– Urodził się Pan w Krasnym Siole kolo Wolkowyjska 18 lipca 1924 r. Jak Pan wspomina dzieciństwo i młodość?
– No cóż – bieda była. Rodzice utrzymywali się z 4 hektarów piaszczystej ziemi. Ale mama moja była bardzo mądrą kobietą. Chciała, żebym się uczył. Bardzo ciężko pracowała. Miałem starszą siostrę i dwie młodsze. W 1937 roku ukończyłem sześć klas publicznej szkoły powszechnej w Podrosi. W 1938 r. zdałem egzamin nadzwyczajny przed państwową komisją, co było równoznaczne z ukończeniem szkoły siedmioklasowej. Wspominam batiuszkę Łotockiego, naszego proboszcza z Rosi, który uczył mnie religii. Wspominam też naukę w szkole. Szkoła była polska. To była polonizacja nas, białoruskich dzieci! Lekcje zaczynaliśmy pieśnią religijną: „Kiedy ranne wstają zorze", a kończyliśmy – „Wszystkie nasze dzienne sprawy"... Wychowywano nas na Polaków. Wszyscy należeliśmy do harcerstwa polskiego i każdej niedzieli na godzinę 9.00 trzeba było chodzić na mszę świętą do kościoła do Wołkowyska. Białorusinów przed wojną uważano za bydło; mówiono o nas w szkole: „białoruskie bydło'". Było to upokarzające... Józef Czapski swego czasu powiedział publicznie o Polakach: „Na Kresach Wschodnich byliśmy narodem okupantów", bo nauczyciel – Polak, wójt – Polak, urzędnik – Polak, naczelnik poczty – Polak, starosta –Polak, policjant – Polak, na kolei – Polak, itd. Białorusini byli zepchnięci do parteru.
– Ale Pan uczył się dalej...
– Tak. Bo wiedziałem, że jedyną szansą na życiowy awans jest nauka. Po zdaniu egzaminu wstąpiłem do Prywatnego Koedukacyjnego Gimnazjum Kupieckiego w Wołkowysku i zdążyłem ukończyć tylko pierwszą klasę, bo 1 września 1939 r. wybuchła wojna...
– A 17 września weszli sowieci. Czy w Krasnym Siole witano ich bramami powitalnymi?
– Tak. Widziano w nich wyzwolicieli spod pańskiej Polski. Witano ich jako swoich. Potem był wiec.
– Ale czy nadzieje związane z przyjściem sowietów spełniły się?
– Bardzo szybko przekonaliśmy się, że były złudne. Mój ojciec Iosif przy wyborze delegatów na zgromadzenie ludowe w Białymstoku śmiał publicznie powiedzieć, że nie ma nic przeciwko Ninie Smarszczko – kandydatce na deputatkę, ale są u nas ludzie rozumniejsi. Nie wiem, może siebie miał na myśli, albo kogoś innego. Iza to 15 marca 1940 r. został aresztowany, a 21 sierpnia skazany na 8 lat łagrów za antysowiecką agitację. Zesłano go do Uchty.
– A wy zostaliście w Krasnym Siole...
– Mama ciężko pracowała. Trudno było bez ojca. Ojciec był energiczny – przed wojną, i sklepik spożywczy prowadził, i zajmował się handlem końmi. Kupował na bazarach ogiera i „przekształcał" go w wałacha. Wałach był o 100 zł droższy od ogiera. Za sowietów mama nadal uważała, że powinienem się uczyć. Poszedłem do dziesięciolatki. Poprzednie moje szkoły były polskie. Teraz była szkoła rosyjska. Języka rosyjskiego uczył stary nauczyciel, jeszcze z carskich czasów. Bardzo szybko opanowałem ten język. Podobnie niemiecki, którego uczyłem się też w gimnazjum kupieckim. Poznałem też literaturę białoruską. W czasie okupacji niemieckiej zaczytywaliśmy się białoruską gazetą „Novaja Daroha".
– Kiedy wrócił ojciec?
– Odsiedział prawie osiem lat. Zwolniono go 21 listopada 1947 r., bo wcześniej, 1 listopada, Osoboje Sovieszczanije przy Ministerstwie Gosudarstviennoj Bezopasnosti BSRR go zrehabilitowało. Ojciec nie chciał żadnego odszkodowania. Okazało się, że owa sowiecka deputatka potem współpracowała z Niemcami i z nimi uciekła.
– Ale Pana wtedy na Białorusi już nie było...
– Byłem już w Polsce. Wcielono mnie do II Armii Wojska Polskiego. Wyzwalaliśmy polskie ziemie. Zostałem ranny pod Budziszynem. A ilu moich znajomych zginęło! Mój przyjaciel, Żyd z Krakowa spalił się w czołgu.
– I postanowił Pan zostać w Polsce...
– Tak, byłem polskim obywatelem i to pozwalało mi zostać w Polsce. Miałem przedwojenne świadectwa szkolne, był dowód, że do 1939 roku mieszkałem na terenie Polski. Proszę zobaczyć, ilu prawosławnych spoczywa pod Monte Cassino! Ilu prawosławnych było w armii Władysława Andersa! Przyjąłem zasadę, że jestem obywatelem polskim...
– Ale narodowości białoruskiej?
– Tak.
– I nie kazano wracać na Białoruś?
– Nie. Już w szkole oficerskiej podałem się za Polaka. Zresztą potem już nikt o narodowość nie pytał. Może niektórym nie podobało się moje imię Sergiusz. Na pewno nie pomagało mi w karierze.
– Dlaczego wybrał Pan karierą wojskowego?
– Byłem sam jeden z rodziny w Polsce. A wojsko dawało wikt i opierunek. I mieszkanie. Stacjonowaliśmy w Szczecinie. Zrobiono egzamin z języka rosyjskiego i niemieckiego. Z rosyjskiego zdałem najlepiej. Z niemieckiego też dobrze. I zostałem komendantem Szczecina. Miałem 21 lat.
– Można powiedzieć – błyskotliwa kariera…
– W 1949 r., będąc zawodowym wojskowym, ukończyłem drugą klasę matematyczno–przyrodniczą liceum wieczorowego w Szczecinie. Miałem przystąpić w maju do egzaminu maturalnego. Przeniesiono mnie z pułku do sztabu dywizji. Miałem zaplanowany na maj urlop wypoczynkowy, aby spokojnie zdać maturę. Okazało się, że powinienem jechać na poligon, a nie zdawać maturę. Postawiłem jednak na swoim. Urlop w końcu dostałem, maturę zdałem i ze świadectwem maturalnym przyjechałem na poligon. A mój dowódca mówi: „Cielesz, ty już nie jesteś w Szczecinie. Przenoszą ciebie do Elbląga. Szczecin to dla ciebie za duże miasto, nie pasuje ci".
– I pojechał Pan do Elbląga?
– Pojechałem. A co miałem robić? Ale tam miałem przyjaciół, którzy mi potem pomogli. Ale tak myślę, jak można było zrobić taką krzywdę za chęć uczenia się. Żona była w Szczecinie. Jeździłem tam do niej. Dziesięć lat po wojnie, a ja widziałem na targowisku kolegów z wojny – jeszcze w mundurze, w rogatywce. Konikiem przywoził jeden z drugim na bazar jakieś warzywa albo wieprza. Patrzyłem tak na nich z politowaniem, a oni mieli skarłowaciałe dłonie i skarłowaciałe umysły. Boże moj! Władza ludowa! A walczyli... Ich trzeba było posłać do szkół. Kto nie chce, to nie... Ale kto chce...
– Potem ukończył Pan studia...
– Tak, ekonomiczne w Gdańsku, w 1960 r. Po 1956 roku, sytuacja się zmieniła. Można było się kształcić. W końcu wylądowałem w sztabie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy.
– W białoruskim języku szuka Pan uzasadnień, potwierdzeń...
– Bo jest w nim wiele trafnych spostrzeżeń. A jak trafne jest nasze białoruskie przysłowie: „Żyd i Niemiec adnoj matki, adnoj natury i adnoj uchwatki". Albo ..Vouk sabaki ni baicca –tolki zviahi nienavidzić". Kto dziś wie, co znaczy słowo „zviaha"? A „paczesny pasad", a „zniemamażenie", a „niemahczyma" – jaki język! Ale szlachta białoruska zamiast rozwijać swój język i kulturę, łaknęła przywilejów. Zabrakło w XVI w. białoruskiej szlachty, która tA&l doskonaliłaby białoruski język. Król Zygmunt III Waza uczynił narodowi białoruskiemu najwięcej szkody, kupując szlachtę białoruską przywilejami i wyznaniem rzymskokatolickim. Ale Polacy w końcu i tak przegrali z Rosjanami walkę o spuściznę po Wielkim Księstwie Litewskim.
– Wróćmy do Pana rodziny. Ożenił się Pan z dziewczyną ze swoich stron...
– Tak, bo wiedziałem, że nigdy nie nazwie mnie kacapem. Danusia pochodzi z Woli spod Wołkowyska. Znaliśmy się jeszcze tam. Potem ją odnalazłem w Szczecinku. Przyjechała tam z rodzicami w ramach repatriacji. Siostry zostały na Białorusi. Jedna ukończyła studia, była magistrem chemii, wyszła za mąż. Starsza nie pracowała. Miała męża, Stanisława Załuszczyka, który zarobił i na nią. Był taką „złotą rączką" – i blacharzem, i kowalem. Nie mieli dzieci. Trzecia wyszła za mąż za inżyniera energetyka Lubomira, który był dyrektorem elektrowni w Biełaaziorsku. Jego ojciec był unitą, pochodził z Tarnopola. Przed wojną ukończył seminarium nauczycielskie. I zaproponowano mu, jako Ukraińcowi, „zadupie" pod łotewską granicą – nad Dźwiną, myśląc że on nie przyjmie tej propozycji. A on przyjął. Pracował w wiejskiej szkółce. Tam się ożenił. Jak inne tam były relacje rodzinne. Wszyscy nawzajem się wspomagali... Syn mojej siostry, której mąż był pijakiem i w końcu wyjechał gdzieś na Syberię, studiował w Mińsku. Lubomir powiedział mu: „Ucz się, ja płacę ci za naukę". Bo on wiedział, że nauka trwa tylko pięć lat, a potem służy całe życie. I tak wspomagał. Jak to było zupełnie inaczej niż tutaj...
Rozmowę przeprowadziła Helena Kozłowska