Ktoś chodzi po pokoju.
- Mama? A może siostra? Ale dlaczego po moim? I kiedy wreszcie przestanie?
Otworzył oczy.
- Co to za podłoga? Gdzie parkiet? A dywan?
Usłyszał zbliżające się kroki. Drgnął.
- Czyje to nogi? Żylaste stopy i owłosione łydki. Na pewno nie mamy. Siostry też nie.
Podniósł głowę znad poduszki.
- Co to?
W jego stronę szedł ktoś ubrany w białą koszulę sięgającą kolan,
Zerwał się na równe nogi.
- Gdzie ja jestem?!
- W żłobku.
- Gdzie?
- W izbie wytrzeźwień.
Jego twarz stała się w jednej chwili biała jak kreda.
To nie może być prawda.
Podbiegł do drzwi. Dlaczego nie ma klamki?
Obejrzał się. Okno. Jest okno.
Coś ścisnęło mu gardło, krata, a za nią ulica.
- Mamo gdzie jesteś?
Z odrętwienia wyrwał go głos.
- Zupełnie jak w więzieniu.
- Co ty gadasz chłopie, byłem to wiem, jak tam jest.
- No jak?
- Co jak? Lepiej jak tu. Tam przynajmniej masz otwarte drzwi, na korytarz możesz wyjść, papieroska zapalić, a tu, jak w klatce, do tego ten pieprzony kac.
- Co ty młody płaczesz? Nie pękaj, wyjdziesz, piwko sobie strzelisz i będzie znów miło. A tak na marginesie, uczysz się?
- Uczę
Zazgrzytał klucz w drzwiach.
- Kto chce pić?
- Jak z pianką to ja.
- Uspokoisz się? ! zapytał olbrzym.
- No co, nie ma chętnych?
Zaczęli podnosić się z łóżek.
- Pojedynczo podchodzić, reszta ma leżeć. Jasne?
Jeden z nich zatoczył się, klnąc na czym świat stoi.
- Nie bluźnij, jesteś w porządnej instytucji.
Zamroczony rzucił się na olbrzyma z furią.
- Gruby, dawaj tu, mamy szaleńca!
- Spokojnie, kolego. Spokojnie, zaraz weźmiesz zimny prysznic, to ci przejdzie, ja ci to mówię.
Po krótkiej szarpaninie awanturującego się wyniesiono jak niemowlę. Gdzieś zza drzwi rozległ się szum wody.
- Dosyć!
- Przestań!
- Aaaaa…
- Jak oni tak mogą?
- Jakim prawem?
- Co robi mama? Co siostra? Czy mnie szukają?
Wstał z łóżka, podszedł do okna.
- Proszę pani.
- Czego?
- Czemu ona taka niegrzeczna? Dlaczego idzie dalej?
- O co chodzi?
- Czy może pani zadzwonić do mojej mamy?
- Jeszcze czego, pijaczyno przebrzydła.
- Co?
- Kim ona jest, że tak mówi? Muszę być twardy, ale jak to się robi? Gdzie są koledzy z klasy? Gdzie koleżanki?
Znów słychać klucz w zamku.
- Teraz powinieneś być grzeczny.
Zagrzebuje się pod kocem, drżąc i dzwoniąc zębami.
- Chyba spędzimy noc w tej norze - ktoś przerywa ciszę wieczoru,
- Co ja teraz powiem żonie - zastanawia się jego sąsiad.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Po chwili słychać warkot silnika policyjnego radiowozu.
- Panowie, weźcie nosze, on jest dętka.
Nie, to nie do wytrzymania. W mgnieniu oka był przy drzwiach. Dłońmi zaciśniętymi w pięści walił w żelazne drzwi. Nie czekał długo.
- Co jest, młody? Nerwy ponoszą?
- Ja chcę do domu, przecież ja nic złego nie zrobiłem.
- A kto mówi, że coś złego zrobiłeś?
Z łoskotem zamknęły się drzwi.
Po paru godzinach, długich jak wieczność usłyszał:
- Kowalski, Nowak do wyjścia.
Załomotała krew w skroniach;
Nowak to ja.
- Już, już wychodzić.
- Prosto idziemy.
- Teraz na prawo.
Głos jest zdecydowany, twardy.
- Stój!
Otwiera drzwi od szatni.
- Brać swoje rzeczy, raz, raz.
Dwa razy tego samego nie trzeba mu powtarzać.
- Podpisz się, o i tutaj. Jeśli nie zapłacisz w terminie za tutejszy pobyt, to możesz mieć kłopoty z komornikiem, rozumiemy się?
- Tak. Mogę już iść?
- Możesz.
Cofnął się, usłyszał jakby szum, a zaraz potem brzęk. Obejrzał się. Na podłodze leżała choinka, wokół niej szkło stłuczonych bombek. Schylił się, by podnieść bożonarodzeniowe drzewko.
- Zostaw to, ja się tym zajmę - powiedział ochroniarz, po czym dodał:
- I żebym cię tu nigdy więcej nie widział smarkaczu!
- Włodzimierz Rutkowski
- "Akant" 2010, nr 10
Włodzimierz Rutkowski - Żłobek
0
0