Po trzydziestu latach od wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, wciąż nie możemy do końca otrząsnąć się z tamtych smutnych wydarzeń. Komunistyczna władza po zakończeniu II wojny światowej, skrupulatnie realizowała sowiecki plan podporządkowywania sobie społeczeństwa we wszystkich jego sektorach. Powszechne ideologiczne kłamstwo, wspierane świadomym państwowym aparatem represji, miało złamać najbardziej oporne karki. Samodzielne myślenie było napiętnowane i doprowadzane do porządku. Wśród licznego grona ludzi walczących o wolność słowa i myśli było niewątpliwie środowisko artystyczne. Zapoczątkowane w 1975 roku Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej w Warszawie, dawały poczucie nowej siły i solidarności wobec prześladowanych, więzionych i niesłusznie oskarżanych o antypolską działalność. W takich chwilach, to właśnie Kościół z Prymasem na czele oraz katolickie świątynie, po raz kolejny w historii dziejów naszej Ojczyzny stały się schronieniem dla polskiej kultury i jej twórców. O tamtych czasach, opowiadają świadectwa osób związanych silnymi więzami z Duszpasterstwem Środowisk Twórczych, w zbiorowej publikacji „Kościół i kultura w latach osiemdziesiątych XX wieku" . Jak napisze ks. Wiesław Al. Niewęgłowski: „Kościół katolicki już pierwszego dnia wyszedł naprzeciw ludzi kultury i nauki. Stał się miejscem działań i integracji wierzących i niewierzących. Przymierze to przybierało wielorakie oblicze. Dla katolików buło odnalezieniem się. Dla niewierzących schronieniem, sposobnością do dialogu, czasem nawrócenia" (s. 10). Aktorzy, muzycy, dziennikarze, poeci i malarze, stanęli wspólnie w świątynnych murach nie tylko w opozycji do władzy, ale byli przez sam fakt swojej obecności i twórczości niejako zwiastunami przyszłej wolności, prawdy i porządkowania sumień.
Na przestrzeni kilkudziesięciu miesięcy, kultura niezależna pokazywała właściwe oblicze ludzkich pragnień, marzeń i działań. Szykanowana przez komunistyczne władze, jeszcze bardziej integrowała wielopoglądowe środowiska, ale – jak zauważa prof. Jan Żaryn – w tej sytuacji „Kościół jednocześnie nie przestawał ewangelizować ludzi doń przychodzących. Struktura duszpasterska z jednej strony od samych artystów, w tym niewierzących, niejako wymuszała poszanowanie miejsca, a jednocześnie oddziaływała na twórców" (s. 24-25). Rzeczywiście, fenomenem kultury niezależnej, i to na skalę światową było to, iż reprezentowała ona wszystkie dziedziny sztuki. Walka o tożsamość narodu, to coś więcej niż tylko walka o jego niepodległość. To równocześnie walka o jego zdrową duchową substancję, dzieki której może przetrwać każdą zawieruchę dziejową. Ta świadomość zawsze leżała blisko na sercu Kościołowi w Polsce. Stad też nigdy nie wahał się on otwierać swoich przestrzeni dla niosących nadzieję wolności. „W naszej historii – powie Andrzej Rottermund – kultura zawsze znajdowała w Kościele duchową przystań. Tak było w czasach zaborów, tak było tez w latach stalinowskiego terroru. Tak tez było w latach osiemdziesiątych, kiedy pod opiekuńcze skrzydła Kościoła chronili się też niekatolicy i niewierzący, a przedstawiciele opozycji, niezależnie od politycznych sympatii, odwoływali się do społecznego nauczania Kościoła. Można więc powiedzieć, że Kościół lat osiemdziesiątych przejął zadania kulturalne, które w nowożytnej demokracji spełnia państwo i organizacje obywatelskie" (s. 43-44). Rzeczywiście, Kościół otwierał drzwi, bez jakiegokolwiek wymogu specjalnego świadectwa wiary. Liczyła się autentyczność postaw i chęć dawania świadectwa, aby społeczeństwo lepiej rozumiało o co tak naprawdę w tej walce chodzi. Publicystka i dziennikarka Magdalena Bajer w swojej wypowiedzi podkreśla: „W latach osiemdziesiątych XX w. polskie świątynie stały się katedrami uniwersyteckimi, teatrami, miejscami wystaw i salami koncertowymi. Nie był to wyłącznie repertuar religijny. Dyskutowano o tym, o czym nie można było dyskutować gdzie indziej, pokazywano dzieła, dla których gdzie indziej nie było miejsca" (s. 74).
Dziś, po tylu latach, kiedy opadły już emocje i życie toczy się w odmienionym czasie, możemy na pewno z większym spokojem dokonywać analiz tamtych historycznych wydarzeń. Jednak bez względu na to, jakie koło dziejów zatacza nasz kraj, jakie nim rządzą partie czy ugrupowania, jedno jest pewne, iż „ta historyczna zasługa musi być pamiętana, niezależnie od bieżących dyskusji nad miejscem i rolą Kościoła w przestrzeni publicznego demokratycznego państwa" (Edmund Wnuk-Lipiński, Kościół i środowiska naukowe w latach osiemdziesiątych XX wieku, s. 63).
Niniejsza publikacja, jakże jest potrzebna i ważna z wielu powodów. Ufam, że może stać się ona zaczynem do dalszej głębszej dyskusji, obejmującej również i inne środowiska polskich miast i gmin, które tak samo z poświęceniem i narażeniem własnego życia, włączały się w duchową przemianę nowożytnych dziejów na Wisłą. Wyrazić należy naszą wdzięczność wszystkim autorom wypowiedzi, które zostały zawarte w tej publikacji. To ich głos pozwala nam raz jeszcze uświadomić sobie, jak niezwykłym wydarzeniem był ten solidarnościowy zryw sumień, po którym niekoniecznie musi teraz pozostać jedynie jakiś mętny obraz, przypisywanych tak łatwo przez niektóre osoby wyłącznych dla siebie zasług. To grono jest przecież o wiele większe, któremu należy się również sprawiedliwość. Ocaleni bowiem, aby dać świadectwo, są na to wciąż żywym i wymownym dowodem.
- Eligiusz Dymowski
- "Akant" 2012, nr 4
Eligiusz Dymowski - Ocaleni, aby dać świadectwo
0
0