Zadrżały drzwi w posadach, kiedy weszła zaniepokojona Julia do otwartego mieszkania, które jakby od dawna na kogoś, a może raczej na nią czekało.
Dało się zauważyć nieobecność kobiety, która przydałaby się tu od zaraz. A dookoła niej, w korytarzu i nie tylko porozrzucane gazety, i jakaś nieodpieczętowana korespondencja. Aż nadto jej leżało. Łatwo tu spostrzec, że komuś na kontakcie ze światem już nie zależy. Kurz, który okładał grubą warstwą tu i ówdzie leżąc w różnych miejscach od dawna puchł od swej kociej grubości w oczach. Odważyła się otworzyć usta poszukiwaczka wrażeń, która tu wtargnęła by dociec co z właścicielem się stało.
– Cezary! – wykrzyknęła Julianna wchodząc coraz bardziej do środka. Jesteś tu? – krzyknęła jakby głośniej. A przed nią pouchylane drzwi różnych pomieszczeń. Zapraszały do wewnątrz każdego, kto zdobędzie się na odwagę, aby tam zajrzeć. Wymagało to jednak śmiałości i siły woli, aby móc pozwolić sobie na wycieczkę po domu tak opuszczonym. Gdy przyjaciół brakuje to czasami los popchnie kogoś do niezamierzonego czynu. Niby to z ciekawości lub natchnienia, które nie wiadomo skąd kogoś najdzie.
Julianna nie należała do wybawicielek. Problemy wypełniały jej życie jak każdego. Posłyszała kilka dni temu od znajomej, że Cezarego od dawna nigdzie nie widać. Człowiek dusza towarzystwa nie wypełniał sobą już żadnej grupy ludzi. Podobno Józek, z którym lubił zawsze chodzić na piwo sam zachodził w głowę, dlaczego nigdzie go nie widać. Jak mówił od pewnego czasu uparcie wydzwaniał do niego, lecz ten nawet nie podjął słuchawki. Słuch o nim zaginął. Nikt nic nie wiedział.
Kiedy zbliżała się ta zuchwała kobieta do ostatniego pomieszczenia, weszła tam powoli. Obawiała się w środku siebie, chyba w duszy, że coś ją zasmuci. Może nawet przerazi. I tak też się stało, kiedy zauważyła na podłodze leżącego Czarka. Tak wołali na niego znajomi. Czaruś czarował wszystkich swym niebywałym wdziękiem. Lubił opowiadać różne historie sypiąc je niby z rękawa. Posiadał w sobie lekkość w zdobywaniu towarzyszy. Niestety ci najwierniejsi to od kielicha, którzy zasiadali z nim w różnych barach, tudzież może i spelunach słynących z różnych pospolitych trunków.
– No nie, co się z tobą dzieje? – otworzyła szeroko oczy i z równoczesnym przerażeniem wykrzyknęła. Patrzyła na niego jak się patrzy na przegranego. Z wielkim współczuciem.
Przykucnęła przy nim jakby chciała się upewnić czy nie udaje tego stanu rzeczy w którym teraz przebywał. Wyglądał na umierającego, chociaż jeszcze nie umierał a dogorywał w swym stanie. A dookoła porozrzucane zdjęcia i butelki, których ilość zdradzała jak długo dryfował na tej mieliźnie. Tak zapomniany i porzucony przez wszystkich.
– To ty Elwira?! Podniósł nieśmiało, ale na pewno leniwie swoją głowę. W tej nieoczekiwanej sytuacji i pijackim amoku chciał ujrzeć swojego anioła, który dawno go opuścił. Przyglądał się jej, nie dostrzegał, że to koleżanka z sąsiedztwa. Która przyszła zobaczyć co z nim, czy jeszcze żyje.
– Kochana, nareszcie tu przyszłaś! Tyle na ciebie czekałem – odrzekł z lekkim nietrzeźwym uśmiechem.
– To może wypijemy za twój powrót? – Trzymał butelkę z niewielką już ilością alkoholu licząc, że uraczy tym przybyłą niewiastę.
Z wielkim żalem i niesmakiem spojrzała Julianna na Cezarego. Dostrzegła w nim człowieka rozczarowanego życiem. Jego żarty już nie bawiły podrzędnych knajp, a tym bardziej damy, która nawiedziła go swoja świeżością i żywym zainteresowaniem. To ściany chłodne i nieme słuchały co ma do powiedzenia. A oto teraz Julianna, która z wielką troską tu przybyła. Nikt jej do tego nie zmuszał.
– Nie jestem żadną Elwirą! – odpowiedziała oburzona tym, że jej nie rozpoznał.
– Hmm, nie Elwira? To kto tu czego szuka? – zapytał zaskoczony. Udawał czy drwił? Ona spoglądając na niego współczuła mu, lecz czuła się tak samo zagubiona, gdy zauważała w nim wielki upadek. Tak tryumfalnie wznoszony butelkowym toastem, który o mały włos nie wyśliznął mu się z rozedrganej dłoni.
– Wszystkie jesteście takie same! – krzyknął w pijackim bełkocie. – Najpierw rozkochujecie a później porzucacie nieszczęśnika. Co więc za różnica, czy jesteś Elwirą czy Julianną? – prowokował dalej rozmowę. Nikt wam nie każe nas kochać. Bo przecież wiadomo, że wcześniej czy później nas porzucicie. Smutniał i gadał tak bez sensu chcąc prowadzić nieudany dialog.
A oczy jej nabrały szklanego błysku. Nie chciała teraz pozostawić go samego sobie. Musiała jednak o czymś zadecydować. Przecież nie porzuci nieboraka w tym stanie. Znała dobrze jego przeszłość. Jego hulaszcze wybryki, które to zdecydowanie wyróżniały jego osobę. I Elwirę, która Bogu ducha winna trwała przy nim. To on sam ją wygonił od siebie i swojego życia. A sfermentowana woń alkoholu wychodząca z jego ciała kazała zapomnieć o tejże sytuacji. Jednocześnie upokarzając go tą niechlujnością.
– Proszę, proszę cię bardzo – wybełkotał Cezary. Odnajdź Elwirę, mojego anioła! – błagał i krzyczał. Wyglądało to żałośnie. Człowiek ten przymierał od upokorzenia jakie mu pozostało. A stróżki trunku, który dopijał rozlewały się zalewając zarost na jego brodzie, który świadczył o długim już zaniedbaniu. Nasiąkł też sweter poplamiony upragnionymi procentami.
Kobieta nie mogąc dłużej znieść tego widoku wyjęła telefon i zadzwoniła szybko do Józia. Nie lepszy od niego ten przyjaciel, lecz fason jakiś trzymał.
Rodzinę dużą posiadał, więc z powierzchni chociaż trochę nie schodził twardo stąpając po ziemi.
– Tak, zwołaj tu całą okolicę! – dostrzegł wreszcie całe zamieszanie i ryknął rozjuszony poidłem, który od jakiegoś czasu na niego działał. Wykrzyknął ponownie. – Może jeszcze całe miasto tu sprowadzisz! A za oknem duże krople bębnić o parapet zaczynały. Robiły to coraz szybciej jakby chciały z siłą się wypłakać.
Czarek ubolewa nad swoim życiem. A świat wokół niego jeszcze bardziej.
Przysiadła na chwilę ta, co nie nazywa się Elwirą. Przyglądając się zdjęciu na podłodze. A na nim Czarek w czułych objęciach z kobietą swojego życia. Oboje roześmiani chwytali swoje szczęście.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spojrzała na fotografię po czym podniosła się z miejsca, aby pochwycić ją z podłogi.
– O czym ty do mnie mówisz? – zapytał niewyraźnie porzucony pijak.
– O niej. Dlaczego pozwoliłeś jej odejść? – zapytała. A za chwilę stwierdziła fakt, który każdy wiedział. Nie tylko ona patrząc na starą już fotografię. Przecież tak mocno cię kochała…
Nie uzyskała jednak odpowiedzi, bo zaskoczył swoją nagłą obecnością wyraźnie zaniepokojony Józek. Co się tutaj dzieje? – zapytał jakby pierwszy raz ujrzał kolegę w tym stanie. Co prawda widywał go w takich sytuacjach często, ale tło które go otaczało nie pasowało do niego. Nigdy nie lubił bałaganu. Miał bzika na punkcie czystości i higieny co zawsze wszyscy dostrzegali. A teraz bałagan i pijacki splendor raził oczy oślepiając tym upadkiem. On sam nie zauważył w sobie takiej zmiany, która ku upadkowi go popychała.
– Ooo, Józio! Jak dobrze, że tu jesteś! – uradowany na jego widok natychmiast się ożywił. On go jednak chwycił za rękę usiłując podnieść. A że krzepę posiadał zrobił to zdecydowanie.
– No wstawaj, idziemy pod prysznic. Dosyć tego letargu – powiedział i zaopiekował się nim wiedząc, że nikt inny tego nie zrobi.
Woda ocuciła go trochę, a kawa którą zaparzył pozwoliła dodać żywego ducha. Siedzieli teraz wszyscy we troje przy stole. Każdy z innej bajki, lecz dwoje z nich ratując bohatera tejże historii.
– No i cóż, myślicie że skoro bohatersko wybawiliście mnie, to teraz nastąpi jakiś pozytywny zwrot? – zapytał czując, że nie uzyska odpowiedzi.
A oni siedzieli w milczeniu zastanawiając się, co dalej z nim zrobić. W końcu Józek podjął z nim dialog.
– Człowieku zmądrzej trochę. Pijesz tu sam. A jakbyś zapił się na śmierć to zaśmierdziałbyś się w tym mieszkaniu, lecz tym razem nie od potu i sfermentowanego alkoholu. Trupi jad dusiłby tutaj teraz wszystkich. Ogarnij się!
– Józek ma rację. Weź się wreszcie w garść. Nikomu nie pomoże twój upadek. Nie zbawi twoja nędza. Jeśli chcesz odzyskać Elwirę to zmień coś w swoim życiu. Bo tylko robakom na cmentarzu dasz pożywkę. A naprawdę o to ci chodzi? – powiedziała dosadnie koleżanka chcąc przemówić mu do rozsądku.
– Dobrze wiem, gdzie ona mieszka – przyznał się wreszcie kolega. Zauważyłem od jakiegoś czasu, że przechadza się pewną ulicą i skręca w stronę ul. Kwiatowej. Jestem pewien, że tam mieszka. Moja koleżanka zna ją dobrze. Sama wspominała, że od jakiegoś czasu wynajmuje tam mieszkanie. Nie raz opowiadała mi o niej. Okazuje się, że nawet pracują razem ze sobą – wyjaśnił dokładnie. Dodając:
– Widziałem nie raz zresztą, że tachała w rękach zakupy zmierzając zawsze w tym samym kierunku czyli do swojej posesji.
– Mam przecież do niej telefon, ale co z tego skoro nie odbiera. Chyba nie chce mnie już znać. Poległem i raczej jej nie odzyskam – skwitował smutno Cezary. Po czym z żalem stwierdził – Teraz już za późno na sentymenty.
A wieczór wokół tej trójki okrywał swą ciemną peleryną wszystkie ulice, które coraz bardziej traciły swą widoczność za oknem. A błysk lamp ulicznych ustawionych w rzędach zaczynał ten mrok rozjaśniać. Dając do zrozumienia, że wieczór nie potrwa długo, więc to co niedokończone trzeba będzie czym prędzej zakończyć. Zanim noc spowinie i ogarnie wszystko. A to, co niewyjaśnione, pozostawić na następne dni dając pole do udanego manewru. Robiąc wszystko, aby dobrze się skończyło.