Do Daugawpilis przywieźli mnie rodzice w 1959r. Ojciec, ukończywszy studia medyczne, wybrał to miasto na miejsce swej pracy, by potem przez 30 lat leczyć zęby miejscowych kolejarzy. Miałam wtedy 10 lat. Przeprowadzka nie wzbudziła wcale mojego zachwytu, ale tutaj minęło moje dzieciństwo i młodość. Wyjeżdżałam stąd, wracałam. Wspomagałam ruch Łotyszy walczących o przywrócenie niepodległości na przełomie lat 80 i 90 ub. wieku, pracowałam w gazecie Narodowego Frontu Łotwy „Atmoda" (Bałtycki Czas), a potem w nowej, regionalnej gazecie „Łatgales Łajks" (Łatgalski Czas). Z Daugawpilis wyjechałam na emigrację. I przez prawie 20 lat tutaj nie byłam. A teraz dziwię się, jak to możliwe, że prawie nie brakowało mi tej części mojego życia, o której, jeśli i wspominałam, to bardzo rzadko.
Do Daugawpilis nie można przykładać tej samej miary, co do innych miast. Zawsze na peryferiach, prawie na pograniczu, raz rozkwitało ono wspaniałym prowincjonalnym blaskiem, innym razem zapadało w długi zimowy sen. Miasto przechodziło wiele razy z rąk do rąk, zmieniając, na życzenie swoich zdobywców nazwę. Było Dyneburgiem, Borysoglebskiem, Dźwińskiem, Daugawpilis... Tu zawsze, w odróżnieniu od całej Łotwy, wpływ Szwecji i Niemiec był niewielki. Ale za to przez wieki było ono przedmiotem sporu Rosji z Rzeczpospolitą, pozostając pod każdym panowaniem ważnym centrum wojskowym i administracyjnym.
Miasto prawa miejskie (prawo magdeburskie) otrzymało od polskiego króla Stefana Batorego w 1582r. I polski okres w historii miasta, poza krótkimi przerwami, trwał aż do pierwszego rozbioru Polski. W tym czasie na ten teren uciekło z Rosji wielu staroobrzędowców, ich ślady znajdziemy na cmentarzach, gdzie niektóre rosyjskie mogiły mają ponad 300 lat. W samym Dyneburgu jest sześć zborów staroprawosławnych, stąd często nazywa się to miasto Starowierskim Jeruzalem.
Kiedy w 1772r. w wyniku rozbiorów Dyneburg stał się własnością Imperium Rosyjskiego, jego nazwę zmieniono na Dwinsk (Dźwińsk). Miasto znalazło się w „strefie osiedlenia", czyli w odróżnieniu od centralnej Rosji mogli tu zamieszkiwać Żydzi,.
Zaczął się nowy etap w życiu miasta, rosyjsko – żydowski, który był także okresem jego najwyższego rozkwitu przemysłowego i kulturalnego. Przed wybuchem I wojny światowej mieszkało tu 56 tysięcy Żydów, prawie połowa ludności miasta. Rosjan – 47 tysięcy. Polacy (11 tysięcy mieszkańców) stanowili trzecią nację. Dźwińsk miał szczęście, bo tędy w 1860r. puszczono kolej Rysko – Orłowską i Petersbursko – Warszawską. Centralna ulica miasta, Rigas, i przyległe do niej ulice, zabudowane zostały bogatymi budynkami tych, którzy odnieśli sukces.
Wojna, która wybuchła w 1914r., a potem walki polsko – bolszewickie, spustoszyły miasto. I tylko cmentarze miały wtedy swoje żniwa.
Polski krzyż
W części rzymsko – katolickiej starego cmentarza chrześcijańskiego, tam gdzie od ponad pół wieku już nikogo się nie chowa, powstał polski cmentarz. Na którym, obok Polaków, żołnierzy armii carskiej, którzy zginęli pod Dźwińskiem w 1914, na przełomie 1919 i 1920r. pochowano legionistów z polskiej 20 Armii, którzy oddali życie za wyzwolenie Dźwińska spod władzy bolszewików.
Łotwa pamiętała o tej polskiej pomocy. W 1927r. na cmentarzu wzniesiono czterometrowy sarkofag z płytą z brązu, na której prócz napisu wspominającego polskich żołnierzy znalazł się brązowy wieniec. Władze miasta wydały na ten pomnik niemałą jak na owe czasy sumę 1949 łatów. A na odsłonięcie pomnika przyjechał prezydent Łotwy Gustav Zemgals. Także potem, w rocznicę tamtych wydarzeń, przychodziło na cmentarz wielu ludzi, nie tylko krewnych pochowanych tu żołnierzy, ale zwykłych mieszkańców miasta...
W czasach sowieckich cmentarz zlikwidowano, co było jawną zemstą za postawienie tam pomnika Polakom, a na jego miejscu urządzono żwirownię. Starsi ludzie po dziś dzień wspominają, jak pod naporem maszyn budowlanych waliły się krzyże, a niszczone groby odsłaniały czaszki straszące pustymi oczodołami. Na ludzkich kościach zbudowano całą dzielnicę mieszkaniową.
Dla mieszkańców Daugawpilis, szczególnie dla tamtejszych Polaków, zniszczony stary cmentarz przez prawie 40 lat pozostawał symbolem dokonanego w tym miejscu świętokradztwa. I wielu odczuwało potrzebę jakiegoś odkupienia win, popełnionych na prochach żołnierzy, których mieszkańcom miasta nie udało się uchronić przed zbeszczeszczeniem.
Jak tylko Łotwa ogłosiła ponownie niepodległość, na samym początku dekady lat 90 ub. wieku, rozpoczęto porządkowanie terenu byłego cmentarza. Wzniesiono też nowy pomnik – czternastometrowy krzyż z orłami na szczycie. Autorami pomnika byli, młodzi wówczas, architekt Wanda Baulina i rzeźbiarz Romuald Gibowski. Zaraz też pod krzyżem pojawiły się świeże kwiaty.
Jak zwykle n inflantach krzyż stawiano w pośpiechu. Tuż przed odsłonięciem wieszano owe orły . Wyczynu tego dokonał Brat Inflancki, obecnie Mistrz Krajowy Łotewski – Stanisław Januszkiewicz.
Główną ulicą w dół
Upalny lipiec 2010r. Za oknami przepływają zagajniki, pola, gospodarstwa... Z Rygi do Daugawpilis jest 210 km – jedzie się prawie 4 godziny.
Przechodzę przez dworzec, zbiegam po schodach na główną ulicę Rigas, która powróciła do swej dawnej nazwy, w chwili gdy tylko Łotwa odzyskała niepodległość. Ten miejscowy Brodway, miejsce spotkań i codziennych spacerów, najlepiej oświetlona i przyozdobiona ulica we wszystkich momentach swego istnienia, oczywiście jak większość najważniejszych ulic w miastach Związku Radzieckiego, nosiła imię Lenina. Stał tu też pomnik Lenina, który – w czapce zimowej i z dwiema granitowymi łatami poniżej pleców – przypominał bardziej Dziadka Mroza niż wodza rewolucji. A dziś to miejsce jest puste – niczego nie postawiono w zamian. Ale nie ma też tych kawiarni, do których wpadaliśmy w młodości, tamtych sklepów. Za to ulica się zmieniła, wybrukowano ją nowiutkimi błyszczącymi płytkami. Dzisiejsi mieszkańcy Daugawpilis z pewnością już zapomnieli, że kiedyś była ona brukowana przedziwnymi, koślawymi kocimi łbami. Choć może wtedy wcale nie lubili patrzeć pod nogi?... Mnie niepokoiły garbate nieforemne haczyki żydowskich liter i sześcioramienne gwiazdy na jezdni. Kazało to wracać do wojny, holocaustu. A to było coś prostszego i bliższego w czasie. Miejscowe władze nie znalazły lepszego zastosowania dla nagrobków ze zlikwidowanego żydowskiego cmentarza. Był początek lat 70. ub.wieku.
Wtedy właśnie nastąpił ostatni atak sowieckich władz Daugawpilis na świątynie i cmentarze, i na wszystko co kojarzyło się z historyczną tradycją miasta, a mogło podtrzymywać narodową odrębność, i przeszkadzać w stworzeniu z mieszkańców miasta homogenicznej sowieckiej masy. Wysadzono, wtedy położony w samym centrum prawosławny sobór pw. św. Aleksandra Newskiego. Katolicki kościół św. Piotra i Pawła miał podzielić jej los, ale protesty wiernych były tak silne, że władze zrezygnowały z tych planów. I do dziś nad domami głównej ulicy Daugawpilis, przy której stał niegdyś pomnik Lenina, dominuje ogromna bazylika, z wielką kopułą.
Dom wzorcowo - pokazowy
Zamknęłam koło, wracając do domu, w którym wyrosłam i z którego podczas przeraźliwych sierpniowych upałów 1993r. wyjechałam na emigrację. Szary, trzykondygnacyjny budynek na ulicy Wienibas 8, podwórko ocienione rozrośniętymi drzewami... W tamtych czasach ulica nosiła nazwę 5 Sierpnia. Dziś niewielu pamięta, że ta data w kalendarzu sowieckim upamiętniała „dzień przyjęcia Łotwy w skład ZSRR" w 1940r. Ale i wtedy, na początku lat 70-tych data ta nie była zbyt popularna. Moi uczniowie w jednej z wiejskich łotewskich szkół, gdzie trafiłam po ukończeniu studiów pedagogicznych, nie mieli pojęcia, co takiego stało się wtedy z ich ojczyzną. Uważam to za godne pochwały, choć wtedy wcale tak nie myślałam!
Dom zbudowano dla wykładowców Daugawpilskiego Instytutu Pedagogicznego (dziś ma on status uniwersytetu) w 1957r., co ciekawe, z inicjatywy pisarza Ilji Erenburga, który przez 8 lat był deputowanym do Rady Najwyższej ZSRR z regionu i miasta Daugawpilis. Wcześniej pedagodzy z rodzinami musieli cisnąć się w pomieszczeniach domu studenta. Budynek powstawał w szybkim tempie, po 2 latach był gotowy, co w tych czasach było tempem niespotykanym. Wysokie pomieszczenia, przestronne korytarze i schowki – a do tego zupełnie niewspółczesne piece kuchenne, które potem mieszkańcy we własnym zakresie zmieniali na gazowe, zwiększając w ten sposób powierzchnie kuchni. Ale kominy w mieszkaniach pozostały, a gaz po dziś dzień przywozi się w butlach, jak za dawnych czasów.
W dzieciństwie byłam w jakimś stopniu dumna z tego, że nasz dom nie przypominał innych budynków w mieście. Rzecz nie w tym, że zamieszkiwała w nim elita intelektualna miasta. Ale w tym, że dom był pomyślany jako „wzorcowo – pokazowy". Dlatego na początku lat 60. podwórko przed nim obsadzono wiśniami, jarzębinami i brzozami – a ten fakt odnotowała nawet wówczas miejscowa gazeta „Krasnoje Znamia". Na parterze budynku wydzielono pokój zabaw dla dzieci, gdzie sąsiedzi przynieśli gry. Jak pamiętam, był też stół do ping – ponga... Korzystali z niego wszyscy, od młodszych po starszych.
Później na życzenie zgromadzonych na zebraniu mieszkańców pokój został zamknięty, m.in. z mojego powodu. To było wtedy, gdy sąsiadka, która „pilnowała klucza" od pomieszczenia, zastała tam mnie z, tak jak ja czternastoletnim kolegą, przy świecach, czyli prawie w ciemności!!! A było tak, rozmawialiśmy o jakiejś fantastycznej książce, świeczka stała pomiędzy nami na stole, twarz mojego kolegi płonęła podekscytowaniem, kąty pokoju tonęły w półmroku...
„Czym mogły się zajmować dzieci w ciemności bez nadzoru dorosłych?" – spytało zebranie. (Hm! A czym takim złym moglibyśmy się tam wtedy zajmować?) I od tej pory klucz przestał być nam wydawany. Pokój został zamknięty, aż do momentu, gdy przyłączono go do mieszkania dozorczyni. A ja jeszcze długo zauważałam ciekawskie spojrzenia sąsiadów. Jednak bardziej przykre było to, że kiedy memu przyjacielowi zabroniono kontaktów ze mną – on posłuchał! A nawet nie witał się ze mną w obecności innych. Tak po raz pierwszy poznałam smak zdrady...
Dziś nie pozostał w tym budynku już nikt z dawnych sąsiadów. Jedni poumierali, wielu zmieniło mieszkania po odzyskaniu niepodległości przez Łotwę –na mieszkania komunalne, z powodu czynszu, który jako pierwszy „został uwolniony" i poszybował na takie wysokości, że wielu emerytów, byłych pedagogów szkoły, nie miało środków na opłacenie dalszego pobytu w miejscu, w którym spędzili życie I tylko szare ściany budynku i rozrośnięte drzewa na podwórku przypominają tamten czas, który śmiało mogę nazywać moim.
Klaudia Rotmanova, dziennikarka rosyjska, dysydentka w ZSRR, m.in. redaktorka samizdatowego pisma „Maria" (w l. 80 ub.w.), uczestniczka ruchu na rzecz niepodległości Łotwy, dziś na emigracji w Niemczech.
Z rosyjskiego przełożył Jan Strękowski