– To co mam pana zdaniem teraz zrobić? – spytał poirytowany.
– Zacznijmy od tego, że ci dwaj panowie nie mogą stać za panem jak jakieś posągi, bo to jednak wygląda dość kuriozalnie.
– Ale to przez pana, bo tak słońce padało, że pan nic nie widział!
– Być może ja pierwszy na to zwróciłem uwagę, ale to nie znaczy, że problemu wcześniej nie było. Myślę, że powinien pan przesunąć biurko w inne miejsce.
– Proszę pana, pan nie będzie mi tu przestawiał mebli! Pan ma pisać o tym, co ja robię, a nie o tym, co pan chce, żebym robił. Co to ma być? Jaki jest sens pisania czegoś takiego, jak to już nie będzie o liderach przez lidera dla liderów?
– Mi tylko zależy na tym, żeby wykonać dobrą robotę i żeby książka się dobrze sprzedała – wyjaśniłem dyplomatycznie. – Będzie pan zadowolony, spokojna głowa.
Zamilkliśmy na chwilę. Łysy mężczyzna poprawił okulary i spojrzał na zegarek. Młody kaszlnął sucho.
– Po prostu – zacząłem – czasami trzeba trochę pozmieniać to i owo. Żeby książka lepiej wypadła, musimy zmienić to, jak się pan zachowuje. Myślę, że książka ma tu pewne pierwszeństwo, bo to do niej będą mieć dostęp ludzie. Proszę tak o tym myśleć. To na potrzeby książki, tak? Wytrze pan rękaw, przestanie się garbić i od razu będę miał o czym pisać.
– Tak, ja to rozumiem… – prezes dalej miał gniewny wyraz twarzy, ale zamyślił się. – Nie jest to głupie, jakby nie patrzeć. Na pewno coś w tym jest… Tylko wie pan, ja nie chcę nic przekłamywać, nie o to tu chodzi, nie po to pan tu przyszedł, żeby odstawiać jakieś przekręty o liderach dla liderów.
– Nie, nie, nie. Nikt tu nic nie będzie przekłamywał, po prostu troszkę pozmieniamy pana zachowanie, żeby na papierze to dobrze wyglądało. Wtedy na pewno nic nie będzie trzeba przekłamywać.
– W sensie, że pozmieniamy mnie?
– Jak nie chce pan nic przekłamywać, to pozmieniamy pana, tak. W sumie nic prostszego, prawda?
– No dobra, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Za dziesięć minut powinien tu przyjść kolejny facet, powiedz mi pan jeszcze raz co mam robić.
– No to tak, po pierwsze uśmiech. Najlepiej, żeby pan wstał, podszedł przed biurko i podał rękę, a nie wrzeszczał przez całe pomieszczenie, jak, z całym szacunkiem, małpa. Później powinien pan przedstawić swoich współpracowników. Ja na przykład dalej nie wiem, jak się nazywają i kim są…
– Sekundkę, nie zapamiętam tego. Po prostu stań pan przy mnie i mów mi na bieżąco co i jak.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Ale ja wiem. Stawaj pan za mną.
Stanąłem za nim, a łysy gargulec podał mi plastikowe krzesełko, na którym usiadłem. Młody kaszlnął kilka razy i odpalił papierosa. Łysy tymczasem podszedł do szafy, która znajdowała się w kąciku z kanapami i wyciągnął zza niej stojak i jakąś starą, wyświechtaną mapę, które rozłożył za prezesem. Okazało się, że to mapa tego konkretnego pomieszczenia, bardzo szczegółowo opisana, z wyraźnie określonym umiejscowieniem każdego z mebli, w tym tego wielkiego, szklanego biurka.
– I już nie razi… – mruknął pod nosem, patrząc przy tym po nas, czy doceniliśmy jego inicjatywę. Prezes jednak tylko zerknął w jego stronę i bąknął coś niezrozumiałego.
– Wciąż uważam, że lepiej by było…
– Żadnych mebli nie przesuwamy – przerwał mi Wiśniowski.
Niedługo później winda ruszyła i po chwili wyszedł z niej przysadzisty mężczyzna w jednolitym, brązowym garniturze z kamizelką i niebieskim krawatem. Zacząłem instruować pana Wiśniowskiego, co powinien robić. Zgodnie z moimi zaleceniami przedstawił facetowi mnie oraz dwójkę gargulców (Zbroniewicza i młodego Wiśniowskiego, jak się okazało). Okrągły pan wpierw był zdziwiony, że mówię prezesowi, kiedy ma się uśmiechnąć, a kiedy podać rękę, ale dalsza część spotkania szła na tyle gładko, że prawie przestał zwracać na mnie uwagę. Raz na jakiś czas upominałem tylko prezesa krótkim „proszę się nie garbić”, „zwięźlej”, czy „proszę pamiętać o uśmiechu”. Gdy mężczyzna ruszył już windą w dół, pan Wiśniowski powiedział:
– I jak? Było świetnie moim zdaniem – po czym rozsiadł się zadowolony.
– Było perfekcyjnie, panie prezesie – pochwalił Zbroniewicz.
– Też myślę, że było dobrze – przyznałem.
– No to świetnie, to idź pan to zanotować. Zaraz przyjdzie jeszcze taka pani, więc proszę się pośpieszyć.
Usiadłem na fotelu, przy którym zostawiłem laptopa i zacząłem spisywać przebieg spotkania ze wszystkimi szczegółami. Oczywiście notowałem tylko zachowanie lidera, pomijając swój udział.
– Jak już mamy ustalone zasady poprawnego zachowania, musimy tylko popracować nad pana zdolnościami erystycznymi i negocjacyjnymi – zacząłem. – Nie jestem w tym ekspertem, szczerze mówiąc, myślałem, że tu pan mnie wyręczy, ale to możemy sprowadzić do jakichś prostych zasad: stanowczości, klarowności, wyczucia drugiej osoby i tak dalej. Jakby co, to później uzupełnię ten temat wskazówkami z jakiegoś poradnika. To i tak jest wszystko to samo.
– No dobrze, dobrze, to w sumie najważniejsze – powiedział trochę zmieszany – To pan mi wszystko powie, co mam robić podczas spotkania z tą kobietą, co zaraz będzie. Tak, jak wcześniej z tym grubym. Może chodź pan już tutaj na krzesełko, bo powinna zaraz być.
Przesiadłem się obok prezesa. Młody podszedł i zwrócił do mnie paczkę papierosów z otwartym wieczkiem. Papierek wewnątrz nie był oderwany, tylko uchylony, a zza niego wyzierało kilka papierosów z białym filtrem. Zrozumiałem, że chce mnie poczęstować, więc odmówiłem. Niedługo później winda ruszyła i wysiadła z niej pani w średnim wieku. Miała rude włosy z siwymi odrostami, damski garnitur w kolorze szarym oraz zwykłą białą koszulę bez ozdobników.
Powtórzył się scenariusz z wcześniejszego spotkania, ponownie po kolei mówiłem panu Wiśniowskiemu, co ma robić. Zdawało się, że zapomniał wszystko, czego nauczyłem go zaledwie kilkadziesiąt minut temu. Teraz, poza dyrygowaniem nim w kwestiach taktowności zachowania i sposobu wypowiedzi, musiałem jeszcze ingerować w treść jego słów. Pobieżnie zapoznałem się z dokumentacją, która leżała przed nosem prezesa, żeby dowiedzieć się, jaki jest w ogóle powód spotkania. Najpierw radziłem mu, w jakim tonie powinien mówić i jaką powinien obrać strategię w tej rozmowie, lecz zrozumiałem, że przez to zdradzam swoje zamiary pani po drugiej stronie szklanego stołu. Zacząłem więc dyktować mu, co dokładnie ma powiedzieć, a on powtarzał po mnie każde słowo. Reszta spotkania przebiegła w ten sposób. W końcu kobieta pożegnała się, wsiadła do windy i pojechała nią w dół.
– I jak? Będzie dobre do książki? – spytał spokojnie prezes.
– Tak, do książki to w sam raz. Myślę, że pani wyszła zadowolona i ogólnie spotkanie przebiegło bardzo w porządku.
– Tak, ja to wiem, byłem przy tym, wie pan. To proszę iść to zanotować. I na tym dzisiaj skończymy.
Usiadłem z powrotem na fotelu i zacząłem pisać. W tym czasie Zbroniewicz i młody Wiśniowski zdążyli opuścić biuro. Za oknem zaczynało się robić ciemno, a w pomieszczeniu nikt nie zapalił światła. Jedynym jego źródłem był ekran mojego laptopa.
– No to co? Będzie coś z tego? – spytał prezes.
– Z czego?
– Czy będzie z tego dobra książka? Z tych pana notatek.
– Och, tak, myślę, że tak. Tylko że to właściwie będzie poradnik dobrej prezencji, zachowania, negocjacji i tym podobne. Ale chyba o to właśnie chodziło. O liderach dla liderów, przez lidera i tak dalej. Dorzucę tu jeszcze coś w stylu: „zawsze miej przy sobie gumę, żeby kogoś poczęstować” albo „w wolnym czasie myśl pozytywnie o swojej przyszłości”, takie rzeczy. Sprzeda się, proszę mi wierzyć.
– To pan przekłamie. Ja nic nie mówiłem o żadnej gumie – zaoponował.
– Nie, nie, pan nie musi nic takiego mówić, nigdzie nie napiszę, że to pan powiedział.
– No dobrze… Przyjdzie pan jeszcze jutro? Dobrze nam dzisiaj poszło, no nie?
– Jutro? Nie wiem czy to potrzebne, pewnie niewiele się zmieni – odpowiedziałem. Nie spodziewałem się, że następnego dnia prezes mnie pozytywnie zaskoczy i sam z siebie będzie odpowiednim źródłem wiedzy do książki. Mogłem oprzeć się na notatkach z tego dnia, rozciągając ich treść do granic możliwości, ale wiedziałem, że większością książki będą wypełniacze, banały i proste porady.
– Tak, tak. A ten… Nie potrzebuje pan zanotować tego, jak taki lider zachowuje się poza biurem?
– Nie wiem, czy to konieczne – zdziwiłem się.
– Nie mówię, że konieczne. Ale można spróbować.
Spojrzałem na niego. Patrzył prosto na mnie swoimi nieruchomymi oczami. Odwrócił wzrok. Wróciłem do pisania i gdy spojrzałem na niego ponownie, zauważyłem, że zaczął powoli spluwać – jego gęsta ślina ściekła ciurkiem do popielniczki. Szybko odwróciłem się do ekranu komputera. Nie mogłem uwierzyć, że to ten sam facet, którego poznałem po południu.
– Czyli dobrze wypadłem, tak? Tam w książce.
– No bardzo dobrze, jak mówiłem.
– Może dobrze wypadnę też poza biurem, co? Spróbujmy, zapłacę panu przecież.
– Mam iść z panem i opisywać, co pan robi u siebie w domu?
– Na przykład w domu albo na przyjęciu jakimś, w różnych miejscach. Pan to spisze wszystko po prostu. Tylko musi mi pan mówić, co mam robić, żeby to dobrze wypadło w książce, co ją ludzie będą czytać.
– Ale to też ma być w tej pana książce?
– Panie, nie wszystko się chyba zmieści w jednej książce, tak? Może pan już zacząć nową. Pozmieniamy mnie trochę, wie pan, na potrzeby tej nowej książki. I zobaczymy, jak to wyjdzie. Może ludzie mnie przeczytają, znaczy tę książkę o mnie przeczytają i nie wiem… będą chcieli tu pracować. Dobra, bierz pan laptopa i chodźmy już stąd. Zapłacę przecież, więc nie wiem, o co chodzi. Czy może za dużo ma pan pieniążków?
Wstał i zgasił papierosa w popielniczce. Podszedł do windy i zaprosił mnie ręką.
– Chodź pan!
Schowałem laptopa do torby, podszedłem do prezesa i weszliśmy do windy, w której czekał już na nas portier. Spojrzałem jeszcze w głąb biura i zobaczyłem majaczący zarys postrzępionej, dziurawej mapy. Gdy drzwi windy zamknęły się, zniknęła mi z oczu.
– I jak panom poszło? Udana współpraca? – portier spytał uśmiechnięty.
– Dobrze było – odpowiedziałem.
– Tak, tak, dobrze było – odpowiedział Wiśniowski, po czym nachylił się do mnie i powiedział cicho. – Zapisz to pan później.