Pociąg relacji St. Petersburg –Murmańsk jedzie do Kandałakszy około 24 godziny. O godz. 1600 wtacza się na peron Dworca Moskiewskiego rozgrzany do czerwoności z powodu upału od dłuższego czasu panującego w Rosji. Rzucamy się do okien, lecz nie otwiera się żadne. Wielogodzinna jazda w pociągu przypominającym saunę może przerażać. Jedyny sposób chłodzenia to wachlowanie bądź przykładanie mokrego ręcznika do czoła. Marzę o tym, aby koło polarne powitało nas chłodem, może być nawet mróz, byleby nie ten przeklęty upał. Rosyjskie „plackartne” pociągi to dla nas prawdziwa egzotyka. Każdy ma swoje miejsce do spania w jednym wspólnym wagonie bez zamykanych przedziałów. Dzieci, koty, żołnierze, przeróżni ludzie, jadą razem. Podróżni z reguły zaopatrzeni są w dużą ilość bagaży i oprowiantowania na drogę. Śmieszne jest to, jak mimo poczynionych starań nie przygotowałam się do tej wyprawy. Wybrałam się w tę podróż jak w jakąś naszą parogodzinną trasę.
W kontekście tego, co ludzie wyciągają na stoliki, nasz prowiant przedstawia się nader skromnie. Ratuje nas dłuższy postój pociągu związany ze zmianą lokomotywy i obnośna sprzedaż zaopatrująca podróżnych pociągu. Można więc kupić przy pociągu prawie wszystko: ogórki kiszone, pomidory, ryby wędzone, lody, ziemniaki gotowane, pierogi. Tylko z jabłkami zaczyna być problem, na tej szerokości słabo dojrzewają, a za kołem polarnym liczyć już można tylko na przywożone owoce. Dłuższy postój ma tę zaletę, że można wreszcie wyjść z dusznego pociągu i pooddychać swobodnie. Zbliża się wieczór. Za towarzyszki podróży mamy dwie młode dziewczyny. Jedna ma rodzinę na południu Rosji i stamtąd pochodzi. Była w odwiedzinach u matki w Sewastopolu, po raz pierwszy od trzech lat. To jej kolejna noc w długiej podróży z powrotem do Apatytów, położonych u stóp Chibin, gdzie mieszka z mężem. Zapytana przeze mnie jak jej się tu żyje, przyznaje, że ciężko jej przyzwyczaić się do surowej Północy. Natomiast druga jest autochtonką, mieszka w Murmańsku. Twierdzi, że cieszy się, iż wraca w swoje strony, że nie lubi jeździć na południe, bo za duszno, za gorąco, za dużo ludzi i że najlepiej czuje się w Murmańsku. Dziewczyny zaczynają rozkładać swoje posłania do spania, nie pozostaje nam więc nic innego, jak zrobić to samo i wgramolić się na nasze górne półki nad ich miejscami. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak będzie można zasnąć. Dojeżdżamy przecież do strefy dnia polarnego. Siostra pisała, że słońce wówczas praktycznie nie zachodzi. W St. Petersburgu też były dość jasne noce, ale zapewne nie tak jak za kołem. O dziwo, jednak śpi się nam całkiem dobrze. Następnego dnia mijamy koło polarne i już całkiem niedaleko do celu naszej podróży. Pociąg zbliża się do wybrzeży Morza Białego, ukazuje się niezwykle urozmaicona linia brzegowa. Rzeźba terenu zmienia się na górzystą. Wszędzie mnóstwo lasów iglastych. Już za chwilę będzie leżący nad zatoką port – Kandałaksza
Jak będzie wyglądało nasze spotkanie? Jak mnie powitasz? Co myślisz i czujesz teraz, gdy pociąg zbliża się do Twojego miasta i niebawem wtoczy się swoim metalowym cielskiem na peron. Ty przecież masz już młodszą siostrę, może więc kontakt ze mną nie jest tak ważny dla Ciebie jak dla mnie. Dzieli nas tak wiele. Tyle lat przeżyłyśmy bez siebie – ja ponad 40, Ty ponad 50. Miedzy nami jest też bariera języka, innych światów, w których wzrastałyśmy, wychowania, kultur. I nagle zjawić się ma u Ciebie zupełnie nieznana Tobie osoba i zaburzyć Twój rytm życia, zakłócić spokój, przywołać dawne cienie. Zapewne czujesz się zaskoczona, że wybrałam się w tak daleką podróż, aby się z Tobą spotkać. Znajomi mojego kuzyna z Łotwy wręcz powątpiewali w moją poczytalność, gdy dowiedzieli się, gdzie się wybieram. Zapewne nie bardzo mnie rozumiesz, choć niewątpliwie jest Ci miło. Zgaduję, że jest w Tobie teraz ta sama mieszanina radości zaprawionej obawami, czy uda nam się nawiązać dobry kontakt. Może będziesz chciała dowiedzieć się ode mnie czegoś o ojcu, w końcu byłam z nim długo, podczas gdy Ty ledwo go znałaś. Jako pamiątkę wiozę Ci jego wymięty, zalany herbatą modlitewnik, z którym się nie rozstawał, choć trudno go nazwać bardzo religijną osobą. Jego stosunek do religii był oględnie mówiąc wysoce indywidualny. Nie znasz polskiego, wyznajesz pewnie prawosławie, ale może sprawi Ci radość jego tak bardzo osobista rzecz. A może nic Cię nie obchodzi ten ktoś, kto w jednej chwili doprowadził do tego, że zaistniałaś, a w następnej zaprzeczył Twemu istnieniu, nie interesując się Twoim losem. Nie wiem, czym będzie dla Ciebie spotkanie legalnej córki dość mitycznego bądź co bądź mężczyzny – Twego biologicznego ojca.
Pociąg wjeżdża na peron. Wychodzimy prosto w ramiona siostry, jej męża i syna. Nie mamy żadnych problemów z poznaniem się. W końcu znamy się już ze zdjęć. Witają nas bardzo pięknie i obdarowują biało-czerwonymi kwiatami. Jedziemy do ich mieszkania, w zwykłym, socjalistycznym blokowisku. Obie jesteśmy jeszcze spłoszone całą tą sytuacją co nadrabiamy nadmiernym gadulstwem. Między nami jest 10 lat różnicy, lecz w tym klimacie i warunkach kobiety starzeją się szybciej. Siostra ma już całkiem siwe włosy. Z oczu i układu twarzy jest bardzo podobna do ojca. Wyraźnie widzę go w niej. W jej domu czeka na nas wiele osób. Siostra zaprosiła całą rodzinę na to historyczne spotkanie. Jest jej wujek i ciotka i ich dzieci. Nie ma tylko drugiego syna, który jest strażakiem i właśnie ma służbę. Siostra krąży miedzy kuchnią a stołem próbując nas nakarmić i dogodzić we wszystkim, a ja prowadzę konwersację o naszej tu podróży. Wszyscy wyrażają swoje uznanie, że zdecydowałam się do nich przyjechać. Mąż siostry jest kierowcą z zawodu. Wraz z młodszym synem pracują w tej samej fabryce produkującej pieczywo. Siostra jest już na emeryturze. Tu z uwagi na klimat i ciężkie warunki kobiety wcześniej przestają pracować. Niestety nie spotyka już nas ukochana ciotka siostry, która ją tu sprowadziła, opiekowała się nią na początku i pomagała tu urządzić. Jest jeszcze jeden domownik- piękny, szary, perski kot Pusza. Gdyby jadł jeszcze nożem i widelcem mógłby robić za Behemota, taki jest szalenie arystokratyczny. Teraz nie dziwię się, że to właśnie kot jest jednym z bohaterów powieści Bułhakowa. Tu prawie w każdym mieszkaniu jest kot. Psy widuje się rzadko. W Rosji kot jest częstszym towarzyszem człowieka. O godz. 23oo, którą trudno nazwać nocną, bo tu przecież nie ma teraz nocy, wybieramy się w plener, aby trochę się poruszać i poznać okolicę. Niedaleko domu płynie wpadająca do Morza Białego rzeka Niwa. Przez wiszący most przechodzimy na drugą stronę, gdzie znajdują się małe jeziora, niegdysiejsze stawy rybne u podnóża wzgórza z wieżą telewizyjną. Biesiadujemy dalej nad jednym z jeziorek i tylko muszki syberyjskie są niedogodnością pobytu na łonie natury. Dowiaduję się, że mała niegdyś osada złożona z drewnianych domków u wylocie Niwy rozrosła się z czasem w socjalistyczny port prowadzący przeładunek na statki z całego świata. Napłynęło tutaj dużo ludności z różnych części byłego Związku Radzieckiego. Kandałaksza leży w zasadzie na granicy dwóch regionów etnograficznych: Karelii i Laponii. Bardziej na północ można już ponoć spotkać Lapończyków zwanych tu Saamy.
Kładziemy się spać dobrze po północy. Gdy wstajemy mężczyzn nie ma w domu, są już w „chlebozawodie”. Mamy więc czas porozmawiać, pooglądać zdjęcia, opowiedzieć o sobie i swoich rodzinach. Jestem ciekawa jak wyglądała pierwsza miłość ojca, lecz niestety nie zachowały się zdjęcia z jej młodości. Widzę ją już w średnim i starszym wieku jako zmęczoną, otyłą kobietę. Siostra przybliża mi swoje trudne dzieciństwo i młodość, opowiada o koszmarze swojego pierwszego związku i jak znalazła się w tym miejscu. Opowiada też o swojej teraźniejszości, dzieciach, młodszej siostrze, która żyje na Białorusi. Interesująca jest zbieżność imion w naszych rodzinach. Ja noszę takie samo imię jak jej druga siostra. Jej syn natomiast to samo, co mój bratanek. Na dodatek mają prawie po tyle samo lat. Nie wiem jak to nazwać – zbieg okoliczności, przypadek? Jednak za dużo przypadków jest w tej historii i to może zastanawiać. Siostra głośno marzy, że może na starość przeniesie się w cieplejsze strony, do ich rodzinnego domku w Białorusi, który matka zapisała jej w testamencie. Zapewne nie będzie to takie łatwe i proste. Jej życie jest już mocno zakotwiczone w tym właśnie miejscu. Umawiamy się jednak, że któregoś lata przyjedziemy na Białoruś wspólnie i razem będziemy gościć u rodziny ojca i spacerować po wsi. Myślę, że nasze wspólne pojawienie się tam mogłoby dla niej być jakaś małą rekompensatą za te wszystkie lata niechęci ze strony rodziny ojca.
Siostra całe swoje dzieciństwo i młodość ciężko pracowała. Jej matka wyszła w końcu za starszego wdowca, aby ulżyć losowi samotnej kobiety na wsi. Pojawiła się w domu druga dziewczynka, lecz i tak cały ciężar prac spoczywał na tej najstarszej. W wieku 18 lat wydano ją za mąż za starszego, niekochanego mężczyznę. Dzień jej ślubu był dla niej dniem żałoby. Musiała pożegnać się z matką, rodzinną wsią i odjechać z tym obcym, wstrętnym jej mężczyzną. Czuła się jakby się rozpadała. Nie identyfikowała się z tą dziewczyną, która w białej sukni kroczyła do ślubu obok tego mężczyzny. Przez jej głowę przelatywały myśli, że może najlepiej byłoby wziąć nóż i przebić swoje serce, kończąc w ten sposób swoje cierpienie. Jednak myśl o matce odwodziła ja od samobójczych skłonności. Szczególnie przerażała ją noc poślubna. Wracając ze ślubu szła ze dwa metry od niego. Nie wyobrażała sobie, aby ten obcy człowiek mógł ją dotykać Schowała się w najgłębszy kat stodoły, zakopując się w siano. Jego próby skonsumowania małżeństwa skończyły się tej nocy drabiną na jego głowie. W jego domu na Łotwie rządziła matka. To na jej polecenie czterdziestoletni syn przywiózł sobie żonę z Białorusi. Mieszkając z nimi czuła się nie mającą nic do powiedzenia służącą i wydawało jej się, że już nigdy nic dobrego jej nie spotka. Dnia pewnego zrodził się w niej bunt i wydobyła się z tego beznadziejnego, pozbawionego miłości związku. Wyjechała do Rygi. Rozwiodła się. Nie mogła wrócić do wsi, w której wytykano by ją jeszcze bardziej palcami. Znalazła w końcu swoje miejsce na ziemi, dobrych ludzi i swoje szczęście aż za kołem polarnym. Czasem przyjeżdżała do matki. Odwiedzała wtedy także rodzinę jej ojca, bo zawsze była ciekawa jak żyje i całą sobą chłonęła wiadomości o nim. Dzięki temu wiedziała, że żyje w Polsce, ma dwoje dzieci, wiedziała nawet, kiedy przyjeżdżał z wizytami na Białoruś. Nie hodowała w sobie żalu – może był w niej tylko smutek, że nie chce się z nią kontaktować. Egzystując poza nawiasem jego życia czuła się tak, jakby jej nie było. Nie podejrzewała jednak, przez myśl jej nie przeszło, że jest aż tak ukrytą kartą jego życia, tajemnicą, której nigdy nikomu nie powierzył, brzemieniem, które sam dźwigał do końca swoich dni.
Pusza budzi mnie koło godz. 11 00 swoim głośnym „mrau” Otwieram oczy, z trudem uświadamiając sobie, gdzie jestem. Błądzę wzrokiem po wzorze tkaniny dwuosnowowej wiszącej nad łóżkiem zastanawiając się, co właściwie mnie tu przygnało. Czy tylko ciekawość nieznanej siostry, czy też podróż ta jest dla mnie wartością samą w sobie? Moim problemem jest nadmierna wyobraźnia. Zawsze tworzę, projektuje w myślach to, co ma nastąpić. I z reguły to, co stwarzam jest ciekawsze niż rzeczywistość. Nasze spotkanie wypadło tak normalnie, tak zwyczajnie. Po prostu – zwykła rodzinna wizyta. I choć sytuacja jest przecież nadzwyczajna, to od przyjazdu tu tak tego nie czuję. Widzę, że siostra jest obecnie szczęśliwa w swoim rodzinnym związku. Ma kochającego męża, dobrego syna, z którymi mieszka, o których się troszczy. Czasem odwiedza ja drugi syn z żoną i córeczką. Jeśli może i dla nich stara się być pomocną. Czasem spotyka się z żyjącymi tu dalszymi krewnymi. Dla wszystkich jest życzliwa, dobra, wyrozumiała Wytwarza wokół siebie atmosferę ciepła i spokoju. Wtapiam się w te atmosferę i nagle przechodzi mi ochota do zbytniej penetracji przeszłości. Przyjmuję tyle ile mi daje, nie zmuszam jej do nadmiernych zwierzeń i odbywania może niechcianych podróży w czasie do tamtych, pełnych udręki lat. Wprawdzie dzięki niej historia ojca i jej matki wypełniła się o pewne nieznane mi fakty, lecz wciąż czuję niedosyt pełnego obrazu. Zdaję sobie sprawę, że ona nie może mi już opowiedzieć tego wszystkiego, co chciałabym usłyszeć. Nie wyjaśni, co takiego było w jej matce, że spośród wielu dziewcząt we wsi nasz ojciec wybrał właśnie ją. Nie opowie mi przecież jak wyglądały ich spotkania i wzajemne relacje. Nie dowiem się jak rozkwitła ich miłość i jakie dokładnie były pobudki ojca, który opuścił kochaną przez siebie kobietę wraz z ich nienarodzonym dzieckiem. Dowiaduję się od niej tylko tyle, że zawsze kiedy zjawiał się we wsi spotykał się z jej matką. Nie mam odwagi zadać jej pewnych pytań- w tym podstawowego - jak widzi naszego ojca. Zapewne robię błąd nie próbując porozmawiać z nią o tym, co bolało ją najbardziej. Wyobrażałam sobie, że wspólnie pochylimy się nad ich i naszą przeszłością, a teraz boję się zakłócić jej spokój. Przestawiam się więc na zwykłe obcowanie ze sobą i czas teraźniejszy. Idę tam, gdzie chce mnie zaprowadzić, odwiedzam tych, których chce mi pokazać. Mam złudzenie, że znamy się od lat. Okazuje się, że więzy krwi też wiele znaczą. Byłam tu krótko, niebawem wyjadę i nasz kontakt ograniczy się do listów, kartek na święta, czasem telefonów. Wiem, że już drugi raz tu nie przyjadę. Jednak opuszczę to miejsce ze świadomością, że na dalekiej Północy jest ktoś bliski , ciepły i serdeczny, kto o mnie myśli, kto czeka na moje listy. Tylko tyle, czy aż tyle?
Ostatni pożegnalny wieczór. Znowu są goście. Siostra mówi, że będzie jej smutno, jak wyjedziemy, że były to takie dobre wspólne dni. Tak samo mówiła kiedyś mama, gdy po paru dniach pobytu wracałam do akademika i tak samo zapakowywała mi całe torby jedzenia na drogę. Siostra obdarowuje nas prezentami – pamiątkami z Kandałakszy. Niesamowity prezent otrzymuje córka. Jest to wydana po polsku powieść „Mistrz i Małgorzata”, która przeleżała tu tyle lat, jakby czekając na nas. Syn siostry. wiedząc o częściowo polskich korzeniach matki i chcąc jej zrobić przyjemność kupił kiedyś tę książkę w Petersburgu. Niestety siostra nie mogła jej przeczytać nie znając języka. Takim sposobem powieść trafiła do nas, gdy tylko córka przyznała się, że lubi Bułhakowa. Otrzymujemy też pierwsze fotografie na pamiątkę naszego spotkania. Z jej mężczyznami żegnamy się już wieczorem, gdyż o 6 rano wstają do pracy, a my jedziemy w południe. Na dworzec zawozi nas starszy syn siostry. Pociąg z Murmańska jest opóźniony. Przedłuża się więc ta dziwna chwila rozstania, gdy nie wiadomo, co powiedzieć. Zaczyna padać deszcz. Wraz z naszym odjazdem kończy się też dobra, całkiem słoneczna pogoda, tak krótka tutaj. Aura staje się mokra, tak jak nasze oczy. Odjeżdżam w niepewności, czy dane nam będzie jeszcze kiedykolwiek się spotkać, czy było to nasze jedyne spotkanie.
Rosja to kraj, gdzie niemożliwe staje się możliwe, a możliwe niemożliwe. To co dla nas jest absurdem, groteską tu często jest zwyczajne. Miałyśmy szansę się o tym przekonać, gdy po pełnym łez pożegnaniu ruszyłyśmy w drogę powrotną. Nasza część wagonu jest chwilowo nie zajęta, rozsiadamy się wygodnie i oddaję się lekturze „Mistrza i Małgorzaty” Czytam ją ponownie, lecz dopiero tutaj zrozumiałam, że groteska Bułhakowa nie jest aż tak wielką groteską. Przygoda, która nas spotkała w drodze powrotnej mogłaby stanowić także scenę z tej książki. Podczas, gdy czytałam o założeniu kaftana bezpieczeństwa poecie Iwanowi-normalnemu człowiekowi, do wagonu weszło kilku żołnierzy. Jednego z nich posadzono na moim wykupionym miejscu do leżenia i bez słowa przykuto kajdankami do metalowego pręta. Zdziwienie nasze było bezgraniczne. Myśląc, że to jakieś żarty zaczęłam zagadywać żołnierzy. Okazało się, że wszystko jest śmiertelnie poważną eskortą dezertera, którego mają dostarczyć do St. Petersburga i oddać pod sąd. Początkowo nawet nie zorientowali się, mimo mojej twardej ruszczyzny, że nie jesteśmy stąd i dopiero Bułhakow po polsku nas zdradził. Więźnia przemieścili i przypięli przy bocznym miejscu, abym nie miała dyskomfortu. W rozmowie, którą zaczęliśmy toczyć okazało się, że ich wiedza o Polsce jest żadna. Nie wiedzieli o naszym kraju nic poza tym, że Warszawa jest stolicą i że niektórzy ludzie jeżdżą tam na handel. Nawet na tak epokowe nazwisko jak Lech Wałęsa odzew był „kto eto ?”. Nasze prośby, aby biednego chłopaka rozkuć, bo przecież z takiego zamkniętego hermetycznie wagonu i tak nie ucieknie, pozostały bez echa. Początkowo przestraszone niecodziennymi towarzyszami podróży, z czasem zdążyłyśmy się nieco zaprzyjaźnić. Na pewno byłyśmy bardziej bezpieczne, gdyż oni niejako i za nas poczuli się odpowiedzialni. Absurd polegał jednak na traktowaniu więźnia bardzo zasadniczo, a więc kajdanki, siedzenie całą noc, niespanie, podczas gdy wysiadając zdjęli mu kajdanki, oddali sznurowadła i pas nakazując, aby nie próbował uciekać. Pomaszerowali zatłoczonym do granic niemożliwości petersburskim peronem wierząc mu na słowo, że nie ucieknie.
Odjechałam i jestem już dość daleko od Ciebie siostro. Żegnałaś nas tak serdecznie jak bardzo bliskie osoby. Długo jeszcze szłaś za rozpędzającym się pociągiem ocierając łzy. Zadbałaś o to, abyśmy się dobrze czuły u Ciebie. Rozczuliła mnie Twoja troska. Masz w sobie siostro tyle ciepła, charakterystycznego dla kobiet żyjących na wschód od Bugu. Nie widać po Tobie tego trudnego dzieciństwa. Tak jakby złe doświadczenia dobrze wyposażyły Cię na dalszą drogę i wiesz już, co w życiu jest ważne. Nie gonisz jak ja za nieosiągalnym, znajdujesz szczęście w życiu rodzinnym, w cieple kota śpiącego na Twoich kolanach, w codziennej trosce o najbliższych. W tej skutej lodem ziemi znalazłaś ciepło i miłość, których brakowało Ci w życiu. Magiczny czas spędzony z Tobą minął błyskawicznie, był zaledwie jedną klatką z filmu naszego życia. Być może było to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. A może kiedyś trafimy razem do małego domku na skraju białoruskiej wsi, gdzie wszystko się zaczęło...
St. Petersburg znów powitał nas falą gorąca. Po całkiem znośnej aurze za kołem polarnym, gdzie było 25oC, tu znów upał. Metrem przemieściłyśmy się na Dworzec Witebski skąd wieczorem miałyśmy wyruszyć do Wilna. Przed nami cały dzień w Petersburgu. Nie miałyśmy już nawet ochoty na oglądanie tego, czego nie zdążyłyśmy zobaczyć. A więc tylko jakieś zakupy, bary i parki nas interesowały. Czas do odjazdu dłużył się niesamowicie. Chciałyśmy jak najszybciej znaleźć się w pięknym, kameralnym, swojskim i bardzo przez nas lubianym Wilnie. Zanim jednak tam dojechałyśmy czekała nas jeszcze jedna niemiła przygoda. Końcowych atrakcji dostarczyły nam rosyjskie służby graniczne żądając od nas rejestracji i zameldowania wpisanego w paszporcie. Przed wyjazdem nikt nas nie poinformował, że pokutują jeszcze takie stare zasady. W tym bałaganie jest jednak metoda. W końcu chodzi o to, aby oskubać turystów z pieniędzy. Wszystko odbywało się w środku nocy, przy pełnej grozie i straszeniu wielkimi konsekwencjami naszego zaniedbania. A więc czekało nas spisywanie 4 stronicowego protokołu, wprowadzenie w komputer jako osób podejrzanych, niemożność ponownego wjazdu do Rosji, wysadzenie z pociągu, sąd, albo zapłacenie kary. Z wielkim strachem, czy starczy nam do dojazd do domu dałyśmy więc im żądaną sumę, zdając sobie sprawę, że na planowany nocleg w Wilnie na pewno nie starczy już nam pieniędzy. Kolejne, łotewskie, grzeczne i niczego od nas nie żądające służby graniczne powitałyśmy z wielką ulgą i radością, że opuściłyśmy już ten nieprzewidywalny kraj jakim jest Rosja. Przed nami Litwa i Wilno, w którym czujemy się już jak w domu. To właśnie jest miasto stworzone na miarę zwykłego człowieka. „Miłe miasto”- tak mówił o Wilnie Józef Piłsudski i takie ono właśnie jest. Piękna historyczna zabudowa, małe, kameralne centrum w widłach rzek, które można łatwo obejść, witająca przybyszów Ostra Brama, śliczne zaułki, ulice zawsze kończące się wieżą kolejnego kościoła bądź cerkwi, zielone i ukwiecone pobliskie wzgórza, górujący nad starówką szczątkowy zamek, bielejąca katedra. Rosyjscy pogranicznicy sprawili, iż nie możemy cieszyć się Wilnem dłużej niż jeden dzień. Wykupujemy więc bilety na wieczorny autobus do Gdańska, zostawiamy bagaże i ruszamy szlakiem naszych ulubionych w Wilnie miejsc. Nad Wilejką spotykamy jeszcze polskich rowerzystów, którzy wracali z turystycznej włóczęgi po Białorusi i Rosji tym samym co i my pociągiem. Dołączamy do ich pikniku na trawie i spędzamy z nimi czas aż do burzy szczęśliwe, że możemy wreszcie słyszeć i mówić po polsku. Wzajemne opowieści z naszych podróży przerywa dopiero deszcz.
Za kołem polarnym znalazłam siostrę, lecz nie znalazłam odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Dalej pozostały białe plamy i znaki zapytania w wielu miejscach tej historii. Jednak tą egzotyczną podróżą do Rosji, ku nieznanej siostrze zamknęłam jakieś ogniwo łańcucha, zatoczyłam kolejny krąg, dopisałam ciąg dalszy historii ojca.
Lubię być w drodze. W podróży czas płynie inaczej, szybciej, intensywniej. Czas miniony ucieka jak krajobraz za oknem pędzącego pociągu, a przeżyte zdarzenia sytuują się w bliżej nieokreślonej nierzeczywistości, gdzieś miedzy jawą a snem, znajdując sobie w końcu wygodne miejsce w jakiejś szufladce naszej pamięci. Długi prawie 4-dniowy powrót do domu sprawia, że mogę stopniowo ochłonąć z wrażeń, powoli zdejmować je z siebie, nabierając dystansu. Mogłoby się to wszystko nie zdarzyć, a jednak się wydarzyło. Głęboko ukryta historia z przeszłości ujrzała światło dzienne, a jej konsekwencje znalazły swoje odzwierciedlenie w teraźniejszości, a zapewne i przyszłości Nie powinnam była tej historii znać, lecz ona pewnego dnia sama mnie znalazła wchodząc w moje życie nieodwracalnie. O ile jestem bogatsza, doroślejsza dzięki niej. Czasem mam wrażenie, że przypadki w naszym życiu są dziwnie sterowane, zmierzające w jakimś określonym kierunku, choć z drugiej strony wspaniałe w życiu jest to, że jest ono tak nieogarnięte, zaskakujące. Zawsze jest podróżą ku niewiadomemu .
P.S. A teraz bujasz już gdzieś w niebiańskich przestworzach siostro i nie udało mi się spełnić marzenia abyśmy pod rękę przemaszerowały się w po wsi białoruskiej, gdzie wszystko się zaczęło. Abyśmy pokazały się tam jak dwie siostry, córki jednego ojca.