(puste pomieszczenie, tylko pan de Granno czesze się szczotką i przez lornetkę obserwuje publiczność, wtem wchodzi klientka – pani Ryczywolska)
PANI RYCZYWOLSKA
(kłaniając się)
Dzień dobry.
DE GRANNO
(tylko patrzy)
PANI RYCZYWOLSKA
(głośniej, kłaniając się przed obliczem pana de Granno)
Dzień dobry!
DE GRANNO
To się okaże, mała gadzino.
PANI RYCZYWOLSKA
Czy to sklep z szafami?
DE GRANNO
(wykonując powitalne gesty)
Nazywam się Bonawentura de Granno – Granowski. A to (czyniąc szeroki gest) przesławny sklep z szafami.
PANI RYCZYWOLSKA
A ja nazywam się Leokadia Ryczywolska.
(szczególnie akcentując ostatni wyraz)
To ja, panie Bonaturo Gratowski... poproszę szafę!
DE GRANNO
(jak wyżej)
Nazwyam się Bonawentura de Granno – Granowski.
PANI RYCZYWOLSKA
Tak Granno, Ryczywolska jestem - poproszę szafę.
DE GRANNO
Ale jaką szafę? Wszak tyle tu szaf, że szlag trafia te szafy i szafarza szaf. (po chwili) Czyli mnie. Od tych szaf aż szczypie mnie szyja.
PANI RYCZYWOLSKA
Jaką szafę? No taką normalną, z drzwiami i półkami – taką, która jest szafą samą w sobie, która jest spełnieniem, kwintesencją i boskim odbiciem wszystkich szaf.
DE GRANNO
Aaa! Spełnienie szaf!
Odbicie...
(po chwili akcentując słowa „nie ma")
Takiej szafy nie ma!
PANI RYCZYWOLSKA
Nie ma? A jakie szafy są?
DE GRANNO
Nazywam się de Granno – Granowski. A jakie panią szafy interesują... szafy?
PANI RYCZYWOLSKA
(zdenerwowana siada na krześle, wymachuje torebką)
Ryczywolska zresztą... Leokadia... Otóż panie, de Granno, interesuje mnie witryna na książki, witryna! Rozumie pan? Wi – try – na. Książki. Mam w domu mnóstwo książek. Jestem znaną w mieście czytaczką. Czytam jak diabli. Cztę, czytam, cz! cz! cz! Czytaczką! Wciąż czytam czytelnie i często czytam!
DE GRANNO
(gestykulując)
Taka witryna z oszklonymi drzwiami i półkami na książki.
PANI RYCZYWOLSKA
Właśnie takiej szafy pragnę – z drzwiczkami oszklonymi i półkami na książki.
DE GRANNO
(radośnie)
Takiej nie ma!
PANI RYCZYWOLSKA
(rycząc)
Nie ma! Nie ma? To jakie szafy są?
DE GRANNO
(rozglądając się po sklepie)
Od wyboru, do koloru, proszę wybierać!
PANI RYCZYWOLSKA
Niech będzie komoda, biała, sosnowa – z dużą ilością sęków. Na buty – bo bardzo buty ubóstwiam.
(krzycząc)
Buty! Buciory! Buciska. Na Boga!
DE GRANNO
Jestem de Granno...
PANI RYCZYWOLSKA
Wiem, na buty!
DE GRANNO
Jestem na buty, biała sosna, z dużą ilością sęków. Na buty i na buciory...
PANI RYCZYWOLSKA
(pozorując wewnętrzny spokój)
Poproszę komodę na buty.
DE GRANNO
Nie ma!
PANI RYCZYWOLSKA
(porywa się z miejsca, chodzi po sklepie w akcie skrajnej desperacji, w końcu znów zwala się na krzesło)
Jak to nie ma! Przecież to sklep z szafami! A pan to De Granno- Granowski!
(wyciąga z torebki butelkę, wypija połowę jej zawartości, okrutnie oblewając brodę, resztę wylewa sobie na głowę i na twarz pana de Granno)
DE GRANNO
(obcierając zamaszyście twarz)
Taaa... Granowski! Ale szaf nie ma.
PANI RYCZYWOLSKA
(z rezygnacją i upokorzeniem)
Nie ma, nie ma...
DE GRANNO
( z satysfakcją)
Nie ma.!
PANI RYCZYWOLSKA
A co jest?
DE GRANNO
Jest – brak szaf!
Obezwładniający, permanentny brak szaf!
PANI RYCZYWOLSKA
Zatem nie ma szaf!
DE GRANNO
Nie ma!
PANI RYCZYWOLSKA
Dlaczego to jest sklep z szafami, a nie sklep bez szaf?
DE GRANNO
Miło mi, nazywam się Bonawentura de Granno – Granowski!
PANI RYCZYWOLSKA
(rozgniewana nie na żarty)
Do diabła, Granowski – dlaczego bez szaf?
DE GRANNO
Sklep z szafami musi być zawsze z szafami – z czymś, a nie - bez czegoś.
PANI RYCZYWOLSKA
Ale pański sklep jest właśnie „bez"!
DE GRANNO
Miło mi, de Granno jestem... Granowski...
PANI RYCZYWOLSKA
(wybuchając do reszty, łapiąc Granowskiego za tzw. szmaty)
Szalony upierdliwcze! Weź sobie pan tego Granowskiego na pupie wyhaftuj, weź sobie pan tego de Granno na czole scyzorykiem wyrżnij!
Żądam szafy! Now! Szafy! Schnell !
DE GRANNO
Nie ma... szafy... niema też now... a zwłaszcza schnell... nie ma...
PANI RYCZYWOLSKA
A co jest?
DE GRANNO
Jest „bez". Całe mnóstwo bezu! Jestem potentatem bezu. Mój sklep to istne zagłębie bezu.
PANI RYCZYWOLSKA
Nie chcę żadnego bzu! Pytam, co jest. Chcę wydawać szmal, rozumiesz mokry pysku ty... jeden!
DE GRANNO
Miło mi, Granowski jestem. Są trampki.
PANI RYCZYWOLSKA
Trampki? W sklepie bez bzu?
DE GRANNO
(zdejmując trampki z nóg)
Są trampki, takie trampczate, trampczaste, trampiszonowate trampiszony - z duszą iście trampczaną, z gumy i szmaty!
PANI RYCZYWOLSKA
Proszę jedną parę trampiszonów z gumy i szmaty.
DE GRANNO
Rozmiar?
PANI RYCZYWOLSKA
Czterdzieści.
DE GRANNO
Nie ma!
PANI RYCZYWOLSKA
A jakie rozmiary są?
DE GRANNO
Tylko sześćdziesiąt osiem.
PANI RYCZYWOLSKA
To dla Yeti! Czy ja wyglądam jak śnieżny potwór, który rzekomo biega po Himalajach?
Czy ja wyglądam?
(tarmosząc, zwalając de Granno z nóg)
Mówże Granno, bo nie wytrzymam!
DE GRANNO
(z pomieszaniem)
Nie przestawaj Ryczywolska, miło mi, jestem de Granno – Granowski.
Tak, wygląda pani jak Yeti, jak całe stado Yeti. Nie ma żadnych szaf!
Czego sobie życzy szanowna pani!
PANI RYCZYWOLSKA
(mówi szybko, ale nadzwyczaj starannie, przechadza się powoli po scenie, oczy cały czas wpatrzone w jednego widza, w tym czasie Granno leży na podłodze i po cichu „ćwiczy" formułę powitalną )
Co za dzień! Co za dzień! Idę ulicą, patrzę i widzę wielki szyld: „Sklep z szafami – de Granno Granowski". Zapragnęłam kupić szafę marki de Granno. Tylko szafa. Nic więcej. Ale w sklepie nie ma szaf i szuflad. Szlag, po stokroć szlag!
Zamiast szaf jakiś wariat, trampkarz, kpiarz i babiarz. Jakiś ćpun. Ja Yeti? Jak śmiał ten mokry pysk!
(powstrzymując wodze fantazji, podchodzi do sprzedawcy)
Poproszę trampki dla Yeti, rozmiar sześćdziesiąt osiem lub większy.
DE GRANNO
(powstaje)
Służę pani Ryczywolskiej.
(zdejmuje swoje trampki, podaje Ryczywolskiej papierową torbę, w której jest dziura, następnie – ze skutkiem oczywistym - wrzuca w nią trampek po trampku)
Nie mają dużego przebiegu, będą pasowały do pani bawolich oczu i owłosienia.
Miło mi, de Granno jestem!
PANI RYCZYWOLSKA
(opuszczając scenę)
Skonam niechybnie tej nocy!
(przedrzeźniając de Granno)
Jestem de Granno-Granowski, miło mi jak jasna ... Nie ma szaf! Nie ma!
DE GRANNO
Już pani wychodzi?
Miło mi!
KONIEC