Jest coś strasznego w świadomości przemijania. Może lęk przed dopełnieniem losu, może żal niespełnionych nadziei? Czegoś ważnego, co w jakimś momencie życia było tuż obok, na wyciągnięcie ręki, a czego się nie dostrzegło, nie potrafiło pochwycić, może zatrzymać. Morderca czas! Potem dopiero, gdy jest już za późno otworzy oczy, pozwoli pojąć to co bezpowrotnie stracone. Los ludzki, to mój los, kopnięty w otchłań pędzącego czasu, ocierający się o tysiące innych losów, innych żyć, faktów, zdarzeń, epizodów, bez okazji spokojnego wyboru. Można najwyżej wbić się gdzieś naprędce pazurami w coś co później okaże się albo szczęściem głupca, albo głupotą nieszczęśnika. A gdy nadejdzie wreszcie owa słynna mądrość starego człowieka, zrozumiesz, że to żadna mądrość, tylko jeszcze jedno oszustwo jakie czeka cię u kresu kończącego się żywota. Oszustwo wstydliwe i nielitościwe, ukazujące zbyt wyraźnie, że gdyby nawet boskim dziełem odmiany cofnięto te czterdzieści czy ileś tam lat i gdybyś mógł znów kuć młotem swego istnienia w nieczułe wiecznie kowadło życia, to po kolejnym ciągu bagaż twych doznań i zdobyczy byłby taką samą marnością, a zasób radości i spełnień nikły jak poprzednio. I tylko zostanie jakaś łzawa myśl w bijącym jeszcze starczym sercu, myśl odległej, dawno minionej młodości z jej charakterystycznym, zawsze wracającym optymizmem mimo zawodów i rozczarowań. Ta myśl będzie z tobą nad grobem, tak samo pchając do niego, jak i przed nim broniąc. To jest właśnie ból pamięci własnej młodości i tej pamięci największa wdzięczność, najmłodzieńsza miłość! Tak! Pamięć to radość, pamięć to przekleństwo.
Zawsze chciałem pojechać na Litwę. Była to wciąż niezaspokojona tęsknota z dzieciństwa, rozpalona Mickiewiczem i jego poezją. Natura, jaką obdarowało mnie życie, utajony czarny pesymizm pomieszany z powierzchowną radością, przyczyniły się do targanych mną burzliwych niepokojów. W chwilach głębokiej melancholii rwało mnie pragnienie ucieczki od szarej rzeczywistości, od zgryzot i kłopotów, i też uciekałem myślami do mickiewiczowskiej Litwy, tym samym jeszcze bardziej pogrążając się mistycznej iluzji. Zdawało mi się, iż tylko tam, wśród duchów Wajdelotów, Rejtanów Wojskich, Rymwidów moja dusza odzyska upragniony błogi spokój. Niestety, tylko raz w moich młodych latach miałem okazję pojechać na Litwę. Znacznie później, gdy z roku na rok oddalała się moja młodość, gdy coraz wyraźniej widziałem i beznadziejną przeszłość, i takiż koniec mej życiowej wędrówki, niepokój ogarniał mnie na myśl tamtych wakacji 1937 roku spędzonych na Litwie. Przez całe dalsze życie nie opuszczało mnie przeświadczenie, że właśnie wtedy los zaigrał ze mną najokrutniej.