Idę, zataczam się jak pijany środkiem korytarza, wszystko mi przed oczami tańczy. Jestem tutaj, zdążyłem na czas, na ósmą rano za chwilę otworzą się drzwi do klasy. Wtem, podchodzi do mnie koleżanka z innej klasy, z którą byłem na obozie harcerskim w Chełmnie. I pyta się mnie: co się ze mną dzieje ?
W głosie słyszę pewną obawę, że może jestem pod wpływem narkotyków, bo podeszła do mnie bardzo blisko i zapachu alkoholu jednak nie czuje. Ja jakbym był za jakąś mgłą, odpowiadam jakby z oddali: Czytałem dzisiaj w nocy " Wesele " Stanisława Wyspiańskiego. Po chwili dodaję, że dwa razy. Koleżanka z wrażenie robi duże oczy, cofa się kilka kroków do tyłu, niedowierza; żeby utwór poetycki, a dokładnie dramat poetycki mógł tak bardzo mnie odmienić, że nie może mnie poznać. A jednak tak było. Raz przeczytałem " Wesele " i po chwili wszystko zacząłem czytać od początku. Już kiedyś mi się to zdarzyło, ale wiele lat temu jeszcze w szkole podstawowej, kiedy przeczytałem książkę Alfreda Szklarskiego " Tomek w krainie kangurów ", ta niesamowita, jak dla mnie książka o przygodach Tomka w Australii, była tą pierwszą; teraz, znowu autor zabrał mnie w niesamowitą podróż w zupełnie inny świat, świat beznadziei, marazmu z którego już, już Polska mogła się wydostać i znowu, ta niemożność jak mgła zasłaniająca widok na Wawel królewski, a tylko na te chochoły, sennie na Plantach krakowskich, pochylone jak w jakimś magicznym tańcu, w kółko i w kółko z którego tancerze nie mogą się w żaden sposób wydostać.
Stanisław Wyspiański urodził się w Krakowie w 1869 roku, jego ojciec Franciszek był znanym rzeźbiarzem, natomiast jego matka Maria, bardzo wcześnie umarła dlatego jego dalszym wychowaniem zajęła się jego matki siostra Joanna z Rogowskich Stankiewiczowa. Dzięki niej mógł dalej się uczyć i tworzyć. Na swojego ojca, to nie miał, co za bardzo liczyć ponieważ z wiekiem popadał w coraz większy alkoholizm. Od wczesnej młodości Stanisław Wyspiański, wykazywał się wybitnymi zdolnościami artystycznymi, dlatego bardzo szybko został zauważony przez Jana Matejkę. Mistrz wziął go pod swoje skrzydła i co tu mówić, nawet go zaczął faworyzować. Co miało dobry wpływ na dalsze postępowanie naszego wielkiego artysty, ponieważ z zadań jakie mu powierzał Mistrz wywiązywał się bez zarzutu. Już od wczesnego dzieciństwa Stanisław Wyspiański interesował się rysunkiem i malarstwem. Sam dla siebie tworzył zielniki, pełne różnych kwiatków i fragmentów przyrody. Z mojego dzieciństwa pamiętam taki dzień, jak przez chwilę oglądałem jego zielnik z Wileńszczyzny pełen jego niesamowitych rysunków, który oglądałem z pełnym zachwytem. Dlatego bardzo szybko Stanisław Wyspiański rozpoczął studia malarskie w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie. W trakcie studiów jeszcze chodził na wykłady z historii sztuki i z historii literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z czasów studiów wypada wspomnieć o pewnym wydarzeniu. W trakcie wyprawy inwentaryzacyjnej, w czasie wakacji, Stanisław Wyspiański odkrył Madonnę z Krużlowej, którą obecnie możemy podziwiać w Muzeum Narodowym, w Krakowie. Wraz z ukończeniem studiów Wyspiański uzyskał stypendium artystyczne, dlatego niezwłocznie na dalsze studia udał się do Paryża ze swoim przyjacielem Józefem Mehofferem. W Paryżu niestety nie dostał się do państwowej wyższej szkoły artystycznej, która była bezpłatna dlatego dalej studiował już prywatnie. Kiedy po czterech latach studiów wrócił do Krakowa, to już był w pełni ukształtowanym artystą malarzem. Niestety w czasie studiów zachorował na chorobę weneryczna dlatego miał alergię na farby olejne od tego momentu zaczął tworzyć swoje prace w technice pasteli. Przez długi czas uważano, że tą straszną chorobą zaraził się od Annah, towarzyszki życia Paula Gauguina, lecz ostatnie badania wykazały, że faktycznie Gauguin umarł na atak serca, a nie na tę straszną chorobę. Nie miał w swoim organizmie rtęci, a właśnie wtedy rtęcią wcieraną w skórę leczono syfilis. Od momentu kiedy zdiagnozowano, tę chorobę u Wyspiańskiego on bardzo się zmienił, zaczął tworzyć tak jakby liczył każdy kolejny dzień do tego ostatniego.
Wiele można by zarzucić Stanisławowi Wyspiańskiemu, ale w swoim życiu jednak kierował się dobrym sercem, niestety te osoby którym okazał swoje dobre serce nie zawsze potrafiły to docenić. Niestety tak się złożyło w jego życiu, że przez swoją nieuleczalną chorobę nie mógł wziąć żadnej dziewczyny z tak zwanego dobrego domu, dlatego po wielu latach konkubinatu ożenił się z Teodorą z Pytków, co tu mówić, z najgorszą służącą jego ciotki Joanny Stankiewiczowej, która ten mezalians odebrała jako zupełny upadek jej rodziny. Niestety żona naszego artysty nie pochodziła z tak bogatej wsi jak Bronowice pod Krakowem, ale z bardzo biednej wsi, dlatego jej ogłada towarzyska była po prostu żadna. Potrafiła wyrzucać, oraz bić jego przyjaciół jak za długo z nim rozmawiali, a on w tym czasie nic nie robił. Dla niej liczyły się tylko pieniądze. A dla niego czas, który mu z każdym dniem umykał między palcami. Dosłownie umykał, bo jak już był bardzo schorowany, to do dłoni miał przymocowane deszczułki, żeby mógł rysować. Jedyną osobą, którą tolerowała jego żona, to był Feliks Jasieński, może dlatego, że on był za tym żeby jej mąż tworzył i to nowe rzeczy. W zasadzie, to dzięki niemu powstał cały cykl panoram, już u schyłku życia Stanisława Wyspiańskiego " Widok z okna pracowni na Kopiec Kościuszki " 1905 r. Za cały cykl tych prac, które zostały nagrodzone przez Akademię Umiejętności w Krakowie, Stanisław Wyspiański kupił gospodarstwo rolne w podkrakowskich Węgrzycach w którym, w osamotnieniu powoli odchodził. Żona, oczywiście w tym czasie piła i zabawiała się z parobkami jakby go już dawno nie było. Ostatecznie umarł w Krakowie, w szpitalu. Kiedy na zawsze odchodził w 1907 roku, zaledwie kilka osób z jego rodziny go pożegnało, a krakowian na tysiące. Chociaż przemowy nad jego grobem nie było, to jednak jak w czasie pogrzebu, wielkiej i zasłużonej postaci dla Krakowa, królewski dzwon, Dzwon Zygmunta, bił cały czas jak na przebudzenie serc. Może? stronnictwa Stańczyków, którzy żeby przypodobać się dworowi we Wiedniu, cały czas, całe masy społeczne w Małopolsce utrzymywali w ciemnocie i w zacofaniu. I nic na to nie wskazywało, że to się kiedykolwiek zmieni.
Zawsze jak jestem w Krakowie, to zawsze idę do kościoła ojców Franciszkanów, żeby podziwiać jego wspaniały witraż " Bóg Ojciec - Stań się ". Za każdym razem, robi na mnie wielkie wrażenie. Ta moc podniesionej ręki ponad głową Boga Ojca w moim odczuciu ma nawet więcej siły od podniesionej ręki Chrystusa w " Sądzie Ostatecznym " Michała Anioła. Ponieważ jest bardziej ekspresyjna, moim zdaniem bardziej wyraża ruch po przez to cofnięcie do tyłu łokcia lewej ręki. I kolory również bardziej monumentalne. Michał Anioł bardziej inspirował się tworząc swojego Chrystusa rzeźbą antyczną, tutaj jednak secesja dochodzi do głosu, ale bez zbędnych upiększeń. Prosty, czytelny rysunek, wśród rozfalowanych linii, cały czas biegnących do góry, aż do tej każącej ręki, robi wrażenie. Cała siła skupia się na tej dłoni, która za chwilę ostatecznie spadnie w dół i nie będzie już od tego gestu odwołania. Myślę, że ten witraż, również bardzo wyraża postawę Stanisława Wyspiańskiego, wobec otaczającego go na co dzień otoczenia, która nie zawsze była mu życzliwa. Bo jest to gest ostateczny. Ponieważ coraz mniej czasu mu pozostawało, dlatego tak bardzo korzysta ze skrótu myślowego z bardzo lapidarnej wypowiedzi artystycznej. Która raz zobaczona, raz odczytana, zostaje na zawsze jak każde wielkie dzieło, stworzone przez wielkiego artystę.
Z obrazów Stanisława Wyspiańskiego bardzo lubię portret Ireny Solskiej, Muzeum Narodowe w Poznaniu. W którym osoba portretowana ma wysoko podniesione ręce do góry, jakby jeszcze przed chwilą poprawiała roztańczone wokół jej głowy, rude włosy. Osoba portretowana ma wzrok skierowany ku osobie, która właśnie weszła do jej pokoju. Dlatego jest tak naturalna i swobodna. Zawsze jak oglądam ten portret w Poznaniu, to nadziwić się nie mogę jak świetnie Stanisław Wyspiański dobiera format obrazu do pokazywanej w niej postaci. Tak kadruje, że nic nie wychodzi poza kadr, ani nic nie jest za małe w kadrze. Widać, że lewy łokieć trochę wychodzi poza kadr obrazu, ale tak że wiadomo, że to nie jest nieumiejętność, ale celowe działanie. Jeżeli spojrzymy na drugi łokieć, na rękaw tamtej drugiej ręki, to tam, też to samo, trochę materii z łokcia wychodzi poza kadr obrazu. Można powiedzieć, teraz na tych dwóch łokciach jest zawieszona postać, to taki postument na którym stoi to popiersie namalowane kolorowymi pastelami. A jak dobrane kolory ! Wszystkie przetarte, wyblakłe, zróżnicowane. Żadnej takiej płaskiej plamy wykonanej jednym kolorem jak deska do prasowania. Płaszczyzna jest, ale jakże różnorodna w której pewne kolory łagodnie przechodzą w następne. To nie jest to taka secesja, gdzie wszystko jest oddzielone konturem jak drut. Niektórzy, to jeszcze gorzej mówią niż ja, bo nazywają coś takiego kabel. Tak bardzo nie lubią rysunków, tworzonych szybko i na siłę. Jeszcze na chwilę wrócę do włosów Solskiej, ile tam odcieni i rudy kolor, i brąz, trochę czerni, a jak się patrzy, to po prostu, włosy w artystycznym nieładzie. Pięknie jest poprowadzony wzrok widza w obrazie od dolnego lewego rogu, ku nadgarstkowi Solskiej na której ma bransoletkę, potem spinka na jej głowie w opozycji do kierunku jak nasz wzrok biegnie po powierzchni obrazu ( po łuku ) dlatego na chwilę zatrzymujemy się na spojrzeniu osoby portretowanej, a potem już łagodnie jak po zjeżdżalni nasz wzrok zsuwa się po jej lewej dłoni w dół, aż do oparcia fotela w którym siedzi. Super. I wszystko w kadrze poziomym. W tle za jej plecami, neutralne tło, które daje chwilę wytchnienia naszemu wzrokowi, który już tyle zobaczył, że już wystarczy.
"Helenka z wazonem i kwiatkami" 1902 r. Czytając korespondencję Stanisława Wyspiańskiego często spotykamy się z jego zachwytami, że zobaczył, to lub tamto jakże ładne dziecko. Albo że spotkał dziewczynę w której tak jakby już się zakochał. Bo taka jest piękna, subtelna, że tylko na nią patrzeć, najlepiej tak bez końca. I, że zaraz, to by jej dał najpiękniejsze polne kwiaty z rozfalowanej wiosennej łąki. Jak pewnej Francuzce w czasie jego podróży po Francji, w poszukiwaniu najpiękniejszych witraży, w tym kraju. Myślę, że taki obraz, który bardzo wyraża jego zachwyt nad pięknem podziwianej przez niego osoby, jest obraz przedstawiający jego córkę Helenkę, którą można podziwiać w muzeum, w Krakowie. Dla kogo jak dla kogo, ale dla mnie to jest najpiękniejszy pastel, który zaraz zabrałbym do mojego domu. Mając do wyboru " Damę z łasiczką " Leonarda da Vinci, a ten niewielki pastel jednak wybrałbym, akurat ten obraz. Wcale osoba portretowana na nas nie patrzy jak to dziecko, które z wysuniętym paluszkiem do przodu, żaby dotknąć przysadzisty kubek z uszkiem do którego, zapewne ? tata włożył niebieskie kwiatki. Ona po prostu patrzy na te kwiatki z lekka zmrużonymi oczkami. Można powiedzieć, że w tej chwili, zwyczajnie nudzi się. Jest w domu, patrzy na kwiatki i czuje się bezpiecznie. W ładnej bluzce koloru lila z czerwonymi wzorami na niej. Ciepła w swojej kolorystyce bluzka z chłodem błękitnych niezapominajek, ładnie się po przekątnej dopełnia. Dalekie echo sztuki japońskiej, którą się w tym czasie tak bardzo zachwycano w całej Europie. Kadrowanie obrazu, również bardzo w duchu Dalekiego Wschodu, dużo wolnej przestrzeni. Blat stołu na którym stoi kubek z niezapominajkami, zajmuje więcej niż połowę obrazu, również jego krawędź biegnie po przekątnej. Helenka łokciami opiera się o stół, a jej dłonie, to mistrzostwo świata. Nie tylko od strony, swobodnego rysunku, ale także jak one pięknie są wkomponowane w cały obraz. Jedna, ta lewa po przez linie (jej palce) nawiązuje do linii, które tworzą jej włosy, swobodnie opadająca w dół; a druga ręka, ta prawa, równie w sposób naturalny po przez swoje ułożenie nawiązuje do formy różowego kubka. Palce jej dłoni z lekka są zgięte, jak ucho kubka stojącego przed nią. Co, tu mówić, zwyczajny, kolejny dzień w życiu małej dziewczynki, która w oczach jej ojca, nawet taka jaka jest - z lekka nudząca się - i tak jest piękna.
Kilka lat temu byłem na wycieczce w Egipcie i jak to na wycieczce poznałem kilka sympatycznych osób, które jeszcze odezwały się do mnie. Między innymi dwie osoby z Krakowa. Kilka miesięcy minęło i pojechałem do nich. Najpierw mieliśmy się spotkać koło pomnika Adama Mickiewicza na Starym Rynku, ale że to był akurat dzień w tygodniu i jedna z tych osób pracowała dlatego, to pojechałem do tej osoby, tam gdzie akurat ta osoba pracowała. W życiu bym nie pomyślał, że kiedykolwiek pojadę do Bronowic. Tak, tak do tych sławnych Bronowic z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Dzień był pogodny, słoneczny dlatego z miłą chęcią wybrałem się w to miejsce. Chociaż nie od razu, bo tak z rozpędu, to jeszcze wpadłem do kościoła Franciszkanów, żeby popatrzeć na witraże Wyspiańskiego, bardzo ciekawy jak też one wyglądają o poranku ? Do Bronowic pojechałem tramwajem, bo teraz Bronowice, to nie jest, to żadna wieś pod miastem, tylko jedna z dzielnic Krakowa i to nawet ładna z ładnymi wolnostojącymi domami z ogródkami przed domem, zaraz byłem zadowolony z tego wypadu poza centrum miasta. Od znajomego z wycieczki trochę się dowiedziałem o tym miejscu i zaraz trochę wiadomości zebrałem, jak tu było w czasach Stanisława Wyspiańskiego i Lucjana Rydla. Że to nie była, to taka zwykła wieś, ale wieś bardzo bogata, bo w tym miejscu była szczególna ziemia, bardzo urodzajna. Wtedy sobie w pełni uświadomiłem, że Stanisław Wyspiański jak był na weselu Lucjana Rydla, to tak jak my dzisiaj bylibyśmy na weselu u kogoś kto nie ma kawałka ziemi koło domu, ale ma szklarnie w których rośnie wszystko, co mieszkańcy miasta potrzebują na niedzielny obiad. Dlatego ten świat opisany w "Weselu" jest taki bogaty, co tu mówić jak u nowobogackich. Po pańsku w butach z cholewami.
Dlaczego o tym piszę ? otóż cały czas jak się zastanawiam dlaczego tak, a nie inaczej potoczyły się losy Stanisława Wyspiańskiego, to dochodzę do jednego punktu, który mógł zaważyć na całym jego życiu. Miał on swoje plusy i minusy. Dopóki Wyspiański miał przyjaciół z Krakowa jego życie układało się w miarę pomyślnie, chociaż czasami jego nieokiełznana, artystyczna natura dawała o sobie znać. Ale, to wszystko było do zrozumienia, do wybaczenia. Wiadomo młoda osoba, ciekawa wrażeń, ciekawa nowych doświadczeń życiowych. Lecz jednak Stanisław Wyspiański w tym swoim poznawaniu świata, poszedł za daleko... Uważam, że jak w filmie, tak i w życiu następuje, ten punkt zwrotny, kiedy nasz bohater, który przez cały czas wydaje nam się osobą o pozytywnym charakterze, nagle się zmienia i oglądamy jego zupełnie inną twarz, inne oblicze. I odwrotnie, ten schemat w filmie w różnych wariantach się powtarza. Otóż jak Stanisław Wyspiański w Paryżu wyprowadził się z mieszkania, które wspólnie zajmował z Józefem Mehofferem, to od tego miejsca zaczęła się jego droga, tylko w dół i w dół. Zapewne jak dalej by się przyjaźnił z Mehofferem, to jego późniejsze życie wyglądałoby podobnie jak jego przyjaciela. Ale tu pewna strata, bo może ? jego malarstwo byłoby bardziej zachowawcze, można powiedzieć pod kontrolą. Uważam, że osobą którą w zupełnie innym kierunku zaprowadziła naszego przyszłego Czwartego Wieszcza, był Paul Gauguin. Jeżeli popatrzymy uważnie na życie jednego i drugiego artysty dopatrzymy się wielu podobieństw. U jednego jak i u drugiego jest ten sam tragiczny upadek w odosobnieniu z daleka od przyjaciół, którzy w potrzebie podadzą nam swoją pomocną dłoń.
Czasami się zastanawiam, dlaczego tak bardzo rozkwitł wspaniałymi kolorami impresjonizm w Paryżu. I wtedy przychodzi mi zaraz na myśl Honore de Balzac i jego książka "Stracone złudzenia". Losy Lucjana Chardona de Rubempre, to losy dobrych i złych przyjaciół. Wszystko zależało w jego życiu, w jego postępowaniu od rozpoznania, kto z jego przyjaciół jest tym dobrym przyjacielem, a kto tym złym, który go chce tylko wykorzystać do swoich, często niecnych celów. Książka, książką, ale ona ma jeszcze dalsze konsekwencje, mówi o wzajemnym wspieraniu się przyjaciół, o przyjaźni. Dopóki Manet, Monet, Berthe Morisot i jeszcze wielu, wielu innych twórców z kręgu impresjonistów się wspierało, to cały czas ich malarstwo kwitło, że tak powiem. Ale od momentu, kiedy każdy poszedł w swoją drogą, to ich malarstwo stało się przewidywalne, można powiedzieć rutynowe. Myślę, że trochę się Stanisław Wyspiański spóźnił z tym swoim wyjazdem do Paryża (z tymi swoimi wyjazdami), to już co było, powoli się kończyło. Znamienny jest rok w którym umarł 1907-my, to już czas zupełnego buntu w malarstwie, czas fowistów. W swoim malarstwie już Vincent van Gogh i Paul Gauguin, to zapowiadają. W sztuce Stanisława Wyspiańskiego, chociaż przedstawiciela Młodej Polski, to również wyraźnie widać, bo kiedy uważnie przyjrzymy się jego obrazowi "Śpiący Staś" z 1904 roku, to już widać jak rodzi się fowizm z całym swoim rozbuchanym kolorem. Żywość czerwieni, żółtego koloru, głębia niesamowitego granatu. To wszystko, co szokuje ludzi, którzy żyją uporządkowanym życiem. Ostatnie dwa lata życia Stanisława Wyspiańskiego, to właśnie fowizm w samym centrum Paryża. Należy o tym pamiętać, kiedy spoglądamy na jego życie już z oddali, z perspektywy wielu, wielu lat.
Co znamienne i co mnie zachwyca u wielu wspaniałych artystów, że w pewnym momencie swojego życia jak spostrzegą: co to jest sztuka ? to zaczynają się zachowywać jak dobra czarodziejka, która dotknięciem swojej czarodziejskiej różdżki potrafi zamienić wielką dynię w złotą karetę. Podobnie było w życiu Stanisława Wyspiańskiego, który jak w pewnym momencie - po powrocie z Paryża - odkrył swoją właściwą drogę artystyczną, to nią podążał, przetwarzając zdawałoby się zwykłe rzeczy w niezwykłe, które nas do dzisiaj zachwycają. Dlatego jak ostatnio, jak szedłem główną ulicą w Toruniu, to z przyjemnością spojrzałem na kolejny album z malarstwem Wyspiańskiego, który był wystawiony na honorowym miejscu w witrynie sklepowej, najlepszej księgarni jaka jest.