Wtedy z głośnym świstem i brawurowym rozmachem otworzyły się drzwi, a do lokalu wtargnął mały, zdyszany człowieczek w rozpiętym prochowcu. Z wielkim, dobrodusznym, ale też podstępnym uśmiechem podszedł do ich stolika.
— Witam serdecznie! — powiedział nonszalancko ze wzrokiem wbitym w Grażynę. — Nazywam się Stefan Moczydełko!
W ten sposób poznali człowieka, dla którego przejechali połowę kraju. Zjawił się w najbardziej odpowiednim momencie — uratował ekipę przed zniechęceniem i głęboką depresją — wpędził w nowe kłopoty i rozterki.
Moczydełko był lokalnym politykiem, którego natura obdarzyła dużą głową, wypełnioną przeróżnymi myślami i koncepcjami — własnymi i zapożyczonymi najczęściej od przygodnych rozmówców, chytrością i przebiegłością pańszczyźnianego chłopa, który w genach nosił odwieczną potrzebę zemsty na krzywdzicielach, zmieniających się w zależności od epoki, czasu i sytuacji. Dzięki skłonności do naśladownictwa, parodiowania manier i salonowych obyczajów wielkiego świata, którym w istocie pogardzał, sam wytworzył specyficzny styl bycia, gdzie hrabiowska wyniosłość szła pod rękę z brawurą i tupetem polowych traktorzystów. W jego głosie, ostrym jak szabla sarmacka przebijała stanowczość i zdecydowanie, co wielu rozmówcom odbierało szybko chęć do dyskusji, a mniej zorientowanym i uległym, wyrabiało gotowość do podporządkowania się jego woli i decyzjom.
Najważniejszą jednak zaletą okazała się wyjątkowa odporność na alkohol. Kiedy inni padali przy stole, wygłaszając zdumiewające poglądy i deklaracje, zaprzeczające całkowicie ich dotychczasowej linii, wyznając przedtem wszystkie swoje grzechy, których na trzeźwo nawet Bogu by nie powierzyli, Moczydełko zachowywał jasność umysłu, rejestrował, zdobywał wiedzę na ich temat, umacniał swoją przewagę i władzę, a potem wołał, żeby podjechała następna cysterna.
Tym sposobem osiągał prawdziwe i cenne informacje o ludziach i ich charakterach. Uzyskiwanych od trzeźwych nigdy nie traktował z powagą i wiarygodnością. Jego filozofia była prosta jak sztacheta w płocie — tylko człowiek pijany mówi prawdę. Reszta to są pomyje i zakłamanie. Tak zjednywał sobie sympatyków, którzy w obawie przed zdemaskowaniem, chwalili go wszędzie a nawet wybrali do lokalnego samorządu, gdzie brylował już mniej — tam byli lepsi od niego — aż do czasu, kiedy okazało się, że Moczydełko jest spokrewniony z ważnym politykiem, rządzącej sobie akurat partii.
— To pan... — powiedział Władek i z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
Tym naturalnym i spontanicznym gestem ujął wszystkich, bo udowodnił, że są jednak sprawy, które nawet jego — zdolnego do wykonania każdego zadania, mogą pohamować i wprawić w osłupienie. Powoli odzyskiwał utraconą twarz.
— We własnej osobie — odparł Moczydełko. — Na początek proponuję państwu po sto gram. A dla pani może koniaczek?
Grażyna potrząsnęła przecząco głową. Próbowała odgadnąć, jakim sposobem ten zawodowy krętacz — miał to wypisane na twarzy — człowiek o błazeńskiej fizjonomii, wzbudzającej raczej śmiech i politowanie, osiągnie sukces w polityce? Jak dotrze na szczyty władzy, do parlamentu i jak będzie reprezentował poważne instytucje państwowe? Ale skoro inni już przetarli przed nim szlak, wszystko teraz jest możliwe. Jeśli tak się stanie to będzie sygnał, że upadek klasy politycznej nie jest wymysłem nawiedzonych znachorów, ale potwierdzi ogólną teorię nonsensu, której mechanizmu nikt jeszcze nie odkrył, chociaż wiadomo, że regulują ją trzy zasady, których niestety nikt nie zna.
Ale od strony przyszłej medialnej prezentacji, oprócz twarzy, problemem Moczydełki był również jego wygląd. Wiadomo, że dobór właściwych elementów stroju, wszelkich dodatków, podnoszących estetykę, fasonu, kolorów, nadających tonację sylwetce, nie jest zadaniem łatwym. Trzeba posiadać niezwykłe szczęście, dar natury i duże pieniądze, aby osiągnąć efekt, który w ostatecznym kształcie nazywa się później własnym stylem. Większość przez całe życie szuka idealnego rozwiązania, ale niestety, z mizernym skutkiem. Przypadek Moczydełki to było absolutne zderzenie sprzecznych trendów, gustów, epok i gatunków, splątanych jak sznurowadło podczas szalonego tańca. Niemniej spośród nieustannie zmieniającej się interpretacji wyglądu groteskowej postaci, dwa style mody wyróżniały się szczególnie — prostota wojaka Szwejka i dyskretna niedbałość porucznika Colombo.
Grażyna zdawała sobie sprawę, że czeka ją wiele pracy, aby wypromować postać jednolitą, wyrazistą i atrakcyjną stylistycznie.
— Rano nie pijemy — wtrącił Władek. — Poza tym, jesteśmy w pracy.
— Szkoda — odparł Moczydełko. — Wielka szkoda. Poranna dawka zawsze poprawia nastrój, dodaje animuszu. Ale trudno, zostawimy to na później. Ale mnie proszę zrozumieć... Ja muszę...
Moczydełko sięgnął do kieszeni marynarki. Nerwowo mocował się przez chwilę z opornym materiałem, a potem wyciągnął małą, płaską buteleczkę, odkręcił ją drżącymi rękoma i wypił potężny łyk alkoholu.
— Przepraszam — powiedział. — Mnie to pomaga.
Wszyscy obserwowali w milczeniu poczynania przyszłego bohatera ich reportażu.
— Czy ma pan przygotowany scenariusz? — spytał Władek, widząc że nie ma sensu dalej tracić czasu.
— Nie — odparł zaskoczony Moczydełko. — Szwagier... Przepraszam, minister dzwonił, że dostaliście wskazówki, co i jak. Byłem przekonany, że wszystko jest załatwione...
— Ogólnie tak, chodzi natomiast o szczegóły — powiedział Marek. — To pan najlepiej zna miejsca, ludzi, instytucje, które możemy odwiedzić. Potrzebujemy bogatej i różnorodnej dokumentacji, potwierdzenia pana działalności, zasług. W końcu wybiera się pan do parlamentu.
— Właściwie tak bardzo to mnie nie ciągnie — odparł Moczydełko, coraz bardziej przygnębiony brakiem entuzjazmu ekipy telewizyjnej do realizacji tego pomysłu.
— Niech pan się nie załamuje — odparł Władek, odpowiedzialny za udane wykonanie zlecenia. — Jest zgoda na pana kandydowanie? Jest. Zrobimy wszystko, aby odniósł pan sukces. Nam również zależy na pokazaniu sprawności i skuteczności.
— A bo ja wiem...
— Pan wie... — odparł Marek.
Moczydełko popadł w chwilową melancholię. Nigdy nie przypuszczał, że kryzys i zniechęcenie dopadnie go w takiej chwili. W okolicznościach, kiedy energia i chęć do działania, przekształcania świata, powinna go rozpierać nieustannie, a pieśń o patriotyzmie, walce i postępie torować drogę ku lepszej przyszłości. Wtedy, uderzony nagłym impulsem, pochodzącym z tajemniczych źródeł mrocznej przeszłości, kolejny raz wyciągnął buteleczkę i wypił resztę wódki w imponującym tempie.
— A co mi tam! — machnął ręką Moczydełko. — W takim razie jedziemy!
Adam obserwował wszystko z rosnącym niesmakiem. Coraz częściej wmawiał sobie, że nie należy teraz się buntować, ponieważ to nic po prostu nie da. Najlepiej przyjąć postawę mądrego ogrodnika, który dowiadując się z prognoz, że plony nie będą najlepsze, z nieustanną troską, cierpliwością, dokładnością i poświeceniem nadal pielęgnuje swoje uprawy.
Kiedy niczego już nie można zmienić, warto skupić się na warsztacie zawodowym, doskonaleniu rzemiosła, osiąganiu precyzji i doskonałości w wykonywanym fachu bez względu na układy, personalne rozgrywki i nastroje panujące wokół.
Adam już się zastanawiał, jak poprawić styl wypowiedzi Moczydełki, aby przed kamerą wypadł najkorzystniej.
— Chwileczkę — powiedział Władek, kiedy zobaczył jak gwałtownie poderwał się z krzesła Moczydełko, gotowy do wystąpienia w każdym filmie, byle był tylko o nim.
— Jednak wypijemy? — spytał zaskoczony i pełen nadziei.
— Panie Moczydełko — ciągnął dalej Włodek. — Najpierw kilka wskazówek.
— Nie przywykłem...
— Teraz pan musi — powiedział stanowczo Włodek. — Zanim pan wystąpi przed kamerą, trzeba przejść określoną procedurę. Mamy pana wykreować, pokazać z jak najlepszej strony, a nie ośmieszyć, dlatego każdy detal ma ogromne znaczenie.
— Czyli? — spytał Moczydełko i zrobił minę, która absolutnie nie nadawała się do upublicznienia.
— Tutaj są specjaliści od tworzenia wizerunku. Niezwykle zdolni ludzie, którzy potrafią zrobić coś z ... — Władek zawiesił głos w ostatniej chwili. — Coś dobrego.
— Myślałem, że wszystko będzie na żywo, jak leci, bez prób...
— Niech pan będzie spokojny. Później odpowiednio zmontujemy materiał. Ostateczny efekt zaskoczy nawet pana. Teraz proszę iść z nami na górę. Tam udzielimy panu stosownych wyjaśnień, poprawimy niektóre defekty.
— Ja mam jakieś defekty? — spytał Moczydełko.
— Każdy je ma — odparł Grzegorz i delikatnie dotknął obolałego oka.
Nagle rozpędzony jak autobus Moczydełko, zatrzymał się przed drzwiami.
— Nie, proszę państwa, chwileczkę! Czegoś nie rozumiem — powiedział, marszcząc czoło jak Colombo. — Miało być raz raz i po wszystkim. A teraz zaczynamy coś kombinować. O co chodzi?
— Niech pan nam zaufa — uspokajał go Władek. — Przyjechaliśmy tutaj panu pomóc a nie zaszkodzić.
— A co właściwie mam robić?
— No dobrze, wróćmy do stolika — powiedział Władek. — Dokładnie panu wytłumaczymy.
Powrót całej ekipy na dawne stanowiska wzbudził zaniepokojenie kelnerek.
— Coś państwu podać? — spytała niska szatynka o powściągliwej twarzy.
— To samo — powiedział Jarek, który odezwał się po raz pierwszy po długim milczeniu.
— A dla mnie dwa razy po pięćdziesiąt z soczkiem pomidorowym — powiedział Moczydełko, kwitując zamówienie obojętnym grymasem.
— Sprawa jest taka — zaczął Władek. — Jeśli chcemy w telewizji pokazać kogoś niekorzystnie używamy do tego różnych technik. Jakich, pan wybaczy, tajemnica zawodowa. Ale możemy na przykład wyeksponować w zbliżeniu zaciśnięte usta albo nerwowy tik postaci, który osłabia wiarygodność i ujawnia ukryte dotąd problemy. Wszystko zależy od celu i rozmiaru podjętego zadania. W pana przypadku jest odwrotnie — musimy pokazać, że jest pan postacią wybitną, wyjątkową, być może przyszłym mężem stanu.
— Bez przesady — odparł Moczydełko. — Nie od razu przecież...
— Powoli, oczywiście — wyjaśniał dalej Władek. — Człowiek takiego formatu musi posiadać jednak najważniejsze cechy — osobowość i charyzmę... — Władek zawiesił głos widząc błędnik w oczach Moczydełki. — Inaczej autorytet. Musi płynąć z niego światło, mądrość, wielkość wizji i rozmach proponowanych rozwiązań. Świadomość, że jest właśnie jedynym gwarantem epokowych przemian, na które wszyscy długo czekali.
— Cholera — po raz kolejny Moczydełko popadł w popłoch. — I ja mam to wszystko udźwignąć, zrobić?
— Pomożemy panu, niech się pan nie martwi — odparł Władek. — Pan musi tylko na zabłysnąć na chwilę, oczarować, przykuć uwagę wyborców, widzów, a później, kiedy już pana wybiorą, możesz pan robić co chcesz. Sprawdziliśmy metodę. Bardzo wielu z niej skorzystało i do dzisiaj nie narzekają. Nazwisk nie wymieniam, bo ciągle funkcjonują w życiu publicznym.
— Chwila, chwila! — Moczydeko tonął w wątpliwościach. — Ale co ja właściwie mam mówić? Konkretnie.
— Odpowie pan, na przykład, na pytanie naszego reportera, co chciałby pan robić w parlamencie?
— Wszystko! — wypalił Moczydełko jak z procy.
— Nie, nie, to nie możliwe — odparł Władek. — Trzeba się skupić na wybranej sferze. Będzie pan pracował tylko w dwóch, trzech komisjach. Zależy, gdzie pan trafi.
— Ale ja umiem wszystko! Konia nawet podkuję! Świnę zaszlachtuję i wyprawię. A co!
— Nie, panie Moczydełko. Bez żartów. To nie są czasy renesansu, gdzie jeden człowiek mógł ogarnąć wiedzę z wielu dziedzin nauki. Teraz nadeszła epoka specjalizacji i to wąskiej. Nie wystarczy życia, aby zgłębić tajniki jednej dyscypliny — powiedział Adam, próbując wyręczyć wyczerpanego już Władka, mimo że dzień dopiero się zaczynał.
— Jak to nie można? — zaprotestował kandydat na parlamentarzystę. — A nasza władza centralna, ministrowie, posłowie? Zaraz po wyborach biorą się za rządzenie z taką znajomością, jakby całe życie przygotowywali się do objęcia tych stanowisk. Weźmy mojego krewnego... ministra z całym szacunkiem. W szkole mu nie szło, zwłaszcza z matematyki, a został teraz w finansach państwa. No prawda, przedtem uciekł do dużego miasta i w partiach działał. A tam już się pewnie podszkolił. Ale żeby aż tak? Tak szybko?
— Teraz pan widzi, że praca nad sobą daje efekty — wtrącił Grzegorz, który również przygotowywał się do szlifowania Moczydełki. Nie wiedział tylko jeszcze, z której strony zacząć.
— Ale on wcześniej zajmował się w rządzie oświatą, później górnictwem... To tak można?
— Jak pan się tam dostanie, proszę pana, to pan zobaczy, że wszystko można. Władza uskrzydla, jak pan sam widzi — powiedział spokojnie Marek, który był świadkiem niejednej metamorfozy, cudu i objawienia.
- Mieczysław Ślesicki
- "Akant" 2010, nr 2
Mieczysław Ślesicki - Kopuła Heideggera
0
0