Józef Mackiewicz (1902-1985) to wybitny pisarz rodem z Wilna, nieprzejednany wróg wszelkich ustrojów totalitarnych. Jego twórczość jest do dziś kopalnią wiedzy o nadzwyczaj skomplikowanych stosunkach polsko - litewskich z okresu II wojny światowej. Jego powieści „Droga donikąd” oraz „Nie trzeba o tym głośno mówić” winny być podstawową lekturą dla ludzi interesujących się tą tematyką.
Nie będę opisywał treści tych dzieł. To osobny temat. Wspomnę tylko, że J. Mackiewicz bardzo interesująco przedstawił atmosferę dwóch kolejnych okupacji na Litwie. Doskonale opisał źródło konfliktów między naszymi narodami. Przeczytałem obie powieści dokładnie. Podstawy konfliktów są następujące: dla Polaków głównym wrogiem byli Niemcy, dla Litwinów zaś Sowieci. Plus oczywiście sprawa Wilna, Litwini nie chcieli słyszeć o polskim Wilnie, odmawiali współpracy z Armią Krajową. Po roku 1944 pogodzili nas Sowieci - ponownie najechali na Litwę, utworzyli z niej kadłubową Litewską Socjalistyczną Republikę Radziecką ze stolicą w Wilnie. W roku 1991 Litwini odzyskali niepodległość. Mają dziś terytorium większe niż przed wojną; posiedli Wilno oraz Kłajpedę z okolicami wzdłuż północnego brzegu Niemna. To miasto tylko krótko, w latach 1923-1939, do Litwy należało. Przez wieki jako Memel należało do państwa krzyżackiego/pruskiego. Władymir Żyrynowski nie raz wypominał to Litwinom. Twierdził nawet, że Litwa winna oddać Kłajpedę… Rosji i włączyć ją do obwodu kaliningradzkiego. To oczywiście jest nierealne, wojny nikt nie chce, ale źdźbło prawdy w tym jest. Zatem Litwini powinni być zadowoleni z takiego obrotu dziejów - zwycięsko wyszli z perypetii XX wieku. Niestety, ciągle utyskują na Polaków. Zapomnieli o naszym zaangażowaniu w walkę o ich niepodległość w okresie przemian dziejowych. Był tam bydgoski akcent - senator Antoni Tokarczuk śmiało demonstrował w styczniu 1991 roku pod wileńską wieżą telewizyjną ramię w ramię z Litwinami. Zatem sytuacja jest chora, mimo że jesteśmy razem w NATO i Unii Europejskiej.
Trudno zatem jest wrócić Józefowi Mackiewiczowi na ojczystą ziemię. Zawsze reprezentował polską rację stanu. Niechęć Litwinów do jego osoby była oczywista. I to nie tylko w radzieckich czasach ale także w obecnych.
A jednak pisarz ten wraca w rodzinne strony. Powoli, powoli ale wraca. Staraniem grupy Polaków, powstał w roku 2008 na forum internetowym dziennika „Kurier Wileński” komitet, którego członkowie: Rajmund Klonowski z Wilna, syn wydawcy gazety, Tomasz Samsel z Warszawy, Krzysztof Sidorkiewicz z Bydgoszczy wystąpili z inicjatywą upamiętnienia osoby pisarza. Zaangażowali znanego artystę z Bydgoszczy, niedawno zmarłego, Jerzego Puciatę (1933-2014). Puciata jako dziecko mieszkał w Czarnym Borze pod Wilnem. Wykonał on wstępny projekt pomnika w Czarnym Borze. Niestety, szło jak po grudzie. Władze litewskie ostatnio jednak zmiękły. Łaskawie zezwoliły na utworzenie dwóch miejsc pamięci poświęconych Józefowi Mackiewiczowi (jedno wspólne z bratem Stanisławem).
W sobotę, 16 grudnia 2017 roku odbyły się uroczystości. Pierwsza miała miejsce w samo południe przy domu rodzinnym braci Józefa i Stanisława (1896-1966) Mackiewiczów na ulicy Witebskiej w dawnej Kolonii Bankowej, niedaleko cmentarza na Rossie. Zawieszono tablicę pamiątkową, niezbyt efektowną. Oprawa była jednak okazała - przybyli przedstawiciele władz administracyjnych, Związku Pisarzy Litewskich, wydawcy książek Mackiewicza, tłumacze. Przybyła także Urszula Doroszewska - ambasador RP na Litwie. Obecni byli dziennikarze. Słowem całość dobrze wyszła, choć czuło się chłód, brakowało spontanicznych przemówień. Impreza była aż nadto oficjalna. Wymienieni uprzednio aktywiści społeczni, nie zostali zaproszeni do powiedzenia czegokolwiek.
Zupełnie inaczej było dwie godziny później w Czarnym Borze /Juodšilių/ w rejonie wileńskim. Ten rejon w większości zamieszkują Polacy. Jakaż inna atmosfera! Władze Czarnego Boru w osobie Tadeusza Aszkielańca - starosty tej miejscowości, wybudowały piękny obelisk. Został on posadowiony naprzeciw skromnego, drewnianego domu, w którym podczas wojny mieszkał pisarz. Wokół pamiątkowego kamienia wybrukowano porządne ścieżki, zamieszczono tablice informacyjne. Atmosfera podczas odsłonięcia była jakże odmienna od poprzedniej. Drużyna harcerska z pobliskiej polskiej szkoły im. św. Urszuli Ledóchowskiej wystawiła wartę. Podziwiałem tę młodzież - stali w lekkich ubraniach, bez rękawów a temperatura kilka stopni poniżej zera. To jest poświęcenie! Trzech dorosłych mężczyzn - rekonstruktorów historii z grupy Garnizon, w polskich mundurach, dopełniało patriotyczną uroczystość, która zgromadziła wielu Polaków. Natomiast zdecydowanie mniej było litewskich notabli. Nie raczyła przybyć pani ambasador. Podróż luksusowym, służbowym Mercedesem, z usłużnym kierowcą, na odległość 15 kilometrów od Wilna była, jak widać, ponad jej siły. Nie zakłóciło to jednak miłej atmosfery. Piękne przemówienia wygłosili: Rafał Dzięciołowski - wiceprezes Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, Tomasz Samsel, Krzysztof Sidorkiewicz. Należy podkreślić obecność dziennikarzy, zarówno polskich jak i litewskich. Po uroczystości miejscowy proboszcz i polscy aktywiści, zaprosili zebranych na spotkanie w domu parafialnym. Były dalsze wystąpienia, kuluarowe rozmowy. Na obydwu uroczystościach obecny był historyk litewski Alfredas Bumblauskas. To przyjaciel naszego narodu. Głośno podkreślał, że wstyd mu za Litwinów, za ich zachowanie wobec Polaków w latach 1939/1940 - podczas pierwszej okupacji radzieckiej a następnie w latach 1941-1944 podczas okupacji niemieckiej. Niestety, niewiele jest takich postaw wśród Litwinów. Ja osobiście dostarczyłem naszym rodakom „Świat Inflant” z wielu lat. Cieszył się wielkim powodzeniem.
Zwiedziliśmy co nieco tę miejscowość. Leży na południe od Wilna w rejonie wileńskim, przy linii kolejowej na Lidę. Otoczona jest gęstymi lasami. Urocze letnisko założone jeszcze w czasach carskich. Zdecydowana większość ludności (ok. 1800 osób) to Polacy. Przed wojną św. Urszula Ledóchowska (1885-1939) założyła tu Dom Zgromadzenia Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Była założycielką tego zgromadzenia. Stąd żywa o niej pamięć - jest patronką szkoły polskiej. W czasie okupacji niemieckiej siostry urszulanki ukrywały u siebie księdza Michała Sopoćkę (1888-1875) pod fałszywym nazwiskiem Wacława Rodziewicza. Kapłan ten po wojnie zamieszkał w Białymstoku. Za swe zasługi dla Kościoła został beatyfikowany. Jest patronem Białegostoku.
Następnie dyrektor miejscowej polskiej szkoły Mieczysław Jasiulewicz zaprosił nas do swej placówki. Byliśmy pod dużym wrażeniem. Całość obiektów została zbudowana w trzech, okresach - przed wojną, po wojnie w czasach radzieckich oraz czasie obecnym. Przedwojenna drewniana szkoła, została pobudowana w ramach akcji budowy 100 szkół na Wileńszczyźnie. Jest bardzo ładna, już zabytkowa, służy najmłodszym uczniom. W czasach radzieckich pobudowano nowoczesną jak na owe czasy szkołę. Rozbudowano ją obecnie i można powiedzieć jedno: wzorowy obiekt. Polskie dzieci mają znakomite warunki do nauki, sportu, zajęć pozaszkolnych. W zadbanej stołówce spożywają posiłki. Dzieci muszą znać cztery języki - polski, litewski, rosyjski i angielski. Imponujące.
Wymienieni już trzej panowie: Rajmund Klonowski, Tomasz Samsel i Krzysztof Sidorkiewicz wystąpili z kolejną inicjatywą upamiętnienia osoby Józefa Mackiewicza i jego starszego brata Stanisława. Chcieli umieścić tablicę pamiątkową na froncie gmachu przy, w którym mieściła się redakcja „Słowa Wileńskiego” - przedwojennego pisma polskiego. Redaktorem naczelnym gazety był Stanisław Cat-Mackiewicz. Jego brat Józef był u niego reporterem, dziennikarzem. Gazeta miała oddziaływanie ogólnopolskie, cytowana była wszędzie. Budynek redakcji posadowiony jest w samym centrum Wilna przy ulic Zamkowej. Zawsze należał do kurii wileńskiej, z wyjątkiem czasów radzieckich. Krzysztof Sidorkiewicz napisał pismo do ówczesnego metropolity wileńskiego kardynała Audrysa Backisa (sprawował tę funkcję w latach 1991-2013). Po polsku i litewsku, gdyż w Bydgoszczy mieszka tłumaczka przysięgła tego języka Regina Grębocka - Litwinka. Niestety, w kurii siedzą tacy sami Litwini jak większość ich krajanów. Odmówili. Twierdzili, że już dosyć jest dwujęzycznych tablic. Dyskretne pośrednictwo biskupa bydgoskiego Jana Tyrawy nic nie pomogło - przyszło za późno. Uparci Litwini niczego nie chcieli zmienić. A wystarczałaby tylko jedna decyzja metropolity.
Byliśmy jednak ukontentowani. Józef Mackiewicz wrócił do życia publicznego z długiego okresu niebytu. Pierwsze lody zostały przełamane. Bój trwał całe dziewięć lat.
Przypomnę jeszcze opowiastkę naszego sławnego tenisisty Wojciecha Fibaka o stosunku Litwinów do nas. Jego wielkim rywalem w latach siedemdziesiątych i później był Vitas Gerulaitis (1954-1994). Wielki tenisista, sławny nowojorski playboy. Amerykanin litewskiego pochodzenia, urody typowo nordyckiej. Jego rodzice nawiali w roku 1944 z Litwy w obawie przed Armią Czerwoną. Dużo takich ludzi było - niewinnych oraz kolaborantów niemieckich. Ojciec Vitasa pracował w polskiej drukarni, cała rodzina doskonale mówiła po polsku. Fibak i Gerulaitis nie raz ze sobą grali. Zwyciężał zazwyczaj Litwin/Amerykanin. Stary Gerulaitis powtarzał synowi: Ze wszystkimi możesz przegrać, pofolgować w grze, tylko pamiętaj nie możesz przegrać z Polakiem! A jak przegrasz, to tylko po morderczym boju.