Te czasy dzieciństwa gdy świat składał się z jawnych
i tajemnych światów Polesie kusiło żabim krzykiem i
zapachem morwy Wierzyłeś w proroctwa wiecznej nie
sezonowej gwiazdy gdy poleska przyroda była panem
świata Niebo było jedyną nadzieją i azylem
jak znane tylko dziecku najświętsze ołtarze
Był czas gdy święta Weroniki chusta
była drogim towarem na wiejskich odpustach
Wiodła cię na bezdroże ta kresowa gwiazda
drogę wyznaczały puste jaskółcze gniazda
Dobiegały do ciebie czyste Boże głosy
gdy zaczynały święto biedne sianokosy
I wiedziałeś – jednego ci Bóg nie odmieni
tej gry porannej jego światłocieni
Co miało się ukryć w tej kresowej trawie
mrzonki o spełnieniu – jednodniowej sławie
I nim kresowy cietrzew elegię zanuci
Bóg się nad swoim światem głęboko zasmuci