Radosław Sikorski (ur. 1963 w Bydgoszczy) to postać rozpoznawalna w Polsce. Polityk, dziennikarz, pisarz. Jeden z niewielu polityków mających osiągnięcia twórcze, oparte bogatym życiorysem. Ukończył, podobnie, jak moja skromna osoba, bydgoskie I Liceum Ogólnokształcące, noszące wówczas imię Ludwika Waryńskiego.
Studiował w Oxfordzie, przebywał w Afganistanie w czasie wojny z ZSRR; stamtąd nadsyłał korespondencje do renomowanych pism zachodnich. Otrzymał prestiżową nagrodę organizacji World Press Photo w kategorii zdjęć reporterskich. Później napisał książkę Prochy świętych. Afganistan – czas wojny. Niewielu jest u nas polityków z takim dorobkiem intelektualnym. Wśród tej wąskiej grupy należy wspomnieć o pośle i ministrze Łukaszu Schreiberze (ur. 1987 w Bydgoszczy), twórcy monumentalnego dzieła Sulla 138-78 p.n.e. Może jest jeszcze ktoś inny, lecz ja o takowym nie słyszałem; nawet z największą świecą w ręku, prawdopodobnie, nikogo takiego nie znajdziesz.
- Sikorski to osoba, która nie daje o sobie zapomnieć. Lubi brylować na salonach, wykorzystuje dar natury; nie każdy go otrzymał. Koso więc patrzą nań jego wrogowie. Ostatnio wytoczyli przeciw niemu ciężkie armaty – bierze pieniądze od szejków z emiratów. Jest tam doradcą, rocznie pobiera blisko pół miliona złotych. Skandal! Tylko jaki to skandal, skoro doradza zaprzyjaźnionym państwom, do którego pielgrzymują nasi biznesmeni oraz politycy z prezydentem Andrzejem Dudą na czele. Z Kataru kupujemy skroplony gaz, od Saudyjczyków ropę naftową. Gdyby R. Sikorski doradzał Putinowi, Kimowi czy jakimś im podobnym, to rozumiem, że byłby skandal. I gdzie tu skandal? Zwykła zazdrość, nic więcej. W ten sposób wrogowie polityka ciągle i mimowolnie unoszą go na fali.
Ostatnio R. Sikorski wydał książkę Polska. Stan Państwa. Interesująca to pozycja. Autor ma wiele czasu, nie pełni żadnych urzędniczych posad; posiada szerokie znajomości w świecie, a także znakomite zabezpieczenie finansowe z racji solidnej diety z Parlamentu Europejskiego. Jest bystrym i pełnym temperamentu obserwatorem sceny politycznej, czyli jest, kolokwialnie mówiąc, zwierzęciem politycznym.
Zajrzyjmy przeto do dzieła Radosława Sikorskiego. Stan państwa przedstawia jako katastrofalny. Od roku 2015 Polska idzie według niego w dół. W jego publicystyce wszystko występuje w kolorach czarno – białych. Tylko takie kolory występują. Z pasją atakuje każdy aspekt władzy rządzącej. Nic mu się nie podoba. Tylko w sprawie wojny w Ukrainie stara się być powściągliwy. R. Sikorski zatem przedstawia się jako zajadły przeciwnik obecnie rządzących.
Niestety, strona przeciwna, czyli obóz obecnej władzy, tak samo postępuje. Lustrzane odbicie takiej publicystyki staje się mało wiarygodne. Rządzący ciągle przypominają o rzekomej ruinie państwa sprzed roku 2015, czyli z czasów rządu Platformy Obywatelskiej, gdzie wiodącą rolę pełnił Radosław Sikorski. Termin ruina jest wszechobecny; teraz opozycja go z lubością używa.
Smutną sprawą jest fakt, że obecne największe siły polityczne wywodzą się z jednego pnia - z Solidarności. Kiedyś, największym wrogiem była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Teraz skłóceni są ponad miarę, wręcz nienawidzą. Przypomina mi to sytuację z Rosji bolszewickiej. Po wspólnym obaleniu caratu, w wyniku październikowego w roku 1917 zamachu stanu, kandydaci do władzy tak się znienawidzili, że zaczęli nawzajem się mordować. Najbardziej przebiegły z nich – Józef Stalin (1879-1953) zlikwidował fizycznie całą opozycję z Lwem Trockim (1879-1940), Grigorijem Zinowiewem (1883-1936), Lwem Kamieniewem (1883-1936) i Nikołajem Bucharinem (1888-1938) na czele. Podobnie było po Rewolucji Francuskiej – tam też nawzajem się wyżynali. Teraz, niejeden chciałby powtórzyć wyczyny Stalina czy Maksymiliana Robespierre'a (1758-1794), lecz nie te czasy, już nie wypada.
Nie będę wnikał w poglądy R. Sikorskiego. Każdy czytelnik ma własne poglądy; może sekundować autorowi lub nie. Stawiam tezę, że Radosław Sikorski lepiej by się zaznaczył w polityce, gdyby dawał jakieś recepty na wyjście z tej – jego zdaniem – katastrofalnej sytuacji. Wtedy mógłby nawet dążyć do pozycji męża stanu. Ponad trzydziestoletni pobyt na salonach politycznych Polski winien skutkować jakimiś głębszymi przemyśleniami i naprawą tego wszystkiego, co uważa za złe. Sam program Anty-PIS to za mało.
Niewiele jednak ozdrowieńczych tez znajdziesz w jego dziele. Ja zatem postaram się mu podpowiedzieć, czym mógłby się zająć i co uzdrowić, skoro uważa, że Polska jest w stanie katastrofy.
Administracja państwowa. To niebywałe monstrum, które rozrosło się ponad wszelką miarę. Mamy w praktyce trzy rządy: ministrowie zasiadający w rządzie konstytucyjnym, a ponadto w Kancelarii Prezydenta i w Kancelarii Rady Ministrów. Namnożyło się nam ministrów i wiceministrów. Każdy z nich posiada sekretariat i oczywiście limuzyny do dyspozycji.
Przykład Kancelaria Prezydencka. Przed II wojną w takowej kancelarii pracowało około 30 osób. Wystarczyło. A dziś? Dziś zatrudnionych jest ponad 400 osób. Tam dopiero jest przeludnienie! Na czele Kancelarii stoi szef dyrygujący tzw. kierownictwem. W skład tego kierownictwa wchodzi zastępca szefa, szef gabinetu – sekretarz stanu oraz ośmiu innych sekretarzy, bądź podsekretarzy stanu. Wszyscy oczywiście z tytułem minister. Prezydentowi doradza aż 11 etatowych doradców, a także społecznych w liczbie 17 osób. Ci ostatni, co prawda pensji nie pobierają, ale mogą coś załatwić, coś obiecywać i błyszczeć na salonach. Po co Prezydentowi aż tylu doradców? Czy dla każdej decyzji przywołuje on któregoś z nich? Jakie czynności wykonują ci wszyscy ministrowie z kancelarii?
Ale to dopiero początek wyliczanki. Na horyzoncie pojawia się tzw. Biuro Kancelarii Prezydenta. Na czele tego tworu stoi dyrektor generalny, który zarządza… 32 dwoma dyrektorami! Samo biuro jego gabinetu zatrudnia 3 dyrektorów. W biurze Kancelarii Prezydenta jest 15 innych biur. Czyli biura na Biurze. Co oni wszyscy robią cały dzień? Zatrudnieni tam ludzie posiadają teoretycznie wysokie kompetencje, które winni wykorzystać w innym celu niż walka o wpływy i stanowiska! Winni być ludźmi twórczymi, tworzyć dzieła kultury, przedsiębiorstwa, wynalazki. A tu… nic! Tylko walka o wpływy i posady.
W tym temacie Radosław Sikorski mógł wiele zdziałać, gdyby miał wolę i siłę do takiegoż działania. Wydaje się, że takiego muru urzędniczego nikt nie przebije. W systemie demokratycznym każda władza obstawia się swymi ludźmi; napór tychże jest potwornie silny. Wszyscy domagają się stanowisk, przywilejów. Każdy prominent czy to w gminie, powiecie, województwie wynagradza swych ludzi państwowymi posadami, radami nadzorczymi. Tworzą często niepotrzebne stanowiska. Jak już zabraknie inwencji to powołują swych kolesiów na tzw. pełnomocników.
Inny temat dla Radosława Sikorskiego – po co w Polsce jest aż 10 tysięcy sędziów? W samym Sądzie Najwyższym jest 125 etatów sędziowskich z wielkimi pensjami i późniejszymi emeryturami. W USA jest raptem 9 sędziów Sądu Najwyższego, pełniącego też rolę naszego Trybunału Konstytucyjnego i to państwo funkcjonuje! Na jakiej podstawie władza sądownicza jest dożywotnia, a sędziowie są w praktyce nieodwołalni? To może inne władze - ustawodawcze i wykonawcze też ustanowić dożywotnio? Posłowie, radni, burmistrzowie mogliby spokojnie pracować i nie być uzależnionymi od presji wyborców. Mieliby raj na ziemi.
Następny temat do naprawy – po co w Polsce aż 460 posłów i 100 senatorów, skoro inicjatywę ustawodawczą w praktyce posiada rząd RP? W USA jest tylko 435 członków Izby Reprezentantów (izby niższej) oraz 100 senatorów. A ludności jest tam 10 razy więcej niż w Polsce. Żadna siła polityczna liczby polskim parlamentarzystów nie zmniejszy, gdyż szefowie partii politycznych mieliby mniej synekur do zaoferowania swym ludziom. A w biurach poselskich, senatorskich znowu pełno urzędników z atrakcyjnymi pensjami, najczęściej młodych, węszących swą karierę.
W samym rządzie konstytucyjnym aż roi się od wiceministrów, w niektórych blisko 10 osób. A przecież pracę merytoryczną wykonują dyrektorzy departamentów wraz z podległymi sobie urzędnikami. Po co więc tylu wiceministrów, którzy tylko nadzorują tychże dyrektorów. Czyżby ci ostatni byli półanalfabetami, wymagającymi stałego nadzoru? Ponadto utrzymujemy w rządzie i w poszczególnych ministerstwach takie twory urzędnicze jak gabinet polityczny; nic tam nie tworzą, tylko czuwają nad dobrostanem ministra. Tylko czekać, aż takowe powstaną przy wojewodach.
Ta hydra urzędnicza rozrosła się ogromnie w wolnej Polsce i nie kieruje inteligenckie mózgi w dobrą stronę. Napór ludzi na państwowe posady jest nie do opanowania. Na początku lat 90 – tych wiele na ten temat pisał publicysta Stefan Bratkowski (1934-2021). Odzew był oczywiście żaden.
Podsumowując muszę niestety stwierdzić, że gdyby Radosław Sikorski, posiadający duży talent obserwatorski i publicystyczny, pisał w tym duchu, aby naprawić Rzeczpospolitą, to bym był dla niego pełen uznania. Niestety, skupił się tylko na krytyce obecnej formacji. To za mało na męża stanu, którym chciałby niewątpliwie zostać. Może ma jednak coś w zanadrzu, jakiś projekt uzdrowienia? Ciekaw jestem.
Radosław Sikorski, Polska. Stan Państwa, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2022, ss. 411