Midan. Celofanowożółte strome znikające schody, siedząca na nich postać z innej epoki, na dole ulica odurzająco wyglądających, błyszczących ciasteczek.
Ta sama złota dzielnica jest kwartałem cmentarzy. Na drodze wiodącej wzdłuż ajjubidzkiego meczetu, jak często w Damaszku, spod ziemi wyrasta pan, który pokazuje językiem migowym klucz, otwiera nim malutki, murem opasany cmentarzyk. Klucznik twierdzi, że przedotomański. Cmentarze Damaszku z niezrozumiale pomalowanymi grobowcami, w przypadku zamożniejszych rodów koronkowymi, utkanymi z metalu domami zmarłych.
Na obrzeżach Damaszku, tam, gdzie kiedyś była zieleń, zniszczona przez Turków osmańskich, teraz usiłuje się ją wskrzesić do życia, rosną rachityczne sosny i krzaki, nawadniane prostymi sposobami. Do miasta wiodą „socjalistyczne”, lekkie konstrukcje - bramy dźwigające portrety prezydentów Syrii i przyjaciół narodu. Niedaleko Damaszku ziemia jest czerwona, pobocza drogi wiodącej do Burqush, pokrywają gaje oliwne, na tle których świecą bielą postaci krzątające się przy zbiorze oliwek. W ostrym ale łagodnym świetle bladoróżowego pejzażu, kładą się wyraźne, długie cienie chromowych drzew. Na tle jednego z mijanych gajów scena wprawiająca w zdumienie. Po lewej stronie obrazu grupa kobiet w czerni i bieli, muzułmanie. Piknik. W bladej, znieruchomiałej świątecznej ciszy wzrok bezwiednie kieruje się na zegarki – czy nie zastygły w czasie? Po prawej stronie obrazu dwóch mężczyzn gra w szachy. Te dwie zatykające pięknem dech grupy ludzi wyraźnie odcinały się od oliwkowego tła. Nie wolno mi ich utrwalić aparatem. Zresztą to jeden z tych obrazów Damaszku, który będzie kłamać, za nic mając piksele.
Domy w Damaszku opasane są „mieszkaniami zewnętrznymi”, balkonami i tarasami. Ich ciężkich brył bunkrów, przygotowanych na wstrząsy sejsmiczne, dopełniają z ogromnym wdziękiem skonstruowane drewniane, albo metalowe rolety, żaluzje, okiennice i wszystko, czym tylko można powstrzymać wdzierające się światło i piasek w czasie burz piaskowych. Wielkie płachty materiałów pozawieszane są w tym samym celu: nie wpuścić morderczego słońca. Chronią też przed złym okiem.
W nocy, między godziną trzecią a czwartą jestem świadkiem narady męskiej starszyzny. W rzędzie domów, których partery w syryjskiej nocy są zaślepione blaszanymi roletami, przekątną podzielonymi na trójkąty białe i brązowe, jedna z zasłon była odsłonięta. Całe pomieszczenie, jaskrawo oświetlone jarzeniowymi lampami, pokrywały jasnobłękitne kafle, na środku sufitu w wariackim tempie kręcił się wiatraczek, surrealistyczny jak cała scena wobec żaru powietrza w sześciościanie pomieszczenia, którego bok był otwarty. Obraz dawał pozór, przez swoje otwarcie i oświetlenie, sceny teatru. Aż korci, żeby dodać: absurdalnego o tej porze, ale nie, to był po prostu zupełnie nieznany pod naszą szerokością geograficzną obraz. Na środku, na podeście, siedziała ruchliwa i bardzo kolorowa papuga. Kompozycja z połyskliwym jasnobłękitnym tłem i zdobiącymi je pejzażami, portretami przodków i Prezydenta. Wokół siedzieli kręgiem starsi mężczyźni, ubrani na wschodnią modłę, w tradycyjne, eleganckie szaty. Na nasze pojawienie się nie zareagowali, dyskusja sprawiała wrażenie bardzo ważnej, a jej uczestnicy poważnie zaangażowani w istotę obrad. Obraz był piękny.
Damaszek rozsadzający głowę, męczący nie tylko nadmiarem bodźców, bogactwem umysłowym, wybujałością, bezsenny. Dręczące, bo nie dające się wysłowić piękno, powoduje zobojętnienie na jedzenie, pozbawia pewności. W nocy przychodzą dzikie, często ślepe koty, wślizgują się przez uchylone okna, przez szpary w żaluzjach. Psów w Damaszku nie ma, bo jeden z nich ugryzł Proroka. W oknach ciężkich domów toczy się niewidoczne, zasłonięte, dyskretne życie, tylko kilka razy odczułam ślady czyjejś w nich obecności.
Zaczyna wiać, wiatr od pustyni przynosi niepokój, gorący i gwałtowny, wieje szarpiącymi zrywami. Cisza, tylko trochę liście się ruszają i nagle uderzenie. Suchy wiatr – zrywa się khamsin, pogłos pustynnej burzy piaskowej. Co o tej porze robią w Damaszku pociągi? Czy kiedyś jeszcze wyruszą ze starej stacji Hijaz?
Połowa października i jeśli wierzyć sprzedawcy perfum, koniec upałów, przestają pachnieć jaśminy.
Ale nie koniec rodzinnych pikników w parkach, gdzie o zmierzchu wyschnięte trawniki pokrywają się dywanami, na których zasiadają całe rodziny. I tu czuje się zdumiewającą dla obcych, przyzwyczajonych do browarowych uciech, powagę i powściągliwość, na dywanach obok licznych członków rodziny zasiadają czajniki, imbryki, kawa, herbata. Wieczorem na ławkach siedzą dzieci i młodzież, zaraz przy malutkich parkach są kioski, budki z napojami i słodyczami. Tuma, bohater książki damasceńskiego pisarza Rafika Schamiego, Damasceńczyk z krwi i kości, tak opowiada o swojej podróży: ”W Ameryce ludzie żyją jak gazele, każdy dla siebie samego, nawet jeśli żyją razem. Jesteś sam, ale jesteś też wolny, by móc odważyć się na coś nowego. Tam każdy sam bierze łódź i wiosłuje przez rzekę. Tutaj (w Damaszku) musisz wziąć z sobą do łódki dwóch dziadków i dwie babcie, ojca i matkę, braci i siostry, ciotki i wujków, teściów i szwagra, jeżeli chcesz przepłynąć rzekę i dostać się na nowy brzeg. - Zapomniałeś jeszcze o księdzu i imamie – dodał, przytakując mu, Faris”.
Damaszek w Biblii z imienia wymieniony jest wiele razy, m.in. w historii Abrahama. Tu objawił się Bóg, ale też tutaj nieustająco z wyjątkową intensywnością jest przywoływany, w bogactwie liturgii Wielkiego Piątku, kadzidłach Bab Touma, uroczystych obchodach Święta Podniesienia Krzyża, minaretach. To nie tylko tradycja, to tętniący prawdziwym, niezaprojektowanym przez unifikujące standardy, życiem Damaszek.
Pól kaktusowych na Mezze już nie ma. Tutaj rozegrały się bitwy między siłami rządowymi a rebeliantami. Teraz na przedmieściach Damaszku niejeden snajper siedzi na daszku.
Mark Twain nazwał Damaszek „bytem nieśmiertelnym”.
Wielu od tego miasta zwariowało.
Ostatnia herbata na lotnisku, usiłowania zapamiętania zapachu powietrza. Oderwanie samolotu od ziemi nie ułatwia rozstania, Damaszek widać jak na dłoni. W głowie skołowanej tym miastem, myśli o hegemonii zachodniej tolerancji, poprawności, reżimie źle zrozumianej wolności pojawiają się wraz z oddalaniem, traceniem z oczu i w końcu zniknięciem świetlistego masywu Jabal Qasyun. Obok mnie siedzi stare irackie małżeństwo, uciekają przed wojną, pierwszy raz w życiu opuszczają Bliski Wschód, na zawsze.
Nieodgadnione miasto.
Nie jedźcie do Damaszku, to kalekie betonowe dziecko arabskiego romansu z socjalistycznymi reżimami jest brudne, niebezpieczne i złe, jego lśnienie jest mirażem, wytworem rozpalonego słońcem umysłu.
A Ty Damaszku, zamknij swoje bramy, strzeż ich dobrze, uchylaj je ostrożnie, bo zbyt wielu barbarzyńcom spędzasz sen z oczu.