żeby ocalić muszę pamiętać
być może kiedyś zbuduję moją wieś
od podstaw błotnego podwórka
przez rozchwiany dymem dach
po ciepło wieczornych rozmów
w cichym przelocie nietoperzy
jeszcze zobaczysz - zbuduję wasążek
zaprzęgnę konie w półkoszki wymoszczone
czasem i przestrzenią przedświtnych galopów
przez świętą ciszę naszych sanktuariów
by ze słonecznym zegarem w oczach
podziwiać bezczasowe dowody istnienia
gdzie świątek w kurz naddrożny wmodlony
rozdaje rozstaje barwiąc różnorako
sentymentalność wierzby opartą o kamień
na którym jaszczurki walczą o trwanie gatunku
jak stary wiatrak psem wierny wiatrowi
turlając się do tchu ostatniego do utraty skrzydeł
gdzie karty skib spisane w modlitewnik
przyjmują ziarna jak komunię
a krzyże ptaków rozpięte pod golgotą słońca
niewierne standardom muzyki poważnej
zniżają pułap lotu do okruchów chleba
w niemym zachwycie nad wielością darów
aż świerszcz zamieni lato na ciepło zapiecka
dopije się czas podróży lipową herbatką
i lampa naftowa zapewni tubylczość
zbłąkanej dłoni na klamce domu
snuć się będzie czułe ognisko
na samotność nie poskarży się wieczór
drzeć będzie pióra jak wiatr śnieg za oknami
z furkotem kołowrotków odfruną czereśniowe strachy
w dziadkowym kapeluszu ułoży się kot
ciepłym pledem wspomnień owinie się noc
i rozpuści w snów kryształowym dzbanie
słoneczny szlak - staropolski gościniec
do izby bielonej wielkanocnie
pod strzechę gdzie jaskółcze gniazda
szczebiotem wypełniały przestrzeń
płot wybudzając i malwy
ze snów o glinianym dzbanie
czas się poruszał strzelaniem z bata
w leniwym rytmie końskich kopyt
pszeniczną wiarą sycąc dzień
cierpliwie przesiewaną w palcach
ile mi jeszcze jej zostało ile brakło
bym cień wędrujący mógł dogonić
jak się dogania nieodwracalne
kiedy już kra zamieni się w wodę