Mężczyzna w mundurze wstał od biurka, jak to robił zazwyczaj, gdy zostawał na dłuższą chwilę sam w swoim gabinecie, i wyjrzał przez okno.
Widok na ponury, wybetonowany dziedziniec wewnętrzny nie był zbyt przyjemny, ale stanowił dla niego ulgę od przerzucania dokumentów i odbierania oraz wykonywania telefonów w zgarbionej pozycji nad blatem. Nie lubił tej części swoich obowiązków służbowych i nie lubił pokoju, w którym musiał przez większość czasu pracować. Był ładnie urządzony, wyposażony w klasyczne, solidne meble, a na ścianach dumnie prezentowały się dyplomy, wyróżnienia, godło państwowe i oczywiście portret innego mężczyzny, surowego i siwowłosego, odzianego w cywilny garnitur, który zdobiły jednak wojskowe odznaczenia. Miał jednak zasadniczą wadę – inaczej niż w kantynie, na korytarzach i nawet w stróżówce, okna były umieszczone nie od strony zewnętrznej budynku, lecz właśnie od strony patio. Tak samo, jak w celach, choć przecież był to gabinet zwierzchnika tej instytucji, czyli specjalnego aresztu wydobywczego. Mężczyzna uważał za nieodpowiednie, a wręcz niesprawiedliwe i obraźliwe, że musi dzielić z aresztantami przygnębiający widok i gdy otworzy okno, może być zmuszony do wysłuchiwania ich głosów. To pomieszczenie było jednak przystosowane na siedzibę komendanta, miało podpiętą specjalna linię telefoniczną, tabliczkę na drzwiach i na razie nie dało się nic z tym zrobić.
Dzisiejszy dzień nie był pracowity, podobnie jak wiele poprzednich w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Większość aresztantów zwolniono, nowych nie przybywało, przesłuchania odbywały się rzadko. Komendant miał dużo wolnego czasu, ale w godzinach pracy nie potrafił go spożytkować, bo nie mógł się oddawać żadnej ze swoich ulubionych rozrywek: wędkarstwu, polowaniu, grze w karty ani spotkaniom z przyjaciółmi przy alkoholu. Nie miał w zwyczaju czytać ani rozwiązywać krzyżówek, nawet muzyki nie lubił słuchać w samotności, więc nie miał tu gramofonu ani radia. Czasem przechadzał się bez większej przyjemności po budynku, by siedząca praca nie pozbawiła go sprawności fizycznej, w jego opinii koniecznej do zachowania godności. Teraz też chciał wyjść z pokoju, ale za biurko zawrócił go dźwięk dzwonka. Podniósł słuchawkę i chłodno wypowiedział służbową formułkę, ale głos rozmówcy ucieszył go i nieco ożywił.
– Cześć, to ja – brzmiało powitanie. Komendant rozpoznał swojego dobrego znajomego, dyrektora w ministerstwie spraw wewnętrznych.
– Witam, drogi przyjacielu. Jak się mają sprawy w świecie wielkiej polityki? – Ktoś mógłby uznać, że to zbyt entuzjastyczna i bezpośrednia wypowiedź w stosunku do wysoko postawionego urzędnika, ale dyrektor nie był bezpośrednim przełożonym komendanta, poza tym znali się od lat i mieli podobne poglądy na wiele kwestii, a zresztą komendant uważał się skrycie za funkcjonariusza ważniejszego i bardziej godnego szacunku, przede wszystkim ze względu na swoją wojskową przeszłość.
– Nie najlepiej, jeśli mam być szczery. Przecież wiesz, jak to wszystko toczy się w ostatnim czasie. Paszkwile wypisywane przez dziennikarzy to nic wielkiego, ale nagłe zmiany kadrowe wprowadzają nerwową atmosferę i utrudniają robotę. Sam nie jestem pewien, że utrzymam swoją posadę.
– Przykro mi to słyszeć. Niestety, nie mogę cię pocieszyć, że będzie lepiej, bo spodziewam się raczej, że będzie coraz gorzej. Z tego, co słyszałem wynika, że nastała moda na rozliczenia, wyszukiwanie dawnych nadużyć i ogólnie odgrzewanie starych kotletów.
– Dokładnie tak. Ja zresztą dzwonię do ciebie w tej sprawie. Nie ucieszy cię to, co mam do powiedzenia – Istotnie, komendant od razu poczuł niepokój, bo spodziewał się, co ma mu do przekazania znajomy.
– Czy chodzi, nie daj Boże, o to, że jakieś sprawy związane z funkcjonowaniem mojego aresztu wzbudziły wątpliwości u kogoś na górze?
– Na to wygląda, i to zapewne jakiś czas temu, bo jutro będziecie mieli inspekcję z ministerstwa. Odwiedzi was młody człowiek, znany z sumienności. Nie mam niestety żadnej wiedzy na temat jego przekonań politycznych ani ewentualnej podatności na propozycje finansowego wyjaśnienia wątpliwości.
Komendant skrzywił się z niesmakiem, słysząc tak jawną aluzję do łapówkarstwa, i to w rozmowie telefonicznej przez aparat służbowy, ale nie dał tego po sobie poznać. Zachowując spokój, starał się wypytać kolegę o szczegóły, a pod koniec swobodnie zagadnął o sprawy osobiste – zdrowie małżonki i możliwość spotkania się w niedzielny wieczór z ich wspólnym znajomym na partyjkę pokera, po czym optymistycznie się pożegnał. Jego dobry nastrój był jednak symulowany. Wiadomości były złe, a w dodatku dotarły późno. Oczywiście dopuszczał możliwość kontroli w najbliższym czasie, podświadomie zakładał jednak, że tak zasłużony i korzystnie ustawiony funkcjonariusz jak on zostanie poinformowany o niej z większym wyprzedzeniem, oraz że dowie się więcej. Tymczasem wydaje się, że będzie miał do czynienia kimś niezorientowanym w sytuacji, bez wyczucia, nadmiernie energicznym, może nawet z nieprzekupnym idealistą. Przynajmniej poznał jego nazwisko, więc postara się zweryfikować, czy jego obawy są słuszne. Przez lata obracał się w odpowiednich kręgach i poznał wielu ważnych ludzi, wie, z kim powinien porozmawiać.
Odbył kolejną rozmowę telefoniczną (ze znajomym, również amatorem gry w karty i polowania), która wcale nie poprawiła jego humoru. Zapowiedziany gość miał najwyraźniej dosyć formalistyczne podejście do prawa, był zwolennikiem zwalczania wszelkich ,,instytucjonalnych nadużyć” i co gorsza entuzjastą obecnych reform politycznych, jednym z tych, którzy najchętniej karali by różnych zadymiarzy upomnieniem, a terrorystów mandatem, jak zwykł mawiać komendant. To niepokojące, a przede wszystkim irytujące, że ktoś taki miał uzyskać wgląd do akt ważnych spraw, zwłaszcza tych spraw, które nie trafiły przed sąd, bo miały swój finał tutaj. Nie sposób zaprzeczyć, że w wypadku niektórych z nich miały miejsce pewne nadużycia. Dla młodego wizytatora, bez znajomości dokładnych okoliczności danego przypadku, bez szerszego oglądu sytuacji, mogą być to nadużycia bardzo poważne, wręcz skandaliczne. Komendant sięgnął pamięcią kilka lat wstecz, do pierwszej takiej przykrej sprawy, do czasu wkrótce po przejęciu przez niego rządów w tej placówce.
Mimo, że sprawował urząd od niedawna, we własnym mniemaniu zdążył się już poznać na podwładnych. Nie było ich zresztą wielu. Strażnicy byli młodzi, sprawni, mieli szacunek do przełożonego (czy może lepiej – do dowódcy), ale ciężko powiedzieć, że wykonywali pracę z powołania. Ich motywację stanowił raczej prestiż i dobre zarobki. Nie byli również szczególnie bystrzy, z jednym wyjątkiem. Komendant wiązał nadzieje z drobnym, niskim chłopakiem, którego koledzy trafnie nazywali ,,Szczerbatym”. Chociaż wyglądał nędznie i w istocie pochodził z dzielnicy nędzy, zapewne z jakiejś zdegenerowanej rodziny, miał w opinii komendanta potencjał, by zostać wartościowym funkcjonariuszem. Był pojętny, ale nie przemądrzały, zdecydowany, ale nie jakiś agresywny czy bezmyślnie brutalny, posłuszny, ale nie płaszczył się. Miał inicjatywę i rozumiał nawet niewypowiedziane zasady kierujące instytucją, w której pracował. Właśnie on pół godziny wcześniej przyniósł akta dotyczące nowego aresztanta i teraz on, razem z drugim strażnikiem, doprowadził tego aresztanta do sali przesłuchań i pozostał w niej, gdy komendant odprawił jego kolegę.
Przypadek raczej przeciętny. Zatrzymany był młodym człowiekiem, niedawno relegowanym z uczelni. Oprócz działalności antypaństwowej miał na koncie wykroczenia przeciwko mieniu oraz związane z nadużywaniem alkoholu, standardowe dla tego typu awanturników. Wydawał się jednak ponadprzeciętnie bezczelny i pyskaty. Na powitalne pytanie o to, czy wie, dlaczego się tutaj znalazł, odpowiedział, że przez okradanie sadu sąsiada z gruszek. Komendant nawet zaśmiał się z zaskoczenia, ale w głębi ducha był zirytowany i zaniepokojony taką rezolutnością człowieka w niegodnej pozazdroszczenia sytuacji. Na pewno były student zmięknie w trakcie przesłuchania, ale od razu widać, że należy do ludzi sprawiających problemy. Oczywiście na większość pytań nie chciał odpowiedzieć albo rzucał wulgaryzmami. Wtedy komendant, który preferował metodę kija bez marchewki, dawał znak Szczerbatemu, by ten zastosował środki fizycznego oddziaływania. Przesłuchiwany był jednak dosyć odporny na ból, więc należało spróbować innych sztuczek. Próby racjonalnej perswazji, odwoływanie się do wizji zniszczonej przyszłości również nie skutkowało, co było do przewidzenia w wypadku osobnika o bogatej kartotece i ogólnie najwyraźniej wykolejonego społecznie. Należało więc spróbować gróźb. Komendantowi wydawało się, że najlepszym pomysłem na początek będzie lekko zawoalowana (i niczym niepoparta, czego jednak aresztant nie musiał wiedzieć) sugestia, że brak współpracy poważnie zaszkodzi rodzicom zatrzymanego. To jednak okazało się błędem o tragicznych następstwach, bo chłopak spojrzał na niego z autentycznym zdumieniem, po czym roześmiał się szczerze.
– Macie tutaj taki burdel, że nawet mnie porządnie nie sprawdziliście? Jestem sierotą, kretynie!
To był niespodziewany cios dla komendanta. Oczywiście, w aktach musiało być to napisane, ale po prostu nie przeczytał ich dokładnie. Zwyczajnie nie wziął pod uwagę możliwości, że były student może być sierotą. Błąd wynikający z niedopatrzenia, nie da się ukryć. Świadomość jego popełnienia może i dało się przełknąć, ale zaskoczenie malujące się na twarzy strażnika, gdy spojrzał na przełożonego, jak również pogardliwa reakcja przesłuchiwanego wytrąciły komendanta z równowagi. Mało który funkcjonariusz pozwoliłby na to, by jakiś żałosny zadymiarz go obrażał, ale mimo wszystko komendant postąpił dosyć nieprofesjonalnie, gdy z całej siły uderzył chłopaka w głowę przyciskiem do papieru.
Tak, w wypadku tej sprawy zaszły pewne nieprawidłowości, które mogą się wydać inspektorowi wręcz rażące. Co prawda w raporcie napisano, że zatrzymany zaatakował przesłuchującego, ale zmarł w celi po kilku godzinach od przesłuchania, czyli dochodzi kwestia nieudzielenia pomocy medycznej. To poważne zaniedbanie. Teraz komendant uważa, że nie poświęcił wystarczającej uwagi domknięciu tej sprawy, nie zadbał, by wszystko zostało formalnie załatwione, jak należy. Miał wówczas niewielkie doświadczenie w kwestiach papierkowej roboty i zresztą także w zakresie prowadzenia przesłuchań. Był przecież żołnierzem i nie był przyzwyczajony do zadawania się z ludźmi nieszanującymi hierarchii, niesubordynowanymi i buntowniczymi. Obecnie wciąż czuł się wojskowym, ale z czasem nabrał wprawy tak w postępowaniu z agresywnymi szumowinami, jak i w sporządzaniu odpowiednich raportów.
Od rozważania przeszłości na chwilę oderwał go telefon. Jakieś kwestie aprowizacyjne, dostawy i faktury. To nieco uwłaczające, że musi się zajmować takimi sprawami. Ledwie odłożył słuchawkę, rozległo się pukanie do drzwi. Nie było zapowiedziane z recepcji przez interkom, więc to ktoś z pracowników aresztu.
– Wejść! – polecił komendant. Do gabinetu wszedł Szczerbaty i zasalutował swobodnie.
– Dzień dobry, panie komendancie!
– Dzień dobry. Mów, o co chodzi.
– Za pozwoleniem, panie komendancie – strażnik położył na biurku gazetę – to świeże, popołudniowe wydanie.
– Widzę, ale nie prosiłem o nie.
– Wiem, panie komendancie. Mimo to pozwoliłem sobie przynieść to panu, bo piszą o nas na czwartej stronie. Znaczy się, o naszym areszcie.
To była naprawdę zaskakująca wiadomość. Komendant był przekonany, że media nie mogą informować o tym zakładzie i w ogóle o tego typu miejscach, jednak miał przed sobą dowód, że to się zmieniło. Na stronie czwartej znajdował się artykuł o ,,kontrowersyjnych placówkach rządowych”, których działalność wzbudziła ostatnio zainteresowanie ,,opinii publicznej”, czyli zapewne czytelników takich szmatławców. Jego areszt był tylko wspomniany w jednym zdaniu, ale to i tak było bardzo niepokojące. Ktoś (i to nie tylko redaktor popołudniówki) musiał pozwolić, by to się ukazało. Kontrola prasy była nieco dziurawa, ale ten artykuł nie przeszedł w skutek przeoczenia. W połączeniu z wiadomością o jutrzejszej kontroli stanowił uzasadniony powód do zmartwienia.
– Nie jest dobrze. To państwo chwieje się w posadach i niedługo z powodu takich ekscesów różnych reformatorów i ogólnego rozpasania może paść, a przy okazji my też oberwiemy – powiedział, po czym, wykazując się sporą, ale uzasadnioną okolicznościami familiarnością, wyjawił zaufanemu podwładnemu informację o nadchodzącej inspekcji. Strażnik przyjął ją ze spokojem. Cóż, on tu tylko wykonywał rozkazy, nie musi się przejmować, grozi mu może skierowanie do innego miejsca pracy. Nie o wszystkich podkomendnych można jednak to powiedzieć. Niektórzy wykazywali się inicjatywą lub nadmierną gorliwością w pełnieniu obowiązków służbowych, za co mogły ich spotkać w dzisiejszych czasach jakieś konsekwencje. Komendant przypomniał sobie przesłuchanie sprzed roku, chyba najbardziej nieprzyjemne i nieudane w jego karierze.
Było gorąco i parnie, jak codziennie od ponad tygodnia. W gabinecie nie było nawet wiatraka, więc komendant wachlował się kawałkiem jakiegoś kartonu, siedząc przy biurku i czytając z uwagą raport policyjny dotyczący więźnia, którego dziś przywieziono. Według policji był podejrzany o działalność terrorystyczną i ,,próbę zniszczenia ważnego strategicznie obiektu, stanowiącą prawdopodobnie nieudany akt sabotażu”. Była to bardzo daleko idąca interpretacja jego działań, gdyż ten człowiek, mężczyzna w średnim wieku, został ujęty w parku, w budyneczku miejskiej stacji meteorologicznej, do którego najwyraźniej się włamał. Nic nie ukradł ani nie zniszczył, ale zachowywał się dziwnie i podobno był agresywny. Miał przy sobie chaotyczne notatki, niezrozumiałe i pełne absurdalnych sformułowań, a także nóż i paczkę tabletek, według raportu ,,posiadających właściwości odurzające i nasenne”. Komendant był zaskoczony, że skierowano do niego tę sprawę. Prostszym, szybciej nasuwającym się i bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem niż terroryzm byłoby raczej stwierdzenie, że mają do czynienia z szaleńcem. Jeszcze bardziej uprawdopodabniał to fakt, że zatrzymany był niedbale ubrany i brudny, oraz dane z jego kwestionariusza osobowego – kawaler, niewykwalifikowany, bezrobotny, edukację wyższą zaczął, ale z nieznanych przyczyn nie ukończył. Z drugiej strony, można usprawiedliwiać policjantów tym, że wciąż trwał stan podwyższonego zagrożenia politycznie motywowanymi atakami terrorystycznymi. Zatrzymany był ponadto gruby, a w powszechnej opinii wariaci są niemal zawsze chudzi. Choć gruby i niechlujny terrorysta po czterdziestce też jakoś nie pasował do schematu, oni są zazwyczaj młodzi i szczupli, często wymuskani jak pedały. Tak czy inaczej, personel aresztu musiał mu teraz poświęcić trochę swojego cennego czasu.
Gdy doprowadzono aresztanta do sali przesłuchań i przykuto do krzesła, komendant odprawił jednego strażnika i zgodnie z procedurą kazał zostać drugiemu, łysemu i krępemu. Dosyć brutalny, sadystyczny wręcz typ, ale godny zaufania. Przesłuchiwany od razu zaczął bełkotać, że źle go traktują i oczekuje natychmiastowego wypuszczenia. Taka bezczelność oczywiście nie zjednała mu szacunku czy współczucia ze strony komendanta, który kazał mu się zamknąć i odzywać się tylko wtedy, gdy zostanie o coś zapytany.
– Nie dam się uciszyć! Widzę, że uwzięliście się na mnie, ale mam prawo się bronić – wykrzyknął aresztant – Odpowiecie za swoje haniebne działania! – wypowiedź rzeczywiście godna wariata, pomyślał komendant. Skinął na strażnika, który uderzył siedzącego mężczyznę otwartą dłonią w potylicę w ramach łagodnego napomnienia. Kontynuował przesłuchanie, jednak bez zadowalających efektów. Dowiedział się, że zatrzymany pasjonuje się meteorologią i rzekomo chciał dokonać odczytów, czyli sprawdzić, jak się mają różne pogodowe parametry podczas trwającej fali upałów. Absurdalny motyw popełnienia przestępstwa. Sposób mówienia grubasa – chaotyczny, pełen werwy, napastliwy – jak również jego wyraz twarzy wskazywały, że mają faktycznie do czynienia z szaleńcem, albo z bardzo utalentowanym aktorem.
– Żartujesz sobie z funkcjonariuszy mundurowych? Myślisz, że łykniemy bez popijania twoje debilne wyjaśnienia? Lepiej daj nam coś lepszego, bo twoja obecna pozycja negocjacyjna nie jest zbyt dobra...
– Mówię, jak było, wy po prostu uczepiliście się mnie i chcecie mnie zniszczyć. Nic z tego, co mi zarzucacie, nie zrobiłem, ale przecież sami to wiecie, hieny!
– Trochę szacunku, spaślaku. Rozmawiasz z lepszym od siebie – komendant znów dał znak łysemu strażnikowi, który tym razem uderzył aresztanta pięścią w brzuch – Do mnie należy zwracać się ,,panie komendancie”, zapisz to sobie w zalanym tłuszczem mózgu.
– Ha, ha! Zwykły bandyta jesteś, skorumpowany najemnik, nie żaden pan!
Wyglądało na to, że nie dojdą do porozumienia, bo nie dało się uzyskać w toku przesłuchania żadnych szczególnie wartościowych informacji, toteż komendant postanowił je zakończyć i pozbyć się sprzed oczu tego żałosnego pajaca. Naciskając przycisk pod biurkiem, przywołał z korytarza drugiego strażnika. Samozwańczy meteorolog po rozkuciu nie chciał jednak opuścić pomieszczenia. Sądząc po jego zachowaniu, był przekonany, że zrobią mu krzywdę zaraz po wyprowadzeniu go stąd. Stawiał zacięty opór (a był całkiem silny) i bluzgał ordynarnie, obrażając wszystkich obecnych w pokoju. Komendant był raczej zniesmaczony i utwierdził się w przekonaniu, że ten człowiek jest nienormalny, strażnicy zaś zareagowali dosyć brutalnie, zwłaszcza łysy, który bił zatrzymanego, gdy kolega przytrzymywał mu ręce z tyłu, a potem, gdy grubas upadł, kopał go w głowę i brzuch. W końcu komendant polecił im przestać i zawlec jęczącego aresztanta z powrotem do celi. Odczuł ulgę po zakończeniu tego żenującego przedstawienia, miał nadzieję, że niedługo odeśle go do zwykłego aresztu, gdzie będzie oczekiwał na proces za wandalizm. Zaczął nawet wypełniać odpowiednie dokumenty, lecz nie minęła godzina, gdy musiał je wyrzucić i wypełnić inne, bo poinformowano go, że ,,ten świr z trójki” umarł.
Przyczyną śmierci tamtego mężczyzny był krwotok wewnętrzny, powstały na skutek pęknięcia tętniaka. Raport nie wspominał o pobiciu, ale gdyby ktoś przyjrzał się sprawie, uwzględniając wyniki sekcji zwłok i chronologię wydarzeń, założyłby na pewno, że winą należy obarczać prowadzącego przesłuchanie, obecnego przy tym strażnika, ewentualnie jego kolegę, lub wszystkich wymienionych. Po czasie można żałować, że papiery w tej i paru podobnie przykrych sprawach nie zostały sporządzone lepiej, z większą ostrożnością i zarazem kreatywnością, ale teraz nie można ich poprawić. Kontroler mógł mieć dostęp do raportów przesłanych poza areszt, a dwie wersje tego samego dokumentu oznaczały kolejne, całkiem poważne nadużycie. Łatwiej już chyba uniknąć odpowiedzialności za śmierć kilku zatrzymanych. Właściwie było ich więcej niż kilku. Siedemnastu. Osiemnastu, jeśli doliczyć schorowanego starca, który zmarł pewnej nocy na udar. Z drugiej strony, może należało odliczyć trzy samobójstwa. Z wyjątkiem tego, kiedy aresztant otruł się przemyconą w kieszeni trucizną – to rażące zaniedbanie ze strony personelu. Był jeszcze jeden przypadek, który oficjalnie był samobójstwem i obciążał funkcjonariuszy, ale gorzej by było, gdyby ten przypadek nie był oficjalnie samobójstwem, bo faktycznie był wynikiem osobistych porachunków między więźniem a jednym ze strażników. Zresztą bardzo prawdopodobne, że raport w tej sprawie nie zostanie uznany za rzetelny, bo kto popełnia samobójstwo poprzez dźgnięcie się nożem w szyję? Sytuacja komendanta wyglądała naprawdę nieciekawie w jego własnej opinii. Choć raporty z większości spraw zakończonych zgonem były w porządku, sama ich liczba świadczy na jego niekorzyść. Postanowił dowiedzieć się, jak to wygląda w innych aresztach specjalnych, choć wiedział, że jego placówka jest największa i najbardziej znacząca w tej kategorii.
Trzy rozmowy telefoniczne nie przyniosły pocieszenia. Pierwszy areszt, do którego się dodzwonił, zwolnił już wszystkich więźniów i właśnie się zamykał. Przyczyną były prawdopodobnie zgłoszenia o nieprawidłowościach, choć nikt tam nie umarł ani nie było w sprawie doniesień oficjalnej kontroli. W obu pozostałych odnotowano po kilka zgonów zatrzymanych. Komendant jednego z nich był bardzo zaniepokojony wiadomością o możliwych kontrolach i wręcz przekonany, że w takim wypadku straci stanowisko. Co wobec takiej postawy mógł rzec komendant najważniejszego ze specjalnych aresztów, skoro jego statystyki były gorsze, a odpowiedzialność większa? Najbliższa przyszłość nie przedstawia się optymistycznie, tyle można stwierdzić, ale to nie oznacza, że należy popadać w fatalizm. Warto podjąć pewne działania. Dzień pracy komendanta zbliżał się do końca i postanowił zakończyć go rzadkim tu apelem popołudniowym dla kadry, co ogłosił przez system komunikacji wewnętrznej. Że też musiał robić takie rzeczy osobiście! Nie dali mu nawet własnej sekretarki; ostatnio coraz częściej dostrzegał, jak niewdzięczną służbę pełni i jak bardzo jego posada jest obciążająca, a przy tym niedoceniana.
Podczas apelu wygłosił standardową pochwałę ciężkiej pracy strażników, ich rzetelności i wielkiego pożytku, jaki ich oddanie przynosi państwu i społeczeństwu. Potem przypomniał o trudnej sytuacji politycznej i niepokojących przemianach, które mają miejsce w czasie obecnej tak zwanej ,,odwilży”, a następnie gładko przeszedł do tematu jutrzejszej wizytacji. Niektórzy byli wyraźnie poruszeni tą nowiną. Komendant poinstruował wszystkich ogólnie, jak powinni postępować, czyli że powinni odpowiadać na ewentualne pytania zwięźle i nie mówić nic o sprawach, których nie byli świadkami, a także, by oszczędnie i z rozsądkiem wypowiadali się o tym, czego byli świadkami. Podkreślił prestiż, który daje im ich służba i możliwość jego utraty, gdyby doszło do zamknięcia aresztu w niehonorowych okolicznościach. Nie rozwijał się zanadto, bo wpływ strażników na wyniki nadchodzącej kontroli był raczej niewielki i wystarczyło, by wiedzieli o niej i zachowywali się poprawnie. Zakończywszy przemowę, przywołał do siebie Szczerbatego i jeszcze jednego zaufanego funkcjonariusza, dosyć inteligentnego i wygadanego chłopaka. Dla nich miał zadanie specjalne. Polecił im od rana dyżurować przy wejściu i przyprowadzić inspektora pod drzwi jego gabinetu. Udzielił im też szczegółowych instrukcji, jak się zachowywać, by zrobić dobre wrażenie i jak odpowiadać na pytania, jeśli takie padną po drodze. Nie wierzył jednak, by to mogło coś pomóc. Całkiem prawdopodobne, że inspekcja stanowi tylko formalność, uzasadnienie dla przewidzianego zamknięcia tej placówki. Nie znaczy to jednak, że należy działać tak, jakby było to pewne. Komendant był człowiekiem czynu i wiedział, że fatalizm nie prowadzi do niczego dobrego. Módl się, jakby wszystko zależało od Boga i działaj, jakby wszystko zależało od ciebie – całkiem trafna maksyma.
Sytuacja od początku nie rozwijała się po myśli komendanta. Młody inspektor już przy wejściu odesłał jednego strażnika do jego gabinetu z informacją, że zamierza go odwiedzić dopiero za kilka godzin, zaś Szczerbatemu kazał się zaprowadzić do archiwum aresztu (czyli zarazem do sekretariatu) i stamtąd grzecznie polecił mu wracać do swoich obowiązków. Komendant był nieprzyjemnie zaskoczony. Zgodnie z etykietą wojskową (urzędniczą zresztą też) gość z ministerstwa powinien najpierw zgłosić się do szefa danej placówki, a jego obecne postępowanie można by uznać za przejaw braku szacunku. Niedobrze wróżył fakt, że pozbył się asysty strażników i pracował samodzielnie – to można zinterpretować jako świadomy wyraz złej woli.
Komendant chętnie zająłby się swoją pracą, ale w gruncie rzeczy nie miał obecnie nic do roboty. Taki stan utrzymywał się zasadniczo od wielu tygodni, a winni tego byli różnej maści reformatorzy, których reprezentował teraz młody kontroler. Pozbawili go faktycznie pracy i wygląda na to, że pozbawią go jej także formalnie. Możliwe zresztą, że to nie będzie najgorsze. Miał dosyć pieniędzy, by przez długi czas żyć na tym samym poziomie nawet, jeśli zostanie całkowicie odsunięty. Grozić mu jednak mogą konsekwencje wykraczające poza sferę zawodową. Nerwowo przechadzając się po gabinecie, przystanął na chwilę przed portretem udekorowanego orderami mężczyzny w garniturze.
– I co? – rzucił cicho – Tak wygląda wdzięczność za lata rzetelnej służby? Chciałeś zrobić porządek w tym kraju, a na starość pozwalasz, by znowu wszystko się rozpieprzyło?
Szybko umilkł, bo czuł, że mówienie do obrazu jest żałosne. Obecnie nie miał większego wpływu na swoją sytuację, musi zaczekać na rozmowę z inspektorem.
Jak mu doniesiono, po około godzinie gość zakończył przeglądanie papierów i skontrolował kantynę. Osobliwe, ale zarazem wiele mówiące – sporządzał on szczegółowy protokół dotyczący funkcjonowania zakładu, a więc był pedantem. W kantynie chyba nie znajdzie zaniedbań, ale może znalazł już dosyć w kartotekach?
Następnie dotarła wiadomość o tym, że inspektor rozmawia z zatrzymanymi – z każdym z osobna. Nie powinno mu to zająć zbyt wiele czasu, bo obecnie było ich tylko trzech, kilkunastokrotnie mniej niż w bywało czasach świetności tego zakładu. Żaden z nich nie był chyba świadkiem ani ofiarą większych naruszeń procedur, żaden nie mógł usłyszeć o tym od wcześniej zwolnionych aresztantów, więc raczej nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. Mogli oczywiście zmyślać, ale ich rozmówca prawdopodobnie odróżni kłamstwo od rzetelnej relacji, w przeciwnym wypadku bezsensem byłoby pytanie ich o cokolwiek i kontroler musi być tego świadomy. Chyba, że poszukuje po prostu dodatkowych przesłanek uzasadniających powziętą wcześniej decyzję. Takie pesymistyczne przypuszczenia gnębiły komendanta, gdy strażnik pojawił się w drzwiach jego gabinetu, by zaanonsować w końcu oczekiwaną wizytę.
Komendant pospiesznie usiadł przy biurku i władczo polecił, by zaproszono gościa do pokoju. Wstał ponownie, gdy inspektor podszedł do biurka, by uścisnąć mu dłoń.
– Witam serdecznie naszego niespodziewanego gościa! – rzucił z dobrze udawaną swobodą, a wręcz radośnie – Proszę siadać. Czemu ministerstwo znów postanowiło nas zaskoczyć?
– Bez przesady z tym zaskoczeniem, jestem pewien, że pogłoski o moich odwiedzinach tutaj dotarły do pana z pewnym wyprzedzeniem, panie komendancie – inspektor, również ze swobodą, rozsiadł się na krześle.
– No cóż, rzeczywiście, ale z bardzo niewielkim wyprzedzeniem. Może się pan czegoś napije?
– Nie, dziękuję, piłem już kawę w kantynie.
– Może coś mocniejszego?
– Nie wie pan, komendancie, że picie alkoholu w pracy to poważne wykroczenie?
Komendanta przygnębiła ta odpowiedź i chłód wyczuwalny w tonie inspektora. Formalista i biurokrata, niechętny wobec propozycji przełamania lodów. Czyli wiadomo, czego się spodziewać.
– Może przejdziemy do sedna sprawy – zaproponował ponuro – Jakie są wyniki pańskiej kontroli? Jak ocenia pan funkcjonowanie mojego aresztu?
– Przypuszczam, że domyśla się pan tego, komendancie. Pański areszt ma niestety dużą liczbę... wypadków śmierci wśród zatrzymanych. To właśnie jest powód mojej wizyty. Kilka z tych spraw wygląda nieciekawie w aktach, inne można uznać za należycie wyjaśnione. Niemniej, ostatnio nastąpił wzrost zainteresowania opinii publicznej różnymi patologiami w państwowych urzędach i pojawiły się idące za tym naciski na ich wykorzenienie. Wie pan na pewno, że zakłady takie, jak pański, przeznaczone są przez czynniki decyzyjne do likwidacji.
Komendant w sumie aż do teraz tego nie wiedział, ale od wczoraj mógł się domyślać.
– Muszę pana poinformować, że oficjalna decyzja administracyjna będzie nakazywała zwolnienie ostatnich zatrzymanych i zamknięcie aresztu do końca następnego miesiąca. Personel dostanie skierowania do nowych miejsc pracy z możliwością odrzucenia skierowania i zwyczajnego zwolnienia ze stanowiska. Nie dotyczy to jednak pana, panie komendancie. Dla pana mamy ofertę specjalną.
– Niech pan ze mnie nie kpi! – wybuchnął komendant – Nie będę tego tolerował. Niech pan przejdzie do konkretów!
– Nie ma potrzeby się unosić. Zdaje się, że źle mnie pan zrozumiał. Owszem, ten areszt musi zostać zamknięty. Nasi przełożeni zaczynają pojmować, że działalność takich placówek przestała być akceptowalna, to część większych przemian społecznych i ustrojowych, które zapewne śledzi pan od dawna z uwagą. Nie znaczy to jednak, że rząd okaże się niewdzięczny. Przez lata służby zasłużył się pan dla porządku i stabilności w naszym kraju.
– Ach tak? – komendant przeżył pierwsze pozytywne zaskoczenie od dawna – Mam rozumieć, że nie będę kozłem ofiarnym w waszej walce z wypaczeniami i nadużyciami?
– Nie będzie pan, panie komendancie. Niemiłe przypadki, jakie zaszły tu podczas pańskiego kierownictwa, nie powinny być roztrząsane przed sądem, a już na pewno nie w gazetach. Pamięta się natomiast o pana osiągnięciach w dziedzinie pozyskiwania ważnych informacji, szybkim tempie pracy i oszczędnym, wydajnym zarządzaniu zakładem, który pan nadzorował.
Komendant niezbyt ufał w szczerość (zasłużonych rzecz jasna) pochwał, za to szybko pojął znaczenie wzmianki o gazetach. Wiedział, że w prasie działy się ostatnio dziwne rzeczy, czego przykładem był wczorajszy artykuł o jego areszcie. Skoro taki artykuł przeszedł i przechodziły też wywiady z rodzinami terrorystów, niedługo mógł ukazać się wywiad ze zwolnionym komendantem specjalnego aresztu wydobywczego, który został obwiniony przez decydentów za szereg okropnych nadużyć i chciałby wyjaśnić, że ci decydenci sami nie są bez winy. Dlatego też komendant przyjął wyciągniętą ku niemu rękę. Honorowe zwolnienie ze służby, odprawa w wysokości trzech miesięcznych pensji i przeniesienie do wydziału śledczego policji. Będzie się tam zapewne użerał z najgorszymi mętami, przy których polityczni wichrzyciele to ludzie salonów. Może to i lepiej? Odwilżowe reformy zaszły daleko, ale nie aż tak daleko, by liberalne pismaki użalały się nad gangsterem, złodziejem, gwałcicielem, pederastą czy innym odpadem społecznym, który dostał nieco za mocne lanie od policjantów. Do takiego upadku państwa raczej nie dojdzie zbyt szybko. Komendant widział przed sobą jeszcze parę lat spokojnej służby.