22 sierpnia 1949 w największej w mieście sali balowej Resursy Kupieckiej w Bydgoszczy rozpoczął się szeroko nagłaśniany przez media pokazowy proces trzech oficerów z grupy kontrwywiadu wileńskiej AK o kryptonimie „Cecylia”, utworzonej w celu przeciwdziałania infiltracji komunistycznej na Wileńszczyźnie. Na ławie oskarżonych zasiedli porucznik Jerzy Łoziński, podporucznik Witold Milwid i podporucznik Władysław Subortowicz. Oskarżonym zarzucano m.in., że wiosną 1944 zatrzymali, brutalnie przesłuchali, a następnie oddali w ręce niemieckiej „Abwehrstelle” małżonków Namysłowskich oraz małżonków Borysewiczów, członków nielegalnego Związku Patriotów Polskich, którzy opracowywali imienne listy proskrypcyjne działaczy akowskiego podziemia, mające później posłużyć w aresztowaniach i wywózkach na Sybir.
W okresie pierwszej okupacji sowieckiej Wilna, w latach 1940-1941, małżonkowie Namysłowscy byli dziennikarzami komunistycznej gadzinówki „Prawda Wileńska”, natomiast Władysław Borysewicz pełnił funkcję administratora tej gazety. Żona znanego działacza i prominenta komunistycznego Anna Jędrychowska napisała po latach, że dla Marii Namysłowskiej „druga połowa 1940 r. i pierwsze miesiące 1941 r. były okresem pełnego szczęścia”. Małżonkowie Namysłowscy oraz Władysław Borysewicz zmarli w więzieniach i obozach hitlerowskich. Okupację przeżyła jedynie Maria Borysewiczowa, która stała się głównym świadkiem oskarżenia w bydgoskim procesie. W czasie trwania procesu na ulicach miasta rozwieszono megafony, przez które transmitowano przebieg rozpraw. Na sali sądowej rozprawom przysłuchiwali się specjalnie dobierani delegaci z zakładów pracy, liczni ubowcy ubrani po cywilnemu, a także zastraszeni członkowie najbliższych rodzin podsądnych oraz nieliczni ich koledzy i znajomi z Wileńszczyzny, zmuszeni do ukrywania prawdziwych emocji pod maską wystudiowanej obojętności. W grupie tej był mój późniejszy przyjaciel, starszy o jedno pokolenie Kazimierz Czapliński, który jako 15-letni chłopiec był mimowolnym świadkiem mordowania Żydów w Ponarach. Oracjom prokuratora wojskowego Jerzego Sąchockiego przysłuchiwała się z zachwytem zakochana w nim po uszy narzeczona, skądinąd koleżanka mojej mamy. Świadomy bezgranicznej adoracji młodszej o kilkanaście lat kobiety, kapitan Sąchocki wznosił się na wyżyny sztuki krasomówczej, ciskając piekielne gromy pod adresem podsądnych, którym zarzucał zaprzaństwo i zdradę interesów narodowych. Przed wojną tenże sam prawnik pracował w komórce kontrwywiadu Policji Państwowej i zajmował się inwigilacją działaczy z partii reprezentujących mniejszości narodowe na terenie miasta stołecznego Warszawy. Wśród jego konfidentów był pochodzący z Górnego Śląska osobisty kierowca ambasadora III Rzeszy Hansa von Moltke. Dwa lata po zakończeniu procesu członków „Cecylii” prokurator Sąchocki został zdemaskowany przez dawnego działacza żydowskiego. Zdegradowany do stopnia szeregowca spędził dwa lata w ciężkim stalinowskim więzieniu.
Na sali rozpraw w Resursie Kupieckiej pojawił się również świeżo zwolniony z więzienia dawny członek Kedywu wileńskiej AK Mikołaj Matulewski ps. „Żbik”, sportretowany później przez Sergiusza Piaseckiego w powieści „Dla honoru organizacji” pod kryptonimem „Ryś”. Matulewski przeszedł bardzo ciężkie śledztwo, bity i wręcz maltretowany przez ubeka Adama Kujawę, który wyspecjalizował się w ściganiu wileńskich akowców. Kujawa zmuszał Matulewskiego do stania przez 5-6 godzin na jednej nodze, bił gumową pałką oraz pejczem po całym ciele. Pewnego razu zrzucił go z krętych schodów prowadzących do piwnicy, uszkadzając ofierze kręgosłup. Mikołaj Matulewski przyszedł na salę rozpraw, aby zobaczyć kolegę z Kedywu Witolda Milwida, z wykształcenia chemika, który nosił pseudonim „T-5”. Sergiusz Piasecki sportretował Milwida pod kryptonimem „R-9”. Milwid dostrzegł Matulewskiego na sali i po reakcji widać było, że obecność dawnego kolegi chwilowo dodała mu otuchy. W późniejszym czasie powieściowy „Ryś” został szwagrem znanego działacza opozycyjnego i doradcy „Solidarności” Władysława Siły-Nowickiego. Sam Siła – Nowicki w czasach stalinowskich został skazany na karę śmierci za działalność antykomunistyczną na Lubelszczyźnie. Był spowinowacony z rodziną Dzierżyńskich i to uratowało go przed wykonaniem wyroku. Dzięki wstawiennictwu Aldony Dzierżyńskiej, starszej siostry Feliksa, zamieniono mu karę śmierci na 15 lat więzienia. Matka Aldony i Feliksa Dzierżyńskich została w roku 1898 pochowana na cmentarzu bernardyńskim w Wilnie, dzięki czemu, po interwencji miejscowych Polaków w Moskwie, ta stara nekropolia nie została w latach 60 ubiegłego stulecia zamieniona w park rekreacyjny. Oskarżeni w procesie „Cecylii” przez prasę komunistyczną byli odsądzani od czci i wiary. Sekretarz redakcji bydgoskiego organu wojewódzkiego PZPR, przedwojenny działacz Komunistycznej Partii Polski Stanisław Babisiak pisał: „Dywersanci i szpiedzy, tacy właśnie jak Łoziński, Milwid Subortowicz czynili wszystko, aby wolność pognębić i wspólnie z gestapowcami faszystowski ład na modłę hitlerowskiego zdziczenia zaprowadzić w Polsce”. Wszyscy trzej przeszli wcześniej okrutne śledztwo. Szczególnie maltretowany był Witold Milwid ponieważ to on znał osobiście z czasów przedwojennych Borysewiczów i Marię Namysłowską i to on rozszyfrował ich działalność w czasie okupacji niemieckiej na rzecz wywiadu sowieckiego. Sergiusz Piasecki czuł do niego wyjątkową antypatię. W czasie procesu „Cecylii” mieszkał bezpiecznie na terenie Wielkiej Brytanii. Jeden z korespondentów prasy zachodniej, obecny na sali sądowej, zacytował słowa Milwida, iż planowane na początku działalności Kedywu, tj. w roku 1942 oraz w styczniu i lutym 1943, zamachy na gestapowców nie dochodziły do skutku „bo udaremniał je dowódca tzw. małej komendy dywersyjnej – Sergiusz Piasecki”. Na te słowa pisarz odpowiedział w liście do największej gazety emigracyjnej, jaką był londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, opublikowanym w dniu 9 października 1949 pod tytułem „Prawda o wyrokach na gestapowców w Wilnie”. Piasecki nazwał tam Milwida „świadkiem prokuratorskim”. Napisał, iż Milwid jako chemik Kedywu AK dostarczył mu fałszywy iperyt, którym Piasecki z narażeniem życia wysmarował motocykl gestapowca litewskiego Gojževičiusa, licząc na natychmiastowe zadziałanie tego śmiercionośnego środka. W kilkanaście lat później opisał tę historię w powieści „la honoru organizacji”.
Powieściowy „R-9” Witold Milwid, tak samo jak pozostali współoskarżeni został zamordowany w kazamatach bydgoskiego UB strzałem w potylicę w dniu 11 listopada 1949. Ciała straconych akowców zakopano w tajemnicy przed rodzinami w nieoznaczonym dole na cmentarzu komunalnym w Bydgoszczy. Dopiero w roku 1956 pozwolono na ekshumację szczątków i postawienie skromnych nagrobków. Po upadku systemu komunistycznego groby zamordowanych członków „Cecylii” znalazły się pod opieką miejscowych organizacji kombatanckich i patriotycznych. Powieść „Dla honoru organizacji” Sergiusz Piasecki opublikował w roku 1964, a zatem 15 lat po męczeńskiej śmierci Witolda Milwida. Pomimo tego nigdy nie wybaczył Milwidowi jego słów wypowiedzianych prawdopodobnie w rezultacie przejścia tortur podczas procesu członków „Cecylii”. Pisarz był urażony do tego stopnia, że nie zawahał się przed przeistaczaniem istotnych zdarzeń i faktów. W powieści „Dla honoru organizacji” tak opisywał swój rzekomy instruktaż wykonania wyroku śmierci na redaktorze wileńskiej gadzinówki „Goniec Codzienny” Czesława Ancerewicza, co nastąpiło 16 marca 1943 w kościele świętej Katarzyny: „Klara będzie śledziła Kancerewicza. Gdy skieruje się on do domu, ona go wyprzedzi i powie wam. Wówczas wstąpicie do kruchty i usiądziecie na ławce. Kiedy redaktor wejdzie do środka i was zobaczy, uda że chce się pomodlić. Pójdzie w kierunku wejścia do kościoła. Wówczas Ryś zamknie furtkę na zasuwę, a pan, jednocześnie, wykona wyrok. Zabierze mu pan wszystkie dokumenty, teczkę i wyjdziecie stąd inną drogą”. Adresatem instruktażu był rzeczywisty wykonawca zamachu Sergiusz Kościałkowski ps. „Czaruś”, w powieści przedstawiony w bardzo pozytywnym świetle jako „Mag”. Rzecz jednak w tym, że „Ryś” Matulewski nie uczestniczył w akcji zlikwidowania Ancerewicza. Drugim wykonawcą wyroku był bowiem Witold Milwid. Mówił mi o tym osobiście sam „Ryś”, a także Irena Milwid, żona Witolda, a wówczas jeszcze jego narzeczona, która również przeszła stalinowskie więzienie. Według relacji Milwidowej, potwierdzonej przez Mikołaja Matulewskiego, a także przez byłą łączniczkę wileńskiej AK panią Czesławę Dauksztę, siostrę członka Kedywu Kazimierza Rutkowskiego ps. „Kurzawa”, krytycznie sportretowanego w powieści Piaseckiego jako „Kulę”, do likwidacji Ancerewicza w kościele doszło przez przypadek. Zamachowcy zamierzali zastrzelić kolaboranta na ulicy i wycofać się przez świątynię. W ostatniej chwili redaktor gadzinówki, prawdopodobnie coś przeczuwając, usiłował schronić się w kościele. Zamachowcy nie chcieli już wycofywać się i poszli za nim. Irena Milwidowa pomagała przyszłemu mężowi w dniu zamachu w dokonaniu odpowiedniej charakteryzacji. Po jego wykonaniu Milwid bezpośrednio udał się do domu jej rodziców.
Poznani przeze mnie w latach 90 XX wieku wileńscy akowcy związani z Kedywem nie wspominali Sergiusza Piaseckiego zbyt ciepło. Mieli do niego żal o to, że lansując literacko własną osobę, umniejszał zasługi innych, a niektórych wręcz oczerniał. Łączniczka Kedywu wileńskiej AK, Czesława Dauksza, która poznała Piaseckiego jeszcze przed wojną, nie mogła darować mu tendencyjnego, jej zdaniem, oczerniania postaci kierownika Egzekutywy Kedywu Włodzimierza Leśniewskiego ps. „Drobinka”, który w powieści „Dla honoru organizacji” został opisany jako „Drobny”. Leśniewski po roku 1944 przeszedł katorżniczą drogę przez sowieckie łagry poza kołem podbiegunowym i Piasecki zapewne musiał o tym wiedzieć. Pomimo to opisał go jako tchórza i sybarytę. Czesława Dauksza uważała, że Piasecki dużo fantazjował, między innymi przy opisie rzekomego włamania do litewskiego urzędu. Podobnego zdania był Mikołaj Matulewski „Żbik”, czyli powieściowy „Ryś”. Twierdził, że Piasecki w powieści przypisywał sobie cudze czyny. Irena Milwidowa opisywała mi Sergiusza Piaseckiego jako mężczyznę niewysokiego wzrostu, niezbyt przystojnego, o małomiasteczkowych manierach. Czesława Dauksza twierdziła, że za wszelką cenę usiłować robić wrażenie na kobietach, co przy jego aparycji rzadko dawało pozytywne rezultaty.
W latach 60 ubiegłego stulecia, gdy Piasecki pisał w Anglii powieść o wileńskich akowcach, niektórzy jej bohaterowie już nie żyli, inni nadal byli śledzeni przez komunistyczną bezpiekę. Jeszcze w marcu 1968, w czasie niepokojów społecznych w Polsce, Kazimierz Rutkowski, powieściowy „Kula”, został porwany przez esbeków z ulicy w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie mieszkał, i wywieziony do lasu na przesłuchanie połączone z pozorowaną egzekucją. Nawet w latach siedemdziesiątych, a więc już za rządów Edwarda Gierka, niektórzy wileńscy akowcy nadal byli objęci inwigilacją korespondencji pocztowej. Z treści ściśle tajnego pisma naczelnika Wydziału III bydgoskiej SB z dnia 31 maja 1971 wynika, że wszystkie listy wysyłane oraz przychodzące na adres Mikołaja Matulewskiego, Wacława Łozińskiego, brata Jerzego, a także Witolda Łozińskiego, syna tegoż Jerzego, podlegały obowiązkowej perlustracji.
Prawdziwy spokój oraz urzędową rehabilitację wileńscy akowcy uzyskali dopiero po roku 1989.