Od mojego Przyjaciela Bolesława Wróblewskiego otrzymałem egzemplarz Dziennika czasu zarazy i wojny (2024) Stefana Pastuszewskiego. Wysyłam więc dwie notatki: jedną dotyczącą okładki – jak ją widzę i rozumiem, drugą, będącą próbą zsumowania refleksji na temat wrześniowych zapisków Autora.
Okładka
Moją rozmowę z książką (może również z jej Autorem) zaczynam od okładki. W duchu kłaniam się Autorowi fotografii, która wiele mi mówi o tym, co (być może) zamierzył Autor Dziw. Zdjęcie zamglonej ulicy. Trudno mi orzec, czy słońce wschodzi nad ulicą, czy właśnie zapada. Patrzę i czytam, a obraz i tytuł natychmiast rymują się we mnie z „mgłą mózgową”, „mgłą covidową” i „mgłą wojny”. Wizyjna okładka. W ciemnej mgle domyślam się nie tylko metafory dwóch wspomnianych wyżej pojęć, ale i ciemnych chmur kilku smogów, których hurtowo doświadczamy: śmiertelnej kombinacji zanieczyszczeń powietrza, smogu informacyjnego, świetlnego, hałasu. Postać na środku ulicy. Człowiek? A może zwierzę, które weszło do miasta opuszczonego przez ludzi? Niepewność jest kolejnym zaroszeniem do lektury. Przypomniał mi się Jeżyk we mgle Norsztejna, którego bohater niepewnie, ale jednak wchodzi w otulającą świat wszechmgłę. Gdyby nie to, że ta domena jest już zajęta, dziennik mógłby dla mnie nosić tytuł „Tumult i widma”. Okładka mówi mi jeszcze: spodziewaj się, że czytając te zapiski będziesz szedł w „półmroku ludzkiego świata”.
Tak, tego się spodziewam właśnie i tego również, że półmrok ten rozświetlany będzie reflektorem literatury. Tytuł zbyt wyraźnie wskazuje na literacki kontekst, by nie odebrać go, jako zaproszenia do czytania DCZiW w towarzystwie Dziennika roku zarazy Defoe, Dżumy Camusa, Wojny peloponeskiej Tukidydesa, czy nawet Miłości w czasach zarazy Marqueza.
Na czarnym tle czerwoną czcionką dziennik, czyli dzień po dniu. Autor przechodzi przez czas. Nie będę szedł z nim krok w krok, ale ciekawy jestem niektórych kwantów tej drogi. Cień ludzkiej postaci na okładce to może jego sylwetka. Nawet jeśli odwrócona do mnie plecami odpowiadam na zaproszenie, by pobyć z nim w półmroku, czymkolwiek by się nie miał w trakcie lektury okazać.
Cztery wrześnie
Wrzesień. „Piękny tego roku”. Tak może napisać poeta, albo osoba, której nie dotknęły konsekwencje niżu genueńskiego albo, po stendhalowsku, jedna z „nielicznych szczęśliwych”. Wśród tych ostatnich najwięcej dzieci, które radośnie zmierzają do szkoły. Taki obrazek – radosne dzieci – sprawiający radość również Autorowi, zapisuje SP w DCZiW w jednym z czterech wrześni opisanych na kartach książkowego wydania Dziennika.
Ostatnia dekada września, którego doświadczamy jest dobrym pretekstem do tego, by poczuć się zaproszonym do przyjrzenia się wrześniom pisarza.
Wrześnie 2022 i 2023 „upalne jak w 1939 roku”. Autor pisze, że wiedzę o tamtym wrześniu czerpie z lektur: „wiele o nim czytałem”. Mojej pamięci upał tamtego września dyktuje jedna linijka wiersza: „A lato było piękne tego roku…”. Potęga poezji!
Każdy z dziennikowych wrześni postanowiłem opatrzyć tytułami. Lubiłem to u Verne’a; liczba porządkowa rozdziału, a pod nią zapowiedź tego, co cię czeka w lekturze, np. „Rozbitkowie w powietrzu”, „Porzucony”, „Tajemnica wyspy”.
Wrzesień 2020 to u mnie „Pytanie o sens i bieda egalitaryzmu”, wrzesień 2021 – „Straszna prowincja i przymus notowania”, rok później: „Bóg dewotek i cisi ludzie, którzy podpalają świat”, ostatni wrzesień w zapiskach (2024) – „Świat nadmiaru i awaria kolana”.
Każdy dziennik jest jak zaproszenie do rozmowy; „ja widzę to tak, a ty?”. Ja widzę inaczej. Nie tak ostro jak Autor. W moim przypadku to może być efekt miękkiego wrześniowego światła. Przyszedłem na świat, gdy ten kąpał się w tej miękkości, witał mnie nią i rekomendował jako towarzysza na długą drogę. Kiedy więc czytam (08.09.2020): „poglądy egalitarystyczne mają zazwyczaj osoby, którym się w życiu nie udało” dostrzegam sztuczną ostrość tego sądu. Sztuczną, bo na wyrost, wyrastającą, jak myślę, z jakiegoś uprzedzenia, nie zaś z wiedzy. Chętnie nawiązałbym dialog z Autorem, zapytał o przykłady (u historyka nie powinno być trudno), podał własne (kontra). Nie mam pewności, ale dość mocno wydaje mi się, że to sąd pospieszny i krzywdzący, niebiorący pod uwagę żarliwości egalitarystów. Jej źródła często biły nie w życiowej klęsce, ale w uświadomieniu sobie niesprawiedliwości własnego uprzywilejowania. Argument z własnego życia zostawiłbym na koniec.
„Straszna prowincja” w zależności od okoliczności, (na które składać się może także łyk lub dwa brandy), raz jawi się jako miejsce, w którym „jednak jest z kim rozmawiać” (08.09.2021), innym razem zaś jako przestrzeń, „gdzie naprawdę nie ma z kim rozmawiać” (22.09.2021). Drugiego zdania nasłuchałem się sporo w Wągrowcu, mieście dziesięciokrotnie mniejszym niż Bydgoszcz i nie wierzyłem tym słowom, jak Moskwa łzom, nie przekonuje mnie więc również stanowczość sądu Autora. Nie przekonuje także dlatego, że pracując teraz na „głuchej prowincji”, w Mieścisku, miasteczku jeszcze dziesięciokrotnie mniejszym niż Wągrowiec (ma 2500 mieszkańców) zawsze znajduję kogoś z kim mogę rozmawiać. Powchodziłbym także w dialogu z Autorem (Bydgoszcz jak Ateny – jest zejście do portu) wokół jego „przymusu pisania dziennika” (18 i 22.09). Wydaje mi się, że z tego przymusu dość łatwo abdykować.
Przy wrześniu 2023 zatrzymałbym się dłużej nad „cichymi ludźmi podpalającymi świat”. Ci „cisi” ludzie mocno przypominają mi ludzi opisanych przez Mickiewicza w wierszu, który zaczyna się od incipitu „gęby za lud krzyczące…”. Być może obaj poeci doświadczyli podobnej obserwacji? Wątku „Boga dewotek i kobiet” nie będę rozwijał, bo nie wydaje mi się, by ten Bóg znacząco różnił się od Boga „cichych ludzi” płci męskiej. Żarliwą pieśń przeciw kobietom słyszę, ale w jej nurt nie wstępuję…
We wrześniu 2023, wrześniu nadmiaru, towarzyszę Autorowi. Dzielę z nim ten „ciężar” (04.09, 18.09), nie neguję go. Trudno mi go zanegować, skoro go doświadczam, dostrzegam jego wszech-obecność, pan-obecność, nad-obecność. Myślę nawet, że być może „świat” mówi nam w ten sposób: <To zaledwie przedsmak tego, jak wyglądam naprawdę>.
Poza tym dostrzegłem, że wrześniową regułą Autora jest wyprawa na Wschód. Autor wyprawia się dość blisko, za naszą wschodnią granicę. Ja – cały rok wdrapuję się na masyw Tienszan…
Stefan Pastuszewski, Dziennik czasu zarazy i wojny, Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2024, ss. 372.