Wzmożone zainteresowanie staroprawosławiem za sprawą Internetu, który pozwala dotrzeć do różnych zakamarków wiedzy, nie zawsze oczywiście prawdziwej, ale też odważna reporterka Mariusza Wilka z północnych, a więc starowierskich rubieży Rosji, wprowadziły ten fenomen etnoreligijny także w obręb polskiej prozy.
W powieści Czesława Kuriaty Zorze archangielskie (2004) występuje Starowierec jako ucieleśnienie zapatrzenia się w minione, przedrewolucyjne czasy. Olga Tokarczuk w powieści Bieguni (2007), nawiązując do ideologii starowierskiego soglasija stranników (biegunów), opisuje ucieczkę współczesnych nam ludzi przed nawałnicą tego świata (groźba zmirszczenia).
W odróżnieniu od tych dwóch utworów prozatorskich, których autorzy poprzestali na płaszczyźnie filozoficzno-symbolicznej, co nieco nawet hasłowej, opowiadanie „niestrudzonego tropiciela ciekawostek z lamusa" Andrzeja Pilipiuka Ostatni biskup (2011) jest próbą wniknięcia w starowierskie realia. Niezbyt udana to próba i to nie tylko ze względu na szereg błędów merytorycznych, ale i z uwagi na nieuzasadnioną ekspozycję niezwykłości. Wprawdzie utwór należy do gatunku historical fantasy czy historii alternatywnej, jednak podejmowane w tym gatunku zbliżanie się do faktów wymaga większego szacunku dla nich.
Akcja opowiadania toczy się w 1902 roku na Syberii. Polski, zapewne zesłany, lekarz Paweł Skórzewski pracuje w ambulatorium kolejowym na stacji Barchatowsk na trasie tranzytowej Moskwa-Irkutsk. Obsługuje nie tyle miejscową ludność, co podróżnych, którym coś się w drodze przydarzyło. Pewnego dnia przywożą mu umierającego z postrzału starowiera Ławrientija, opieczętowanego wielką pieczęcią, czyli wykastrowanego. Był to mnich z klasztoru o surowej regule, którego mnisi czując, że nie potrafią opanować żądz cielesnych, poddawali się takiemu zabiegowi. Chory przed śmiercią powierzył lekarzowi ukrytą w ładance, czyli woreczku na kadzidło relikwię świętego sołowieckiego Epifanija, jego zmunifikowaną dłoń, którą wykradł z moskiewskiego Kremla. Podczas ucieczki został postrzelony. Dłoń odrąbano świątobliwemu inokowi, który chciał nawrócić cara, a dochrapał się egzekucji na Placu Czerwonym. Umierający Ławrientij, pochodzący notabene z pobliskiej wioski starowierskiej Werszyny, zobowiązał lekarza do dostarczenia relikwii do ukrytego przed ludzkim okiem klasztoru, w którym żyło prawowierne duchowieństwo z prawowiernym biskupem na czele.
Był to klasztor Kiżlak (nazwa nawiązująca do legendarnego grodu Kitież, w którym według starowierów zachowała się prawdziwa wiara). Ławrientij zostawił mapę w formie nanizanych na rzemień drewienek z hieroglifami oznaczającymi punkty topograficzne (osady, rzeka, góry). Takimi zresztą mapami posługiwali się starowierscy bieguni przemieszczający się od schronienia do schronienia. Polski lekarz wraz z miejscowym rosyjskim regionalistą Dymitrem Marczem, posługując się tą mapą, dotarł do klasztoru, który na pierwszy rzut oka okazał się atrapą, aby zmylić nieproszonych gości, lecz gdy położył relikwię na ołtarzu, to zrujnowana świątynia ożyła:
„Wyszli na dziedziniec.
Mnichów było grubo ponad trzydziestu. Większość dzierżyła długie kije, kilku celowało w intruzów z archaicznych skałkowych flint. Monastyr też wyglądał inaczej. Mury były znacznie wyższe i sprawiały wrażenie o wiele solidniejszych. Nad kominami unosił się dym. Dachy pokrywał nie gont, a płytki łupku.
Pomiędzy zakonnikami stał odziany na biało mężczyzna mitrze na głowie. Przez chwilę przyglądał im się w milczeniu, a potem uderzył pastorałem w bruk dziedzińca.
Zapadła ciemność." (s.104)
W tym momencie autorowi jakby zabrakło konceptu, bo poszukiwacze … obudzili się w środku tajgi, pobłądzili, gdyż Dymitr zgubił mapę na drewienkach, a Pawłowi na którymś postoju relikwia wypadła z plecaka. Zatrzymali pociąg towarowy i za pięć (błękitnych) rubli wrócili do domu. Niemniej lekarz „nie mógł się pozbyć natrętnego wrażenia, jakby zapomniał o czymś bardzo ważnym" (s.107).
Opowiadanie w niezłym stylu przedstawia istotę starowieria dążącego do nieskażonego prawosławia, a także takie okołoreligijne zwyczaje, jak grzebanie zmarłych owiniętych w całun (sawan) wprost w ziemi, a pozostawianie na nagrobkach pustych trumien – domowin.
Mało znana jest informacja, że niektórzy starowierzy uważają, iż „woda która płynie poprzez metal jest zła" (s.70) i w związku z tym nie korzystają z wodociągów ani metalowych naczyń do przygotowania posiłków. Ów zakaz bierze się od gwoździ, którymi przybito Chrystusa do krzyża, ale też od ostrza spisy, którą przebito bok Zbawiciela.
Interesującym jest opis podziemnych kaplic (czasowni), w których pozostawia się zniszczone ikony, ale na Boga, nie wiszą one tam na ścianach (s.93), gdyż obrazów świętych nie wolno wieszać tak jak Chrystusa na krzyżu, tylko stoją na półkach (tiabołach).
Zgromadzeni wokół ciała zmarłego żałobnicy nie nucą psalmów (s.76), tylko je śpiewają, nawet gdyby brzmiało to mamrotliwie.
Nie każdy chram jest soborem (s.92), tylko ten, w którym nabożeństwa odprawia kilku kapłanów (kolegialnie, sobór to odpowiednik katolickiej kolegiaty).
Najwięcej błędów A. Pilipiuk popełnił w sferze doktrynalno-eklezjalnej. W prawosławiu nie ma terminu mszału, s.80), tak jak nie ma terminu Msza Święta. Odpowiada jemu Liturgia. Bezpopowcy nie szafują tylko jeden sakrament – Chrzest (s.83,85), ale również Sakrament Pokuty. Wspólnoty bezpopowskie nie wybierają sobie kapłanów ze swego zgromadzenia (s.84), tylko nastawników, którzy nie są wcale duchownymi.
W opowiadaniu pojawiły się też błędy historyczne. W 1653 roku nie było w Moskwie żadnego Synodu (s.81), tylko patriarcha Nikon jednoosobowo ogłosił zmianę liczby pokłonów przy odmawianiu modlitwy postnej Efrema Syryjczyka oraz zalecił trzypalcowe złożenie dłoni do znaku krzyża. Klasztor Sołowiecki nie był oblegany przez dwadzieścia lat (s.82), tylko osiem (1668-1676). Przeciwnikiem reform nikono-aleksiejewskich nie był biskup Kołomy Pawieł (s.82), tylko Kołomny. Był to jedyny biskup sprzeciwiający się reformie, a nie jak pisze A. Filipiuk, że było ich wielu (s.82). Isprawa knig nie podlegała wcale na „ponownym przekładzie wszystkich pism (sic!) liturgicznych pochodzących z Bizancjum" (s.80), tylko na korygowaniu ksiąg starowierskich.
Zapewne błędem korektorskim jest słowo staroobiediec (s.85). Chodziło tu bez wątpienia o starobriadca.
Andrzej Pilipiuk, Ostatni biskup, w; tegoż; Aparatus, Lublin 2011, Wydawnictwo Fabryka Słów, s.59-107