zgarbiony ociężały milczący jak ziemia
próżno szukam w jego twarzy
blasku istot promiennych
kiedy natrętnie patrzę mu w oczy
upomina mnie i czyni wyrzut
ciemne spojrzenie ziemi
w buncie żarliwym
wciąż szukam znaku jakie czynią anioły
i bywa czasem
rozbłyśnie gwiazdką w kropelce potu
promień skrzydlaty
skrzydła zaszumią jak dwie topole
lecz znów je płoszy
pięścią w stół huknie
ja tutaj rządzę
ma mnie być cicho
ja zmordowany
lekko na palcach zażenowane
tuląc we włosach złote promienie
odejdą cicho i echo po nich
i tylko nocą gdy chłód jesienny
ciało przenika ciemność zuchwała
zagląda w oczy pięść jej nie płoszy
widzę jak klęczy zgięty udręką
w mroku w pustą wpatrzony ścianę
a zgrubiałe dłonie nieudolnie
rzeźbią profil modlitwy