SŁOWO OD JÓZEFA BARANA
Życie po życiu poetów i pisarzy zależy w wielu wypadkach od grona pozostawionych fanów i sympatyków, tych twórców dbających o ich pamięć i schedę, lub też niepamiętających o nich. I tak np. Stachura, Grochowiak, Białoszewski należeli do szczęśliwców, którzy pozostawili wielu młodszych od siebie wielbicieli swojej liryki. W kilkanaście lat po odejściu w zaświaty Jana Rybowicza kultowy dziś zespół muzyczny Stare Dobre Małżeństwo poniósł jego wiersze w pieśniach i przez pewien czas wykonywał podczas koncertów tak, że stały się, prawie jak piosenki Stachury, hymnami młodych ludzi.
Anna Tokarska z Zielonej Góry aż takiego szczęścia nie miała, ale w mieście wina i poezji też pielęgnowana jest jej mała legenda. Do jej podtrzymywania przyczyniła się znająca ją osobiście, młodsza o półwiecze, a więc prawie „wnuczka”, Mirosława Szott – poetka, autorka m.in. książki krytyczno-literackiej Czytanie miejsca. Poezja lubuska w perspektywie geopoetyki i cyklu miniatur pt. Anna, poświęconego jej zmarłej w osamotnieniu w 2013 roku mistrzyni.
Ze swej strony dodam, że przy czytaniu wierszy lubuskiej poetki kłuje w oczy poczucie wielkiego osamotnienia, jakiś rodzaj klaustrofobicznego wręcz zamknięcia, ale też duża siła wyrazu, kondensacja, sugestywność tej poetyki. Gdyby żyła w jakimś dużym ośrodku literackim, mogłaby zyskać ogólnopolskie uznanie. Mnie tak „wciągnął” podarowany mi tom wierszy wybranych, że ponad pięciogodzinna podróż z Zielonej Góry do Krakowa przeszła mi o wiele szybciej, niż się mogłem obawiać. Oto króciutkie wspomnienie i wybrane przeze mnie wiersze tej intrygującej poetki.
WSPOMNIENIE MIROSŁAWY SZOTT
Minęło dziesięć lat od śmierci Anny Tokarskiej – najważniejszej poetki Zielonej Góry, która debiutowała w „Nadodrzu” w 1964 roku. Drzwi wejściowe od jej mieszkania stoją cały czas tak samo oparte o ścianę na strychu kamienicy jak miesiąc po jej odejściu (sprawdziłam). Mogę zaryzykować i stwierdzić, że większość zielonogórzan i zielonogórzanek – nie tylko interesujących się literaturą – zna jej nazwisko – zbliża się listopadowy Festiwal Proza Poetów im. Anny Tokarskiej, na placu Słowiańskim wisi tablica upamiętniająca jej postać, wiersze poetki były wznawiane i wielokrotnie drukowane (dzięki jej przyjacielowi, Andrzejowi Buckowi), powstał też film o niej (Nieparzysta: opowieść o Annie Tokarskiej, 2018), ale z drugiej strony Zielona Góra jakby nasyciła się melodią jej wiersza, przestała ją słyszeć. Na zeszłoroczny konkurs na interpretację wiersza poetki, który miałam okazję przygotowywać w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, wpłynęło kilkadziesiąt prac z całej Polski (i z zagranicy); w tym – pojedyncze z regionu.
Może nie trzeba się dziwić, bo Anna była prawie niezauważalna. Poznałam jej wiersze, będąc w szkole średniej, ale nasza znajomość rozwinęła się, kiedy zamieszkałam z nią po sąsiedzku w czasie studiów. Zdarzyło mi się pożyczyć od niej książkę (zdaje się, że jakąś przykurzoną Poetykę A. Kulawika), przyjść, pogłaskać nieprzychylnego kota, minąć się na schodach. Przechodziła cicho, zamieniała grzecznościowo dwa słowa i chowała się do siebie, spotkań autorskich unikała. Zresztą przez lata postępowała u niej nieubłaganie choroba, która zabierała jej pewność siebie. W wierszach pisała o zagubieniu, zrezygnowaniu („chyba nie będę/ przepraszam/ nie zdążę/ skąd miałam wiedzieć/ że to tak daleko”). Anna zagłębiała się coraz bardziej w swój wewnętrzny świat („O niczym nie słyszałam/ nie umiem opowiadać/ o wydarzeniach wesołych i smutnych/ Zwolnijcie mnie z tego/ Jestem nieprzygotowana”) aż w końcu została zwolniona z życia i odpytywania, którego tak unikała. Lubiła tworzyć utwory autotematyczne tak jakby świat rozpoznawała przy pomocy wierszy. To one ciężko idą po stromych schodach na piętro, to one garną się do niej i „ciągle się żalą”. Wydała za życia tylko sześć tomików wierszy, a za książkę W białym mieszka anioł (2001) otrzymała Lubuski Wawrzyn Literacki. Prezentowała zupełnie niedzisiejszy model autopromocji. I całe szczęście, że ostatecznie ani liczba wydrukowanych książek, ani liczba obserwujących/subskrybentów nie decydują o tym, jak wartościowa jest czyjaś poezja. Anna była wiele lat związana z Lubuskim Teatrem – pracowała tam jako koordynatorka pracy artystycznej, prowadziła archiwum literackie, była konsultantką programową i sekretarzem literackim. Teatr stanowił jej drugi dom.
Zmarła 12 października 2013 roku, choć w internecie, we wspomnieniach przyjaciół, w mojej książce z 2015 roku znajdzie się datę 28 października. Nikt nie zauważył jej śmierci, nikt nie został powiadomiony na czas, nikogo z Zielonej Góry (poza synem) raczej nie było na pogrzebie, który odbył sie podobno w Kutnie, gdzie chodziła do szkoły. Jednak Anna zniknęła nam z horyzontu dużo wcześniej niż w dniu śmierci. Przyzwyczajała nas do swojej nieobecności. Kiedy dowiedziałam się o odejściu poetki, zajęłam się szukaniem jej śladów na strychu i w pobliskich śmietnikach. I nie przeczuwając powodzenia tej ratowniczej akcji, natrafiłam na odręczne pismo w jednym śmietniku. Rozpoznałam je od razu, bo miałam od niej kilka dedykacji. Przeszukałam wszystko do dna, wyciągając najdrobniejsze zapiski, pożółkłe kartki oraz m.in. kubek, bransoletkę, zegarek, listy, ołówek. Późniejsze opisywanie tego wszystkiego było dla mnie pożegnaniem z nią, dotykiem, czułością, jakie można dać zmarłej poprzez przedmioty.
Mam wrażenie – zainspirowana głosem innego, świetnego poety, Józefa Barana, który niedawno odwiedził zielonogórski Salon Słowa – że to dobry czas, aby wyjść z tą poezją gdzieś dalej. Czy ktoś w Łodzi wie, że właśnie tam się urodziła Tokarska? Józefowi Baranowi dałam do pociągu Wiersze wybrane (oprac. A. Buck, 2019), mówiąc, że gdybym miała mu polecić twórczość jednej osoby z Zielonej Góry, to byłaby nią właśnie ta poetka. Po powrocie do Krakowa napisał, że intryguje go jej poetyka, „autolustra wewnętrzene” (oczywiście nie zabrakło też uprzejmej krytyki kobiecego egocentryzmu, ale o tym kiedy indziej). Jemu zostawiłam wybór kilku wierszy. Na koniec jedynie zacytuję fragment utworu Miejsce:
Więc właśnie tutaj
To jest miejsce dla mnie
którego idąc szukałam cierpliwie
i tak wytrwale
Tym miejscem jest oczywiście wiersz – pojemny i często mówiący dużo więcej po śmierci pisarki niż w trakcie jej życia.
Anna Tokarska
KARMIENIE GOŁĘBI
Więc Mamo – chyba jesteś blisko
gdy zimowym świtem
u mojego okna tyle głodnych ptaków
kiedy chleb im sypię
Ty jesteś w tym geście
podpatrzonym
i teraz powtarzanym wiernie.
Tak. To prawie misterium
jakby jutrznia ptasia
na którą dzwonią
głodu ostre głosy.
Nie wiem gdzie jesteś
od kiedy odeszłaś
w długą wędrówkę
ziemią i trawą
żyłkowaniem liścia.
Nie wiem gdzie jesteś
a możesz być wszędzie
gdy ptakom chleb sypię
skąd mam wiedzieć Mamo.
A może teraz zamieszkałaś właśnie
pośród tych głodnych
i zziębniętych wróbli?
MIŁOŚĆ
umarła nam
umarła
nawet nie wiemy
której nocy
a taka była w słońcu
taka na skrzypcach
odsłaniana od spojrzeń
smuklejąca
mieszkała
wśród najwyższych tonów
aż umarła
umarła nam
w słońcu
MONOLOG I
To jeszcze nie rozstanie
ale
w dłoni chłodzie
rozstania smak i zapach
ukryty starannie
i teraz
gest już każdy może być początkiem
pożegnalnego wyciągnięcia ręki
To jeszcze nie jest popiół
ale
już nie płomień
nas już wśród nocy
blask ognisk nie zbudzi
i zamilkł nam na drogach
wozów cygańskich turkot
i oswojone
kare konie moje
już nie zbiegają
tabunem
na oślep
leniwie syte
jak koty
domowe
tak oswoiłeś kare konie moje
BÓL POZORNIE ZA DUŻY
Wówczas gdy ból jest pozornie za duży
aby przeznaczyć go na sprzedaż
rozłożywszy na papierze jak nieżywą rybę
albo owoce odebrane drzewu
albo inny przedmiot
wówczas gdy ból jest stanowczo za duży
i w wielkim deszczu co pada nam z oczu
do samego nieba
roztapiają się topole koronami zwrócone ku ziemi
wówczas należy podjąć jeszcze jedną próbę
w kurzu na targowisku na deskach straganu
ból należy ułożyć równo i czekać
zaraz będzie ładniej
zaraz ktoś to kupi
i można będzie iść do domu
po drodze zobaczyć co grają dziś w kinach
***
nie wiem o sobie dokładnie
nie znam własnego imienia
jestem z dnia na dzień
i żyję z miejsca na miejsce
ostatnio spotkałam
mały pokój na poddaszu
pomalowano go na biało
i to wprawiło mnie w zdumienie
nie mogę z niego wyjść
jestem tam coraz częściej
doglądam pilnie sękatego progu
który przepowiada
że któregoś dnia
zastanę siebie w domu