Od początku XXI wieku nastąpiły pewne wydarzenia, których potem rocznice były jeszcze uroczycie obchodzone przez szereg lat. I tak zmarł papież Jan Paweł II. W następnym roku rocznica. Wtedy moja żona Elżbieta zaproponowała: - „Wiesz, tu między naszym a sąsiednim blokiem rosną drzewa.
Jedno na niewielkiej wysokości rozgałęzia się na dwa grube konary. Zróbmy między nimi kapliczkę i tam będziemy mogli pośpiewać te piękne pieśni, które nasz papież tak lubił, np. Czarną Madonnę albo To Ty na mnie spojrzałeś...”.
Jak to powiedziała, nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć się z kanapy i zacząć działać. Owszem, dała mi wszystkie potrzebne akcesoria: obraz Matki Boskiej, piękne zdjęcie papieża (skąd je miała?) i różne ozdoby. Wziąłem więc drabinę i urządziłem tę „kapliczkę”, na ile potrafiłem. Pod drzewem postawiliśmy też kilka zniczy.
Trzeba przyznać, że z czasem tych zniczy przybywało, ktoś je przynosił, a wieczorami zbieraliśmy się pod drzewem, by się pomodlić i pośpiewać. Nie było nas zbyt wielu, najwyżej kilkanaście osób. Część mieszkańców bloków przyglądała się jednak życzliwie przez okna, ale byli i tacy z sąsiedniego bloku, którzy głośno protestowali. Co począć, mój kuzyn, który w sowieckich łagrach przebył 10 lat katorgi (był księdzem), powiadał, że jeszcze przez lata to wielu będą „homo sovieticus”, którzy będą się jeszcze bać wszystkich i wszystkiego.
Potem jednak, w następnych latach, zauważyliśmy, że jednak tu czegoś w kapliczce brakuje. No tak, brakuje odpowiednio wielkiego krzyża! Zatem żona wzięła duży karton i zaczęła go projektować. Potem poszła do pewnej znajomej, (obie były przewodniczkami PTTK), i poprosiła o pomoc jej męża, który był spawaczem i pracował w firmie wykonującej konstrukcje stalowe. Wykonał krzyż z grubej stalowej blachy, a także pokrył go odpowiednią emalią. U góry był zaczep, do którego dokupiliśmy łańcuch, na którym krzyż można było zawiesić lub nosić.
Jak co roku Bractwo Inflanckie, do którego należę, organizowało wiosną wyjazd na dawne polskie Kresy. Podobnie w roku 2009 w kwietniu zaplanowano wyjazd, tym razem na Białoruś. Pomyśleliśmy zatem, że jest to dobra okazja, by zabrać ze sobą krzyż i tam go poświęcić. Ustaliłem to więc ze swym kuzynem z Pińska, który tam właśnie „urzędował”, (a według terminologii kościelnej „posługiwał”) w katedrze. Był to kardynał Kazimierz Świątek.
Tak więc wyruszyliśmy z grupą około 20 osób na Kresy. Po drodze była okazja, by z krzyżem być w twierdzy w Brześciu nad Bugiem, w której w czasie wojny więziono i zginęło wielu Polaków. W pobliżu jest duży cmentarz. Poległo w Brześciu wielu polskich żołnierzy broniących naszego miasta przed najeźdźcami w 1939 r.
Na trasie do Pińska jest też miejscowość Janów Poleski, w której został zamordowany przez Kozaków św. Andrzej Bobola.
Gdy dotarliśmy do katedry w Pińsku, niestety już tam mojego kuzyna nie zastaliśmy. Podobno czekał na nas dość długo, ale w końcu musiał wyjechać na jakieś kościelne uroczystości do Mińska. Poszliśmy zatem do zakrystii; było tam kilka osób, w tym także proboszcz. Poprosiłem go, aby poświęcił nasz krzyż. Ten jednak odpowiedział: - „Dobrze, ale nie mogę, bo tu jest biskup z Brześcia i dopóki tu jest, to on rządzi”. Zatem przeszliśmy wszyscy przed główny ołtarz i tu ks. bp. Kazimierz Wielikosielec uroczyście krzyż nasz poświęcił.
Dalej nasza wędrówka wiodła na wschód doliną Prypeci aż nad Dniepr i potem do zamkniętej strefy czarnobylskiej. Mogliśmy obejrzeć w lesie opuszczone w pośpiechu chaty. Na drodze potkaliśmy jadącego rowerem białoruskiego naukowca, który badał wpływ radiacji na owady. Jeden miesiąc pracował w tej skażonej strefie, potem wracał do Mińska i miesiąc odpoczywał. I tak na przemian. Spytałem go czy ma dozownik, tak jak to u nas mają lekarze pracujący przy rentgenie. – A jakże – powiedział i pokazał aparacik, wyjmując go z górnej kieszeni marynarki. - No a jakie są wyniki? – wypytywałem dalej. – A tego mi nie powiedzieli! – brzmiała odpowiedź.
Po iluś dniach dotarliśmy aż do najdalej wysuniętego na wschód miasta powiatowego w dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, do Mścisławia. Kościół bardzo zniszczony, a możliwa do użytku tylko zakrystia i w niej był ksiądz, zastanawiający się poważnie, co ma w tej sytuacji począć.
Gdy mieliśmy wracać zaproponowałem, że skoro już jesteśmy tak daleko na wschodzie, by jeszcze zajrzeć do pobliskiego miejsca bitwy pod Lenino. (Tego nie było w planie wyjazdu.) Tam przecież zginęło tylu Polaków. To cóż, że dowództwo było rosyjskie albo komunistyczne; przecież zwykli żołnierze niczym się nie różnili od tych, którzy poszli z gen. Andersem. Nawet można powiedzieć, że ci którzy pierwsi zostali zmobilizowani, to przeważnie dlatego, że przebywali na zesłaniu bliżej i w miejscach nie tak odludnych. A ci drudzy pewnie byli na dalekiej Syberii i może nie zawsze mogli szybko się dowiedzieć o takiej możliwości.
Kiedyś za czasów PRL-u jechało do Lenina wiele wycieczek, także sponsorowanych przez państwo. Teraz to jeśli tam ktoś dotrze, to jakiś nadzwyczajny raczej przypadek. I tu nie wiem jak to jest, że tam jakby czekano na nas. Otwarte, chociaż zimne muzeum, a przy pomniku pełno wieńców i kwiatów. Na zdjęciach niżej droga, po której maszerujemy wraz z krzyżem w kierunku pomnika. Modlitwa i hymn przy pomniku.
Polacy stracili tu około 3000 żołnierzy. Przygotowanie artyleryjskie ze strony radzieckiej było niewłaściwe, brakowało amunicji, a czołgi grzęzły w bagnach płynącej tu rzeczki Mierieji.
Zajechaliśmy do miejscowości Sanguszków, gdzie na cmentarzu znajduje się grub rodzinny Tomasza Zana i jego żony Brygidy.
Potem przyjęto moją następną propozycję: Niedaleko płynie Berezyna i właśnie w pobliżu naszej trasy jest miejsce klęski Napoleona. Przecież tego nie można pominąć. Tam właśnie Polacy organizowali i osłaniali przeprawę wojsk Napoleona. Wielu ich wtedy zginęło. W pobliżu jest muzeum bitwy, a nad rzeką kilka pomników, postawionych przez różne nacje, w tym przez Polaków.
W Mińsku są dwa ważne kościoły katolickie katedra oraz zabytkowy z czerwonej cegły pw. św. Szymona i św. Heleny, fundacji Edwarda Woyniłłowicza, który zbudowano w roku 1910 na pamiątkę przedwcześnie zmarłych jego dzieci. Fundator potem przesiedlił się do międzywojennej Polski i tu zmarł. Został pochowany w Bydgoszczy. Dopiero niedawno ekshumowano szczątki i przewieziono je do kościoła w Mińsku. Kościół ten znajduje się przy głównym placu stolicy, prawie naprzeciwko gmachów rządowych. Byliśmy przez dwa dni bardzo gościnnie przyjmowani przez proboszcza Władysława Zawalniuka.
Wyjeżdżając z miasta udaliśmy się do przylegającej do niego od strony północnej miejscowości Kuropaty, przy której jest las, a w nim spoczywają pomordowani w latach 1937 i 1938 przez stalinowski reżim, ludzie. Uśmiercono wówczas około sto tysięcy Polaków i kilkuset Białorusinów i Rosjan. W lesie jest bardzo wiele krzyży prawosławnych jak i katolickich, a także na skraju lasu pomnik w formie olbrzymiego głazu. Spotkaliśmy tam mieszkańca tej miejscowości, który powiedział nam, że gdy budowano obwodnicę Mińska, którą przyjechaliśmy, to wykopywano wiele szkieletów ludzkich , w tym także dzieci.
Kilka lat później sąsiedzi zarządzający sąsiednim blokiem wycinali przed nim drzewa, chcieli i to „kapliczkowe”, ale zrezygnowali. Niemniej cały swój teren wraz z tym drzewem ogrodzili i już nie mamy do niego dostępu. Nie twierdzę, że zrobili to z powodu tej kapliczki, ale raczej, by złodzieje nie mieli dostępu do bloku.
A czy w ogóle taką kapliczkę warto było urządzać? Oto moja żona opowiadała co raz zauważyła: Obok kapliczki szło dwóch chłopaków w wieku 9 – 10 lat, którzy nieśli drewniane karabiny. Przed kapliczką położyli swe karabiny na trawie, uklękli i pomodlili się. Potem wstali, zabrali swe zabawki i poszli dalej.
Myślę, że choćby dla tego jednego zdarzenia warto było.
W roku 2022, niestety moją żona zmarła, a krzyż leżał już bezużyteczny, zawinięty w miękkie opakowanie w szafie. Oddałem więc ten krzyż do bazyliki. p.w. św. Wincentego á Paulo w Bydgoszczy, gdzie ksiądz proboszcz powiesił go w stołówce dla bezdomnych i ubogich. Myślę, że to na pewno jest godne dla niego miejsce.