Raz tylko mi do głowy przyszło w życiu całym, że mi babka moja umarła. Jednego dnia na ławce tak sobie siedziałem i twarz moją ciepłe słońce grzało, więc oczy swoje zamknąłem, żeby i powieki ciepła złapały, a wtedy to właśnie przyszło do mnie - że mi babka moja umarła. Po prostu stanęła obok i mi o tym powiedziała, a potem umarła, jakby sama tak zadecydowała. No dobrze, może i nie do końca tak było jak teraz opowiadam. Żeby z prawdą się nie mijać trzeba mi opowiedzieć to tak, jak to sobie zmyśliłem: babkowe kroki na progu chaty usłyszałem, bo zajęta czymś w kuchni była i dopiero teraz wyszła do mnie tą nowiną się ze mną podzielić. Umrę dziś zaraz po kolacji - tak mi babka moja powiedziała i odeszła z powrotem do kuchni, a ja tylko głowę swoją bardziej na słońce nastawiłem i było tak jakby nic to babkowe umieranie mnie nie obeszło.
A ile było z tym babkowym umieraniem zachodu! Na sam początek to Edward przyszedł i powiedział, że on babce mojej zakazuje tak umierać w dzień biały. Zaraz się babka moja tak na niego rozeźliła, że rozmawiać z nim już nie chciała, ale się w porę Edward opamiętał, przyszedł babkę moją przepraszać i zaraz znów do siebie gadali. Gorzej, że teraz cała wieś hałas podniosła i przeklinać babkę moją zaczęła. Ludzie rzeczy takie nawymyślali, że to się w głowach naszych nie zmieściło. Gadali wszyscy wokół, że kwiaty usychać we wsi zaczną jak babka moja umrze tak bez Pana Boga zgody i już się niektórzy nawet takich przed naszą chatą dopatrzyli, ale Edward ich widłami przeganiał i przychodzić przestali. Potem jeden sąsiad krowy doić nie mógł, bo ryczała jakby ją ktoś batem tłukł, to zaraz sąsiad do babki mojej ze skargą przyleciał, że mu krowy od tego babkowego umierania powariowały. A babka moja tylko siedziała w swoim milczeniu i słuchała tych wszystkich skarg, co ze wsi płynęły, ale nie umierać wcale nie zamierzała.
Aż w końcu Henryk, który chowaniem ludzi się we wsi zajmował, wszystko to księdzu pobiegł opowiedzieć i jego prosić o wsi ratowanie. Długo się na plebanii Henryk nasiedział, a ludzie na niego z okien swoich wyglądali w zniecierpliwieniu pogrążeni. I kiedy tak Henryk długo z plebanii nie wychodził, w końcu babka moja z krzesła w kuchni wstała i sama do księdza poszła, żeby jego w tym wszystkim nie kłopotać. Kiedy ludzie to z okien swoich zobaczyli, to zaraz modlitwy odmawiać zaczęli, żeby Pan Bóg księdza miłościwego ratował, bo najgorszego się po babce mojej spodziewali. Drzwi się na plebanii zatrzasnęły, Edward z chaty wyszedł i do kościoła swoje kroki skierował, a ja pobiegłem cichaczem za babką moją, żeby jej rozmów z księdzem podsłuchać.
Długo jednak się nie na nasłuchałem, bo zaraz Henryk mnie przy oknie zobaczył i wybiegł z plebanii w złości cały. Ja wstydem się cały zalałem, ale zanim to się stało, zobaczyć tylko zdążyłem kilka foteli starych, a na nich księdza i babkę moją, jak siedzą i jak babka moja cierpliwie księdzu tłumaczy, a ksiądz nic tylko głową przytakuje. Henryk drzwiami plebanii trzasnął, a ja uciec przed nim nie zdążyłem i zaraz bać się zacząłem, że mi wtłucze za to podsłuchiwanie pod oknem. Ale Henryk z łagodności we wsi słynął, więc tylko za ucho mnie z krzaków wyciągnął i do chaty mnie za to ucho zaprowadził, a że chata pusta stała, to usiadł ze mną w kuchni i opowiadać mi zaczął. Powiedział mi wtedy, że ksiądz wcale na babkę moją zły nie jest, że on to babkowe umieranie zrozumieć się starał, bo ona mu wszystko jak dziecku cierpliwie tłumaczyła. O sobie zaraz też Henryk mówić zaczął i o tym, że pojętnym człowiekiem się urodził, więc te rzeczy, które ludzie o nim we wsi rozpuszczają to głupoty są zwyczajne. Dziwne to mi się wszystko zdało, że taka babkowa śmierć może tak człowieka otworzyć, ale długo o tym nie myślałem, bo drzwi do chaty się otworzyły i w progu Edwarda z babką moją zobaczyłem. Wszystko z księdzem dogadane - tyle babka moja Henrykowi powiedziała i tyle Henrykowi wystarczyło, więc z krzesła wstał i na cmentarz poszedł, żeby grób dla babki mojej kopać.
Ludzie ze wsi się do nas schodzić zaczęli, żeby babkę moją przepraszać, bo im ksiądz już do rozumów przemówił, ale mnie się zdaje, że oni to przyszli babkę moją przepraszać tylko dlatego, że się Pana Boga przestraszyli. Bo przecież babkowa noga zaraz w niebie najpewniej postanie i jak ona tam Panu Bogu złych rzeczy o ludziach naopowiada, to się będą w piekle smażyli - tak najpewniej ludzie myśleli. Kondolencje też przyszli Edwardowi i mi składać, pomoc swoją przy gospodarstwie każdy jeden oferował i Edward uśmiechem tylko wszystkich obdarzał, ale we mnie w środku jakaś złość się na nich wszystkich zbierała. Zaraz też babce mojej mówić o tym zacząłem, ale ona już nie tutejsza była, jej już te sprawy nie interesowały i tylko po głowie mnie dłonią pogładziła. A gdy już ludzie przychodzić przestali, Edward obok babki mojej usiadł i nic jej nie powiedział, a ona też słowa nie wypowiedziała, bo pewnie chcieli się jeszcze namilczeć na zapas, żeby im tego milczenia wystarczyło, gdy już babka moja umrze.
Swoje kury pożegnać też babka moja chciała, poszła więc do nich i wytłumaczyła im, że od tej pory tylko ja ziarno sypać im będę, a one gdakanie takie smutne podniosły, że aż mi serce pękać zaczęło. Wyszedłem więc z kurnika, a zaraz po mnie babka moja, która do obory kroki swoje skierowała, gdzie krowa nasza stoi. Tam już zupełnie od płakania wstrzymać się nie mogłem, bo babka moja wymiona krowy po raz ostatni pogładziła, czoło swoje do krowiego przysunęła, a potem jej szeptem coś mówić zaczęła aż krowie naszej łzy z oczu pociekły. Jak tylko te łzy krowie zobaczyłem, to zaraz z obory wybiec musiałem, bo i mnie się oczy zeszkliły, więc w krzaki najbliższe poleciałem, a tam kucnąłem i w tym kucaniu dopiero pękło wszystko we mnie. Takiego zapłakanego mnie Edward w tych krzakach znalazł, wyciągnął mnie z nich, na ręce swoje wziął i do babki mojej mnie zaniósł. A babka moja nad stawem siedziała, źdźbło trawy w ustach mieliła i już jakby o połowę mniej jej na tym świecie było.
Edward potem po księdza pójść mi kazał, żeby ten babkę moją wyspowiadał, a gdy już do drzwi plebanii zapukałem, ksiądz wyszedł z nich gotowy, jakby od dawna na mnie czekał. Poszliśmy więc razem do chaty naszej i ksiądz w tej drodze o niebie mi opowiadał, o tym że dla babki mojej na pewno się tam miejsce znajdzie, o tym żebym łez na próżno nie wylewał i żebym babce mojej iść pozwolił tą drogą, którą sama sobie umyśliła. Ja kamienie tylko z drogi skopywałem i nic księdzu nie mówiłem na to jego gadanie, bo co ja taki jeden mógłbym mu powiedzieć. Babka moja i tak zrobi po swojemu i nawet gdybym na kolanach ją o nie umieranie prosił, to ona i tak umrze wtedy, kiedy jej najbardziej będzie pasowało. Ksiądz to na pewno sam o tym najlepiej wiedział, bo przecież widział jak babka moja z Edwardem żyje, ale słowa złego na to ich życie nigdy nie powiedział. A gdy już do chaty naszej doszliśmy, to się ksiądz jeszcze bardziej przekonał jaka ta babka moja jest uparta i jak ona zawsze na swoim postawić musi, chociażby ją pół wsi palcem wytykało.
Próg chaty już przekroczyliśmy, gdy babka moja do księdza się zwróciła, za jego przyjście serdecznie mu podziękowała i na koniec dodała, że spowiedzi to ona nie potrzebuje, bo jeśli ma się z Pana Boga obliczem spotkać, to przecież ona sama może mu wszystkie grzechy swoje wyznać. Po co to ksiądz w ogóle problem sobie robił, przecież to czasu księdzowego szkoda - tak babka moja powiedziała, a ksiądz na to, że to jego powinność przecież i jak już przyszedł tutaj, to chciałby jednak nad babką moją się pochylić i jej rozgrzeszenie na dobrą drogę podarować. Babki mojej sporo mniej już było niż, gdy rankiem rozmawiali, więc i jej głos słabszy się wydawał, na co ksiądz zaraz uwagę swoją zwrócił i jeszcze bardziej naciskać na nią zaczął. Ale babka moja nieugięta jest przecież, więc od stołu zaraz wstała i z chaty wyszła, bo nie lubiła jak ktoś głos na nią podnosi. Jak gdyby nigdy nic poszła przed siebie ta babka moja i w stronę lasu się skierowała, a mnie zaraz takie poczucie ogarnęło, że ja ją po raz ostatni w życiu widzę i zaraz chociaż te jej plecy zgarbione w pamięci zachować zapragnąłem.
Cisza nagle jakaś we wsi zapadła, wiatr ustał jakby pochylić się chciał nad tą pustką, która po babce mojej we wsi zapadła, a droga, którą przed siebie poszła, zniknęła całkiem, bo chyba tylko dla babkowych nóg stworzona była. Księdzu już nie było po co w chacie naszej siedzieć, więc tylko Edwardowi podziękował, mnie współczującym wzrokiem obrzucił i poszedł do plebanii modlitwy przerwane przeze mnie odmawiać. A ja długo jeszcze stałem tak nieruchomo i za babkowymi plecami patrzyłem, które pośród drzew zniknęły. Może nadzieję do końca miałem, że babka moja zdanie zmieni, a może chciałem las wybłagać, żeby dobrzeją do siebie przyjął. Edward w końcu podszedł do mnie i za dłoń moją złapał, żeby do kuchni mnie zaprowadzić. W tej kuchni na krześle mnie usadził, w moje oczy spojrzał głęboko i zaraz wiedziałem, że samego to on mnie nie zostawi i tak też mówić do mnie zaczął. Babka twoja mnie o jedno prosiła: żeby ci się krzywda żadna nie stała, kiedy ona już umrzeć postanowi - tak mi Edward powiedział, a potem już tylko w okno patrzył, a gdy już się napatrzył, ile mu było potrzebne, to wstał i do obory poszedł, żeby krowę naszą nakarmić. A do mnie wtedy dopiero taka myśl dotarła, że babka moja ze zmęczenia w ten las poszła, bo przecież zawsze na odpoczynek tam właśnie chodziła. I to pewnie stąd edwardowy spokój czuć w całej w chacie było, bo on chyba wszystko o babce mojej wiedział i o wszystkim co babkowe pamiętał.
Więc zanim jeszcze słońce zachodzić zaczęło, babka moja z lasu wróciła i gdy do chaty weszła, to było tak jakby tego jej wchodzenia prawie w ogóle już nic nie zostało. Usiadła zaraz na krześle, które pewnie tego jej siedzenia wcale nie poczuło, a potem przepraszać nas zaczęła i było to pierwsze przepraszanie, jakie ja od babki mojej w całym życiu usłyszałem. Edward za to przepraszanie zaraz ją czule za dłoń złapał i słuchał tak o wszystkim, co babka moja opowiadała, dłonią swoją babkową dłoń oplatając. Jak ksiądz do nas przyszedł i o spowiedzi mówić zaczął, to zaraz we mnie taki strach się pojawił, że jak jest mnie już tak mało, to czy mnie samej jeszcze dla siebie wystarczy - tak nam babka moja powiedziała. A gdy ten strach już całkiem ją wypełnił, to wstać musiała i przed siebie iść bez słowa postanowiła, bo poczuła nagle, że wcale czasu wiele nie ma i że może nie zdążyć tego wszystkiego sobie powiedzieć, co do tej pory głęboko ukrywała. Potem milczenie w chacie naszej zapadło i nikt go przerywać nie zamierzał, bo przecież nie po to babka moja do lasu szła, żeby teraz całej wsi wszystko opowiadać. A ja i Edward zrozumieć tylko to babkowe milczenie mogliśmy, swojego trochę dołożyć, a potem w tym zrozumieniu o nic zupełnie już nie pytać.
Noc w końcu przyszła i chaty we wsi ciszą wypełniła, ale tego dnia w naszej światła tak szybko nie pogasły. Babka moja kolację nam wszystkim uszykowała, ale tak po swojemu zrobić to postanowiła, tak jakbyśmy każdy jeden dzień zwyczajny żegnali. Edward zabawy jakieś mi przy stole wymyślał i tylko kątem oka spoglądał na to babkowe gotowanie. A ja raz za razem śmiechem się zanosiłem, bo Edward jak mało kto rozbawić mnie umiał i czułem gdzieś w chacie uśmiech babkowy, ale szybko go z powrotem zabierała, bo chciała ten uśmiech sobie chyba zachować. W końcu kolację babka moja na stół postawiła, obok Edwarda usiadła i dłonie swoje do modlitwy złożyła. Jak już każdy wymodlił u Pana Boga, co mu do głowy przyszło i podziękował za co podziękować było trzeba, to zaraz się za jedzenie zabraliśmy. I dziwna to była kolacja, bo niby stół zastawiony, brzuchy nasze puste, ale gdy tak jadłem to, czym babka moja nas poczęstowała, to czułem tak, jakby w tym wszystkim babkowego smaku już wcale nie było. A potem zobaczyłem, że babkowe dłonie na stole zakurzonym już się nie odciskają i naraz poczułem, że jej wzrok już na mnie wcale nie pada, mimo że jej oczy w moją stronę są skierowane. I już czuło się w chacie naszej tak, jakby ona tylko dwie osoby gościła i jakby to jedno krzesło, na którym babka moja siedziała, na próżno od stołu było odsunięte.
A zaraz po kolacji babka moja umarła. Nim tylko zdążyliśmy z Edwardem od stołu wstać, ona tak po prostu nam ze świata zniknęła i nie było nam dane nawet jej słowa jednego powiedzieć. Myślę sobie, że babka moja specjalnie tak szybko umarła, bo pewnie już miejsca w sobie nie miała na nasze słowa kolejne, a też nie chciała nam przykrości sprawiać i ich od nas nie przyjmować. Edward wstał tylko i to krzesło babkowe na zawsze już pod stół dosunął, a potem głową kiwnął na mnie i do sypialni razem poszliśmy. Do babkowego łóżka Edward zaraz podszedł i pierzynę na sienniku gładzić dłonią zaczął, a ja poduszki zaraz poprawiłem, ale zabierać tego wszystkiego nie zamierzaliśmy, żeby to łóżko babkowe o jej kształcie nigdy nie zapomniało. Gdy już wszystko poukładane było tak, jak by sobie tego babka moja najpewniej życzyła, to usiadł Edward na łóżku swoim, ja usiadłem obok niego i żaden z nas o wstawaniu nie pomyślał, dopóki cały zapach babkowy z jej siennika nie uleciał. A potem do kuchni wróciliśmy i Edward za sprzątanie się zabrał, ale po skończeniu roboty wcale do siennika iść mi nie kazał i świateł w chacie nie pogasił, tylko usiadł przy stole ze mną i mi jeszcze zabawy nowe wymyślać zaczął.
Słońce wciąż grzało powieki moje zamknięte, gdy mnie takiego siedzącego na ławce przed chatą naszą, głosy babkowe doszły. Zaraz też na podwórko nasze myślami powróciłem, a potem oczy nagle otworzyłem, bo to moje imię przecież babka moja tak wołała. Rozejrzeć się nieco musiałem nim ją wśród gęsi i kur zobaczyłem, ale w złości jakiejś okropnej była i od razu wtedy zrozumiałem, że to we mnie ta jej złość jest skierowana, bo mnie o ptactwa pilnowanie prosiła, a ja siedzeniem na ławce się tylko zająłem. Strach mnie wypełniać zaczął, że mi ta babka moja kolacji za to wszystko nie da, więc bez myślenia żadnego wstałem i pobiegłem, żeby grzechy swoje w oczach babkowych odkupić. Co to za chłopak z niego, że on tak w myślach tylko by gdzieś daleko odpływał - tak babka moja do mnie krzyczała, a zaraz potem do diabłów odsyłać mnie zaczęła, ale wcale przykro mi z tego wszystkiego nie było. Bo myślę sobie teraz, że to i dobrze, że mnie tak babka moja na ziemię wtedy ściągnęła, bo co to by było, gdybym ja naprawdę babkowe umieranie wywołał. Atak to czas jakiś jeszcze razem pożyjemy, o robotę nie raz pokłócić się zdążymy, potem się godzić przed Panem Bogiem będziemy, a jak już się babce mojej zachce, to ona sobie umrze po kolacji czy jakąś nocą ciemną i tylko to krzesło babkowe przyjdzie komuś na zawsze pod stół dosunąć.