Stanąłem przed masywnym szklanym molochem i spojrzałem w górę. Lustrzana tafla odbijała stojące naprzeciwko budynki, pędzące za mną samochody, chmury i niebieskie niebo. Wszedłem po niskich schodach do środka. Pod stopami poczułem grząską wykładzinę. Miała kolor beżowy i była przetarta w niektórych miejscach – przy windach, okienku portiera i przy wejściu, w którym stałem. Drzwi od portierni uchyliły się i wychynęła zza nich uśmiechnięta szeroko twarz.
– Dzień dobry – powiedziała twarz – Pan umówiony, prawda?
Rozejrzałem się dookoła i z racji tego, że stałem sam jak palec w przestronnym, beżowym lobby zrozumiałem, że portier musiał zwracać się do mnie.
– Tak, tak, do pana mówię, halo! Słyszy mnie pan?! – krzyknął i zamachał ręką.
– Tak, słyszę pana.
– Pan umówiony, prawda? – facet wyszedł już ze swej nory i ruszył do mnie sprężystym krokiem.
– Tak, z panem Wiśniowskim.
– Na piętnastą? – zapytał.
– Tak, tak.
Zlustrował mnie podejrzliwie zza swoich grubych jak denka od butelek szkieł, a następnie zaprosił do jednej z trzech wind. Gdy jechaliśmy na górę, przerwał milczenie.
– Pan jest tym pisarzem, prawda?
– Skąd pan wie?
– Swoje wiem – powiedział z widocznym zadowoleniem. – Ludzie mi ufają i mówią, a ja słucham. Proszę spojrzeć na moje uszy – jego uszy były duże i owłosione. – To są uszy słuchacza i ludzie to widzą.
– I mówią panu o mnie? Ludzie, nie uszy.
– Niewiele się tu dzieje, wie pan – rzucił, jakby zirytowany i ostentacyjnie siorbnął nosem. Chyba przez to zaswędziało go w nozdrzach, bo po chwili kichnął tak mocno, że aż mu okulary spadły.
Dojechaliśmy na górę i drzwi otworzyły się bezpośrednio do przestronnego biura. Wyszedłem z windy. Z trzech stron otaczały mnie okna, które ciągnęły się od podłogi aż po sufit. Naprzeciwko windy stało wielkie, szklane biurko, za którym siedział jakiś krępawy mężczyzna. Światło padało na jego plecy, więc nie mogłem zobaczyć twarzy i widziałem tylko ciemną sylwetkę. Koło jego biurka stało jeszcze jakichś dwóch facetów.
– Zapraszam, zapraszam! – wykrzyknęła sylwetka.
Podszedłem bliżej i mogłem się przyjrzeć dwóm stojącym mężczyznom. Jeden miał sporą łysinkę pośrodku głowy, okulary bez oprawek i za duży garnitur. Drugi był bardzo młody, miał jasny zarost na brodzie i przy uszach, lecz wąs miał zgolony. Spodnie garniturowe sięgały mu trochę ponad kostki i widziałem zwinięte czarne skarpetki, które gdy naciągnięte, powinny zakrywać widoczną skórę łydek.
– Proszę usiąść – sylwetka wskazała małe plastikowe krzesło naprzeciw biurka. Usiadłem.
– Wie pan, czemu pana zaprosiłem? Mówiono panu o co chodzi? – spytał.
– Właściwie to nie. Znaczy szef coś mówił, że chodzi o biografię.
– No… Nie do końca, nie o to chodzi – powiedziała sylwetka – W sumie nic pan nie wie. Jak przysłowiowe we mgle… Mogli powiedzieć panu dokładniej, żebym teraz nie musiał tłumaczyć. To w sumie nic nadzwyczajnego.
– Przepraszam, że panu przerwę, ale ciężko mi się z panem rozmawia, skoro nie widzę pańskiej twarzy.
– Jak to nie widać twarzy? Patrzy pan dobrze? Może tu za jasno… Weźcie stańcie za mną – zwrócił się do dwójki mężczyzn. Stanęli za nim i przysłonili bijące od tyłu słońce. – To moi doradcy – wyjaśnił.
Mogłem w końcu zobaczyć jego twarz. Była pomarszczona, pełna zwisających, tłustych fałd. Miał stanowczy wyraz twarzy i małe, świdrujące oczy.
– Nie ma pan pisać żadnej biografii, a na pewno nie mojej. Co ja niby jestem, żeby o mnie pisać… Ma pan na bieżąco opisywać co robię. Jaki jestem, co mówię, jak się zachowuję i tak dalej.
– Rozumiem. Czyli to nie jest biografia, tylko taki bardziej dziennik?
– Nie wiem, czy dziennik. Może sobie pan to nazywać jak chce. Może być dziennik, jak to coś pomoże, ale nie o to chodzi.
– No jak dziennik to lepiej jakby pan sam pisał.
– Mówię, że nie dziennik przecież. To bardziej takie ten…
– Pan prezes pisze książkę o biznesie – wyjaśnił łysawy mężczyzna zza jego pleców.
– Tak, właśnie. Chodzi o to, że chcę poznać siebie z innej strony, jak wyglądam w oczach innych. Rozumie pan? Bo chcę pisać poradnik o biznesie i to będą takie porady, jak się zachowywać, jak poruszać, jak mówić i tak dalej. Chcę pokazać, jakie cechy musi mieć lider. To, co pan napisze się jakoś obrobi, pan będzie wiedział jak, i tak to wydamy. Poradnik lidera o liderach.Dla liderów.
– Ciekawy pomysł – stwierdziłem – Mam po prostu pana obserwować i opisywać to na papierze.
– Tak, dokładnie. Bingo, jak to mówią młodzi.
– Bingo! – krzyknął z uśmiechem młody chłopak zza jego pleców. Prezes powoli odwrócił się, żeby spojrzeć na jego rozanieloną, mechatą twarz i przeniósł wzrok z powrotem na mnie.
– No właśnie – powiedział.
– To kiedy mam zacząć?
– Od razu. Chciałbym, żeby pan zaczął już od dzisiaj. Ma pan wszystko, co trzeba? Jakiś komputer albo kajet?
– Mam laptopa – podniosłem torbę, żeby mógł zobaczyć – Wyciągnąć?
– Tak, proszę już się brać do roboty. Za pół godziny powinien tu przyjść facet na spotkanie.
Usiadłem w kąciku z kanapami na masywnym fotelu obitym czerwonym welurem. Położyłem laptop na kolanach i zacząłem obserwować. Prezes Wiśniowski zapalił papierosa zapałką, a gdy zgasła, rzucił ją na blat. Gdy rozpoczął rozmowę z dwójką mężczyzn, zauważyłem, że ubrudził popiołem rękaw marynarki. Zacząłem opisywać całą tę sytuację, ale ten mankiet nie dawał mi spokoju.
– Panie Wiśniowski! Mam pewną prośbę. Mógłby pan wrzucić zapałkę do popielniczki i wytrzeć rękaw?
– Czemu mam to zrobić? – spytał skonfundowany.
– Po prostu zależy mi na tym, żeby pan dobrze wypadł w książce, ale wolałbym nic nie przekręcać.
Prezes spojrzał na swój brudny rękaw.
– No dobrze… – wytarł mankiet i wrzucił zapałkę do popielniczki. Stojący za nim mężczyźni spojrzeli na mnie z wyrzutem.
Po kilkunastu minutach usłyszałem ruch windy. Drzwi otworzyły się i wypluły jakiegoś krzepkiego mężczyznę w średnim wieku, który ruszył szybkim krokiem w stronę biurka. Miał na sobie szarą marynarkę, czerwoną koszulę i czarny krawat, a na nosie okulary z grubą oprawką. Idąc, zerknął w moją stronę i pośpiesznie skinął głową.
– Dzień dobry! Zapraszam, zapraszam! – krzyknął przez pokój prezes.
Zauważyłem, że składane, plastikowe krzesełko, na którym wcześniej siedziałem, stało teraz oparte o jedną z bocznych szyb. W jego miejsce postawiono obite, ciężkie krzesło z podłokietnikami i wysokim oparciem.
Przyglądałem się ich rozmowie i uważnie notowałem wszystkie detale, każdy ruch prezesa, treść jego słów, to, jaką ma posturę i wyraz twarzy. Po mniej więcej dziesięciu minutach facet w czerwonej koszuli wstał i pośpiesznym krokiem ruszył do windy, którą zjechał z powrotem na parter. Prezes zapalił papierosa zapałką, po czym rzucił ją na blat.
– I jak? – zapytał, wypuszczając błękitny dym nosem – Notował pan?
– Tak.
– I?
– Mam kilka uwag.
– Ale ja nie pytam czy ma pan uwagi. Ja jestem od uwag. Pan ma tylko notować to, jak zachowuje się lider – usadowił się głębiej w fotelu i mocno zaciągnął się papierosem.
– Tak, tak, wiem o tym. Tylko wie pan, jeśli mógłbym coś dodać, mając na względzie dobro książki, którą mam napisać… – prezes zerknął na mnie spode łba – Szczerze mówiąc, mogło być lepiej, siedział pan przygarbiony, ci dwaj panowie nieustannie zerkali zza pana pleców jak para gargulców, no i zdaje się, że nie przekonał pan tego mężczyzny, żeby spuścił z ceny.
– Trochę spuścił przecież.
– Tak, ale wydaje mi się, że najpierw zawyżył.
– No tak to już jest czasem, wie pan. Nie zawsze idzie po mojej myśli, taki jest biznes.
– Nie o to mi chodzi. Po prostu nie mogę czegoś takiego umieścić w książce, która ma być poradnikiem jak się zachowywać jako lider.
– Ale tak to wygląda! Rzeczywistość jest taka, że nie zawsze jest idealnie, wie pan.
– No dobrze, ale musi pan zrozumieć, że pan mi musi dać coś, z czym mogę pracować. Z całym szacunkiem, ale ta książka nie będzie szczególnie ciekawa ani pomocna, jeśli będę opisywał spotkania tego typu. Z całym szacunkiem – podkreśliłem.