Czesław Miłosz (1911–2004), którego rok jakby przedwcześnie, tak po polsku, czyli bardzo emocjonalnie, z nieutulonego żalu po czyjejś śmierci, obchodzimy, był poetą polskim. I to nie tylko dlatego, że pisał po polsku. Także dlatego, że był głęboko zakorzeniony w naszej literaturze, głównie w jej romantycznym nurcie, reanimowanym przez międzywojenny katastrofizm. A w nim bardziej utożsamiał się z cierpkim dystansem „Dziadów" niż hurra – choć bardzo szczerym i przeżytym, patriotyzmem „Kordiana". Być może była to zbieżność osobowości: Adama Mickiewicza, który robił wszystko, aby nie zdążyć do powstania listopadowego i Czesława Miłosza, który – zamknięty w sobie – nie lubił wspólnotowości, czynu konkretnego, w tym zbrojnego. Będąc w stolicy, nie brał udziału w Powstaniu Warszawskim.
– Po powstaniu warszawskim Jan Józef Szczepański przyszedł z oddziału partyzanckiego, z lasu, do dworu ziemiańskiego-należącego do rodziców późniejszej żony Jerzego Turowicza, spędzać Boże Naro-dzenie. Znaleźli się tam uchodźcy z Warszawy, m.in. Czesław Miłosz – jeden z prototypów bohatera opowiadania J. J. Szczepańskiego. Miłosz krytykował wszelką walkę jako beznadziejną, niedającą żadnego skutku, obno-sił się z wolnością poety, który nie chce ulegać zbiorowym unie-sieniom, patrzy na nie sceptycz-nie, widzi ich bezsens, daremność. Szczepański pogardzał jego posta-wą. Bohatera o takich przekona-niach ukazał w opowiadaniu, które dotknęło Miłosza. Przeprosili się dopiero jak noblista przyjechał do Polski po latach.
Z tym, że autor „W dolinie Issy" był bardziej od autora „Pana Tadeusza", nazywanego przezeń swym Wielkim Patronem, artystowski; ot dziecko modernizmu i międzywojnia. I to w polskim, słowiańskim, a więc chorobliwym nieco, czyli napastliwym wydaniu. Późniejszy noblista szczerze skarżył się, że został schwytany przez polskość poprzez urodzenie oraz język, i robił wiele, aby z tych sideł się wyrwać. Typowo artystowski pęd do wolności, ale nie tej konkretnej, tylko symbolicznej, w sferze kultury. A że ranił przy okazji innych, także uczucia patriotyczne mas, to też pod koniec swego życia miał świadomość.
Redaktor naczelny paryskiej „Kultury" Jerzy Giedroyc wspomniał w swej autobiografii, że Herbert urządził Miłoszowi w Berkeley dziką awanturę, kiedy Miłosz użył określenia „bandyci z AK". (J. Giedroyc: „Autobiografia na cztery ręce", red. K. Pomian. Warszawa 1994, s. 164). Wydawca „Kultury" przypomniał w swojej opowieści również kilka wypowiedzi poety. „Dla Miłosza przez cały czas byliśmy dobrymi faszystami... On negował istnienie łagrów, trochę z przekory, a trochę dlatego, że nie bardzo w to wierzył (... ) Uważał Wolną Europę za instytucję niesłychanie
szkodliwą (... )" (tamże, s. 161-62). Podparyski redaktor różnił się z Miłoszem w ocenie Związku Radzieckiego i stalinizmu, do którego autor „Znienawidzonego umysłu" podchodził w sposób bardzo łagodny. I przypominał wystąpienie Miłosza „sprzed kilku lat w piśmie »Na Glos« w Krakowie, gdzie ów stwierdził, że marksizm wyprowadził Polskę z zaścianka", (tamże, s. 162).
No cóż, marksizm, czy szeroko pojęta lewicowość były – jakby nie patrzeć religią społeczną
międzywojennej inteligencji, w łonie której autor „Zniewolonego umysłu" formował swój światopogląd. I – jak wszystko na to wskazuje – zastygł w tym światopoglądzie. Typowy los introwertyków obdarzonych wyjątkowym talentem i świadomych tej swojej cechy. Taki człowiek uważa, że to on jest arbitrem spraw ważnych, a arbitraż swój opiera nie na obiektywnych analizach, tylko na własnym mniemaniu. Co raz wymyśli, tego już nie zmienia. „Obiektywny jestem ja, wszyscy inni są subiektywni".
Mniemanologia bywa narzędziem opisywania świata przez poetów. Skrajny subiektywizm. Nieokiełznany emocjonalizm. Co rusz hiperbole. Tak więc tylko przez poetyczność życia noblisty można oceniać jego skrajne wypowiedzi. Także przez, obowiązujący w latach trzydziestych XX wieku, katastrofizm, którym młody poeta zafascynował się. I też w nim zastygł.
Miłosz niejednokrotnie kreślił ponury obraz dziejów Polski w swoich wierszach, począwszy od osławionego „Toastu" po jakże ciemny wiersz: „W praojcach swoich pogrzebani". W „Toaście" pisał między innymi:
(...) Nie znoszę ludzi, którym nazbyt słabe głowy,
Zamąca moczopędny trunek narodowy.
Ich mieszanina jęków od czasów Popiela
Jątrzy mnie i do cierpkich wyrażeń ośmiela.
Ale ty jesteś inny. Nad historią przykrą.
Z której, jak mówisz, nigdy i nic nie wynikło.
Trwasz niezłomny (...)
W wierszu „Biedny chrześcijanin patrzy na getto" i innych z cyklu „Głosy biednych ludzi" rozpoczął, niezakończony do dzisiaj, proces rekolekcji świadków zagłady.
Ten niebywale przygnębiający pesymizm w obrazie dziejów Polski obruszył nawet sceptycznego Stefan Kisielewskiego, skądinąd z takim chłodnym dystansem i krytyką oceniającego polskie zrywy narodowe. W pisanym w grudniu 1980 roku „Felietonie pod choinkę" Stefan Kisielewski stwierdził: „No, nie, Czesław nadmiernie już stracił do nas smak! Owszem, bywało tutaj oślizgłe, bywało chmurnie i durnie, pyszałkowato i plajtowało zarazem, ale nie sposób winić biednych łudzi za to. ze są biedni (... ) Nie przesadzajmy: są tu czasem zrywy powszechne a piękne, które wszystko rehabilitują i wszystko tłumaczą - dla tych chwil warto tu żyć, zaręczam, nawet i przegrywać warto. A nie warto gdzieindziej – też zaręczam (… )" (S. Kisielewski: O wszystkim naraz w „Felietony pod choinkę", Wydawnictwo „Res Publiki", 1987, nr7 s. 123). Powracając kolejny raz po latach do wspomnianego fragmentu „Toastu" Miłosza w felietonie z lutego 1987 Kisiel polemicznie zapytywał: „Czy rzeczywiście historia nasza jest tylko przykra, taka, z której nigdy i nic nie wynikało?."
Autor „Doliny Issy" – jakby na złość swoim polemistom- galopował bardzo swobodnie, poetycko, szaleńczo, po przestworzach historiografii. Nie zważał ani na logikę dziejów, ani na logikę swego rozumowania. Skrajny introwertyk!
No i też neurotyk.
Prześladował go lęk przed chorobą psychiczną (obecną w jego rodzinie), głęboki pesymizm i zło, które w sobie nieustannie dostrzegał. Razem z rozgłosem międzynarodowym przyszły poważne kłopoty osobiste, o których poeta nie opowiadał nawet przyjaciołom. Jego żonę, Jankę choroba przykuła na stałe do łóżka. A młodszy syn Piotr zaczął chorować psychicznie i miał ataki agresji. Miłosz otrzymał Nagrodę Nobla. „Każdemu to, na czym mu najmniej zależy" – tak skomentował pasmo ówczesnych sukcesów. Czuł się jak marionetka, która musi odgrywać rolę i sztucznie się uśmiechać.
Nic też dziwnego, że często przed obiektywami paparazzi stroił obłędne miny. Jak na fotografii ze studenckiej bibki w Wilnie lat trzydziestych XX wieku.
Był poetą, któremu poezja potrzebna była z jednej strony do walki z rozpaczą, a z drugiej do usprawiedliwiania filozofii, refleksji nad historią czy nad opozycją między człowiekiem a porządkiem przyrody. Była to poezja pełna emocji, ironii i paradoksów, która idee filozoficzne przedstawiała w formie metafory, ale i odzwierciedlała je również językiem i formą.
Wydany po raz pierwszy w 1990 roku „Rok myśliwego" teoretycznie odnosił się polskiego patriotyzmu, tradycji narodowych i powstańczych. By przypomnieć choćby: „Polska mnie przeraża. Powiedzmy, że przerażała mnie przed wojną, podczas wojny i przeraża mnie całe te dziesięciolecia po wojnie. Jak powinien zachować się schwytany przez nią człowiek (urodzenie się tam czy język), jeżeli chce być rozumny, trzeźwy, spokojny, a przy tym uczciwy? Jeżeli uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, po prostu dlatego, że w „normalnych" krajach tego nie ma? I ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest normalne (... )". (C. Miłosz: op. cit, s. 268). Tak więc mamy według Miłosza: Polskę – „nienormalny" kraj powstań i uporu w walce o wolność, i „normalną" Francję, kolaborującą z Niemcami. „Nienormalny" polski naród, bo wciąż nie zgadzający się na ukłon, na kolaborację, na poddanie". No tu autor „Pieska przydrożnego" wyraźnie się zagalopował.
W 38 numerze „Krytyki" z 1992 roku Andrzej Werner napisał: „Jeśli miała to być prowokacja, to spełniła swoje zadanie. A wydaje mi się, że jestem nieźle uodporniony na wszelkie formy narodowego samodurstwa. W tym cytacie jednak co słowo, to włos się jeży i nie z obrazy dla narodowych świętości, ale po prostu z obrazy dla rozumu. Jeżeli już mówimy o uczciwości, to uważam, że nie jest intelektualnie uczciwe stawianie mnie (kogokolwiek, ale protestować mogę tylko w swoim imieniu) przed taką oto alternatywą: albo uznaję te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, albo nie jestem rozumny, trzeźwy, spokojny, a przy tym uczciwy. Dlaczego Miłosz posuwa się do tak daleko posuniętego uproszczenia, sprowadzając narodowe dzieje do bezustannych ofiar, jakby w tych dziejach nie było innego rodzaju idei, innego rodzaju wysiłków - nie rozumiem (... ).
Najbardziej jednak nie rozumiem tego, że Miłosz powołuje się na francuską normalność roku 1940. Nie wiem, już chciałbym podawać jakieś argumenty, ale się wstydzę, tak są oczywiste (... )".
W innym fragmencie „Roku myśliwego" Miłosz tak pisał o powstaniu II Rzeczpospolitej: „Dla wielu, może dla większości, polskie państwo pojawiło się jako anomalia albo wręcz przykra niespodzianka".
Jacek Trznadel w szkicu na łamach „Tygodnika Solidarność", komentując styl mówienia autora „Poem naiwnych" o niepodległości zdobytej przez Polskę w 1918 roku. pisał: „Jeśli tak, dlaczego ta większość chciała się bronić i obroniła „tę przykrą niespodziankę" w 1920?". (J. Trznadel: Kot Hafiza, czyli skaza Miłosza; „Tygodnik Solidarność", 21-28 grudnia 1990). Inny komentarz Miłosza w „Roku myśliwego" tak charakteryzował okoliczności ukształtowania Polski w 1945 roku: „Dla Polski nie ma miejsca na ziemi. Żaden rząd zachodni nie wpadłby na taki pomysł jak Stalin, żeby wysiedlić miliony Niemców z ich wielo-wiekowych siedzib i oddać ten obszar Polakom. Tym samym rzec można, że Polska istnieje z woli i łaski Stalina". (Tamże. s. 162. 163). Jacek Trznadel w cytowanym wyżej szkicu tak skomentował ów fragment Miłosza: „Tak jakby istniała z łaski cara, nieprawdaż? Wolałbym, aby ostatnie zdanie było tylko przykrym żartem. Bo czy można akceptować moralnie złączone z tym także antyniemieckie „dobrodziejstwo" Stalina? I nie pamiętać, że wynikło ono z aneksji jednej trzeciej Rzeczpospolitej? Gdyby nie doszło do ugody w Jałcie, to może i traktat ryski obowiązywałby nadal."
Wielu czytelników sformułowania te przerażają, ale los Polski po II wojnie światowej rzeczywiście był przerażający. Naród Polski – wolą aliantów, ale z pomysłu J. W. Stalina, został przesunięty niczym szafa 200 kilometrów ze wschodu na zachód. Typową dla Niemców i sowietów techniką przesiedleń (w marcu 1941 roku Niemcy nie wiedzieć dlaczego przesiedlili rosyjskich starowierów z polskiej Suwalszczyzny na teren litewskiej Żmudzi). Przerażenie powinno być tym większe, że układający się w Jałcie zachodni alianci przystali na bolesny exodus Niemców za Odrę, a Polaków za Bug. (Teraz oczywiście każdy od tego się odżegnuje).
I tu, w tym drugim zjawisku doszukiwałbym się ukrytego źródła miłoszowskiej irytacji. Niemożność powrotu nad Niewiażę. Do swojej małej ojczyzny, ojcowizny. Do idylii dzieciństwa.
Niewiaża jest przepiękną polodowcową rzeką urokliwie meandrującą wśród żmudzko-auksztockich pagórków. Jako szósty co do wielkości litewski ciek wodny wyznacza granicę między Żmudzią a Litwa Wysoką (Aukštota). „Jest czarna, o leniwym prądzie, szczelnie obrosła łoziną, jej powierzchnia jest ledwie widoczna pod liśćmi lilii wodnych, wije się po łąkach, a pola, rozłożone na łagodnych zboczach po obu stronach, mają glebę urodzajną". „Nie tylko w moim wspomnieniu jest piękna, zawsze za taką w pisemnych świadectwach uchodziła". („Dolina Issy").
Poeta nie pamiętał oczywiście pierwszych dwóch lat swojego życia w Szetejniach (Šeteniai), ale zapamiętał, jako 7-9 letni chłopiec te dwa ostatnie. Wtedy to przecież kształtuje się zmysłowo-emocjonalny obraz świata. No i ludzka wyobraźnia przestrzenna.
30 czerwca 1911 r. w dworze w Sztejeniach urodził się Czesław, pierworodny syn Aleksandra Miłosza i Weroniki z Kunatów. Okoliczne dobra w drugiej połowie XVIII i w XIX w. należały do rodziny Syruciów. W 1870 r. właścicielami wsi zostali Józefa Syruć (córka Szymona) oraz jej mąż Zygmunt Kunat – dziadkowie poety.
W 1913 r. rodzina Miłoszów przeprowadziła się do Krasnojarska. Ojciec późniejszego poety, inżynier, został bowiem oddelegowany do prac w głębi imperium. W latach 1917-1918 Miłoszowie mieszkali w Dorpacie w Estonii. Poeta wracał do czasów dzieciństwa m.in. w powieści „Dolina Issy" (1955), poemacie „Świat" (1999), w wierszach ze zbiorów „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada" (1974), „Kronikach" (1988), „Na brzegu rzeki" (1994), w esejach „Rodzinna Europa" (1958) oraz „Szukanie Ojczyzny" (1992).
Z rodzinnego dworu dziadków nie zostało nic, bo rozebrała go władza radziecka w latach sześćdziesiatych, XX w. Została tylko ruina spichlerza i resztki parku. Żeby choć w części zrekompensować stratę i uhonorować poetę Litwini w 1997 roku podarowali Miłoszowi, jako prawowitemu spadkobiercy, akt własności Szetejni. Poeta zrzekł się jednak praw do majątku i spontanicznie przekazał je Fundacji Miejsc Rodzinnych Czesława Miłosza. Dzięki temu odbudowano spichlerz dworski, w którym w lipcu 1999 r. w obecności noblisty otwarto Centrum Kulturalne im. Czesława Miłosza. W tandetnie wybudowanym, bo nie zabezpieczonym przed wilgocią, pękającym od południowej strony budynku odbywają się od czasu do czasu konferencje, wieczory literackie, warsztaty poetyckie itd. Znajduje się tam również banalna wystawa poświęcona poecie. Na placu przed Centrum stoi tablica informacyjna w języku litewskim i angielskim. Próżno na niej szukać wzmianki, w jakim języku tworzył i gdzie został pochowany poeta. Jego związki z Polską skwitowano zdaniem: „Spędził 50 lat za granicą (Polska, USA, Francja)". Typowy objaw szowinizmu litewskiego, anektującego do swej kultury wszystkich wybitnych z tej ziemi, także Adama Mickiewicza, choć do niego, na zasadzie – wątpliwej oczywiście – reguły współczesnych granic, mają głównie prawo Białorusini.
Na obszernej polanie okolonej dębami stoją drewniane rzeźby poświęcone poecie i Szetejniom, które powstały głównie podczas Międzynarodowego Sympozjum Rzeźb z Drewna „Dolina Issy". I też są tandetne, też jakby wykonane na siłę. Rozpoznajemy wśród nich bohaterów wymienionej książki: diabełka, czarną świnię, grzesznicę Magdalenę. Na pamiątkę ostatniego pobytu poety w 1999 r. posadzono dąb w miejscu, gdzie stał dwór Miłoszów.
Szetejnie dziś w zasadzie nie istnieją. Na próýno je szukaă na mapie, a jeúli juý, to palec naleýy przyůoýyă tam, gdzie uniformistycznymi kubikami dewastuje sielski krajobraz pokoůchozowa wieú Ciskuny (Tiskűnai). To Nobel dla poety wydobyů tć nazwć z gůćbi wysypiska dziejów, a nonszalancki gest poety o utworzeniu Fundacji, ulokował instytucję kulturalną na zupełnym odludziu. Ot, kolejna Miłoszowska niefrasobliwość.
Drogowskazami, w tym również w biografii poety, są dwa pobliskie kościoły. Na południe od nieistniejącego dworu wznosi się w Opitołokach (Apytalankis) biała bryła barokowego kościoła pw. śś. Piotra i Pawła z 1635 r., fundacja sędziwego żmudzkiego Piotra Szukszty. W podziemiach znajduje się krypta z grobami Szuksztów i Zawiszów – kolejnych właścicieli dóbr. Barokowe figury św. Kazimierza i św. Stanisława Kostki z tej świątyni znajdują się teraz w kościele farnym w Kiejdanach. Tutaj w 1911 r. został ochrzczony Czesław Miłosz.
W Opitołokach jest też zabytkowy zespół pałacowy Zabiełów. Otacza go piękny 11– hektarowy park – pomnik przyrody. Neorenesansowy pałac zbudowano w 1900 r. (lub przebudowano z budowli starszej). Zwraca uwagę bogactwem elewacji – piękne sztukaterie, gzymsy, różnorodna oprawa okien, tralkowe balustrady itp. – i niezłym stanem zachowania. W pałacu znajdował się cenny komplet mebli z rogów, który uzyskał złoty medal na Wystawie Światowej w Paryżu. Część mebli zdołano zebrać po wojnie i obecnie można je oglądać w Muzeum Krajoznawczym w Kiejdanach. Zachowała się też oficyna i zabudowania gospodarcze. W odbudowanych na początku lat pięćdziesiątych XX wieku budynku umieszczono szpital dla psychicznie chorych.
Jest to typowa dla Inflant, bardzo zresztą racjonalna, forma wykorzystywania zabytkowych obiektów. Typowe jest również to, że realnym centrum kulturalnym Miłoszowskiego gniazda są dość odległe, powiatowe Kiejdany, a nie miejsce narodzin.
Na północ od Szetejn znajduje się Świętobrość (Sventybrastis). Nad brzegami Niewiaży stoi drewniany barokowy kościół pw. Przemienienia Pańskiego powstały w 1774 r. Przebudowany został w końcu XIX wieku, kiedy to dostawiono doń kaplicę. W 1909 r. brali w niej ślub rodzice poety, potem przychodzili z synem na nabożeństwa. Obok świątyni rozciąga się cmentarz. Na wysokiej skarpie w cieniu rozłożystego dębu stoi tam wysoki obelisk ogrodzony łańcuchami – miejsce wiecznego spoczynku Szymona Syrucia (1807-70), pradziada poety i właściciela Szetejni oraz jego żony. Na nagrobkach napis: „Mąż dla najlepszej żony Eufrozyny z hrabiów Kossakowskich Szymonowej Skiruciowey".
Na wzgórzu wystawiono betonowy pomnik z krzyżem na mogile 25 powstańców poległych 19 października 1863 r. w walce z przeważającymi siłami rosyjskimi. Znajduje się tam też pomnik nagrobny Józefa Romańskiego (1765-1850) i Agaty ze Stankiewiczów Romańskiej (1786-1856) ze wzruszającym napisem: „Rodzicom najukochańszym syn najprzywiązańszy". A więc wszystko tu było naj – więc nic dziwnego, że Czesław tęsknił do tej ziemi tak, że aż wpadał w poetycki obłęd. Uwielbiając ojczyznę małą, negował wielką, ideologiczną. Bo kimże ona, dla Litwino-Żmudzina zanurzonego przez pokolenia w polskości była? Gdzie była jej granica? Gdzie stolica? (Kiejdany? Kowno?).
W rozmowie publikowanej na łamach „Gazety Wyborczej" 29-30 grudnia 1996 r. Miłosz wyznawał:
„ – Nigdy nie byłem Litwinem, chociaż bardzo bym chciał. Jako poeta polski nie mogłem, bo podział przechodził po linii językowej. Ja bym lubił, żeby było tak jak w Finlandii, gdzie można pisać po szwedzku i być poetą fińskim" (Z rozmowy I. Grudzińskiej-Gross i A. Michnika z C. Miłoszem, „Gazeta Wyborcza" z 29-30 czerwca 1996 r.). Parę lat wcześniej, Zbigniew Herbert, mówiąc o Miłoszu powiedział: „ Najważniejszy jego problem to brak poczucia tożsamości. Na ten poważny feler psychiczny znalazł radę: ogłosił się obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego czy Republiki Obojga Narodów., To ładne i bardzo wygodne, a przy tym zwalnia od wszelkich obowiązków wobec aktualnej rzeczywistości (... ). On jest człowiekiem rozdartym – o nieokreślonym statusie narodowym, metafizycznym, moralnym (... )". (por. Pojedynki pana Cogito. Rozmowa A. Poppek i A. Gelberga z Z. Herbertem, „Tygodnik Solidarność", 11 listopada 1994). W cytowanym tekście twórca Pana Cogito ujawnił rzecz szokującą, opisując amerykańskie spotkanie z Miłoszem: Był to 1968 czy 1969 rok. Powiedział mi na trzeźwo – że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja na to: „Czesiu, weźmy lepiej zimny tusz i chodźmy na drinka ". Myślałem, że to żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli Amerykanie, którym się to nawet bardzo spodobało wstałem i wygarnąłem. Takich rzeczy nie można mówić – nawet żartem". (Tamże). Publikacja Herberta wywołała skandal prasowy. Miłosz oskarżył Herberta o oszczerstwo. Adam Michnik zaatakował Herberta jako tego, który opluł Miłosza.
Niestety, poeci w emocji, a tym bardziej pod wpływem alkoholu, mówią między sobą różne rzeczy, a rozpychający się ewidentnie w literackim świecie Miłosz ( nie od rzeczy inni pisarze nazywali go spychaczem) tak zdenerwował tymi swymi słowami – łokciami Herberta, który notabene poprzez swoje pochwalne publikacje pomógł się Czesiowi wynoblować, że ten upublicznił coś, co było wypowiedzią z karczmy, jakich wiele dziś się słyszy w obecnych karczmach. I to nie tylko z ust, literatów, ale i polityków, nie mówiąc już o, pożal się Boże, biznesmenach.
Jakiej narodowości był Czesław Miłosz? Czy był – jak to pisał swego czasu Mickiewicz – Polakiem z Litwy, mieszkańcem Europy? Tak, choć miłosno – nienawistnie (C. Norwid: „A miłość moja jest dwuskrzydła, od uwielbienia do wzgardy") wypowiadał się o polskim specialite de l` maison, czyli gorącym, często ślepym patriotyzmie.
W czasie rozmów, które przeprowadził z Miłoszem w 1979 i 1982 roku Aleksander Fiut, polski noblista z Berkeley szczególnie ostro wypowiadał się o wzorcu patriotyzmu z Warszawy, nazywając go „nacjonalizmem lechickim". mówił o niesłychanie nasilonym lechickim poczuciu rasowym. I tłumaczył Fiutowi: Jak pan wie, każda narodowość jest okropna (...) Ja mam alergię Czy to jest alergia antysłowiańska czy też antypolska – nie mam pojęcia. Oczywiście jest ta miłość-nienawiść". (Por. Czesława Miłosza autoportret przekorny, op. cit, s. 265). Jednak to jego rozprawianie się z polskością odbiega od „gryzących sercem" rozrachunków z narodem w tekstach Słowackiego, Mickiewicza, Norwida, Żeromskiego czy Wyspiańskiego. Miłosz mówi: „ – Norwid jest dla mnie za bardzo lechicki. To Lechita. Ja nie lubię Lechitów". (Tamże s. 85).
Lechici byli tylko częścią Rzeczypospolitej wielu Narodów, w zasadzie tylko w swej warstwie inteligenckiej, artystycznej, mówiącej przede wszystkim po polsku, a więc polską literaturę tworzącą, jako że literatura ściśle związana jest z językiem. To były również te sidła, które krępowały Miłosza.
W „Zniewolonym umyśle" Miłosz zastanawiał się nad mechanizmem ogromnego powodzenia po drugiej wojnie światowej ideologii komunistycznej w świecie (szczególnie w tych jego regionach, dokąd nie dotarła Armia Czerwona). Szukał rozstrzygnięć ponadnarodowych, uniwersalnych. W jednym z wywiadów udzielonym w latach dziewięćdziesiątych. Powiedział: – „Polska była tylko materiałem przykładowym. Ale w moim zamierzeniu chodziło o pokazanie fenomenu światowego, nie lokalnego, polskiego. Polska to tylko egzemplifikuje".
Sądzę, że chyba najskuteczniejszej obrony literackiej, ale też chyba i obywatelskiej polskości dokonał Stefan Pastuszewski w eseju „Chciał być tylko człowiekiem"… („Świat Inflant" 2004, nr 10, s.1-2). Muszę więc przytoczyć jego najcelniejsze fragmenty;
W całej swojej, prowokacyjnej, zahaczającej czasem o megalomanię, przekorze autor „Szukania ojczyzny" negował jednoznaczną przynależność narodową, chcąc „być tylko człowiekiem". 2 października 2000 roku podczas pobytu w Wilnie wygłosił następującą lamentację: „Niestety, przyjeżdżając do Wilna, zawsze mam wrażenie, że trzeba tu chodzić jak po cienkim lodzie i że nie wystarczy tutaj być człowiekiem, bo każdego natychmiast zapytają, czy jest Litwinem, czy Polakiem, Żydem czy Niemcem, jakby ponury wiek XX, wiek etnicznych podziałów, trwał tu dalej w najlepsze".
Neurotyczna to była wypowiedź, oparta o obsesyjny paradygmat psychiczny, bowiem co jak co, ale Wilno jest najlepszym przykładem twórczej, choć nie bez sporów i mocowania się, koegzystencji wielu nacji. Jej architektonicznym symbolem może być bliskie sąsiedztwo na ulicy Ostrobramskiej obiektów w stylu zachodnioeuropejskiego gotyku i rosyjsko – bizantyjskimi, niemieckiej secesji z polskim, ascetycznym barokiem.
Skąd ta obsesja, a zarazem „antynarodowe", „antynacjonalistyczne", nie dotyczące tylko Polaków i polskości, poglądy?
I jak zwykle na Inflantach, młody poeta egzystował w ogromnym tyglu różnych nacji i racji, kultur i religii. Wśród jego przodków byli zapiekli Polacy i litwomani. Ojciec należał do Polskiej Organizacji Wojskowej, która chciała na powrót przyłączyć Litwę do Rzeczypospolitej, co wywołało, trwałą już, wrogość emancypujących się, ale też podszczuwanych przez Niemców przeciw Polsce, Litwinów.
To chyba był początek Miłoszowych obsesji wobec „etnicznych podziałów". Potem swoje zrobiła przesadna, drażniąca przecież młodzieńczą, przekorną osobowość indoktrynacja patriotyczna w szkole, a z drugiej strony przynależność do lewicującej organizacji „Pet", której celem było „wyrwanie młodzieży z sienkiewiczowsko – antysemickiego – nacjonalistycznego bagna". Z tego zrodziły się u poety, a potem myśliciela, tendencje pro-litewskie i pro-białoruskie, w późniejszej twórczości i życiu eksponowane jako uniwersalistyczne, kosmopolityczne i komunistyczne [„Ku tej lewicy (...) popchnął mnie nie marksizm, ale mój opór wobec narodowych obskurantów"], z wyraźną jednak – tragiczną, bo synowską, choć nie marnotrawną, krytyką polskości. Miała ona głównie charakter miłości przez nienawiść, miłości aż do negacji. Ta z kolei została wzmożona przez osobiste doświadczenia, które w przypadku hiper – egoty jakim był autor „Miasta bez imienia", miały niemalże refleks patologiczny. Poeta, obrzydliwie szykanowany w latach 1951-1953 przez parysko-londyńską emigrację Polski wyznał 7 stycznia 1952 roku Melchiorowi Wańkowiczowi: – „Napisałem do żony, że chcę aby moi synowie umieli po polsku, niech im opowiada Litwie i o Polsce i o rzece Niewiaży, nad którą się urodziłem, ale niech pamiętają, że każdy Polak jest śmiertelnym niebezpieczeństwem i niech wiedzą, co Polacy zrobili ich ojcu".
Z tak wykrzywionego (dlaczego jednak poeta nie usiłował zrozumieć, choćby w części, racji swoich prześladowców?) widzenia polskości i Polaków, zrodziło się później, wypowiedziane w pijackim widzie (a autor „Pieska przydrożnego" lubił pić, oj lubił!), stwierdzenie, że „Polska powinna być 17. republiką ZSRR" stwierdzenie – nigdzie oficjalnie nie potwierdzone, a jedynie zawarte u zazdrosnej denuncjacji, a potem mechanicznie, bez wnikania w kontekst, powielane przez radykalnych narodowców. Ci, którzy to powtarzali nie brali jednak pod uwagę licencja poetica oraz przysługującego każdemu twórcy, prawa do wyrażania nawet najbardziej radykalnych poglądów, a w dyskusji artystów, choćby „po pijaku", także przecież się zdarzają. Ze swej socjalistycznej przygody poeta wyniósł trwały „kompleks pana". W „Innym abecadle" napisał: „Zdarzyło mi się zebrać różne nagrody i wyróżnienia, najbardziej jednak dumny jestem z tytułu:„Obywatel honorowy powiatu kiejdańskiego", przecież tak mało prawdopodobne było jego otrzymanie. Syn mówiącego po polsku ,dworu, polski poeta z kraju zazdrosnego o swój język, zawdzięczającego swój byt odrębny, jak gdzieś powiedziałem, bardziej filologii niż historii, czyż mógł się spodziewać, że znajdzie się miejscowym rejestrze zasłużonych".
Niechęć do samookreślenia się narodowego u Czesława Miłosza wynikała również z... nomadzkiego trybu życia w wieku 5-8 lat. Ojciec, zmobilizowany podczas I wojny światowej, budował drogi i mosty dla rosyjskiej armii i „towarzyszyliśmy mu w strefie przyfrontowej, prowadząc życie koczownicze, nie popasając nigdzie dłużej niż parę miesięcy. Często domem był furgon, czasem eszełon wojskowy, z samowarem na podłodze, który przewracał się, kiedy pociąg ruszył nagle. Taki brak osiadłości, podświadome poczucie, że wszystko jest prowizoryczne, wchodzi, jak mi się zdaje, w skład równań układanych w wieku dojrzałym i może być powodem lekceważenia dla państw i ustrojów. Historia staje się płynna, jest jakby transpozycją wędrówki" – wyznał autor „Pieska przydrożnego".
A potem, w latach 1951-1989, była emigracja do Francji i USA oraz szalone podróże w te i we w te, liczne miłostki. To wszystko też nie sprzyjało zakorzenieniu.
Co autor „Legend nowoczesności" mówił o swoim rodowodzie? Jak zwykle przekornie, prowokacyjnie i niekonsekwentnie (zabawowo):
„Jestem Litwinem mówiącym i piszącym po polsku".
„Urodziłem się w samym środku Litwy i mam większe prawo napisać: >>Litwo, Ojczyzna moja«, niż mój wielki patron Adam Mickiewicz".
„Jestem obywatelem świata - moja narodowość Wilnianin".
„A poza tym byłem przecież też Bałtem z urodzenia, z niektórych wspomnień dzieciństwa, bo mieszkaliśmy przez jakiś czas, w latach 1917/18, w Dorpacie, czyli Tartu, oraz z licznych opowiadań mojej babki Miłoszowej o Rydze".
„Im dalej w przestrzeni mnie zaniosło (...), tym bardziej szukałem więzi z sobą dawnym, tym z Szetejń i Wilna. Tak tłumaczy się moje przywiązanie do polskiego języka Wygląda to ładnie, patriotycznie, ale w istocie zamykałem się w swojej twierdzy i podnosiłem mosty – niech naokoło oni sobie szaleją".
„Nie znoszę pisać w obcym języku, nie umiem pisać w obcym języku (...) Tak czy owak, przynależę do gospodarstwa polskiej literatury i do żadnego innego".
„Moja wierna mowo,
służyłem tobie.
Co noc stawiałem przed tobą miseczki
z kolorami,
żebyś miał i brzozę i konika polnego
i gila
zachowanych w mojej pamięci.
Trwało to dużo lat.
Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej. (...)"
„Wiernie służyłem polskiemu językowi.
Pośród wielu języków jest dla mnie jedyny.
Nakazuje, żeby go uświetniać".
„Toteż polszczyzna jest zobowiązaniem.
A dla niektórych pasją. Nie oddałbym jej.
Za arcydzieła najmądrzejszych krajów".
Chyba jednak w głębi swej rogatej, rozedrganej, samolubnej duszy Czesław Miłosz przynależał do Polski jako takiej, a nie tylko Tuwimowskiej „ojczyzny – polszczyzny", bo dlaczegóż by inaczej kazał przyjaciołom wystarać się o miejsce na Skałce (dla znawców tematu komediowo wyglądały te jego i jego świty podchody pod Skałkę, bowiem autor „Roku myśliwego", już przyjeżdżając do Krakowa głosił pół żartem pól serio, że przyjechał na Wawel, a w najgorszym przypadku na Skałkę)? Na pewno otworzyłyby się przed nim bramy wileńskiej Rossy czy cmentarza wojskowego na Antokolu, gdzie po dziś dzień czci się pamięć sekretarzy KC KPL, ale z tego nie skorzystał, choć do najważniejszych odznaczeń zaliczał honorowe obywatelstwo powiatu kiejdańskiego.
Czyżby taka wola pochówku wynikła tylko „z własnej potrzeby uwielbienia" („O nierówności ludzi")? Czy z grzechu pychy (cała jego twórczość ma charakter autobiograficzny), który był jego najpoważniejszym, obok nieumiejętności obcowania z ludźmi, grzechem? „Kombinował" ze swoją ojczyzną, jak większość zresztą Inflantczyków skazanych na tygiel narodowościowy i dzięki temu widzącymi swą tożsamość szerzej, ale na pewno też, mgliściej. A jeśli już miłość typu patriotycznego, to do małej ojczyzny. – „Ja jestem tutejszy" – mówi przeciętny Inflantczyk na zapytanie o narodowość. A mówi to, żeby się w tym galimatiasie nie pogubić.
- Grzegorz Grabowski
- "Świat Inflant" 2011
Grzegorz Grabowski - Poeta polski i…tutejszy
0
0