Dukla, brama do Rzeczpospolitej. Pierwsze znaczące miasto na tzw. trakcie węgierskim, skąd od wieków z południa płynęły do Rzeczpospolitej nie tylko ludzie, czy też idee, style, mody z Italii, a zwłaszcza towary w postaci win południowych, które wiezione przez kupców, chronione przed zbójcami, tzw. beskidnikami, gościły na stołach bogatego mieszczaństwa, szlachty i magnaterii.
Dukla to miasto z duszą, które opisuje Andrzej Stasiuk w książce pod takim tytułem. Miasto, które posiada jeden z najcenniejszych zabytków w stylu rokoko, znajdujący się w tamtejszym kościele pod wezwaniem Marii Magdaleny, na przecięciu szlaków północ – południe. Ale o tym później.
Chcesz jechać na południe, droga na przejście byłe przejście w Barwinku stoi otworem. Możesz przy okazji odwiedzić magiczne miejsce, byłe miasto, obecnie wieś Jaśliska, gdzie kręcono filmy „Wino truskawkowe”czy „Boże ciało”. Gdy chcesz wracać na północ, to czekają drogi na Rzeszów czy Krosno, do autostrady A4. Premier Tusk za pomocą kasy z Unii Europejskiej, nabudował tych dróg sporo, rządy pisowskie też swoje dołożyły. Teraz rozumiem byłego europosła, który tak sobie z Podkarpacia, podróżował do Brukseli. Z Pilzna do A4, droga prosta, a drogi mamy świetne. Tylko po co kombinował z kilometrówkami. Na mapie kupionej na stacji Orlen, da się wyliczyć ile przejedziemy do Brukseli. Nie mówiąc o GPS. A mówiono, że wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.
Nawet Obajtka rozumiem. Z Podkarpacia na Węgry przez Słowację, to rzut beretką. Można nakręcić film na insta czy fb, rzucić/ wywiesić plakaty przy drogach i z powrotem na Węgry. Droga prosta, bez strażników, pograniczników. Od czasu do czasu można spotkać służbę celną, polującą z lornetkami, na wszech obecne tiry. I policję drogową. Dodam, że przed wiekami na tych terenach działali szlacheccy rozbójnicy jak Stanisław Stadnicki diabłem łańcuckim zwany, czy też Samuel Łaszcz, którzy to, nic sobie nie robili z wyroków sądowych, a ich sentencje nosili na swoich szlacheckich płaszczach/ deliach. Historia lubi się powtarzać. Zresztą Podkarpacie w Pierwszej RP to był środek Polski, dziś to nasze kresy, podobnie jak Bieszczady. Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady - powiada dzisiejsze przysłowie. Wspomnianym traktem węgierskim, jechała do nas, Jadwiga Andegaweńska, gdzie w Dukli miała odpoczywać pod drzewem w parku Tarnowskich, dziś muzeum historyczne. I tu zbliżamy się do clou naszej opowieści.
Zatrzymałem się pod kościołem Marii Magdaleny w Dukli celem zwiedzenia nagrobka Amelii z Bruhlów – tak, córki tego Bruhla, osławionego ministra króla Augusta III, która wyszła za Miniszcha, magnata tych ziem. Rzecz się miała jak widać w XVIII wieku, pani Amelia zmarła młodo, co nie było jakimś niesłychanym wydarzeniem w tamtym czasie, a mąż sprawił jej, rękami lwowskich mistrzów, słynny nagrobek. Po co jechać do Florencji, aby obejrzeć kaplicę Medyceuszy, autorstwa Michała Anioła, jak w Polsce mamy podobne arcydzieło. Za darmo, nie trzeba nic płacić, wystarczy wejść do kościoła.
Właśnie wejść, jak wejść. Kościół otwierany jest tylko celem nabożeństw. Nie ma zwiedzania, jako takiego. Trzeba improwizować i kombinować. Trwa nabożeństwo, niestosowny strój turysty, czyli krótkie spodenki plus t – shirt z Dezerterem na piersi, to nie najlepszy dress code w danej sytuacji. Upał usprawiedliwia ale tylko trochę. Czekam na koniec nabożeństwa, korzystając z murów przykościelnych i cienia drzew. Wreszcie koniec, ludzie wychodzą. Przemykam się do kościoła. Kilka osób pozostało. Jedna pani rozmodlona w białych rękawiczkach z koronek i takowym nakryciu głowy. Biała woalka. Szukam nagrobka Amelii, znajduję, fotografuję. Z daleka widzę mężczyznę z czarnym wąsem, który okazuje się zakrystianinem, jak to powiadał mój krakowski kolega, dla mnie to kościelny. Ruchem głowy pokazuje mi jedną z kaplic, okazuje się, że to wcale nie kaplica, tylko droga do wyjścia. Nie mogę już zwiedzać, mam spadać. Wwiązuje się polemika i tu wkracza do gry, wspomniana pani w białej woalce.
„Proszę pozwolić zwiedzać” - słyszę jej głos. - „Moi przodkowie budowali ten kościół.” Timbre głosu przypomniał mi nosowy akcent Tadeusza Bukowskiego z Cieszków, ziemianina, w tym przypadku jeszcze, nasycony angielskim akcentem, znamionującym dobrą prywatną szkołę.
Wiadomo, że głos jest elementem kulturowym, wyczułem, że to ktoś znaczny, egzotyczny jak na krajowe warunki.
Oniemiałem, ale mam jeszcze chwilę na fotografię. Kościelny żali się, niezbyt wyraźnym głosem spod czarnego wąsa, że jest tu od 5 rano i chciałby zjeść jakiś obiad. Szanując ludzi pracy, nie chcąc przedłużać niezręcznej dla mnie sytuacji, wychodzę z kościoła wraz ze starszą panią. Mówimy o tym kościele, jego pięknie, stylu rokoko, nagrobku Amelii. Przedstawiam się i słyszę, że mam, że mam do czynienia z Adą Aleksandrą Tarnowską, potomkinią tego magnackiego rodu, kobietą bardzo religijną, właścicielką tamtejszego pałacu, który udostępnia na Muzeum Historyczne starostwu w Krośnie – o tym dowiem się później, już nie od hrabiny, i za jaką cenę.
Hrabina opowiada mi o holokauście polskiego ziemiaństwa, o swoich przodkach wymordowanych przez sowietów, ja mówię o swoich regionalnych badaniach nad rodami Dobrzańskich czy Bukowskich. Nieznośny upał sprawia, że dalsza rozmowa nie ma sensu i rozstajemy się na gorących chodnikach Dukli.