Druga połowa XIX wieku przyniosła istotne przekształcenia ekonomiczne i społeczne, które doprowadziły do zmiany znaczenia poszczególnych sfer społecznych oraz modernizacji społeczeństwa. Wśród czynników, które najsilniej wpłynęły na te przemiany, należy wymienić intensywny rozwój przemysłu oraz kształtowanie się nowych relacji pomiędzy ziemiaństwem i chłopstwem. Postępująca industrializacja oraz zachodzące na wsiach uwłaszczenie znoszące ostatnie relikty systemu feudalnego , doprowadziły do osłabienia roli ziemiaństwa, często borykającego się z problemami finansowymi, prowadzącymi nieraz do bankructwa i konieczności przeprowadzki do miasta. Jednocześnie na znaczeniu zyskiwały nowe elity, powiązane z przemysłem, handlem i bankowością. Ludzie ci często wywodzili się z mieszczaństwa, a z przyczyn praktycznych i zawodowych rezygnowali z obowiązujących zasad sztywnych etykiety w kontaktach międzyludzkich . Spotykali się z różnym przyjęciem ze strony ziemiaństwa, które niejednokrotnie zarzucało im właśnie brak pochodzenia szlacheckiego oraz zdobycie majątku dzięki prowadzeniu działalności handlowej czy przemysłowej, która w kręgach konserwatywnych uchodziła za niewłaściwą i niegodną synów szlacheckich.
Rozwój przemysłu pozostawał w ścisłym związku z rozwojem nauki. Najnowsze osiągnięcia naukowe czy rozwiązania technologiczne szybko znajdywały zastosowanie w produkcji; powstało także zapotrzebowanie na dużą produkcję urządzeń wykorzystywanych w wykonywaniu prac domowych czy gospodarczych. Ta zależność zmieniła sposób postrzegania ludzi zajmujących się nauką. Przestała być ona uważana za kosztowne zajęcie wykonywane w czasie wolnym dla własnej rozrywki lub rozwijania zainteresowań , ale stała się jedną z sił napędzających przemysł. Tym samym stopniowo wzrastał społeczny prestiż naukowców oraz ludzi posiadających wyższe wykształcenie, których prace, szczególnie w zakresie inżynierii, miały ogromne znaczenie dla usprawniania produkcji oraz transportu .
Pozytywny wizerunek elity intelektualnej słabiej przyjmował się w konserwatywnych kręgach ziemiańskich, co po części wynikało z przywiązania szlachty do dawnej roli elity społecznej. Naukowcy oraz inżynierowie nie należeli zwykle do ludzi utrzymujących się z dochodów z gospodarstwa; często też nie można ich było uznać za majętnych. Jako młodzi absolwenci uniwersytetów, pracujący w wyuczonym zawodzie lub prowadzący dalsze badania, nie posiadali też argumentów na tzw. targu małżeńskim, gdyż dla tradycyjnie wychowanych córek szlacheckich oraz ich rodzin często największą zaletą był arystokratyczny tytuł lub posiadana fortuna. Potencjał intelektualny nie odgrywał więc istotnej roli. Zmiana oceny naukowców wśród ziemiaństwa, również w zakresie życia towarzyskiego i kwestii matrymonialnych, pozostawała zatem w ścisłej relacji ze zmianą sposobu wychowania młodego pokolenia. Przekształceniu musiały też ulec poglądy dotyczące małżeństwa, które, jak pisały publicystki popierające kwestię kobiecą, powinno się opierać przede wszystkim na uczuciach, a nie na materialnych przesłankach .
Należąca do grona zwolenniczek emancypacji oraz reformy systemu wychowania dziewcząt Zofia Kowerska wyżej wspomnianej tematyce poświęciła powieść Z pamiętnika ornitologa. W tym utworze, utrzymanym w formie pamiętnika pisanego przez starszego, znanego z odkryć i prac naukowych badacza Jana Szewłowskiego, przedstawiła funkcjonującą wśród ziemiaństwa ocenę naukowców oraz sposób ich społecznego odbioru. Poprzez perypetie głównego bohatera odsłaniała mechanizmy rządzące targiem małżeńskim i intencje, jakie kryły się za prowadzonymi salonowymi flirtami czy z pełną kurtuazją wymienianymi uprzejmościami. Pokazywała żartobliwie, a czasem ironicznie lub z nutką złośliwości relacje towarzyskie. Zdradzała też myśli oraz uczucia poszczególnych bohaterów. Wyjątkową szczerością obdarzyła panią Kryspinę Morską, która w obecności ornitologa śmiało wyrażała swe przemyślenia i poglądy, a ich forma oraz treść niejednokrotnie zaskakiwała brutalną bezpośredniością. Wypowiadane przez nią przekonania dowodziły doskonałego zmysłu obserwacji pisarki oraz jej zdolności do trafnego przedstawiania w utworach charakterów kobiecych, co zresztą podkreślali w recenzjach krytycy .
Z pamiętnika ornitologa opisuje kontakty towarzyskie tytułowego naukowca z otaczającymi go trzema kobietami, w tym ze wspomnianą już panią Morską; w szerszym ujęciu prezentuje relacje pomiędzy stosunkowo biednym badaczem a przedstawicielami konserwatywnego ziemiaństwa i mieszczaństwa. Znajomość Szewłowskiego z Kryspiną, wynikająca z wcześniejszej przyjaźni ornitologa z jej zmarłym mężem, zawężała się niemal wyłącznie do relacji wynikających z konwenansu i uprzejmości. Zachowanie Morskiej względem Jana zależało od sytuacji, w jakiej dochodziło do spotkania. Z perspektywy towarzyskiej podtrzymywanie tej znajomości miało dla niej istotne znaczenie, gdyż zapraszanie do swego salonu ornitologa sławnego nie tylko w kręgu naukowców, ale również wśród opinii publicznej, dodawało prestiżu w oczach innych gości . Kryspina nie postrzegała go jako człowieka, w którego towarzystwie można miło spędzić czas lub prowadzić dyskusje na wyższym poziomie intelektualnym. W jej ocenie ludzie pokroju Szewłowskiego należeli do osób, z którymi warto pozostawać w dobrych stosunkach, jednak nie istniały żadne powody do zacieśniania tej znajomości. Jako potencjalny kandydat do ręki Martyny, jej siostrzenicy, nie posiadał najważniejszego argumentu, za jaki uważała znaczny majątek. Traktowała naukowca z pewnym dystansem, wynikającym z braku zrozumienia dla jego zainteresowań i prowadzonych badań, zbyt skomplikowanych i nudnych dla słabo wykształconego umysłu, a w szczegółach także mało zajmujących dla słuchaczy podczas spotkań towarzyskich. Chociaż Jan doskonale zdawał sobie sprawę z kształtu relacji istniejących między nim i Kryspiną, ze względu na pamięć jej męża starał się podtrzymywać niezbyt miłą dla niego znajomość. Dostosowywał się do stawianych przed nim oczekiwań, świadom, że panią Morską kieruje głównie próżność oraz pobudki ambicjonalne, a jego obecność w salonie powinna ograniczać się do wymaganych przez panią domu kurtuazyjnych uprzejmości.
Zdaje im się, że świat został stworzony dla nich jedynie... że Jan Szewłowski na to tylko ujrzał światło dzienne, żeby co parę tygodni składał czołobitność pani Kryspinie Morskiej. Wszystko w niej tchnie, jeży się próżnością! Robię, co mogę, żeby dla niej nie być powodem cierpienia i przykrości, bo i tak o dość męki przyprawiać ją musi jej drażliwa miłość własna. Pragnę nie dotknąć nigdy miejsca bolesnego, więc siedzę w kącie zapomniany, gdy jej się podoba o mnie zapomnieć, albo wychodzę z kąta, gdy się ona chce przed kim pochwalić "naszym znakomitym naturalistą ornitologiem .
W odmienny sposób kształtowały się relacje między Szewłowskim i panią Kryspiną w kontaktach prywatnych, czyli poza sztuczną, ukształtowaną konwenansem atmosferą salonu, szczególnie po zleceniu Janowi zadania uporządkowania biblioteki po zmarłym panu Morskim. Wykonywanie tego zadania dawało naukowcowi wiele satysfakcji. Dla Kryspiny zlecenie mu tej pracy oznaczało uwolnienie od nieprzyjemnego obowiązku związanego z koniecznością uporządkowania spuścizny po mężu, do czego nie czuła żadnej ochoty. W jej domu, podobnie jak i w całym życiu, książki nie zajmowały ważnego miejsca; ponad nie przekładała kwestie materialne i spotkania towarzyskie. Dużo energii oraz czasu poświęcała również na poszukiwania najlepszego, bogatego kandydata na męża dla Martyny, gdyż zgodnie z tradycyjnymi przekonaniami uważała za najlepszą ścieżkę kariery dla kobiety . Jej siostrzenica wygłaszała jeszcze bardziej radykalne poglądy odnośnie nauki i książek. Dla Martyny nie posiadały one żadnej wartości; nie należały do świata rozrywek ani flirtu, dlatego też, jak mówiła bez ogródek, pozbyłaby się chętnie z domu zarówno książek, jak i pracującego nad nimi, sprawiającego wrażenie nudnego, strasznie poważnego naukowca.
— Co mi pan tu kurzu narobiłeś! — wołała z gniewem — a toć to oddychać nie można! Potrzepiesz mi pan książki na wiosnę, a teraz je pan tylko ułóż i skataloguj Chodź Martynko, tu wytrzymać nie można! Powiadają, że kurz z książek jest niezdrowy...
Wyszła z siostrzenicą. Usłyszałem ją jeszcze, mówiącą za drzwiami:
— Każdy uczony, to niedołęga! Przeczuwam, że on mi: tu cały dom nieporządkiem napełni! Gdyby nie obowiązki względem spuścizny moralnej mego męża...
— Ja bym i te książki i tego zakurzonego ornitologa za drzwi wyrzuciła! .
Nurtująca Kryspinę kwestia małżeństwa Martyny czasami podnoszono w obecności Jana, chociaż pozbawiony znacznego majątku uczony nie był uważany za kandydata do ręki dziewczyny. Wprawdzie Martyna, która ukończyła już dwadzieścia sześć lat, uchodziła już za starą pannę i miała coraz mniejsze szanse na korzystne finansowo zamążpójście, jednak nadal usiłowała, z dużą pomocą Kryspiny, znaleźć dla siebie dobrą partię. Atrakcyjna, choć niezbyt rozsądna i niezdolna do poważniejszego zachowania dziewczyna chętnie uczestniczyła w targu małżeńskim, pozując przy tym na kobietę emancypowaną i wyzwoloną z krepujących swobodną rozmowę zasad etykiety. Jej śmiałość wobec potencjalnych konkurentów raziła niekiedy Jana, który w Martynie widział sprytną i wyrachowaną kokietkę, bez skrupułów polującą na męża i niezbyt skrywającą swe intencje. Konsekwentnie przedstawiane w powieści zachowanie Martyny, jej sposób prowadzenia rozmów oraz bezpośredniość wobec mężczyzn, nieraz wywołująca zakłopotanie, ukazywały ją jako osobę pozującą na emancypantkę wyłącznie w zakresie norm obyczajowych i konwenansu . Ten rodzaj emancypacji często podlegał krytyce w literaturze kobiecej, gdyż tworzył w oczach opinii publicznej nieprawdziwy obraz ruchu kobiecego oraz jego zwolenniczek . Emancypantki niejednokrotnie postrzegano jako zgorzkniałe, nieatrakcyjne stare panny lub dziewczęta bezmyślnie podążające za nową modą, wykorzystujące budzące kontrowersje hasła oraz przekraczające granice konwenansu dla salonowego flirtu lub znalezienia męża . Tym samym zostawała przesłonięta warstwa ideowa oraz postulaty z zakresu kwestii kobiecej, w szczególności te z zakresu równouprawnienia naukowego oraz zawodowego kobiet i mężczyzn .
Poprzez porządkowanie biblioteki Szewłowski stał się mimowolnym obserwatorem pełnego śmiałości i kokieterii postępowania Martyny. Kilka razy wysłuchał także zwierzeń pani Morskiej związanych z jej obawami o przyszłość siostrzenicy oraz dotyczących trudności znalezienia dla niej odpowiedniego męża. W jednej z nich poruszona zostawała kwestia starokawalerstwa Jana, a także jego potencjalnego przyszłego małżeństwa, które powinien zawrzeć, aby uwiarygodniać wygłaszane później przez siebie zalety stanu małżeńskiego w dyskusjach z konkurentami Martyny. Jednocześnie w tej rozmowie pani Kryspina przedstawiała swoją opinię o naukowcu w roli konkurenta oraz jego miejscu na targu małżeńskim. Jej sposób myślenia był charakterystyczny dla konserwatywnych sfer ziemiańskich oraz zamożnego mieszczaństwa. Pozbawiony majątku oraz prestiżowego tytułu arystokratycznego mężczyzna nadal uchodził za człowieka bez walorów niezbędnych do uznania za dobrą partię . W zawieranych w wyższych sferach małżeństwach z rozsądku stan posiadania, koneksje oraz znajomości wśród arystokracji nadal posiadały większą wartość od osiągnięć zawodowych czy naukowych . Wprawdzie w okresie intensywnego rozwoju przemysłu i nauki inżynierowie i naukowcy zaczynali zyskiwać prestiż i uznanie w oczach młodego pokolenia , trudno było jednak przełamywać uprzedzenia istniejące w konserwatywnych kręgach społecznych. Szczególnie nisko przez konserwatywne ziemiaństwo byli cenieni ci badacze, którzy poświęcili się naukom humanistycznym lub społecznym, a swoją karierę wiązali ze środowiskiem uniwersyteckim. To zjawisko w krytyczny sposób przedstawiła Natalia Krzyżanowska w Psyche:
>>Powołanie<<, mówisz? Szlachcic ma zwykle powołanie do roli, do konia i do strzelby, lub zielonego stolika; chłop, na księdza. Czy może kto jednak mieć powołanie do wykładania Szwajcarom socjologii, do belferki po prostu i pisania książek, których nikt nie czyta? .
Pani Kryspina, zwolenniczka postrzegania małżeństwa przez pryzmat korzyści materialnych, miała również wyrobione zdanie na temat związków odpowiednich dla naukowców. Wiedząc o niewielkim gronie znajomych, z jakimi utrzymywał kontakty Szewłowski, a także przekonana, że naukowiec o niezbyt ciekawych zainteresowaniach naukowych oraz wyraźnej niechęci do uczestnictwa w życiu towarzyskim nie spodoba się wychowanym do rozrywek i zbytku pannom z socjety, w bezpośrednich słowach sugerowała mu ślub z pokojówką lub kucharką. Niezbyt taktownie tłumaczyła specyficzne zalety takiego związku; jej zdaniem żona przydałaby się Janowi choćby do zorganizowania jego pogrzebu. Wyjaśniała również, że tylko kucharka lub inna kobieta z niższych sfer społecznych nie poczułaby się znudzona nauką i sposobem bycia naukowca. Co więcej, podkreślała, że podobne związki są właściwe i modne wśród całego grona uczonych, jakkolwiek nie podawała żadnych potwierdzających ten fakt przykładów. Wyrażała w ten sposób swój lekceważący, nawet pogardliwy stosunek do ludzi zawodowo zajmujących się nauką, których, jeśli nie legitymowali się wysokim tytułem arystokratycznych lub znacznym majątkiem, nie uważała za przedstawicieli elity narodu. Nie ceniąc potencjału intelektualnego, wartościowała ludzi jedynie pod względem urodzenia oraz zasobów finansowych.
— Ależ pani! — zawołałem — jakąż wymowę będą miały moje słowa, kiedy sam jestem nieżonaty!
— Ach, prawda, prawda!... No, to się pan ożeń!
— Ja pani?
— No tak! Cóż w tym nadzwyczajnego?... Przynajmniej będzie miał kto panu oczy zamknąć!... Na ożenienie się trzeba dwadzieścia cztery godzin czasu. Ja się podejmuję wyrobić indult!
Śmiałem się, pani Kryspina rozgniewała się.
— Czegóż się pan śmiejesz? — zawołała. — Cóż w tym takiego dziwnego?
— Na to — zauważyłem — potrzeba i drugiej osoby...
— Przecież pan musisz mieć jakie znajome... no, ale z tymi nie tak łatwo... Masz pan jakąś pokojówkę, kucharkę?
— Tomaszową!?
— Co, trzymasz pan mężatkę?
— Wdowę...
— To się pan z nią ożeń! Przecież to moda uczonych żenić się z kucharkami! Kucharka najlepsza; inną byś pan zanudził! Cóż, mam pańskie słowo? .
Kierując się zasadą oceniania ludzi głównie przez pryzmat ich majątku, a także pragnąc znaleźć dla Martyny bogatego męża, pani Kryspina zainteresowała się znajomością Jana z Karolem Zatorskim. Początkowo stałe odwiedziny ornitologa u Karola uważała za niepotrzebną stratę czasu, tym gorszą, że cierpiały na tym obowiązki związane z porządkowaniem biblioteki. Nie przekonywały jej wyjaśnienia, że śmiertelnie chory Karol niezwykle cieszył się z każdej wizyty przyjaciela i czuł się lepiej w jego towarzystwie. Wizyty te zresztą miały nie tylko charakter towarzyski, gdyż obawiający się interesowności innych znajomych czy krewnych Zatorski prosił Jana o sugestie dotyczące instytucji czy organizacji, które dla realizacji swoich celów społecznych lub charytatywnych potrzebowały wsparcia finansowego. Niezadowolona z ciągłych spotkań ornitologa z Karolem, pani Morska zaczęła zbierać informacje na temat chorego i tym samym dowiedziała się o jego bogactwie. Ta wiadomość całkowicie zmieniła jej stosunek do Zatorskiego, którego przestała uważać za przeszkodę w pracach nad porządkowaniem książek, a zaczęła traktować z pewnym szacunkiem, jaki jej zdaniem należał się zamożnym ludziom. Dodatkowe atuty stanowiły kawalerstwo Karola oraz jego stan zdrowia. Nie martwiła się śmiertelną chorobą, którą postrzegała jedynie jako okresową komplikację planów zakładających wyswatanie Martyny z Zatorskim. Dostrzegała zalety zarówno w wyzdrowieniu Karola, jak i w jego śmierci, pod warunkiem jednak, że przez śmiercią zdążyłby się ożenić z Martyną i zapisać jej cały majątek. Naturalnie w swoich planach nie uwzględniała zdania samego Zatorskiego, który w swoim stanie zdrowia wcale nie był zainteresowany zawieraniem nowych znajomości ani nie snuł planów związanych z życiem uczuciowym.
— Cóż to ja się dowiaduję — woła — że ten pański Karol Zatorski, to milioner?
Pani Kryspina rzuciła mi spojrzenie nieco łaskawsze, niż zwykle, zapewne z powodu moich nocy niedospanych przy łóżku milionera.
— Tak, pani... Nic mu z tego niestety nie przyjdzie, że jest milionerem.
— Jak to nic mu nie przyjdzie? Z tego zawsze człowiekowi coś przychodzi! Podobno jest lepiej... Pamiętaj pan, byś mi go przyprowadził, gdy wyzdrowieje!
— Jest bardzo chory i doktor powiada...
— Tym lepiej! Ostatnie chwile osłodziłaby mu młoda żona... Czyby on się nie mógł z Martynką ożenić? .
W poglądach pani Kryspiny odnośnie małżeństwa uwidaczniały się jej konserwatywne przekonania dotyczące związków zawieranych bez miłości, dla korzyści finansowych. Uwidaczniały się także, przykre dla Szewłowskiego, wyrachowanie oraz próżność, jakimi się kierowała przy planowaniu przyszłości Martyny. Martyna całkowicie aprobowała postępowanie swej ciotki; sama zresztą usiłowała podbić serce tego mężczyzny, którego obie uważały za dobrą partię. Uznając małżeństwo za inwestycję czynioną przez kobietę dla zapewnienia sobie spokojnej, pozbawionej trosk finansowych przyszłości, nie dostrzegały związanych z nim aspektów emocjonalnych oraz obowiązków, jakie się z nim wiązały. W rozmowie z Janem, sceptycznym wobec tak rozumianej idei związku, Kryspina tłumaczyła, że małżeństwo nie gwarantuje szczęścia, ale i tak nie istnieją lepsze możliwości do wyboru. W tej kwestii jej poglądy wpisywały się w ogólne przekonania o wyższym statusie społecznym mężatki oraz negatywnym postrzeganiu staropanieństwa . Mając jednak świadomość, że w przypadku małżeństwa zawieranego z rozsądku trudno mówić o miłości, przyjaźni, a czasem nawet o wzajemnym szacunku obojga małżonków , za jeszcze korzystniejsze uważała wdowieństwo. Z jej słów wynikało, że myślała w tym przypadku o szybkim owdowieniu młodej kobiety, co zwracałoby wolność do rozporządzania własną osobą i otwierało możliwość kolejnego, tym razem może nawet zgodnego z porywem serca zamążpójścia . Równie istotne były kwestie materialne, gdyż odziedziczony po mężu majątek dawałby poczucie bezpieczeństwa finansowego. W relacjach z mężczyznami młodej wdowy nie ograniczałyby aż tak surowe zasady konwenansu, jakie dotyczyły panien, cieszyły się więc większą swobodą podczas spotkań towarzyskich . Opowiadając Szewłowskiemu o zaletach małżeństwa i namawiając go do szybkich zaręczyn, pani Kryspina nie omieszkała wspomnieć również o nadziejach młodych dziewcząt na szybkie wdowieństwo, chociaż nie sposób nie zauważyć, że nie mogła przekonać Jana do swoich projektów, sugerując mu, że jego żona czekałaby na jego rychły zgon.
I wierzaj mi pan, że czasem kucharka lepsza, niż jakaś tam egzaltowana lafirynda! Jużci małżeństwo nie jest szczęściem, ale dotąd nie wymyślono nic innego. I nawet kto chce wdową zostać, to i tak musi... .
Nazbyt szczere uwagi pani Kryspiny nie uraziły Szewłowskiego, który jak spokojny, zdystansowany wobec świata obserwator, nie odniósł tych słów do siebie, lecz potraktował jako interesujący przejaw sposobu myślenia ziemiańskich kobiet wychowanych w duchu konserwatywnym. W wypowiedzi Kryspiny dostrzegł odbicie poglądów związanych z silnymi uprzedzeniami klasowymi, jakie funkcjonowały w społeczeństwie. Zgodnie z nimi małżeństwa wykraczające poza jedną sferę społeczną, szczególnie w przypadku ziemiaństwa, często traktowano jako mezalians . Szewłowski łączył tę tradycję z wcześniejszymi wypowiedziami pani Morskiej przedstawiającymi małżeństwo jako transakcję finansową. Analizując je, dochodził do niezbyt optymistycznych wniosków potwierdzających trwałe podziały społeczne, bezpodstawne uprzedzenia oraz przekładanie wartości materialnych nad uczuciowe. Jednocześnie dostrzegał, że wciąż pokutował przestarzały model wychowania dziewcząt, kształtujący w nich przyzwyczajenie do zbytku oraz próżniaczego stylu życia , co zapewniał najpierw majątek rodziny, a później męża. Nie zauważały przy tym, że w ten sposób były traktowane przedmiotowo, jako element transakcji, w której zyskiwały dobra materialne za cenę spędzenia wielu lat życia z często niekochanym i obcym intelektualnie czy duchowo mężczyzną. Również z podziałów klasowych i uprzedzeń wynikało, zdaniem ornitologa, postrzeganie naukowców w kategorii grupy ludzi, którzy powinni zadowalać się uczuciami kobiet z niższych grup społecznych. Chociaż panny pokroju Martyny bez wahania przyjęłyby oświadczyny starego milionera, nie zechciałyby nawet spojrzeć na starego uczonego, za cały majątek posiadającego potencjał intelektualny, liczne odkrycia oraz sławę w kręgach naukowych.
Więc za mąż! Gwałtem za mąż, bo choć małżeństwo bynajmniej szczęściem nie jest, ale dotąd nie wymyślono nic innego! Tak, co może być innego dla panny pięknej, lubiącej nic nie robić, stroić się, żyć w zbytkownym otoczeniu, a niemającej posagu! Jedyna rzecz, bogaty mąż? Więc takie Martyny dla starych bogaczy... A dla starych uczonych — kucharki. Może i słusznie! Wszystko na świecie układa się do równowagi .
Życie Szewłowskiego zmieniło się diametralnie po śmierci Karola. Okazało się, że w testamencie uczynił Jana swoim głównym spadkobiercą, co tym samym czyniło z naukowca milionera. W ten sposób natychmiast wzrosła pozycja społeczna żyjącego dotąd skromnie ornitologa, co wpłynęło na sposób, w jaki postrzegało go otoczenie. Znany głównie w środowisku naukowców badacz stał się nagle osobą popularną wśród ziemiaństwa, przemysłowców i handlowców. Odziedziczony majątek przyciągał do niego ludzi reprezentujących różne warstwy społeczne, przy czym większość z nich przychodziła do niego z własnymi interesami dotyczącymi pieniędzy lub zawarcia nobilitującej znajomości. Jednocześnie próbowano go wciągnąć w wir życia towarzyskiego. Zmieniła się także jego pozycja w salonie pani Kryspiny, gdzie przestał być tylko „znanym ornitologiem", przedstawianym nowym znajomym i pozostawianym później poza głównym nurtem rozmowy. Goście Morskiej przypomnieli sobie o jego dokonaniach naukowych, które dotąd nie przyciągały ich uwagi. Sama Kryspina podkreślała swoją długą znajomość z Szewłowskim, wspominała też wieloletnią przyjaźń, jaka łączyła naukowca z jej mężem. Zmianie uległo również zachowanie Martyny, wcześniej usiłującej nie dostrzegać Jana lub spoglądającej na niego z niechęcią czy nawet wstrętem . W salonie pani Kryspiny naukowiec z przykrością obserwował, jak w otaczających go, nienaturalnie miłych i usiłujących zdobyć jego sympatię ludziach, ujawniały się ich małostkowość, próżność oraz egoistyczna chęć wyciągnięcia z tej znajomości jak największych korzyści. Nie wierzył w szczerość uprzejmych słów i gestów, ponieważ miał świadomość, że kierowane były one pod adresem odziedziczonych milionów i w żadnym razie nie świadczyły o prawdziwej przyjaźni.
Było mi przykro, ogromnie przykro, że ludzie zdolni są poniżać się do wywracania takich koziołków dlatego, iż jakiś tam biedny ornitolog został nagle milionerem! .
Zmiana zachowania Martyny również wynikała z faktu, że ornitolog stał się nagle dziedzicem ogromnej fortuny. W jej ocenie ten fakt czynił go dobrą partią, a zatem doskonałym kandydatem na męża. W swoim pragnieniu szybkiego i bogatego zamążpójścia nie przejmowała się tym, że jeszcze kilka dni wcześniej uważała ornitologa za nudnego starego kawalera. Jej zachowanie początkowo zaskoczyło Jana, który, trzeźwo oceniając sytuację, nie podejrzewał początkowo, że mężczyzna taki jak on, nawet przy uwzględnieniu posiadanego majątku, może stać się obiektem zainteresowania młodej kobiety. Jako człowiek dotąd skoncentrowany na sprawach naukowych, nie radził sobie dobrze w relacjach towarzyskich; nie czuł się też komfortowo w obecności Martyny, przeczuwając, że atrakcyjna panna usiłuje skłonić go do salonowego flirtu. Sam ten pomysł wydawał mu się niedorzeczny ze względu na różnicę wieku; ponadto uważał, że dojrzałemu, poważnemu mężczyźnie nie wypada angażować się w rozrywki właściwe dla młodych ludzi. W jego zachowaniu uwidaczniał się brak umiejętności prowadzenia salonowej konwersacji z kobietami, spotęgowany dodatkowo pewną nieśmiałością. Nie potrafił natychmiast odgadywać intencji flirtującej z nim panny. Wynikały z tego zabawne nieporozumienia, wpędzające później w zakłopotanie Szewłowskiego, który dopiero po dłuższym zastanowieniu potrafił dociec, czego właściwie chciała od niego Martyna.
Dziwnie mi jakoś było. Czułem, że ona chciała czegoś ode mnie, i dopiero później, gdym o tym rozmyślał, przekonałem się, że chciała komplementu. Chciała, bym jej powiedział, że to coś najpiękniejszego, o co pytała, to była ona. To też moja odpowiedź mnie samemu zabrzmiała jakoś niezgrabnie i ubogo, gdym zaczął mówić o kolibrach, patrząc na kokardy jej pantofelków .
Pewna swego powodzenia oraz przyciągającej mężczyzn urody Martyna nie potrafiła wciągnąć Jana do flirtu, a tym bardziej go w sobie rozkochać. Uprzejmy, ale zawsze pełen dystansu naukowiec nie zamierzał poddać się jej urokowi. Nie chcąc zrezygnować ze zdobycia milionowego majątku, Martyna i jej ciotka ułożyły znacznie bardziej perfidny plan. Pod pretekstem konieczności nagłego wyjazdu Kryspina opuściła Warszawę, pozostawiając Martynę pod opieką Szewłowskiego, na co ornitolog, uznając za swój obowiązek pomóc wdowie po przyjacielu, niechętnie wyraził zgodę. Opieka stwarzała sytuację, w której nieodzowne stawały się często kontakty Jana z Martyną. Wymagała też regularnych odwiedzin Szewłowskiego w domu dziewczyny; ponadto naukowiec, jako osoba opiekująca się młodą panną, towarzyszył jej podczas spacerów po mieście. Obowiązki te wynikały z zasad obyczajowych, których nieprzestrzeganie mogło wywołać plotki, a nawet skandal, cov na zawsze mogło zniszczyć reputację kobiety . Martyna jednak zamierzała wykorzystać plotki oraz oceniającą surowo kobiety opinię publiczną , aby w ten sposób zmusić ornitologa do ślubu. Przekraczając dość swobodnie granice wyznaczone zasadami etykiety i opowiadając, również w obecności osób trzecich, o swoim przyszłym, małżeńskim życiu z naukowcem, usiłowała wzbudzić podejrzenie, że między nią i Szewłowskim istnieją relacje bliższe niż opieka i że już wspólnie planują ślub oraz późniejsze życie. Jan, zaniepokojony potencjalnymi plotkami i ich wpływem na reputację Martyny, starał się zawsze zaprzeczać jej słowom i przypominać o niestosowności takiego zachowania. Ze swojej strony Martyna liczyła na to, że przez uporczywe opowiadanie o ślubie wreszcie przekona mężczyznę do tej idei, a także na powstanie wokół nich dwuznacznej atmosfery, co zmusi Szewłowskiego do ratowania nadszarpniętego honoru panny poprzez oficjalne oświadczyny. Z tego powodu nie tylko nie przejmowała się możliwymi plotkami, ale niecierpliwie na nie czekała, czego nie potrafił zrozumieć jej opiekun, słabo obeznany z realiami targu małżeńskiego oraz salonowej kokieterii.
— Opiekuńciu, tańczysz, jak anioł! Te ptaszyska to wcale nie twoje powołanie. Powinieneś tańczyć i tańczyć! Gdy się pobierzemy, to będziemy codziennie tak walczyka wycinali, aż miło!
— Panno Martyno — rzekłem o tyle poważnie, o ile mi mój przyśpieszony po tańcu oddech pozwalał — pani powtarzasz często: »jak się pobierzemy«... ja wiem, że to są żarty... ale ktoś ze służących może usłyszeć... z tego wyrastają plotki... Ludziom najnieprawdopodobniejsze rzeczy czasem wydają się możliwymi... Ciotka oddała mi cię, pani, pod opiekę, bojąc się plotek, tymczasem plotki wyrastają, jak grzyby po deszczu.
— Niech sobie mówią, niech sobie mówią! Może już mówią? Co, może już mówią? Słyszałeś już coś pan może? .
W powieści poruszony został wątek honoru męskiego oraz skandali obyczajowych. Wykorzystując pretekst choroby jednego z usługujących w domu Kryspiny chłopców, Martyna w nocy wprowadziła się do mieszkania Szewłowskiego. Takie postępowanie, chociaż po części uzasadnione ciężką, potwierdzoną przez lekarza chorobą chłopca, mogło zostać dwuznacznie ocenione przez opinię publiczną. Ponadto Martyna nie zamierzała zbyt szybko wyprowadzać się od swego opiekuna, pozostając tam przez kilka dni. Ze swego pobytu w domu starszego, samotnego, bogatego mężczyzny nie robiła żadnej tajemnicy, chłodno kalkulując, że roznoszące się po mieście plotki szybko rzucą cień na jej dobre imię, a wówczas honorowym wyjściem dla Jana będzie małżeństwo, pozwalające zetrzeć jej hańbę i przywrócić godność. W tej sytuacji nikt nie dałby wiary słowom Szewłowskiego, że nie tylko odradzał Martynie nocną przeprowadzkę, ale podczas jej pobytu w jego mieszkaniu usiłował się od niej odizolować i nie utrzymywać z dziewczyną praktycznie żadnego kontaktu. O jego niecnych intencjach względem panny była przekonana służba, traktująca Martynę jak przyszłą żonę naukowca . Młoda kobieta, mieszkająca w domu kawalera, z którym nie łączyły ją bliskie więzy pokrewieństwa, była uznawana za jego kochankę i takie też plotki krążyły po Warszawie o Martynie. Dotarły one aż na wieś do jej ojca, który niebawem złożył ornitologowi wizytę, żądając, aby ten ożenił się z uwiedzioną dziewczyną. Szewłowski, przeciwny temu pomysłowi, był raczej skłonny skorzystać z drugiego rozwiązania, jakie dopuszczał kodeks honorowy, czyli z honorowego pojedynku . Dla ojca było to rozwiązanie nie do przyjęcia, gdyż nawet przelana krew nie oczyszczałaby reputacji Martyny, co uniemożliwiałoby jej zawarcie małżeństwa, nawet z mężczyzną, który nie uchodziłby za dobrą partię .
— O, wszystko jedno, jak to tam było, dość że cała Warszawa mówi... Reputacja Martynki jest zgubiona, i, jeżeli pan jesteś uczciwym człowiekiem...
— Byłem dotąd uczciwym człowiekiem.
— Do mnie te wieści aż na wieś doszły... Martynka nie ma matki... To sierota, za którą zdam rachunek przed Bogiem... Pan mi tu grozisz pojedynkiem... Co mi po pojedynku? To nie oczyści reputacji Martynki... Choćbym pana zabił, ludzie nie przestaną mówić, i nikt nie zechce zostać mężem Martynki. Pan się musisz z nią ożenić!
— Raz jeszcze mówię, że nie kocham panny Martyny.
— Mój panie, nie idzie tu o pańską miłość, ale o pańską rękę. Pan musisz dać Martynce swoje nazwisko... Swoim nazwiskiem musisz pan okryć hańbę Martynki! .
Wymuszone na podstawie praw obyczajowych zaręczyny Szewłowskiego z Martyną, czyli starszego, bogatego mężczyzny ze znacznie młodszą od niego kobietą, stanowiły kolejną realizację częstego w literaturze tego okresu motywu zawierania związków małżeńskich przy dużej różnicy wieku małżonków. Związki takie opierały się zwykle na innych niż uczuciowe podstawach. Naturalnie najczęstszym powodem powstawania tych małżeństw były kwestie materialne, gdyż poprzez taki mariaż kobieta zyskiwała poczucie stabilności finansowej, ważnej w czasach dużych przemian ekonomicznych , a także mogła prowadzić światowe, dostatnie życie. Inną przyczyną powstawania takich związków była relacja opieki, czyli sytuacja, gdy pozbawioną ojca panienką opiekował się starszy, najczęściej spokrewniony z rodziną prawny opiekun podejmujący decyzje dotyczące wychowania i zarządzający majątkiem . Wówczas podstawami do przyszłego małżeństwa stawało się uczucie wdzięczności dziewczyny do wychowującego ją opiekuna, co w szerszej perspektywie musiało budzić podobne wątpliwości etyczne, jak ślub oparty wyłącznie na korzyściach materialnych. W obu tych przypadkach brakowało miłości oraz lepszego poznania przez dziewczynę swojego przyszłego męża, gdyż utrudniały je skomplikowane normy salonowej konwersacji. Przygotowanie dziewcząt do przyszłej roli żony obejmowało naturalnie także kwestie związane z miłością, jednak w zakresie dopuszczalnym przez surowe normy przyzwoitości . Dla uzasadnienia związku z niekochanym człowiekiem przytaczano nie tylko argumenty o charakterze finansowym. Tłumaczono, że do szczęścia w małżeństwie wystarczy kobiecie poczucie przywiązania lub wdzięczności względem męża , a także poczucie dobrze wypełnianych obowiązków, w tym tego najważniejszego, czyli zadań wynikających z roli matki . Tego rodzaju argumentacja opierała się w dalszym ciągu na podrzędnej relacji kobiety względem mężczyzny oraz na przeświadczeniu, że właściwe dla kobiet role życiowe, które powinny przynosić im zadowolenie z życia, to żona, matka oraz pani domu .
Publicystyka oraz literatura kobieca sprzeciwiała się postrzeganiu małżeństwa jako najlepszej kariery możliwej dla kobiety lub transakcji finansowej, gdyż tego rodzaju związki często okazywały się nieudane, co negatywnie odbijało się na wychowawczej funkcji rodziny . Krytycznie oceniano również małżeństwa, gdzie istniała duża różnica wieku, słusznie zauważając, że w przeważającej większości przypadków nie można było mówić o uczuciach, a jedynie kierowaniu się egoistycznymi pobudkami przez oboje małżonków. W wiktoriańskiej literaturze i publicystyce pojawiały się głosy, że małżeństwo zawarte bez miłości stanowiło dla kobiet jedynie zalegalizowaną przez prawo i obyczaj formę prostytucji . W Z pamiętnika ornitologa Szewłowski również krytycznie wypowiadał się na temat własnego przyszłego związku z Martyną, w pełni świadom, że perspektywa zdobycia milionowego majątku uczyniła go tak atrakcyjną partią dla wyrachowanej kobiety. Kupując dla Martyny naszyjnik z brylantami, czuł się zawstydzony swoją rolą starego narzeczonego; miał przy tym wrażenie, że otaczający go ludzie równie krytycznie oceniają jego związek, dostrzegając śmieszność sytuacji, w której podstarzały milioner drogimi prezentami kupuje sobie wzajemność przyszłej żony. W ocenie Szewłowskiego takie relacje upokarzały nie tylko kobietę, ale również starającego się o nią mężczyznę, gdyż nawet mniej sceptyczny co do natury uczuć Martyny narzeczony musiał dostrzegać, że wybranką nie kieruje miłość, ale chęć zdobycia dużego majątku za cenę utraty własnej niezależności.
— Przepraszam pana, czy nie będzie to niedyskretnym z mej strony... Dla kogo jest ten naszyjnik? Czy to może prezent ślubny?
— Tak, to dla narzeczonej.
Nie wiem sam, jak zdobyłem się na tę odpowiedź, ale, uczyniwszy ją, zmieszałem się nagle bez miary. Czułem, że ognie na mnie biją. Spuściłem oczy, a jednak zdawało mi się, że otwieram czaszkę jubilera i czytam w niej wyraźnie:
— Co, ty, stary, siwiejący, przygarbiony, ty się żenisz. i to jeszcze z osobą, dla której kupujesz naszyjnik brylantowy! Idzie ona na obrożę, ale tylko dlatego, że obroża jest brylantowa .
Przybycie do Warszawy Johanna Szewłowskiego, powołującego się na dawną znajomość z Zatorskim i przez to domagającego się przekazania mu spadku po Karolu, doprowadziło do kolejnej ważnej zmiany w życiu ornitologa. Pomimo mocnych podejrzeń i licznych wątpliwości co do tożsamości nowego spadkobiercy oraz posiadanych przez niego dowodów, naukowiec zdecydował się wstąpić na drogę sądową. Sprawa zakończyła się przegraną Jana, a tym samym stratą majątku. Zaistniała sytuacja miała swoje bezpośrednie przełożenie na relacje towarzyskie, nawiązane lub zacieśnione w okresie, gdy ornitolog był posiadaczem bogactw Karola. Podczas procesu namawiano go, aby przygotował starannie linię obrony oraz jednoznaczne dowody; tym większe więc było rozczarowanie, gdy Szewłowski zgodził się z wyrokiem i bez odwoływania się od niego oddał majątek, wracając tym samym do wcześniejszego statusu społecznego żyjącego skromnie naukowca.
Utrata bogactw najsilniej wstrząsnęła panią Kryspiną, która popierała projekt małżeństwa Martyny z Janem. Wraz z utraconymi milionami mężczyzna przestał stanowić dobrą partię, a Martyna zostałaby żoną stosunkowo biednego starszego naukowca, z którym nie łączyły jej uczucia czy zainteresowania. Pomiędzy nimi szybko uwidoczniłaby się także różnica intelektualna oraz odmienne systemy wartości, co unieszczęśliwiłoby małżonków. Stąd też pani Kryspina nie tyle zamartwiała się zubożeniem Jana, co niepewną przyszłością siostrzenicy. Sprawę zdecydowała wyjaśnić w stanowczej rozmowie z ornitologiem, nadal gotowym ożenić się z dziewczyną w imię obowiązku i oczyszczenia reputacji. Szybko jednak okazało się, że sytuacja nocnej przeprowadzki kompromitowała pannę tylko wówczas, gdy wprowadzała się ona do milionera. Szewłowski – biedny ornitolog nie stanowił żadnego zagrożenia dla czci i godności kobiecej; pani Kryspina dała mu to do zrozumienia w wyjątkowo bezpośrednich słowach. Oskarżyła go o nieudolność, czego dowodziła na podstawie utraconej przez niego fortuny, a także o zupełnie bezpodstawną próżność, która najwyraźniej podsunęła mu myśl, że mógłby zostać mężem Martyny. Od kiedy nie posiadał spadku po Karolu, nie uważała go za niebezpiecznego dla dobrego imienia czasowo mieszkającej u niego dziewczyny, a skoro nie mógł zrujnować jej reputacji, nie istniał powód do zawarcia małżeństwa. Po raz kolejny na dalszych losach ornitologa zaważyły chłodne kalkulacje czynione przez panią Kryspinę, przy czym należy podkreślić, że Jan nawet przez chwilę nie żałował rozstania z Martyną.
— A więc cóż to będzie?... cóż to będzie?... małżeństwo Martynki...
— Ja bynajmniej mego słowa nie cofam... Gotów jestem w każdej chwili spełnić przyrzeczenie... Byłem bardzo nieudolnym posiadaczem milionów... Tak nie jestem stworzony do bogactwa, jak Didus Ineptus do latania.
— Jesteś prawdziwy Didus Ineptus — zawołała pani Kryspina — Didus Ineptus, to pewnie znaczy: dudek - niedołęga! I co nam tu pan prawisz o dotrzymywaniu danego słowa? Cóż pan znaczysz bez fortuny, i co by Martynka robiła z takim nudziarzem? Ja panu już niegdyś radziłam, byś się pan ożenił ze swoją kucharką.
— Ale, jeżeli w istocie reputacja panny Martyny...
— Co się tym mężczyznom śni! — zawołała pani Kryspina. — Nawet starym dziadom zdaje się, że są niebezpieczni! Także pretensja! Człowiek bogaty może kompromitować młodą pannę, ale taki ubogi... Didus Ineptus... .
Rozstanie Szewłowskiego i Martyny nie kończy powieści. Z ostatnich zapisów poczynionych przez ornitologa czytelnik dowiaduje się o jego dalszych losach, które ułożyły się pomyślnie dla niego pomimo utraty fortuny. Odzyskawszy wolność i prawo do rozporządzania własną osobą, naukowiec zebrał się wreszcie na odwagę i oświadczył wieloletniej przyjaciółce, zakochanej w nim od dawna pannie Helenie, którą szanował za przymioty ducha oraz intelektu, a także za prowadzoną działalność o charakterze charytatywnym. Cenił również jej niezależność oraz umiejętność samodzielnego radzenia sobie w życiu, co ze względu na istniejące uprzedzenia dotyczące pracy kobiecej oraz pejoratywne postrzeganie starych panien niejednokrotnie narażało ją na złośliwe komentarze i plotki. Jego małżeństwo okazało się szczęśliwe; wspólnie pracowali w szkole prowadzonej przez Helenę. Z kolei Martyna, straciwszy bogatego narzeczonego, rozpoczęła poszukiwanie kolejnej dobrej partii, którą znalazła w Johannie Szewłowskim. Jej zabiegi tym razem spotykały się z wzajemnością i można przypuszczać, że majątek Karola ostatecznie jednak trafił w ręce sprytnej, wyrachowanej kokietki .
Zestawienie układającego się pomyślnie związku Jana, zawartego z miłości i bez podtekstów finansowych ze związkiem, gdzie pieniądze miały odgrywać główną rolę i służyć zaspakajaniu kolejnych kaprysów Martyny stanowiło zobrazowanie dwóch odmiennych modeli małżeństwa, opartych na odmiennych podstawach. Propagująca w swojej twórczości zmianę sposobu wychowania dziewcząt oraz wpajanych im wartości czy ambicji pisarka w pozytywnym świetle przedstawiała małżeństwo ornitologa. Nie poddała jednak całkowitej krytyce przyszłego małżeństwa Martyny, dzięki czemu uniknęła dydaktycznego wartościowania, chociaż z pewnością nietrudno było wskazać pozytywne wzorce, jakie zresztą Kowerska przedstawiała i popularyzowała w całej swojej twórczości . W jednoznaczny sposób uniezależniała szczęście od pieniędzy, a opowiadała za małżeństwem z miłości. Odsłaniała też małostkowość i próżność, dominujące w salonowych relacjach towarzyskich, które nie pozwalały oceniać ludzi przez pryzmat charakteru czy zdolności intelektualnych, lecz uzależniały opinię od posiadanego majątku.
Z pamiętnika ornitologa w oczach ówczesnej krytyki uchodził za jedno ze słabszych osiągnięć literackich pisarki ; w porównaniu z innymi jej osiągnięciami beletrystycznymi zarzucano brak oryginalności oraz mało plastyczne charaktery . Można polemizować z taką oceną. Jest to bowiem zajmująca powieść, w której kolejne wydarzenia komentowane są przez narratora niezwykle celnymi i błyskotliwymi spostrzeżeniami, opisującymi zasady dziewiętnastowiecznej obyczajowości, konwenansu oraz relacji towarzyskich. Równowagę dla poddawanych krytyce zachowań i poglądów istniejących w rodzinie Morskich stanowią refleksje Szewłowskiego dotyczące panny Heleny, reprezentującej środowisko kobiet samodzielnych i zarazem potrafiących troszczyć się o innych, dobrych i bezinteresownych, wolnych od próżnej kokieterii i doceniających wartość osiągnięć naukowych czy dyskusji intelektualnych. Wątki z nią związane wprowadzają do powieści nastrój ciepła oraz spokoju, charakterystyczny dla całej twórczości Kowerskiej.
Cechą utworów autorki jest godność, powaga i ciepło; dobro i czystość ogniska rodzinnego zawsze plan główny w nich zajmuje .
- Katarzyna Eremus
- "Akant" 2012, nr 11
Katarzyna Eremus - Naukowiec na salonach
0
0