Będąc kierownikiem Wydziału Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Mogilnie w latach 1959-1969 wielokrotnie przebywałem w Bydgoszczy. I choć moje bezpośrednie spotkania z Andrzejem Szwalbe nie były zbyt częste, każde utrwalało przekonanie o jego znaczących dokonaniach. Tak był też postrzegany poza granicami województwa bydgoskiego. Mój bliższy i artystycznie doniosły kontakt z Andrzejem Szwalbe stał się możliwy dzięki nieoczekiwanemu wydarzeniu w lipcu 1963 r.
Artysta zza żelaznej kurtyny w Mogilnie
Kilkuletnia znajomość z Antonim Nowakowskim, cenionym nauczycielem i kierownikiem Szkoły Podstawowej w Popielewie koło Trzemeszna, ukształtowała mój podziw dla jego skrupulatnych poszukiwań dowodów licznych zbrodni hitlerowskich na mieszkańcach powiatu mogileńskiego w czasie II wojny światowej. Jednak mimo wielu spotkań nigdy nie zwierzył mi się, iż jego syn Marian przebywa po drugiej stronie żelaznej kurtyny, a konkretnie w Londynie. Aż tu całkiem niespodziewanie z początkiem lipca 1963 r. Marian Nowakowski, po ponad dwudziestu latach rozstania, przyleciał odwiedzić swojego ojca. Kilka dni później Antoni Nowakowski serdecznie zaprosił mnie na towarzyskie spotkanie w mogileńskiej kawiarni. Po wejściu do niej dostrzegłem w jego towarzystwie eleganckiego, nieznanego mi wcześniej mężczyznę. Po chwili dowiedziałem się, że to jego syn Marian, solista królewskiej Opery Covent Garden w Londynie.
*
Marian Nowakowski urodził się 3 sierpnia 1912 r. w Westfalii, gdzie przebywali jego rodzice. Po powrocie do kraju i ukończeniu szkół został nauczycielem. Mając 24 lata wstąpił do klasy śpiewu Adama Didura w Konserwatorium Muzycznym we Lwowie. Szybko dostrzeżono jego wspaniały głos basso-profundo i świetne warunki sceniczne. Tuż przed wybuchem wojny Didur miał zostać dyrektorem Opery Warszawskiej, a Nowakowski jednym z jej czołowych solistów. Po mobilizacji porucznik Nowakowski, przedostał się do polskich oddziałów na Węgrzech, później zaś do Francji i Szkocji w pobliżu miasta Dunfermline. Stamtąd trafił do chóru Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, założonego przez Jerzego Kołaczkowskiego. W Royal Opera House w Covent Garden debiutował w 1947 r. jako Fernando w „Trubadurze”. Tutaj wykreował wiele znakomitych ról, potwierdzających swój talent. W 1956 r. wyjechał do USA i śpiewał w nowojorskiej Madison Square Gardens obok Jana Kiepury. Koncertował również we Włoszech, Niemczech, Hiszpanii, Belgii, Francji i na Karaibach. Przez trzy lata uczył śpiewu w Royal College of Music w Kingston na Jamajce, a w latach 1967 – 1977 był profesorem śpiewu i repertuaru operowego na University of Southern Missisipi w USA. Artysta zmarł 4 kwietnia 2000 r. w Londynie, mając 87 lat.
*
Przy kawiarnianym stoliku pomyślałem: - Takiej okazji nie można nie wykorzystać, choć szansa powodzenia była niewielka. Wkrótce zapytałem gościa czy zgodziłby się na recital w Parku Jordana? Usłyszałem: - Tak, chętnie, ale… Byłem pewien, że po tym zastrzeżeniu pojawią się warunki finansowe i to niemożliwe do spełnienia. Gdy już straciłem nadzieję na organizację niezwykłej imprezy artystycznej Marian Nowakowski dokończył – Ale, jeśli przyzna pan ojcu nagrodę na Dzień Nauczyciela. Zgodziłem się bez wahania, bo Antoni Nowakowski na to w pełni zasługiwał. Rozpocząłem przygotowania do występu w maleńkim Mogilnie światowej sławy artysty operowego. Niestety, na to musiałem uzyskać zgodę władz powiatowych. Na szczęście ówczesny I sekretarz komitetu powiatowego Józef Fabiszak pozytywnie mnie zaskoczył, mówiąc: - Róbcie to, ale na własną odpowiedzialność. Bez zwłoki postarałem się, by solista królewskiej Opery Covent Garden w Londynie, występujący na najokazalszych scenach świata, w towarzystwie m.in. Elisabeth Schwartzkopf i Marii Meneghini-Callas, godnie był przyjęty przez moich rodaków. Wiadomość o przygotowanym recitalu Mariana Nowakowskiego w Mogilnie szybko rozeszła się po całym województwie bydgoskim. Oczywiście dotarła też do Andrzeja Szwalbego, który znacznie wcześniej zabiegał o jego występ na scenie bydgoskiej Filharmonii Pomorskiej. Niestety, bezskutecznie, ze względu na niemożliwe do przyjęcia wymagania dewizowe. Sprawdziwszy informację o mogileńskim koncercie A. Szwalbe telefonicznie zaproponował przyjazd do Mogilna całej orkiestry Filharmonii Pomorskiej pod dyrekcją Zdzisława Wendyńskiego i z I skrzypkiem Józefem Rezlerem. W lipcowe popołudnie 1963 r. z Bydgoszczy przywieziono markowy fortepian, a chwilę później zjawili się w Mogilnie bydgoscy muzycy. Przygotowaniem do niezwykłego koncertu przyglądała się liczna grupa mieszkańców, a także melomanów spoza powiatu mogileńskiego. Obserwując to wszystko zauważyłem, że również filharmonicy przeżywali przedkoncertowe emocje. Zarówno londyński solista, jak i muzycy wspaniałym koncertem potwierdzili swój kunszt, a licznie zgromadzeni w amfiteatrze Parku Jordana słuchacze nie kryli głębokich przeżyć po tym wyjątkowym wydarzeniu. Podobnie jak na wcześniejszych występach Marian Nowakowski zaprezentował w Mogilnie m.in. kilka najbardziej znanych pieśni Stanisława Moniuszki. Te same 20 lutego tegoż roku wykonywał w Carnegie Hall w Londynie.
Publiczność była oczarowana, przedstawiciele władz z Antonim Wesołowskim – przewodniczącym Prezydium Powiatowej Rady Narodowej też nie kryli zadowolenia, a znakomici artyści przyjmowali zasłużone brawa i kwiaty.
Nieoczekiwanie artystyczny sukces w Mogilnie stał się początkiem moich kłopotów. A pośrednio wywołał je sam artysta. Po powrocie do Londynu artysta udzielił obszernego wywiadu Radiu Wolna Europa, w którym nie tylko wyrażał zadowolenie z koncertu, ale i kilkukrotnie komplementował mnie z nazwiska jako świetnego organizatora. Wówczas nie była to dobra przysługa, z czego artysta nie zdawał sobie sprawy.
Filharmonicy w Kołodziejewie
W latach sześćdziesiątych, zawsze z początkiem września, uroczyście inaugurowano rok pracy kulturalno-oświatowej w powiecie mogileńskim. We wrześniową niedzielę 1963 r. zaplanowano to w wyróżniającym się aktywnością społeczną i kulturalną Kołodziejewie, gdzie nieco wcześniej wybudowano obszerną salę imprezową. Tu właśnie mieli się zjawić animatorzy kultury, goście z Bydgoszczy i władze powiatu mogileńskiego. Na spotkanie z nimi zaprosiłem zaprzyjaźnionego z nami Mariana Turwida z Bydgoszczy. Przyjechał także świetny reporter Zbigniew Suchar, reprezentujący dwutygodnik „Pomorze”. Kilka dni przed uroczystością zatelefonował do mnie Andrzej Szwalbe z nieoczekiwaną propozycją wzbogacenia tej uroczystości koncertem orkiestry Filharmonii Pomorskiej pod dyrekcją Zdzisława Wendyńskiego i solistką Barbarą Zagórzanką.
Dowiedziawszy się o tym mieszkańcy Kołodziejewa nie mogli uwierzyć, że coś tak wspaniałego wydarzy się właśnie u nich. Nasza wieś była świetnie przygotowana do muzycznej uczty – mówi 98-letni mieszkaniec Kołodziejewa Marian Darowny, świetnie pamiętający przygotowania organizacyjne i osobisty udział w koncercie.
Przy serdecznym powitaniu bydgoskich muzyków gospodarze nie zapomnieli o słowach szczególnej wdzięczności dla dyrektora Andrzeja Szwalbe za obdarzenie mieszkańców Kołodziejewa takim artystycznym popołudniem. Tuż przed koncertem wystąpił szkolny zespół taneczny. Długoletni prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Kołodziejewie, 85-letni Władysław Krajewski, który wcześniej wraz z sąsiadami brał udział w budowie w czynie społecznym sali. Koncert pamięta i miło wspomina do dziś, szczególnie zaś świetnie dobrany program. Uważnie obserwujący to wszystko red. Zbigniew Suchar w obszernym reportażu „Bigos dla primadonny” napisał: Wstęp płatny, nie jakaś darmocha. Do drzwi szturmuje odświętny tłum. Zaraz się zacznie. Zacznie się koncert symfoniczny, panowie we frakach stroją już instrumenty, co się strasznie podoba dzieciarni – normalny koncert, z dyrygentem, solistką, pierwszymi skrzypcami i tak dalej, tu w Kołodziejewie. Słyszane rzeczy! Na wieś zjechała filharmonia. Co sami muzycy, których oklaskuje Warszawa, Bydgoszcz, zagranica, będą grać specjalnie dla Kołodziejewa.
Andrzej Szwalbe, któremu bardzo zależało na powodzeniu tego niepowtarzalnego koncertu we wsi, podobnie jak dyrygent Zdzisław Wendyński, był przekonany, że w Kołodziejewie powinny dominować kompozycje możliwe do przyjęcia przez słuchaczy dopiero wkraczających w tę krainę. Zaczął się program. Ułożono go tak, aby – jak to się mówi – muzyka łatwo wpadła w ucho. Był więc Rossini, Puccini, Strauss, Lehar, Millocker, Dostal. Bo i słusznie, przecież nie będzie się dawać Strawińskiego czy Penderenckiego – zapisał Suchar.