężczyźni siedzą w swoich męskich kawiarniach paląc nargile, oddają się dysputom, grze w taulę czy szachy, o porze udają się do świątyni, otoczeni liczną rodziną. Alkohol? Tylko w dzielnicy chrześcijańskiej, za szczelnie zasłoniętymi drzwiami. W pułapkę źle rozumianej wolności nie dali się złapać, może dlatego, że mają dużo, bardzo dużo przodków. I dzieci, które tutaj nie są traktowane jak dopust boży. Widok starców prowadzonych przez wyelegantowanych jak z teledysku młodzieńców - synów, wnuków, jest powszedni. Miasto wciąż oślepia światłem Szawłowego uderzenia obuchem Prawdy.
„Idź do Damaszku, tam powiedzą ci wszystko, co masz czynić”.
Po mieście przechadzają się pilnujący porządku światowego, wystający na rogach ulic sekretnie uzbrojeni mukhabarat, pracownicy syryjskiego wywiadu, przydrożne znaki geopolityczne.
Miastami w mieście są suqi — labirynty przykrytych wysokimi, różnie sklepionymi dachami, piętrowych konstrukcji. Pod ich murami siedzą żebracy, uwagę zwracają albinosi. Słowo suq w języku arabskim znaczy targowisko. Zazwyczaj jednak, a szczególnie w Damaszku, rola tych „targowisk” jest znacznie bardziej złożona od zwykłego miejsca handlu, to rozległe zakryte bazary, na których sklepy poprzetykane są licznymi karawanserajami, meczetami, łaźniami, bibliotekami, szkołami koranicznymi, grobowcami wielkich islamu.
Na suqach spotkać można medytujących Koran sufich, ascetycznych mędrców, ale i niezamykających sklepów na czas modlitwy kupców, którzy przerywają pracę, żeby oddać pokłony w stronę Mekki. Damasceńskie suqi, nie oddzielające strefy sacrum od profanum, mienią się śpiewną i twardą mową dialektu damasceńskiego tłumu ludzi przebranych za ekscentryczne kolorowe laleczki, ostrzami słońca w szparach dachów. Oszołomienie i ogłuszenie wielością, nagromadzeniem materii, przedmiotów, które z europejskiego punktu widzenia wydają się mówiąc delikatnie mało przydatne, a już na pewno nie zasługujące na oddzielne sklepy.
Przekomarzania z kupcami w ustalaniu ceny, u końca transakcji okazują się rytuałem przy obowiązkowej w takich razach filiżance herbaty. Targ zostaje ubity. Ciekawe, w chaotycznym zlepku zadaszonych alei suqu, przepychając się przez węższe, boczne uliczki, mijając tysiące twarzy, często całych pielgrzymek z Afganistanu czy Iranu, nigdy nikt mnie nie potrącił czy potraktował z niecierpliwością. Na Starym Damaszku, otoczonym pięciokilometrowym średniowiecznym murem, suq Medhat Pasza wyznacza oś ulicy Prostej, którą oślepiony Święty Paweł udał się do domu Ananiasza. Starożytny trakt zamyka brama z czasów rzymskich – Bab Sharqi, chwilę dalej miasta strzegą równie wiekowe Bab Touma i Bab Kisan, z której św. Paweł został opuszczony w koszu w ucieczce przed rzymskim pościgiem. „Cztery bramy ma miasto Damaszek... Furtkę Przeznaczenia, Wrota Opuszczenia, Grotę Klęski i Przyczółek Strachu... Nie przechodź nimi, Karawano, nie przechodź ze śpiewem. Czy słyszałaś tę ciszę, gdy ptaki umilkły, a jednak coś kwili jak ptak?” - pisał w poemacie „Bramy Damaszku” James Elroy Flecker.