Jest noc. Ciemna, jesienna noc. Rzecz dzieje się pod zadaszeniem małomiasteczkowej stacji kolejowej. Jest szaro, buro i ponuro. Taka prowincjonalno – kolejowa dekadencja. Krople deszczu bębnią po dachu z falistej blachy jak po werblu.
Od czasu do czasu zrywa się wiatr. Przez peron turlają się puste puszki po piwie, fruwają jakieś stare reklamy, liście...
Z daleka dochodzi smutne zawodzenie psa.
Mdłe, żółtawe światło nielicznych już latarń podkreśla czający się za rogiem, ale jeszcze niezidentyfikowany dramat.
Na scenie pojawia się pies, rozglądając się czujnie dookoła, łapie w nozdrza powietrze. Po chwili, już uspokojony zaczyna obwąchiwanie różnych miejsc z upodobaniem do latarń. Przy jednej z nich podnosi łapę zaznaczając swoje terytorium. Kręci się jeszcze trochę z nosem przy ziemi robiąc nieregularne kółka, po czym znajduję sobie legowisko w jakimś bezpiecznym kącie. Z łbem pomiędzy wyciągniętymi łapami zapada w krótki, płytki sen. Nie śpi jednak długo, jego uszy wyłapują jakieś nieznane dźwięki, a nos zapach człowieka.
Na peronie pojawia się wysoki mężczyzna, jest wyraźnie poirytowany, chodzi po scenie jakby czegoś szukał. Wreszcie przystaje przed zawieszoną powyżej linii jego wzroku tablicą, zadziera do góry głowę.
A niech to... – Urywa. Zaczyna szukać czegoś w kieszeniach palta, potem spodni, wreszcie z kieszeni marynarki wyjmuję zapalniczkę. Zapala, po czym podnosi do tablicy.
Dwa pociągi na dzień?! Nie wierzę...
Pies wzmaga czujność, po jego reakcji widać, że nie ufa ludziom. Strzyże nerwowo uszami, ale nie rusza się z miejsca. Widocznie czuje się jeszcze bezpieczny, choć jest gotowy w każdej chwili do ucieczki.
Co to za dziura? .
Mężczyzna po zadaniu raczej retorycznego pytania wchodzi w światło latarń, wyjmuję paczkę papierosów. Niezgrabnie, jakby miał zmarznięte ręce, wygrzebuje papierosa. Zapala. Przez chwilę trzyma zapalona, zapalniczkę jakby nie wiedział co ma z nią zrobić. Wreszcie ją gasi i wrzuca do kieszeni palta.
No to utknąłem! – Posiłkuje się jakimś niewyszukanym, cichym wulgaryzmem. Stoi tak jeszcze przez dobrą chwilę zaciągając się z lubością papierosowym dymem i ważąc w sobie jakąś decyzje, którą jest zmuszony podjąć. Jego wzrok pada teraz na ławkę, podchodzi do niej, sprawdza dłonią czy jest czysta.
– Ale syf! – Ściąga z ramienia niedbale przewieszony plecak i po chwili wyciąga z niego ręcznik.
Nawet nie ma gdzie się umyć. – Mruczy pod nosem, zastanawiając się jednocześnie, po co mu ten, wyciągnięty przed chwilą ręcznik. – Żeby nawet zasranego kranu nie było! – Kładzie plecak na ławce, a ręcznik podkłada sobie pod siedzenie. Siada.
Siedzi tak jakiś czas z rękoma w kieszeniach palŁa i z papierosem w ustach wypuszczając dym nosem. Jest wyraźnie zrezygnowany. Nagle odwraca głowę w kierunku skąd dobiegają charakterystyczne dźwięki nadjeżdżającego pociągu. Zrywa się z ławki wypluwając niedopałek i z błyskiem nadziei w oczach zbliża się do krawędzi peronu.
Powiew powietrza przejeżdżającego przez tę mieścinę Inter City o mało nie zwala go z nóg. Mężczyzna robi półtora piruetu i po chwili ponownie znajduję się w centrum wymarłego
wszechświata.
i
Ty bandyto, ty! – Wymachuje pięścią znikającemu w mroku ekspresowi.
I wtedy zauważa psa. Pies leży spokojnie, jak: gdyby nigdy nic. Każdy kundel wie, że o tej porze przelatuje ekspres do Warszawy. Co za dziwak z tego człowieka. Myśli sobie pies, ale na wszelki wypadek szykuję się do ucieczki, choć mężczyzna nie wydaje się groźny.
r A ty, co tu robisz piesku? – Mężczyzna kuca. Widać, że zna się na psach. – Azor, czy jak ci tam. Też zepsuł ci się samochód? Co ja plotę? No, nie bój się... Chodź do mnie... Nie chcesz? Chodź, będzie nam raźnie we dwójkę na tym zapomnianym przez Boga zadupiu.
Pies podnosi się powoli i nie odrywając wzroku z człowieka odchodzi w bezpieczne miejsce.
Jak tam sobie chcesz. – Mężczyzna prostuje się i siada na ławce. Pies teraz obserwuje jedynie jego plecy.
Że też rybek mi się zachciało. I to w samotności.. – Zaczesuje włosy palcami obydwu rąk.
Tak, tak Wiktorze... Jeszcze chwila a się rozkleisz... Nie potrafisz zmierzyć się ze swoimi sprawami to kije i na rybki, co? No tak, a na dodatek zaczynam gadać sam do siebie.
Sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki po telefon. Próbuje go uruchomić.
No i co robisz wariacie. Trzeba było go jakoś wysuszyć na stacji paliw... Na stacji? Jak ja nienawidzę tego terminu. Stacja... – Rozgląda się wkoło wyraźnie zniesmaczony.– Po cholerę takie stacje jeszcze stoją? Mogli je spokojnie zburzyć i postawić... Co postawić? MacDonalda na przykład. Ale po co Mac Donald w takiej pipidówce. Tu nawet diabłu nie chce się mówić dobranoc. Nawet diabłu...
Odwraca głowę jakby czuł, że jest obserwowany przez psa. – Ja nie do ciebie piesku, ja sam do siebie. Czekaj no, mam tu coś dla ciebie. – Sięga do plecaka i z plastykowego pojemnika wyjmuję kanapki. – Z szyneczką. No chodź, podzielę się z tobą.
Pies wzmaga czujność.
Ależ z ciebie durna psina. Masz! – Łamie kawałek i rzuca w kierunku przestraszonego psa. Ten odskakuje jak przed kamieniem, ale jego nozdrza mówią mu coś innego. Zatrzymuje się więc po chwili zwabiony zapachem. Jest na tyle głodny, że nie zwietrzyłby teraz podstępu nawet najbardziej prymitywnego hycla.
- Mirosław G. Majewski
- "Akant" 2011, nr 6
Mirosław G. Majewski - Monodram z psem w tle
0
0