Obu znalazł odchody – dobry znak. Jesteśmy na tropie Stada. Podchodzę do wykopywanej przez niego dziury. Odchody przykryte warstwą białej masy są suche i zmrożone – zły znak. Stada od dawna tu nie ma. Grzebiąc, znajdujemy kolejne twarde kulki. Jest ich dużo – drugi dobry znak. Rzadko przynosimy ze zwiadu oczekiwane wieści, ale z tych plemię na pewno się ucieszy. Razem z innymi młodymi braćmi wracamy do Grupy. Niestety bez mięsa.
Wyżsi zatrzymali życie, skuli je lodem i przykryli bielą, narzucając mu ciszę. Idziemy przez las. Mali wobec wielkich drzew. Już nie zielonych, a siwych włosów ziemi podtrzymujących chmury. Stamtąd pochodzą Wyżsi. Powietrze rani nasze wnętrza. Wysoka biała masa stawia opór. Spowalnia nas. Wysoko podnosimy nogi. W ścisku między bielą ziemi, a bielą nieba. Rozdzielają je tylko włosy ziemi. Wyobrażam sobie, jak one znikają. Zostajemy przygnieceni, spoczywa na nas ciężar chmur, pogrążamy się w wielkiej bieli, i nikt nie wie gdzie jest góra a gdzie dół, nikt nie wie którędy iść i gdzie jest Grupa. Zapanowuje chaos.
Dochodzimy do idącej o wiele wolniej niż my Grupy. Najpierw spotykamy najstarszego brata i Oro – najsilniejszego brata. Obu wychodzi im na spotkanie jako ten, który przynosi dobre wieści. Pokazuje Grupie znalezione niedaleko odchody. Najprawdopodobniej należą do Stada.
Śledzimy Stado – gromadę białych jeleni. Takie zadanie wyznaczają nam przodkowie, a im to samo zadanie wyznaczają ich przodkowie, a tamtym ich przodkowie. Trzeba je upolować, by zamieszkać razem z Wyższymi. Taki jest cel.
Najstarszy brat odróżnia ślady normalnych gromad od Stada pytając przodków. Starzec bierze od Obu kawałek odchodów. Karze młodszemu bratu przynieść sobie misę z ususzonymi liśćmi. Miesza je z odchodami. Kieruje misę do nieba, pyta Wyższych, wymawia słowa modlitwy. Na jego twarzy widzimy uśmiech. Obu znalazł ślady Stada!
Grupa jest z niego dumna. Oro karze dać mu większy kawał mięsa. Cała Grupa podchodzi do najstarszego brata. Wszyscy chcą zobaczyć znalezisko. Obu jest wielki. Przyjaźnimy się, ale on lepiej poluje ode mnie. Nie chce ze mną rozmawiać. Spędza czas ze starszymi braćmi. To zrozumiałe, rozmawiają o ważnych sprawach.
Jedna ze starszych sióstr pyta czy przynosimy mięso? Wszyscy zamilkli, wszyscy mają puste brzuchy. Brakuje pożywienia.
Najstarszy brat mówi, że nie powinniśmy się tym przejmować. Jeśli znajdujemy ślady Stada i jesteśmy na jego tropie, przodkowie wynagrodzą nas mięsem. Grupa rusza dalej.
Dochodzę do rodziny. Ojciec podaje mi sanie. Z każdym pojawieniem się Wielkiego Ogniska na niebie są one lżejsze. Ciągniemy przecież mniej jedzenia, a skóry zakładamy na siebie bo robi się zimniej.
Młodzi badają trasę.
Drzewa, drzewa, drzewa, drzewa.
Ognisko na niebie gaśnie. Dalej nie ma zwierzyny. Robi się ciemno – zły znak. Pojawia się chłód, niesiony przez ciemności. Trzeba zapalić własne ogniska.
Schodzimy ze wzgórza, chcemy znaleźć płaskie miejsce na obozowisko.
W jego podnóżach widzimy polanę otoczoną puszczą. Oro decyduje tu zostać, aż Wyżsi nie zapalą Wielkiego Ogniska. Odgarniamy białą masę. Posypujemy grunt resztką skruszonej gliny. Razem z inną rodziną łączymy namioty. Dzięki temu, jest cieplej. Starsze siostry, w tym Matka, zszywają je skórami. Rozstawiamy złączone szałasy. W środku wyznaczamy miejsca do spania. Urywam gałęzie i zdejmuję korę z pobliskich drzew. Suche krzaki pomagają długo utrzymać ogień. Wszystko podaję Ojcu, który układa stosik u wejścia namiotu. Po wielu potarciach kamieni udaje nam się go rozpalić. Im więcej dorzucam gałązek, tym płomień jest większy, a bijące ciepło czuć mocniej. Nie widzimy już drzew, mrok otoczył całe obozowisko. Dwóch braci przynosi nam parę kawałków suchego mięsa. Rozdzielają jedzenie. Grupie zostało mało pożywienia. Oro i Obu dostają najwięcej – za zasługi.
Ojciec wyjął narzędzia. Za pomocą tłuczka obrabia kamień. Umieszcza go w drewnianym kijku. Dostaje zlecenie na noże. Matka szyje buty dla siostry Oro. Ona też dostaje zlecenia. Tylko w ten sposób przydają się Grupie.
Zdejmujemy kaptury i wierzchnie warstwy futer. Ojcu wypadają włosy, a rany matki na dłoniach nie goją się. Zimno im szkodzi.
Razem z ojcem idziemy na spotkanie braci. Matka zostaje w szałasie. Pilnuje ognia. Na środku obozowiska spotykamy się z innymi braćmi. Obu może stać obok Oro. Najstarszy brat prowadzi modły. Wznosi miskę z odchodami do nieba. Prosimy Wyższych o szczęście w polowaniu na Stado. Najstarszy wrzuca zawartość miski do ognia. Zaczyna rysować na pniu, czerwoną mazią z ciała figury białych jeleni. W ten sposób zdobywa nad nimi władzę. Znowu zebrał się wiatr. Jest lodowato. Stoimy patrząc na czerwone rysunki białych jeleni. Jesteśmy co raz bliżej nich.
Całą noc pilnuję ognia. Dużo małych grotów wbija mi się w twarz. Nawet pod trzema warstwami skór je czuję. Układam sobie z nich gniazdo. Tylko raz zamykam na dłużej oczy. Ogień zanika – muszę się rozbudzić. Dokładam drewna. Ognisko Wyższych gaśnie, na świat spada ciemność. Zastępuje je podziurawiony bęben. Świeci on o wiele słabiej niż ognisko, ale pozwala odnaleźć drogę do obozu wśród drzew. Ukrywa się za chmurami. Dwa razy przerzedzają się. Widzę wiele małych ognisk Wyższych. Dają one jednak niedużo światła i zaraz wchodzą za chmury. Nasz ogień daje dużo światła. Dzięki niemu cała polana z otaczającymi nas drzewami jest widoczna. Ogień przygasa. Znowu dokładam drewna. Robi się cieplej. Stado jest nie daleko. Dzięki Wyższym!
Za chmurami zapala się Ognisko Wyższych. Grupa budzi się. Matka wyjmuje z torby suche kawałki mięsa. Podgrzewamy je przy ognisku. Tyle zostało nam z ostatniego polowania. Kiedy reszta Grupy chowa namioty ja zasypiam. Budzi mnie ojciec – trzeba iść dalej. Podaje mi sanie ze złożonym namiotem i narzędziami. Ruszamy.
Idziemy przez las. Mali wobec wielkich drzew. Już nie zielonych a siwych włosów ziemi podtrzymujących chmury. Ognisko Wyższych daje światło. Podwyższa się poziom białej masy. Utrudnia ona chodzenie. Ojciec i matka poruszają się bardzo wolno.
Wchodzimy na wzgórze. Lepiej widzimy stąd otoczenie.
Drzewa, drzewa, drzewa, drzewa.
Nagle ktoś zauważa coś w dole wzniesienia. Cicho sygnalizuje to reszcie. Cała gromada koni idąca w przeciwną stronę niż my. Nie można ich spłoszyć. Jedzenie! Oro karze wszystkim łowcom podążać za sobą. Jestem jedyną osobą w rodzinie, która chodzi polować. Szybko się skradamy. Doganiamy gromadę. Są niedaleko. Każdy wyjmuje miotacz. Są coraz bliżej. Jedzenie! Jedzenie! Jedzenie! Zakładamy włócznie na miotacze – wydłużają nam ręce do rzutu. Zwierzyna zauważa, co się dzieje. My biegniemy, ona przyśpiesza.
Fuu! Fuu! Fuu! Fuu! Fuu!
Słyszę świsty wylatujących grotów. Cztery trafiają.
Fuu! Fuu! Fuu!
Znowu świsty. Dobijają wcześniej trafione osobniki. Gromada odbiega. Jeden koń z wystającą włócznią w zadzie zostaje w tyle.
Fuu!
Moja włócznia idealnie trafia go w gardło.
Mamy piątą zdobycz. Mięso jest nasze. Reszta plemienia schodzi ze wzgórza. Najstarszy dziękuje duchom przodków za zesłanie pożywienia. Nareszcie mamy jedzenie! Część Grupy obrabia mięso, by włożyć je na sanie. Martwe ciała zostawiły po sobie pięć wklęśnięć w białej masie i jeszcze więcej czerwonych plam.
Przedzieramy się dalej. Nasze sanie zrobiły się dużo cięższe – dobry znak. Dzisiaj wcześniej rozbijamy obóz. Nieważne, gdzie się zatrzymujemy, ważne by coś zjeść. Muszę coś zjeść! Obu jednym ruchem włóczni potrafi zabić konia. Obu jest wielki. Gada razem z dorosłymi łowcami o polowaniu. Ja też dzisiaj dostanę duży kawałek za trafienie ostatniej zdobyczy.
Drzewa, drzewa, drzewa, drzewa.
Znajdujemy dziurę między włosami ziemi. Mała polana. Zatrzymujemy się. Rozkładamy namioty. Dwóch braci rozdaje mięso upolowanych koni. W końcu podchodzą do naszego namiotu. Ja dostaję duży kawał uda – zasłużyłem. Ojciec i matka dostają dwa o wiele mniejsze kawałki przednich nóg.
Po posiłku idziemy na spotkanie braci. Obu, ja i kilku innych braci, którzy upolowali konie zostaliśmy pochwaleni. Po namalowaniu konturów białych jeleni na pniu drzewa, zmawiamy modły do Wyższych. Dziękujemy im za mięso. Dzięki niemu dalej mamy siłę, by śledzić Stado. Dzięki niemu jesteśmy co raz bliżej.
Zapala się ognisko Wyższych. Dwóch braci przychodzi do naszego namiotu. Przynoszą kości. Ojciec i matka mają z nich zrobić miotacze.
Składamy namioty i razem z nieobrobionymi kośćmi pakujemy je na sanie. Idziemy przez las. Mali wobec wielkich drzew. Na szczęście białej masy nie przybyło.
Drzewa, drzewa, drzewa, drzewa.
Dwa razy Ognisko Wyższych zapaliło się i zgasło, aż białe fragmenty chmur zaczęły spadać. Podwyższały białą masę – zły znak. Utrudniają chodzenie. Na szczęście nie spada ich zbyt dużo. Wysoko podnosimy nogi. Próbuję porozmawiać z Obu. Ale on razem z innymi łowcami ma ważne sprawy. Nic mi do tego.
Pięć następnych razy Ognisko Wyższych zapala się i gaśnie aż ich spotkamy.
Idziemy między drzewami przykrytymi białą masą. Co chwila spada ona komuś na kark. Nagle w oddali coś widzimy. To chyba zwierzyna. Dużo zwierzyny – dobry znak. Na dwóch łapach? Niedźwiedź? Ludzie?! Od dawna nie widziałem nikogo spoza Grupy. Machają nam z oddali. Przybliżamy się. Wyglądają tak samo jak my – ubrani w futra, z saniami i włóczniami. Po wymianie uścisków między wodzami zaczynają się rozmowy, młodych z młodymi, średnich ze średnimi i starych ze starymi. Dziwią się, czemu podróżujemy w przeciwnym kierunku niż oni. Mówią, że wszystkie gromady zwierząt kroczą przecież tam, skąd my przychodzimy. Opowiadamy wtedy o stadzie białych jeleni, o zadaniu danym przez przodków, o celu. Nie rozumieją. Oni na to, że plemiona, które spotykają też kroczą w przeciwną stronę. Mówimy wtedy o stadzie białych jeleni, o zadaniu danym przez przodków, o celu. Nie rozumieją. W końcu dostrzegają, że nasze sanie są załadowane skórami i pożywieniem. Chcą się wymienić. Proponują nam wielkie kości. Pochodzą od włochatych olbrzymów. Oro o nich opowiada przy ogniu gdy Ognisko Wyższych gaśnie.
Proponują kości, a do tego skóry za kawałki jedzenia i narzędzi. My nie chcemy nic oddawać. Gdy Ognisko Wyższych zaczyna gasnąć ich wódz proponuje wspólne obozowisko. Oro po naradzie z najstarszym bratem i najlepszymi łowcami zgadza się. Oni mówią, że niedaleko jest dużo miejsca. Idziemy za nimi.
Dochodzimy do znacznej przestrzeni między drzewami. Wszyscy odgarniają śnieg pod namioty. Rozkładamy szałasy, siostry przykrywają je skórami.
Ognisko Wyższych gaśnie. Razem z ojcem idziemy na spotkanie braci. Odmawiamy modły i dziękujemy Wyższym za pomoc w polowaniu na Stado. Drugie plemię przygląda się nam. Nie rozumieją. Wracamy do namiotów.
Dzisiaj ja pilnuję ogniska. Chmury dalej się kruszyły. Spadały kolejne i kolejne fragmenty, powiększające białą masę.
Od dawna nie ma już śladu Ogniska Wyższych. Przychodzi średni brat. Daje mi sygnał. Budzę ojca. Biorę wyrobiony przez niego nóż. Wychodzimy z namiotu. Razem z nami idą inni bracia. Rozproszeni skradamy się między namiotami drugiego plemienia. Nagle dostrzega mnie jeden z obcych, pilnujący ognia u wejścia do namiotu. Widzi, że się zbliżam. Szybko na niego skaczę. Wbijam mu nuż w gardło. Dwóch braci wbiega do namiotu. Słychać stłumione krzyki. Któryś z obcych wybiega z toporkiem, ale nie zdąża nawet się rozejrzeć, bo trafia go włócznia brata. Wbiegam do następnego namiotu. Pomagam zbić obcych.
Zapala się Ognisko Wyższych. Wszystko dawno jest już skończone. Oro zabił aż pięciu obcych. Oro jest niesamowity. Martwe ciała zostawiły po sobie wgłębienia w białej masie i czerwone plamy – jak cielska zwierząt. Opróżniamy ich namioty. Znajdujemy skóry, ususzone mięso, wielkie kości, ozdoby, czerwoną glinę, groty. Wszystko przyda się w drodze za białym Stadem. Zostawiamy tylko ozdoby i biżuterię - nie są potrzebne. Najstarszy brat dziękuje Wyższym za zesłanie obcych.
Pakujemy wszystko na sanie. Trzeba iść dalej.
Ognisko Wyższych zapaliło się i zgasło wiele razy. Jest co raz zimniej, a chłód staje się bardziej przenikliwy.
Przedzieramy się przez niższą niż zwykle białą masę. Ognisko Wyższych powoli gaśnie – zły znak. Drzewa, zasłaniają nam odchodzący od niego blask. Są wielkie. Jesteśmy jak robaki w wysokich trawach. Włosy ziemi są gęstsze i ciemniejsze. Między dwoma pniami zmieści się najwyżej jeden namiot. Plemię pragnie jedzenia, jesteśmy zmęczeni.
Oro decyduje zostać tu na noc. Mamy rozłożyć namioty między drzewami. Nie powinniśmy zatrzymywać się w tym miejscu. Wszyscy mają trzymać się blisko. To środek lasu. Ognisko Wyższych całkowicie gaśnie – zły znak. Idziemy na spotkanie braci. Od wielu kroków nie widzieliśmy zwierzyny. Na spotkaniu braci prosimy Wyższych o zesłanie pożywienia. Ciemność ciemności przykryła świat. Paleniska, są jak ostre czerwone rozcięcia na płachcie czarnej skóry. Dzięki Wyższym Stado jest niedaleko.
Budzi mnie światło Ogniska Wyższych. Okazuje się, że nie ma jednego z młodszych braci. Nie wraca z lasu. Chce pójść tylko na chwilę i nie wraca. Pochłania go to, co czyha w ciemności.
Ojciec kończy wyrabiać toporek dla jednego ze starszych łowców. Pakujemy skóry, namioty, narzędzia, resztki jedzenia. Trzeba iść dalej.
Drzewa, drzewa, drzewa, drzewa.
Razem z innymi młodymi idziemy na zwiad. Kroczymy między ogromnymi drzewami. Ani śladu Zwierzyny, ani ślady Stada. Wracamy do Grupy z pustymi rękoma. Trzeba iść dalej. Rodzice są zmęczeni, zostajemy w tyle.
Drzewa, drzewa, drzewa, drzewa, drzewa… Oro nas zatrzymuje.
Nie wiemy, co się dziej. Nie widzę prowadzących Grupę. Wszyscy znieruchomieli. Otacza nas cisza.
Słyszę szelest pobliskich krzaków. Na idącego tuż za mną ojca skacze ogromny zwierz dorastający mi do podbródka. Futro połowicznie zakrywa śnieg. Dwa długie kły wbijają się w jego gardło. Zwierz odbiega ciągnąc ofiarę. Nic dziwnego – jest lekka.
Razem z braćmi wyciągamy włócznie. Jedzenie! Ruszamy w pogoń. Nasz bieg przez białą masę nie dorównuje susom zwierza. Obu rzuca włócznią – pudłuje. Bestia zaczyna znikać za gęsto porozstawianymi drzewami. Oro wyrzuca włócznie. Trafia zwierza, który zwolnił. Włócznie reszty braci wbijają się w nią i w ofiarę. Jedzenie jest nasze!
Wracamy do Grupy. Mamy jedzenie. Zabieram sanie z narzędziami ofiary. Trzeba iść dalej.
Dzięki pomocy Wyższych znajdujemy dzisiaj małą przerwę między drzewami. Rozstawiamy obozowisko przy skarpie jednego z dwóch pobliskich wzniesień. Oczyszczamy podłoże. Idę na spotkanie braci. Dziękujemy za zesłanie zwierzyny. Jak dla tak dużej grupy to i tak mało. Teraz razem z matką muszę wyrabiać groty i miotacze. Zasypiam marząc o białych jeleniach.
Kiedy ognisko wyższych zapala się biała masa dorasta mi powyżej kolan.
Ognisko Wyższych zapaliło się i zgasło wiele razy. Jest coraz zimniej. Drzewa się przerzedzają. Mięso się kończy. Jedyne, co udaje nam się upolować, to lecące w przeciwną stronę niż my ptaki. Zjadamy je. Zdarzają się także mniejsze zwierzęta. Na noc zastawiamy dużo pułapek.
Zaraz po tym jak Ognisko Wyższych się zapaliło, idę z młodymi braćmi na zwiad. Rzadko w nich uczestniczę, bo muszę ciągnąć nasz dobytek, odkąd nie ma ofiary. Chciałbym polować, ale mam obowiązki wobec Grupy.
Idziemy między drzewami. Z każdym krokiem są rzadsze i mniejsze. Nagle Obu dostrzega wydeptane w białej masie miejsce. Widzimy ślady kopyt. Są niewyraźne i można ich nie zauważyć. Od wydeptanego obszaru odchodzą dwie wiązki śladów. Jedna pokazuje skąd zwierzyna przyszła, a druga gdzie poszła. Razem z młodymi braćmi kierujemy się drugą wiązką. Ślady są rzadsze i rzadsze, aż w końcu znikają. Wracamy do grupy. Trzeba o tym powiedzieć Oro i najstarszemu bratu.
Zaprowadzamy wszystkich do znalezionego miejsca. Najstarszy brat dokładnie je ogląda. Wącha ślady. Próbuje białej masy. Obu znowu znalazł ślady Stada! Wszyscy dokładnie je oglądają. Im dłużej patrzymy tym bardziej czujemy siłę płynąca z tego miejsca. Obu znowu zostanie wyróżniony - zasłużył.
Trzeba iść w tym samym kierunku, w którym poszło Stado.
Kiedy Ognisko Wyższych gaśnie szukamy miejsca na obozowisko. Obu może rozłożyć swój namiot obok namiotu wodza.
Razem z matką wyrabiamy broń i ubrania. Szyję nowe buty dla Obu. Poprzednie się podarły. Matka obija tłuczkiem kamień, wyrabiając z niego ostrze.
Do naszego namiotu wchodzi dwóch łowców. Są niezadowoleni. Pokazują nam miotacze wyrobione przez matkę. Oba mają zdobienia przypominające ciała zwierząt – bardzo dokładnie odwzorowane. Łowcy mówią, że takie rzeczy są niepotrzebne, przeszkadzają w polowaniu. Chcą nowe miotacze. Matka posłusznie zabiera ich broń, następnie wrzuca ją do ogniska. Bierze się za wyrabianie nowych miotaczy.
Ognisko Wyższych zapaliło się i zgasło kilka razy. Jednak Wyżsi rozpalają je na bardzo krótko. Dzięki mniejszej zwierzynie z pułapek możemy przeżyć. Drzewa zaczynają gwałtownie maleć. Jakby każde następne było mniejsze od poprzedniego. Stoją też w coraz większej odległości od siebie. Nie będzie nam trudno znaleźć dobre miejsce na obozowisko.
W oddali nie ma lasu. Za dalekimi drzewami widzimy tylko biel, a nie więcej drzew. Dziwne. Młodzi zostają wysłani na zwiad. Chcę iść, ale tak naprawdę nie jestem już łowcą. Po chwili wracają. Las się kończy!
To nie możliwe!
Grupa przyśpiesza. Chcemy zobaczyć brak lasu. Idziemy obok coraz mniejszych i mniejszych drzew, aż w końcu nie widać już nawet krzaków. Stajemy przed wielką bielą. Biała ziemia, białe chmury. Odróżniam je tylko dzięki prawie niewidocznej, dalekiej linii. Biegnie ona od prawej strony lasu do lewej strony. Otacza nas. Czy to ona wyznacza koniec świata? A może już się skończył. Skraj lasu - skraj świata. Nic pomiędzy niebem a ziemią, nic co podtrzymuje chmury. Przecież w każdej chwili możemy zostać zgniecieni między dwoma siłami. Ile przestrzeni! Czuje, jak wiatr wbija mi w policzki swoje drobne ostrza. Kłują też w oczy wywołując łzy. Jest zimniej niż między drzewami. Skraj lasu - skraj świata. Pustka…
Nikt nie wie co robić. Oro pyta najstarszego brata. Najstarszy brat myśli. Mówi, że Wyżsi wskazali nam tą drogę, Stado musiało pójść dalej – poza las. Patrzymy w stronę cienkiej linii, oddzielającej niebo od ziemi. Czy dalsza wędrówka jest bezpieczna?
Oro decyduje iść dalej – jeśli tędy właśnie prowadzą nas Wyżsi. Odciska pierwszy ślad w białej masie poza lasem. Potem następny. Idzie pewnym krokiem. Za nim najstarszy brat wspomagany przez pomocnika. Idzie też Obu. Ruszam za nimi razem z matką. Wiatr przenika nawet pod nakrycie. Zauważamy, że nie wszyscy podążają za Oro. Odwracamy się. Połowa Grupy nie chce iść dalej. Nie rozumiem. Czy nie marzą o znalezieniu Stada? Czemu nie słuchają woli Wyższych?
Oro karze im iść. Oni nie chcą. Mówią, że jest zimniej i brakuje jedzenia. Najstarszy brat karze im iść. Mówią, że nigdzie nie pójdą. Wyżsi będą źli. Oro karze im oddać ich część jedzenia. Nie chcą nic oddawać, zawracają. Oro trafia w jednego z zawracających swoją włócznią. Przebija go. Wyciągamy broń. Tamci wyciągają swoją. Na szczęście większość łowców jest po naszej stronie. Ja też wyciągam swoją włócznię. Podbiegam do najbliższego przeciwnika. Zostaje zraniony toporkiem w bok. BÓL, czuję ból. Nie wiem skąd nadszedł cios. Upadam na ziemię. Słyszę odgłosy walki. Próbuję wstać. Upadam. Próbuje wstać jeszcze raz. Wykorzystuję na to całą swoją siłę. Nareszcie mi się udaje. Płyny z mojego środka dochodzą do gardła. Obu dobija ostatniego przeciwnika. Znowu upadam. Świat wokół zaczyna się obracać. Podchodzi do mnie matka. Zdejmuję wierzchnią warstwę skór. Matka obmywa mi ranę białą masą. Zmywa krew. Jej zimno koi ból. Z pakunku obwiniętego skórą wyciąga duże ząbkowane liście. Po ich przyłożeniu rana szczypie. Zacisnęliśmy wszystko pasem skóry. Mam wrażenie, że zamarzam – ubieram się. Wstanie utrudnia przeszywający całe ciało ból. Razem z matką musimy dogonić Grupę, która poszła dalej. Idąc czuję jakby co krok ktoś uderzał w mój bok toporkiem. Mijamy wiele ofiar. Ciągnięcie sań nie ułatwia mi chodzenia. Muszę zatrzymać się, by płyny z mojego środka mogły wypłynąć na zewnątrz przez usta.
Z trudem doganiamy Grupę. Ognisko Wyższych zaczyna gasnąć – zły znak.
Biel zamienia się w szarość. Otacza nas pustka. Rozbijamy obozowisko. Oczyszczamy grunt pod namioty. Silny wiatr utrudnia rozpalenie ognia. Musimy zakrywać twarze przed jego grotami. Jest nas mniej. Dlatego porcje jedzenia są większe. Zniknęły włosy ziemi - najstarszy brat nie może narysować Stada do przeprowadzenia obrzędów. Szarość zamienia się w mrok.
Trzy razy Ognisko Wyższych zgaszono i zapalono. Wyżsi podtrzymują ogień bardzo krótko. Fragmenciki nieba spadają powiększając biała masę. Nie widujemy zwierzyny. Na szczęście zostało nam jeszcze jedzenie z lasu, i po ofiarach. Wiatr nie przestaje kłóć naszych twarzy. Rana goi się, ale cały czas boli. Najstarszy brat mówi, że wyżsi wskazali nam tę drogę za Stadem. Musimy iść w tym kierunku. Iść za celem.
Linia oddzielająca niebo od ziemi zaczyna się powiększać. Jest szersza. Przypina góry – płaskie góry. Im jesteśmy bliżej tym bardziej przypomina klif – dziwny klif. Robimy wiele kroków, by do niego dojść.
Pierwszy raz widzę coś takiego. Klif ma kolor białej masy. Przypomina poszarpaną skałę, ale nią nie jest. Ma wielkość włosów ziemi. W niczym ich jednak nie przypomina. Może dlatego niebo nas nie przygniotło, bo to je podtrzymuje. Czy przodkowie na pewno wybrali tę drogę? Najstarszy brat mówi, że nie mamy innego wyjścia. Trzeba wejść na białą skałę. Nigdzie nie widać łagodnego zbocza. Wszędzie pnie się ostro w stronę chmur.
Ruszyliśmy wzdłuż poszarpanego klifu. Na pewno gdzieś znajduje się łagodne wejście. Kiedy Ognisko Wyższych gaśnie rozbijamy obóz. Najstarszy brat mówi, że wszystkie znaki prowadzą do tego miejsca. Stado musiało wejść na wielkie wzniesienie.
Wyżsi rozpalają swoje ognisko. Przez padające fragmenciki nieba widzimy na kilkanaście kroków. Jeden młodszy brat się nie budzi. Jego ciało jest zimne, twarz blada. Przykryliśmy go białą masą. Kierujemy się dalej wzdłuż klifu. Po wielu krokach znajdujemy łagodniejszy uskok. Wciąż jest on bardzo stromy. Oro próbuje wejść z saniami – rezygnuje. Trzeba przerzucić dobytek na plecy. Starsi bracia i siostry nie maja siły nieść skór, narzędzi, namiotów, pożywienia w torbach. Oro razem z łowcami decydują się ich tu zostawić. Zabieram najcenniejsze przedmioty z sań mojej matki. Razem z narzędziami wkładam je do prostego wora, szybko uszytego z zapasowych skór. Ona nie ma siły tam wejść. Najstarszy brat też z nami nie idzie. Według Obu tylko będzie spowalniał. Oro nas prowadzi, tuż za nim Obu, dalej reszta łowców i ja. Jest bardzo ślisko. Czuję, jakby ktoś znowu uderzył mnie toporkiem w bok. Ból – płyny z mojego środka dochodzą mi do gardła. Musisz iść za Obu. Potykam się o ostre krawędzie klifu. Jeden z łowców prawie wpada do ukrytej pod białą masą szczeliny między dwoma skałami. Musimy uważać. Jeden łowca potyka się i spada na sam dół wzniesienia. Nie wstaje. Trzeba iść dalej.
Na górze jest jeszcze bielej. Przez spadające fragmenty chmur widzimy na parę kroków do przodu. Ziemia płynnie zamienia się w niebo. Nie oddziela ich już cienka linia. Wiatr wywołuje łzy. Mam wrażenie, że zamarzają jeszcze na policzkach. Musimy uważać by nie wpaść w ukrytą szczelinę. Ruszamy.
Kiedy Ognisko Wyższych gaśnie, chmury przykrywają małe ogniska przodków na niebie. Zasłaniają też podziurawiony bęben. Ogień prawie w ogóle nie daje ciepła ani światła. Ogranicza je mrok – jak czarny dym niepozwalający się im rozproszyć się. Kotłuje się w świecie, nie mając gdzie ujść, jak w zamkniętym szałasie. Kryją się w nim potwory. Oro zabrania się oddalać od obozowiska. Kilka osób śpi w jednym namiocie – jest nam cieplej.
Wyżsi rozpalają ognisko. Wychodzę z namiotu. Wielka biel. Widzę na sześć kroków. Nawet szałas obok wtapia się w otocznie, wszystko jest niewyraźne. Każdy oddech kłuje nasze wnętrza. Wiatr wdziera się przez odzienie. Zakładamy kolejne warstwy skór. Czuje ich ciężar na barkach. Składamy namioty. Kończy się jedzenie. Oro daje nam sygnał – trzeba iść dalej. Biała masa stawia większy opór niż woda. Musimy trzymać się blisko - łatwo się zgubić.
Biel, biel, biel, biel.
Widzimy kontury zwierzyny! Nie są duże. Coś rusza się w oddali. Biegniemy w tą stronę. Jedzenie! Kontury zaraz rozpuszczają się w bieli. Rozglądamy się, nic nie ma. Widzimy cienie dwóch większych zwierząt za nami. Biegniemy w tamtą stronę. Obu rzuca włócznią. Broń wbija się w białą masę. Oba osobniki znikają, gdy podbiegamy bliżej. Oro jest zły – krzyczy. Trzeba iść dalej. Białe jelenie muszą gdzieś być.
Biel, biel, biel, biel, biel, biel.
Z pustki po prawej coś się wyłania. Wbiega w dwóch łowców, przewraca i depcze ich. Zwierzyna! Ma długi i gruby ogon przy twarzy, pod nim wystają dwa rogi. Wielkie kończyny zostawiają okrągłe ślady w śniegu wielkości głowy. Przypomina te wielkie istoty, o których mówi Oro. Ale ten osobnik dorasta mi tylko do włosów. To młode! Po staranowaniu dwóch łowców zwierzyna biegnie dalej. Gonimy ją. Jest o wiele szybsze od nas. Obu rzuca włócznią - trafia. Reszta pudłuje. Włochate stworzenie oddala się od nas. Znowu rzucamy włócznie. Wszyscy pudłują. Zaczynam się pocić. Białe drobiny wpadają mi do oczu. Prawie nic nie widzę. Ciężar skór na moich barkach ciągnie mnie do ziemi. Czuję, jakby ktoś uderzył mnie toporkiem w bok. Ból – płyny z mojego środka dochodzą mi do gardła. Nie mam siły dalej biec – jestem wyczerpany. Oro karze się zatrzymać. Dwóch braci biegnie dalej mimo, że Oro zabronił tego robić. Wbiegają w biel. Znikają zaraz za zwierzyną. Odgłosy ich kroków cichną. Czekamy na nich. Nie wracają. Słyszę tylko wycie wiatru. Oro karze iść dalej. Nie jesteśmy pewni, w którą stronę mamy się kierować. Otoczenie wszędzie wygląda tak samo. Najstarszy brat nie wskaże nam drogi. Oro wybiera kierunek. Trzeba iść dalej. Kontury, które widujemy muszą być konturami Stada.
Ognisko Wyższych zgaszono i zapalono. Pakujemy obozowisko. Widzę na odległość czterech kroków. Nie mamy nic do jedzenia. Trzeba iść dalej. Z Grupy oddziela się jeden brat. Zwolnił. Wtapia się w biel i znika. Musimy iść dalej. Jestem słaby. Podążam za Obu, by się nie zgubić. Nie wiem, gdzie jestem. Rana pulsuje bólem. Chce się położyć, ale trzeba iść. Z zimna drżą mi ręce. Jesteśmy przygnieceni między chmurami a ziemią. Gdzie jest Grupa? Czuję, jak ciężary skór i chmur łączą się na moich barkach. Przygniatają mnie. Ciągną moje kolana do ziemi. Muszę iść za Obu, by się nie zgubić. Bolą mnie nogi. Czuję, jak zimno rozlewa się po całym ciele. Zamraża mnie od środka. Czy idę na pewno za Obu?
Padam na białą masę. Jest jak miękka trawa - pomiędzy zielonymi drzewami, leżąc pod nimi nie trzeba nosić na sobie skór – taka przyjemna. Mogę nareszcie odpocząć. Trzy kroki ode mnie leży inny brat, chociaż… Nie jestem pewien czy obok mnie w ogóle coś leży. Bolą mnie ręce, nogi i bok. Gdzie jest Obu? Trzeba iść dalej.
Wiatr cichnie, widzę dalej niż na kilka kroków. Tak, teraz jestem pewien, że nie daleko mnie leży inny brat. Przed nami w miękkiej masie odpoczywają też Obu, Oro i inni łowcy. Z bieli wyłania się stado białych jeleni – wysokich, smukłych, z ogromnymi porożami. Są też łanie z pięknymi wielkimi oczami. Podchodzą do nas. Nie tylko ja je widzę. Wszyscy na nie patrzymy. Są cudowne. Mimo koloru futra łatwo mogę odróżnić je od otoczenia. Chcę rzucić włócznią, ale nie mam siły jej złapać. Stado nas obserwuje. Czuje gwałtowny przypływ ciepła. Są piękne, gdy zamykam oczy.
KONIEC