Czekała mnie jeszcze jedna rozmowa i byłem już solidnie zmęczony, gdy pojawiła się kolejna, ostatnia kandydatka. Mówiąc prawdę ledwie pamiętałem dane z jej listu, ale też pewnie niezbyt uważnie go przeczytałem. Pewnie mój błąd; zaprosiłem wszystkie sześć pań, które odpowiedziały na mój anons. Pięć pierwszych odpadło, grubo przeceniwszy swoje kwalifikacje, choć wyraźnie zaznaczyłem wymóg górnej półki w każdym zakresie.
Kiedy weszła, moją pierwszą myślą było, że nic z tego nie będzie. Choćby była najlepsza, włącznie z angielskim. Jej wada z miejsca rzucała się w oczy, choć przyznaję, że to tylko moja wina, lub może moje estetyczne, i nie tylko, skrzywienie.
Jeśli na chwilę zaniemówiłem, to właśnie dlatego. Jako że nie wymagałem zdjęć ani zwykłego CV, tylko list intencyjny, nie miałem pojęcia jak kandydatki wyglądają.
Była uderzająco urocza. Nie tylko piękna, zgrabna, ale tak właśnie, urocza. Z sarnimi oczami, małymi, pełnymi ustami i burzą kasztanowych włosów. Do tego kilka słów na powitanie tak łagodnym, dźwięcznym głosem, że mnie ciarki przeszły. Korciło mnie, żeby nawet nie zaproponować by usiadła, lecz się przemogłem i usadowiła się półtora metra ode mnie. Odczekałem chwilę i powiedziałem, że niestety nie mogę jej zatrudnić. Rozszerzyła oczy i rozchyliła usta.
- Ale… ja tam nie napisałam jeszcze wszystkiego, tylko tak pobieżnie. Może wyjaśnię? – i zaczęła mówić.
Jednym uchem łowiłem treść, drugie nastawiłem na odbiór melodyjnego głosu. Zdołałem odnotować, że akurat tym razem kwalifikacje odpowiadały mi aż nadto, ale jednocześnie tym bardziej żałowałem, że jej nie zatrudnię. W końcu jednak zabrałem głos i wypowiedziałem prawie że na pamięć już wyuczoną formułkę, którą zapoznawałem na wstępie każdą kandydatkę z charakterem mojej pracy i warunkami. Sam nie wiem po co, skoro… Może z uprzejmości? W każdym razie wysłuchała z zainteresowaniem i cicho stwierdziła, że chyba wszystko akurat doskonale pasuje. Jasne, pasowało jak cholera! Gdyby nie ta przeszkoda… W końcu wypaliłem:
- Problem nie w pani kwalifikacjach, są doskonałe, lecz jest pani… taka cudowna, że miałbym z tym kłopot.
Odetchnąłem, że wreszcie mam już to za sobą.
- Dziękuję, ale chyba pan przesadza. Poza tym, czemu miałoby to… - nie wydawała się zbytnio speszona.
- Pani… - zerknąłem na jej list – …Weroniko, problem jest nie w pani, ale we mnie. – Spojrzałem jej w oczy. - Znam siebie i wiem, że takie piękno na co dzień, nie dałoby mi się skupić. Taka moja wada.
Ponownie rozszerzyła oczy, lecz milczała dobre kilka sekund, zaskoczona. W końcu wykonała nieokreślony gest dłońmi, wyrażając chyba bezradność.
- Wie pan…, pierwszy raz coś takiego… Ostatnio to nawet odwrotnie… No, nie wiem co powiedzieć. Tak mi się wydawało, że wreszcie trafiłam na interesujące zajęcie, a tu pan…
- Pani Weroniko – wtrąciłem się. – Jeszcze bardziej żałuję niż pani, szczerze. Tylko że…
Tym razem ona nie dała mi dokończyć.
- Ale ja obiecuję, że z mojej strony…
Przerywanie sobie nawzajem weszło już nam chyba w rutynę.
- Powtórzę, nie w pani wina, jeśli można tak powiedzieć. Po prostu mój charakter… no…, zbyt łaknę piękna, w każdej postaci, więc…
Rany, skąd mi się to wzięło! Jeszcze nigdy na głos nie wypowiedziałem czegoś takiego. Była to prawda, skrywana w sobie i nie na użytek publiczny. Jasny gwint, co ja robię? Nie, trzeba było to zakończyć jak najszybciej.
- Krótko mówiąc, nie dam rady. Wiem, że nie mógłbym od pani oderwać oczu i przestać myśleć, gdybym był gdzie indziej. I co z moją pracą? Bez koncentracji niewiele bym…
- Może… dałoby się jakoś przyzwyczaić… Mogę się postarać wyglądać inaczej, zwyczajniej…, albo nawet czasem pana zdenerwować – uśmiechnęła się, a dołeczki obok jej ust poraziły mnie. – Może pan uprzedzić żonę…
Chciałem się jej pozbyć jak najszybciej, ale z drugiej strony podświadomie zapragnąłem jak najdłużej ją widzieć i słyszeć.
- Nie trafiła pani, nie jestem żonaty.
- Przepraszam. Może tak, wrócę tu jutro, w jakimś worku i rozczochrana, zobaczy pan… Naprawdę, to pańskie zajęcie bardzo mnie interesuje, nawet choćbym mogła na te pół etatu. A ciekawych zajęć zupełnie tu u nas brakuje. Wiem, bo szukam już długo, od czasu gdy wróciłam z Kanady.
Czułem, że inaczej się jej nie pozbędę, więc zgodziłem się na spotkanie nazajutrz, ale co do godziny to dopiero zadzwonię.
Ale nie zadzwoniłem. Zaś na wczesne popołudnie zaprosili mnie do siebie mieszkający za miastem znajomi, jak to nazwali, półzawodowo, półprywatnie. Prowadzą kilka biznesów i właśnie przyjechała dwójka ludzi z zagranicy, żeby omówić jakiś kontrakt. Z angielskim u nich średnio, więc poprosili o moje profesjonalne wsparcie. Znamy się między innymi z takiej okazji, że regularnie ich dokształcam w tym zakresie. Z gośćmi wstępnie spotkali się już poprzedniego dnia, lecz wtedy tamci mieli ze sobą tłumacza, który jednak nazajutrz okazał się już niezbyt dyspozycyjny z powodu jakiegoś ważnego spotkania o nieustalonej jeszcze godzinie.
Wyruszyłem nieco wcześniej i gdy miałem do ich willi jeszcze z pięć kilometrów zadzwonili, że podtrzymują zaproszenie, ale tym razem już prywatnie, jako że goście jednak przybyli z poprzednim tłumaczem, któremu się zwolniło. No i okej, znajomi to mili ludzie, na poziomie, więc kontynuowałem jazdę i chwilę później zajechałem przed ich podmiejską posiadłość. I nastąpił ładny numer.
Jestem dość opanowany, więc chyba nie zrobiłem zbyt wielkich oczu, kiedy okazało się, że tłumacz wynajęty przez zagranicznych przybyszów to nie tłumacz, tylko tłumaczka. I w dodatku o znanym mi już imieniu Weronika. Przedstawiono nas sobie, ona zaprezentowała swe śliczne dołeczki, ale też nie dała po sobie poznać, że już się znamy. No i oczywiście przy naszym powtórnym spotkaniu również wyglądała jak milion dolarów.
Po godzinie interesów, podczas której nasze role się przeplatały, padło hasło o szykowanej niedługo kolacji, a ten czas wykorzystałem na spacer z Weroniką po rozległym ogrodzie. Wyjaśniła, że tamtych ludzi zna przez innych z kolei znajomych, którzy ją polecili, czy coś takiego, bo nie słuchałem dokładnie.
- Niespecjalnie pan dotrzymał słowa – rzekła naraz z udawanym wyrzutem.
- Ale pani też, więc jakby jesteśmy kwita, nie?
- Ja?
- O ile pamiętam, miał być jakiś worek, potargana fryzura…
- No to bardzo przepraszam, że się panu znowu podobam. Nic nie poradzę. A tak przy okazji, zapomniał pan, czy…?
- Niestety nie zapomniałem.
- Niestety?
- Bo mam wyrzuty sumienia.
- Och! Czyżbym jednak miała jakąś szansę?
Później wszystko potoczyło się zupełnie nieoczekiwanie. Ponieważ zagranicznicy zostali na noc u partnerów biznesowych, Weronika po kolacji zabrała się ze mną do miasta, gdzie kontynuowaliśmy wieczór w nastrojowym klubie przy szampanie. Podobnych wieczorów nastąpiło później jeszcze wiele. I nie, mimo to nie została zatrudniona, ponieważ nastąpił chyba jeden z najszybszych awansów na świecie. Z niedoszłej półetatowej asystentki od razu na wspólnika.
Acha – no i wcześniej została moją żoną.