I
Mój powrót do wiosny życia przerywa akustyka radości wiewiórek zjadających żołędzie. To sygnał, że muszę skoncentrować się na chwilach bieżących. Rezygnuję z dalszego podziwiania piękna parku. Wyjmuję z teczki ukończone kilka miesięcy temu moje opowiadanie Skrytka Renate Schmied. Przystępuję do czytania.
II
Skrytka Renate Schmied w dzieciństwie profesora Zbigniewa Lawetkowskiego była ważnym przedmiotem zainteresowania dorosłych i dzieci zamieszkałych „za mostem” w gdańskiej dzielnicy Wrzeszcz. Dorośli często rozmawiali o domniemanym skarbie, a nawet próbowali go poszukiwać. Dzieci niepostrzeżenie słuchały i gromadziły bogactwo w wyobraźni. W świecie marzeń kupowały sobie rzeczy dla nich wówczas trudno dostępne – nowy rower, piłkę nożną ze skóry („biedronkę”), nowe łyżwy „hokejówki” lub „figurówki”, którymi mogły zastąpić łyżwy przykręcane do blaszek pokrywających wyżłobienia w podeszwach butów, zagraniczne czekolady, gumy do żucia i inne smakołyki oferowane za dolary lub „bony Pekao”.
Zbigniew urodził się we Wrzeszczu i mieszkał przy ulicy Waryńskiego. Z kolegami bawił się na podwórkach przy tej ulicy.
Po ukończeniu technikum pojechał na studia do Warszawy. Ukończył historię i uzyskał tytuł magistra. Potem pokonywał szczeble kariery naukowej – otrzymał dwa stopnie naukowe: doktora nauk humanistycznych w zakresie historii, a następnie doktora habilitowanego z tych nauk. Później uzyskał tytuł profesora „belwederskiego”. Po latach wrócił z rodziną - żoną Jadwigą i córką Krystyną do Wrzeszcza. Zamieszkali w niemałym mieszkaniu przy ulicy Jaśkowa Dolina, odziedziczonym po jego dziadku, w pięknej kamienicy z końca XIX wieku. Przetrwała działania wojenne i dziś emanuje pięknem. Jest jednym z obiektów podziwianych przez mieszkańców, a także turystów krajowych i zagranicznych.
III
Córka profesora ukończyła studia magisterskie i podjęła studia podyplomowe. Jej narzeczony był słuchaczem tych samych co Krystyna studiów podyplomowych. Poznali się na pierwszym semestrze tych studiów. Ślub zaplanowali po ich ukończeniu.
Profesor z żoną zamierzali córce zapewnić dobry „start”. Przeczytali interesujące ogłoszenie o sprzedaży mieszkania „z duszą” na parterze kamienicy przy ulicy Waryńskiego, w pobliżu budynku, w którym Zbigniew się wychował, a jego rodzice zamieszkiwali do swojej śmierci. Mieszkanie rodziców zostało sprzedane przez rodzeństwo (siostrę i brata). Zbigniew dał im „wolną rękę” w tej sprawie. Bardzo jednak tego później żałował.
Oferta sprzedaży mieszkania „z duszą” dotyczyła lokalu na parterze o powierzchni 75 m2 razem ze starymi meblami („gdańskimi”), obrazami na ścianach. Do mieszkania przynależała duża piwnica znajdująca się bezpośrednio pod mieszkaniem i mała mansarda - kawałek wydzielonego ścianą działową strychu o powierzchni 25 m2 licząc „po podłodze” z drzwiami, oknem, wodą, prądem i wc.
Właścicielką mieszkania była około siedemdziesięcioletnia kobieta – Janina Bukowska. Transakcja, poprzedzona typowymi czynnościami wykonanymi przez notariusza, została zrealizowana stosunkowo szybko. Szóstego dnia od obejrzenia nieruchomości wymagającej sporego remontu stała się własnością Krystyny.
Następnego dnia po zakupie Zbigniew, żona i córka przyjechali do mieszkania, aby ustalić wstępnie niezbędne prace remontowe i ich harmonogram.. Usiedli w bardzo wygodnych, wysokich, obitych skórą fotelach „gdańskich” z drugiej połowy XIX wieku. Skórę ozdabiały gustowne pinezki tapicerskie. Określili zakres i kolejność niemałych prac remontowych. Zdecydowali, że remont wykona jedna z firm z Trójmiasta.
IV
Żona i córka pojechały do domu. Zbigniew został w mieszkaniu. Chciał pobyć w nim sam. Podszedł do okna i ujrzał w oddali to samo podwórko, na którym z kolegami grał w piłkę z wełny, „palanta” („w klipę”), siatkówkę, a także w „Wyścig pokoju” – grę w kapsle zdobywane w pobliskim browarze. Przypomniał sobie starego, ponad dziewięćdziesięcioletniego człowieka mieszkającego na trzecim piętrze narożnej kamienicy. Zawsze rzucał dzieciom cukierki z okna, ciesząc się, że może patrzeć na ich zabawy. Nikt z rodziny nim się nie opiekował. Sąsiedzi dokonywali dla niego zakupów żywnościowych. Dzieci z kolei kupowały mu w kiosku „Ruchu” gazety i otrzymywały od niego cukierki. Rodzina zostawiła go wiele lat temu. Gdy umarł nikt z bliskich się nie pojawił. Pogrzeb zorganizowali sąsiedzi. A ptaki przestały śpiewać. I zajmowały miejsca na ostatniej symfonii łez.
Zbigniew wrócił pamięcią do, jak sądził, „legendy” skrytki Renate Schmied. Oczywiście był to skrót myślowy. Ulice i podwórka „mówiły” o tym, co Pani Renate nieopacznie wyznała sąsiadce. Potem już wszyscy wiedzieli o „skarbie”. Im więcej lat mijało, tym skarb ukryty przez Niemców uciekających z Langfuhr przed zakończeniem wojny miał większą wartość.
Do mieszkańców kamienic przy ulicy Waryńskiego i w jej okolicach przychodzili panowie przedstawiający się jako urzędnicy i pytali o skrytkę Renate Schmied. Zbigniew zapamiętał dwóch panów w czarnych płaszczach, którzy także jemu zadali różne pytania.
- Skąd twoi rodzice mają tak dużo pieniędzy? – zapytał Zbigniewa pierwszy z panów w kapeluszu.
- Czy znaleźli skrytkę Renate Schmied? – dorzucił pan bez kapelusza.
- Rodzice mają tyle pieniędzy ile inni, bo ciężko pracują, a o skrytce nie słyszałem – odpowiedział z mocno bijącym sercem dziesięcioletni Zbigniew.
Panowie w czarnych płaszczach wsiedli do czarnej Wołgi i odjechali.
Zbigniew przypomniał sobie, że w budynku, w którym kupił mieszkanie dla córki prawdopodobnie mieszkała Renate. Postanowił to wyjaśnić. Zadzwonił do poprzedniej właścicielki mieszkania.
- Dzień dobry, Zbigniew Lawetkowski z tej strony, czy mogę rozmawiać z panią Janiną Bukowską?
- Tak, przy telefonie.
- Jestem w mieszkaniu przy ulicy Waryńskiego kupionym od pani i przypomniało mi się dzieciństwo. Czy mogłaby pani zdradzić od kogo kupiła to mieszkanie?
- Ja nie kupiłam tego mieszkania. Odziedziczyłam je po mojej babci.
- Czy może pani powiedzieć, jak nazywała się babcia?
- A do czego panu to potrzebne? – zapytała nieco podniesionym głosem jakby w obronnym odruchu.
- Chciałbym połączyć strzępy odległych czasów w jedną całość – spokojnie odpowiedział.
- Renate Schmied.
- Niesamowite – wyartykułował donośnym głosem.
- Co niesamowite? - z zaciekawieniem zapytała Bukowska
- Ja pani babcię pamiętam. Przypomniałem sobie. Chodziła do sklepu zawsze ze swoją sąsiadką
- Kiedy to było? - spytał i sam odpowiedział. Chyba w 1962 roku. Pani babcia i jej sąsiadka zawsze razem mówiły po niemiecku.
- Tak, one były Danzinger i nie chciały opuszczać po wojnie Danzig. Tu się urodziły, pracowały i tu chciały umrzeć. Były wdowami – mężowie polegli na wojnie. Uratowały je dłonie.
- Nie rozumiem – stwierdził Zbigniew.
- Babcia przed wojną i w jej czasie pracowała w Danzig w charakterze pokojówki w hotelu Danziger Hof przy Dominikswall. A jej sąsiadka Else także była wówczas pokojówką w Danzig - w Grand Hotelu Eden przy Stadtgraben - odpowiedziała Janina. I dodała, że w rodzinie mówiło się, że ocalały dzięki zniszczonym pracą dłoniom. Natomiast trzecia przyjaciółka - Katrin Fahlanden prawdopodobnie nie miała tyle szczęścia i nie przeżyła wojny. Babcia opowiadała, że od 26 marca 1945 roku słuch o niej zaginął. Pracowała wiele lat, jak informowała przyjaciółki, w Arbeitsamt w Langfuhr przy ulicy Ferberweg jako urzędniczka. Miała ładne, wypielęgnowane, niespracowane ręce. O innych smutnych sprawach, jakie dotknęły kobiety w Danzig, nie będę mówiła. Babcia przed śmiercią mi je wyjawiła. Można by o tym napisać książkę – ze smutkiem skonkludowała.
- Rozmawiałem z sąsiadami w sprawie wielkości mieszkań w tej pięknej, zabytkowej kamienicy. Okazało się, że jedynym – „podwójnie” dużym jest to, które kupiłem dla córki od pani. Ma ono też jakby podwójnie dużą piwnicę.
- Tak, to są dwa połączone mieszkania z przynależnymi do nich dwiema scalonymi piwnicami - zauważyła Janina. Przekształcono je w jedno mieszkanie. Rodzina babci była naprawdę duża. W październiku 1944 roku do mieszkania sąsiadującego z mieszkaniem babci wprowadził się oficer. Mieszkanie i piwnicę wyremontowano. Poprzednia lokatorka zmarła nagle. Krążyły rożne plotki na ten temat.
- Rozumiem. Pamiętam pani babcię – miała zawsze inną od pozostałych kobiet fryzurę, inny ubiór, a na twarzy woalkę.
- Tak było.
- Nie spodziewałem się, że kupię mieszkanie Renate Schmied. Ale tak układa się życie.
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak - dzięki temu przypomniało mi się dzieciństwo, pani babcia, tamte chwile, do których przedtem w ogóle nie wracałem – odparł Zbigniew. I dodał – po prostu to wszystko wyleciało mi z głowy.
- Czy mogę panu jeszcze w czymś pomóc?
- Nie, dziękuję za poświęcony czas i cenne dla mnie informacje – odparł Zbigniew i pożegnał się mówiąc do widzenia.
- Janina odpowiedziała, że może on dzwonić, gdyby jeszcze potrzebował dodatkowych informacji i odłożyła słuchawkę.
Profesor przypomniał sobie, że Else i Renate rozmawiały nie tylko po niemiecku. Stał w kolejce w sklepie spożywczym, wysłany przez matkę po drobne zakupy. Renate i Else rozmawiały po polsku z sąsiadką Elżbietą Kwiatkowską z kamienicy naprzeciw.
Elżbieta zapytała jak spędzały przed wojną wolne chwile.
- Każdy w swoim w ogródku odpowiedziała Renate. I dodała, że teraz też ludzie tu spędzają miło sporo czasu. Ale jeszcze podkreśliła, że ogródki były oddzielone od siebie kolorowymi płotami.
- Pamiętam - kontynuowała Renate – urodziny ojca przed wojną. Były butelki piwa, koniaku i ulubionej Goldwaser, a także przysmaki przyniesione z mieszkania do ogrodu.
- No ładnie, teraz też ludzie, tak jak pani powiedziała, spędzając tu niemało czasu. Słyszałam, że sprawa skrytki Renate Schmied była głośna. Podobno rozpowiadała to jedna z sąsiadek, która twierdziła, że wie o tej skrytce od pani – wycedziła niemal jednym tchem Elżbieta.
- Pani Elżbieto nie chcę mieć więcej nieprzyjemności, zostawmy tę sprawę.
- Dobrze – odpowiedziała niezadowolona Elżbieta i przystąpiła do zakupów.
Profesor usiadł w fotelu i zadał sobie pytanie: dlaczego o zdarzeniach w dzieciństwie niewiele pamiętał? Dlaczego wymazał z pamięci kamienicę, w której mieszkały dwie starsze Gdańszczanki pozostałe po 1945 r. w Polsce? Zasnął od razu nie udzielając sobie na nie odpowiedzi.
V
Zbigniew obudził się dopiero w południe. Urlopowe dni pozwalały mu wypocząć, wyspać się. Pracował nad książką, która bardzo absorbowała go czasowo i emocjonalnie. Zadzwonił do żony i powiedział, że przejrzy stare szuflady, uporządkuje trochę nieład i wówczas przyjedzie do domu.
Otworzył szufladę starego, bogato rzeźbionego kredensu „gdańskiego” i znalazł tam różne przedmioty spotykane w sklepie „1001” drobiazgów. Jego wzrok przykuła jednak gruba obłożona brązową skórą książka opatrzona tytułem „Pamiętnik Katrin Fahlanden”. Dotarcie do jego kart wymagało zniszczenia zabezpieczenia, jakby plomby. Zatem nikt do niego przez te wszystkie lata nie zaglądał - pomyślał profesor. Zapiski obejmowały lata 1933-1945. Brak było ciągłości notatek - widoczna była ich nieregularność. Odczytał ostatni zapis z 25 marca 1945 roku. Katrin pisała o swoim wyjeździe z Langfuhr. Zapis miał brzmienie:
„Opuszczam mój ukochany Langfuhr, mieszkanie przy ulicy Brunnshöferweg. Wyjeżdżam z personelem Gestapo: SS-Sturmbannführer Johann Buchsteren i dwoma jego ważnymi podwładnymi. Data wyjazdu: 26 marca 1945 rok przed południem. Pamiętnik przekazałam Renate dzień wcześniej późnym wieczorem. Chyba domyśliła się gdzie i dla kogo jeszcze pracuję. Buchsteren i inni mówili tylko o swoich brylantach łatwych do ukrycia w czasie podróży. Ostrzegłam Renate, że przekazanie komukolwiek pamiętnika i otwarcie go może przypłacić życiem. Na pożegnanie powiedziałam przyjaciółce darzonej wielkim zaufaniem, że zaplombowany pamiętnik wkrótce odbiorę osobiście od niej po powrocie do Langfuhr”.
Profesor zastanawiał się dlaczego Katrin dała na przechowanie pamiętnik swojej przyjaciółce Renate. Przecież był to obciążający ją dowód pracy w Gestapo Zapewne wierzyła w rychły powrót Niemców do Danzig i w pełni ufała Renate. Dopiero w tym momencie przyszła refleksja, że nie powinien był otwierać pamiętnika bez poinformowania poprzedniej właścicielki mieszkania. Postanowił do niej zadzwonić.
- Dzień dobry - mówi Zbigniew Lawetkowski.
- Tak, słucham - odpowiedziała Janina.
- Znalazłem w kredensie obłożony skórą pamiętnik zaginionej marcu 1945 roku Katrin Fahlanden – powiedział. I dodał, przywiozę go Pani dziś wieczorem.
- To nie jest konieczne, może pan go zatrzymać, gdyż nie chcę go mieć u siebie - wycedziła lekko poirytowana Janina. Babcia - jak sądzę - mogła mieć przez taki pamiętnik kłopoty. Nie wiem co zawiera. Babcia już nie żyje, a mnie nie obchodzi jego zawartość. Zresztą nie znam dobrze niemieckiego i nie otwierałam plomby. Babcia także nie czytała pamiętnika. Jakby się czegoś bała. Katrin dała go jej - jak przekazała nam babcia - w przeddzień wyjazdu z Danzig i miała go odebrać po powrocie - dorzuciła na zakończenie rozmowy.
- Aha – wypowiedział nieco skonsternowany Zbigniew i pożegnał się mówiąc do usłyszenia.
- Do usłysze… i Janina położyła słuchawkę.
VI
Profesor przygotował sobie ulubioną, mocną herbatę i usiadł w fotelu z pamiętnikiem. Lektura wszystkich zapisków dowiodła ponad wszelką wątpliwość, że Katrin była pracownikiem Gestapo. Czytając to był bardzo zaszokowany odkryciem. Zastanawiał się jak to możliwe, że koleżanki do końca wojny o tym nie wiedziały. Zadał sobie pytania: jakie były relacje przyjaciółek? I czy Katrin korzystała z jakichś informacji, bardzo możliwe że nieświadomie przekazywanych przez pozostałe przyjaciółki? Tego niestety na tym etapie lektury nie da się ustalić, A może w ogóle nie będzie to możliwe - pomyślał Zbigniew.
VII
Po dwóch miesiącach remont mieszkania dobiegł końca. Niezbędne meble i sprzęty codziennego użytku zostały rozlokowane. Ale życie nie znosi próżni. Awaria rur zaskoczyła wszystkich mieszkańców kamienicy. Ekipa remontowa prowadziła prace na korytarzu piwnicznym i w niektórych piwnicach, w tym w przynależnej do mieszkania niedawno zakupionego przez Zbigniewa dla córki. Rozkuto w niej częściowo posadzkę i założono odpowiednie rury. Następnego dnia przystąpiono do rozkuwania całej podłogi korytarza piwnicznego i „kładzenia” rur.
Około południa Zbigniew odebrał klucz od hydraulików. Wszedł do swojej piwnicy i zobaczył, że stara posadzka i jedna ze ścian pękły w różnych miejscach. W prześwicie ściany dostrzegł dość duże pomieszczenie. Rozebrał niegruby mur. Wszedł do - jak sądził – „tajemniczej komnaty”. Świecąc latarką zauważył dwie drewniane skrzynie pokaźnych rozmiarów z metalowymi okuciami. Nie były solidnie zamknięte. Po dłuższej chwili otworzył pierwszą z brzegu skrzynię. Znajdowały się w niej różne przedmioty – antyki. Pomyślał, że może są ze srebra i złota. Zawartość drugiej skrzyni wypełnionej dokumentami przeglądał bardzo długo – do wieczora. Nawet głośne prace remontowe w ogóle mu nie przeszkadzały. Wykonał telefon do żony dzieląc się odkryciem. Był wyraźnie podekscytowany, mówiąc bardzo głośno o tym co znalazł. Wspomniał też, że zgłosi to na policję, ale musi ochłonąć w mieszkaniu. Po godzinie 22:00 postanowił zakończyć czytanie „papierów”.
Wychodząc z piwnicy został do niej wepchnięty przez zamaskowanego, rosłego mężczyznę w kominiarce i uderzony jakimś przedmiotem w głowę. Mimo uderzenia walczył z bandytą i krzyczał, a także włączył osobisty alarm, który miał przymocowany na pasku. Napastnik spłoszony głośną syreną uciekł. Przy głównym wejściu do korytarza piwnicy, przez uchylone drzwi, dostrzegł drugą zamaskowaną postać, która także szybko zniknęła. Wezwał policję oraz zawiadomił żonę.
Policja zabezpieczyła piwnicę. Profesor zdał relację ze zdarzenia. Przyjechało pogotowie. W szpitalu, do którego go zawieziono, wykonano badania. Tomografia komputerowa głowy nie wykazała zmian w czaszce. Profesor nie zgodził się pozostać w szpitalu na obserwacji, dobrze się czuł. Wyszedł ze szpitala na własną prośbę. Żona i córka odebrały go ze szpitala i pojechali razem do domu. Zbigniew złożył zeznania nazajutrz.
VIII
Policja już następnego dnia po zdarzeniu ustaliła podejrzanych o dokonanie napadu. Dwóch pracowników firmy wykonującej roboty rurarskie zostało oddzielnie przesłuchanych przez sierżanta sztabowego Edmunda Dworzewskiego na Komisariacie Policji.
- Jak się pan nazywa?
- Jerzy Ogrodowski.
- Zawód i miejsce pracy?
- Hydraulik, firma budowlana „Nowoczesne prace budowlano-montażowe”.
- Czy przyznaje się pan do napadu w piwnicy na mężczyznę?
- Nie przyznaje się.
- Zabezpieczyliśmy ślady biologiczne sprawcy.
- Znaczy co, ślady, nie rozumiem, ja jestem hydraulikiem.
- Zostanie od pana pobrany materiał biologiczny do badania, który zostanie porównany z materiałem zabezpieczonym na miejscu zdarzenia i zobaczymy czy uderzył pan w głowę wspomnianego mężczyznę.
- Czy przyznaje się pan do winy?
- No taak.
- Proszę opisać przebieg napadu.
- Uderzyłem tego mężczyznę w głowę po wepchnięciu go do piwnicy. Wcześniej usłyszeliśmy z kolegą jego głośną rozmowę przez telefon. Informował o swoim znalezisku. Liczyliśmy z kolegą na skarby ze złota i srebra.
Po podpisaniu przez podejrzanego protokołu z przesłuchania został on odprowadzony do aresztu.
Sierżant sztabowy zrobił sobie chwilę przerwy. Wypił kawę i wykonał telefon.
- Przyprowadźcie do mnie drugiego podejrzanego Franciszka Kałużnego - wydał polecenie.
Po chwili wprowadzono mężczyznę. W trakcie przesłuchania wskazał na swojego kolegę z pracy jako pomysłodawcę i faktycznego wykonawcę napadu.
- Ja jestem niewinny pobicia, stałem na czatach. Nic nie robiłem, nikogo nie biłem, raz jeszcze powtórzę - to Ogrodowski jest sprawcą.
- Przyznaje się pan zatem do udziału w napadzie? - spytał zdecydowanie policjant.
- Panie policjancie, jakim napadzie, ja tylko byłem na czatach.
- Przyznaje się pan czy nie? Do rzeczy.
- Przyznaję się.
Podejrzany podpisał protokół z przesłuchania i został odprowadzony do aresztu.
IX
W piwnicy Zbigniewa prowadzono prace poszukiwawcze. Na głębokości około ¾ metra znaleziono trzy ludzkie szkielety. Przewieziono je do Instytutu Medycyny Sądowej. Tam zostały dokładnie zbadane. Pierwszy szkielet to kobieta około 30 - 35 lat. W tylnej części czaszki widoczny był wlot. Umarła od rany postrzałowej. Była ona przyczyną śmierci. Na palcu znajdował się złoty pierścionek z wygrawerowanym napisem: „Dla Katrin Fahlanden od Klausa 1942”. Znaleziona kobieta nigdy nie urodziła dziecka. Dwa męskie szkielety były oddalone od siebie o około pół metra. Mężczyźni w chwili śmierci mieli po 40-45 lat. Zginęli od strzałów w klatkę piersiową. Niestety nie znaleziono niczego, co w sposób jednoznaczny pozwoliłoby ustalić ich tożsamość.
Informacja ta dotarła do Zbigniewa. Był nią niezwykle przejęty. W myślach sformułował dwa możliwe rozwiązania. Pierwsze wyjaśnienie wskazuje, że oprócz trzech zabitych osób i Johann Buchsteren był jeszcze ktoś - mężczyzna, który uczestniczył w zbrodni i pomógł wykopać dół oraz wykonać prace maskujące tajne pomieszczenie. Drugie rozwiązanie polegało na tym, że z jednym z dwóch zabitych mężczyzn Buchsteren dogadał się i po zastrzeleniu kobiety i mężczyzny wykopano dół, a dopiero wtedy Buchsteren zamordował swojego współpracownika. Pozbył się więc niewygodnych świadków. Zabrał wszystkie dokumenty i inne przedmioty mogące umożliwić identyfikację ofiar. Zapomniał zdjąć pierścionek Katrin lub nie mógł tego uczynić. Samodzielnie wykonał prace maskujące tajne pomieszczenie. Uciekł sam. Nie dosięgła go sprawiedliwość. Został co prawda zatrzymany w Ameryce Południowej w 1965 r., lecz uciekł ponownie i ślad po nim zaginął. Nigdy nie stanął więc przed sądem za swoje zbrodnie.
Profesor spekulował dalej. Tajemne pomieszczenie przygotowano w 1944 roku w trakcie remontu mieszkania i piwnicy oficera. Puste skrzynie umieszczono w piwnicy w toku meblowania mieszkania, aby nie wzbudzać podejrzeń. Stopniowo zapełniano skrzynie dokumentami i różnymi przedmiotami. Ostatnia ich dostawa mogła się odbyć w dniu zamierzonego wyjazdu z Langfuhr, o którym wspomniała Katrin w swoim pamiętniku.
X
Mężczyźni zabici przez Buchsteren byli prawdopodobnie jego podwładnymi. Znalezione dokumenty zostały poddane wnikliwemu badaniu przez specjalistów. Okazało się, że jest to część dokumentacji wytworzonej przez Gestapo w Danzig i część niewywiezionej przez Niemców dokumentacji polskiej placówki - Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku przy ulicy Neugarten 27.
Zawartość skrzyni z antykami także została przekazana w ręce ekspertów. Ocenili, że mają one wysoką wartość historyczną i rynkową.
Profesor pomyślał, że niewiele brakowało, a niezwykle cenne znalezisko trafiłoby w niepowołane ręce. A starzy, pamiętający czasy powojenne w Gdańsku, mieszkańcy i nowe pokolenia zamieszkałe przy ulicy Waryńskiego i w jej okolicach znowu zaczęli mówić o skrytce Renate Schmied.
XI
Kończę czytanie opowiadania. I w tym momencie słyszę donośny dźwięk dzwonka mojego telefonu. W trakcie rozmowy żona przypomina mi o imprezie imieninowej, na którą już jestem spóźniony. Czekają na mnie, pamiętają, A ja zapomniałem. Obiecuję żonie i sobie, że to już nigdy się nie powtórzy.
Objaśnienia nazewnicze
Dominikswall - obecnie ulica Wały Jagiellońskie.
Stadtgraben - obecnie ulica Podwale Grodzkie.
Arbeitsamt - Urząd Pracy.
Langfuhr - obecnie Wrzeszcz.
Ferberweg - obecnie ulica Miszewskiego.
Brunnshöferweg - obecnie ulica Waryńskego.
Neugarten - obecnie ulica Nowe Ogrody.
Danziger – Gdańszczanie mieszkający w Wolnym Mieście Gdańsku (do 1945 r.)