NIENORMALNIE NORMALNA? – dopytywała samą siebie PANI EGUCKA – w odróżnieniu od tych co NORMALNIE NIENORMALNYMI się stali – byli?
Oksymoron to? Paradoks?! – pogląd sprzeczny z ogólnie przyjętymi przekonaniami… nieprawdopodobny – przemyśliwała PANI EGUCKA ułożona na posłaniu w NIENORMALNIE NORMALNYM (bo nie koronawirusowatym) oddziale kardiologiczno-internistycznym.
Jak to się stało, że tego zaranka PANI EGUCKA wygody swego posłania CHIPPENDALE – tego wytwornego łoża,które kupił był dla niej w DESIE Pan Szlachecki – nie odkrywała – doznawała. Już nawet się nie cieszyłaze swej nobliwej piżamy... granatowy aksamit przecież, a na piersi gwiazd, gwiazdeczek plejady, z których napis się wyłaniał:
ŻYJEMY W SŁOŃCU, UCZUCIA SKRYWAMY W KSIĘŻYCU
bo jakby ciepłem już nie szafowała, tym obiecywanym SŁOŃCEM nie ogrzewała... jakby nawet,jakoweś ciemności ją OTACZAŁY...
PANI EGUCKAstoczyła się na podłogę i w tej – za wiele obiecującej – piżamie PEŁZŁA – DOPEŁZŁA do drzwi wejściowych swego apartamentu... przedzierając się przez CIEMNOŚĆ nałożoną na ŚWIATŁO jej dnia – jeszcze JEJ; wyciągnęła wciąż silne ręce w górę (lata porannej gimnastycznej WYGIBANKI… i RAZ, i DWA! już pan magister... HOFFMAN… daje znać... ją teraz RATOWAŁY), uchwyciła pokrętło zamkadrzwi... pchnęła je własnym ciałem i się stoczyła, opadając policzkiem na – co dopiero kupioną w IKEI – WYCIERACZKĘ: tę, której szarość przyozdobiono czerwonymi esami – floresami, bo w jakimś ezoterycznympisemku przecież wyczytała, że takie UCZERWIENIENIA… AHA… DOBRE FLUIDY... ENERGIA… oooo TAK!!! Igiełki wycieraczkowe się teraz delikatnie w skórę policzka wbijały, przypominały PANI EGUCKIEJ, że jeszcze ŻYWA, że... jak? JAK? się nazywa? PANI... Eeee..., że SŁYSZYTAK! wciąż słyszy!!! jak znajome kroki z górnego piętra sprowadzają wnukowa tego juniorowatego... MEDI… nieee... bo jak?... te jego rehabilitacyjne masaże? Tyyym? Aha! RE-HA-BI-LI-TAN-TEM – chyba się tak to zowie; wnukowaty JUNIOR... JACUŚ... – wyszeptała.
Nieco głośniej zawołała – JACEK!!! Jak to GOETHE wołał na łożu śmierci?To jego łoże w WEIMARZE oglądała... piernatem czerwonym okryte.
WIĘCEJ ŚWIATŁA!!!
Jakieś szczątki rozmowy… Tak, fizykoterapeuta... niee, chyba żaden COVID… temperatura? 35 stopni... tak... ale TĘTNO!!!... TRZYDZIEŚCI!!! utrata przytomności… Potem już niczego nie słyszała... bo ta CIEMNOŚĆ…
Ocknęła się dopiero, gdy poczuła wstrząsający BÓL! Jakby jakowaś poczwara żarłoczna wświdrowywała się w jej mózg! Jejku! Zapewne to REPTILIANKA – JASZCZURZYCA ZMIENNOKSZTAŁTNA syciła się – karmiła jej cierpieniem... zręczne dłoniePANI EGUCKIEJ ożyły: pacnęła z całych sił w jakiś PATYK dzidowaty, który się wbijał w jej nos... krzyknęła złowieszczo i... i się UWOLNIŁA.
Rozwarła oczy: zamiast CIEMNOŚCI… chyba UPIORA LUWRU (był taki film, był) ujrzała... bo to jakowaś anorektyczka, to ONA, wbijała z całą siłą swych kościotrupowych pazurek w jej nos ten PATYK? Stasia od św. ZYTY by powiedziała – PATOL!
GROŹNA wysyczała: – Co pani robi – KORONAWIRUSA u pani szukamy... no, ale próbka gotowa – dodała sucho – co trzy dni tak trzeba.
– Nie wytrzymam... – zajęczała obolała PANI EGUCKA.
– No to o leczeniu szpitalnym będzie pani musiała zapomnieć.
– Przecież w karetce już mnie przebadano – oburzała się PANI EGUCKA – jestem UJEMNA.
– Tam są inne próby, a u nas też inne – z satysfakcją reprymendowała ją GROŹNA. REPTOIDKAREPTOIDALNA – będzie się w mym bólu tarzała – go chłeptała – PANI EGUCKA się w duchu buntowała.
PANI EGUCKA spoczywała – odpoczywała na kozetce szpitalnego oddziału ratunkowego, w sąsiedztwie innych NIENORMALNIE NORMALNYCH (bo nie koronawirusowych), ale bardzo chorych na NIENORMALNIE NORMALNE przypadłości; to chyba wstyd zachorować na NORMALNĄ chorobę – ironizowała PANI EGUCKA – przecież ludzkość KORONAWIRUSOWATOŚĆ prześladowała; w modzie było rozważanie, czy ten wirus od chińskich nietoperzy się wywodzi? bo może (budowa chemiczna) sztucznie wytworzony – wypuszczony, ale PANI EGUCKA swoje wiedziała: znałatreści wielu tajemniczych ksiąg – gdyby księgi czytano – rozmyślano, jak PANI EGUCKA w parku panów von HOFF to czyniła, wiedzieliby co to ANDROMEDY – odmiana bakterii, wirusa lub innego mikroorganizmu, którego rozprzestrzenienie się z jakiegoś laboratorium, mogłoby (właśnie to czyniło) wywołać katastrofalne skutki z uwagi na nieznane właściwościbiochemicznejbudowy drobnoustroju. Już w 1969 roku przecieżukazała siępowieśćfantastyczno-naukowa „The Andromeda Strain”, amerykańskiego pisarza Michaela Crichtona, w której nieznany gatunek bakterii przywieziony z przestrzeni kosmicznej wydobywa się przypadkiem z powracającego na Ziemię statku kosmicznego i powoduje śmierć ludności pewnego miasteczka, stanowiąc zagrożenie dla całej ludzkości.
A czy my teraz... te badania kosmosu, o MARS! A kosmiczne taksówki dla ziemskich bogaczy? Gdzie REPTILIAŃSKI diabeł nie może, tam człowieka pośle; sam nie może, bo mu wolno tylko w niższych wymiarach przebywać. A JOWISZ? nas intrygujący... miliony kilometrów od nas oddalony… ANDROMEDY ODMIANY – oczywiście, że wielcy tego świata muszą też o tym wiedzieć! Tylko zapewne z tymi ZIELONYMI LUDKAMI paktują! Zapewne… zapewne... ta ANDROMEDA… coś knują! A potem...Te chińskie nietoperze... ludzkie zboczone pomysły w laboratoriach! A tu na RATUNKOWYM PANI EGUCKA TRZECIE OKO odmyka i tę ANDROMEDĘ ukazuje.
– Żaden wylew krwi do mózgu, gdy tak kombinuje – ucieszyła się, tamw GÓRZE, Stasia od św. ZYTY.
Godziny upływały... osóbki medyczne w różowych, błękitnych, fiołkowychubrankach się przy niej krzątały – poszukując – bez skutku – ZAWAŁU,a PANI EGUCKA nadal tajemniczo chorowała.
Wciąż spoczywała na kozetce szpitalnego oddziału ratunkowego w sąsiedztwie – nie, nie-koronawirusowatych, ale NIENORMALNIE NORMALNIE chorych. Ożywiła ją kroplówka, okryła się starannie wełnianą tkaniną opończy, długiej nieomal do kostek i barwnymi kolorami WIOSNY-LATA raczej, rozmalowanej – kupiła ją co dopiero w wytwornym sklepiena Paderewskiego... ależ ten Jacek esteta – żaden nudny szlafrok... bo ta opończa elektryzująca – też ją teraz w swój świat ŻYCIA wciągała. Ustalała – badała swoje położenie... NIENORMALNIE NORMALNY ODDZIAŁ RATUNKOWY, żadnaodmiana ANDROMEDY się tu nie miotała... ten młodyczłowiek obok wylewem krwi do mózgu powalony (tak wysłyszała... za dużo papierosów, któż może wiedzieć: JAKICH i te tatuaże – miał ich pełno).
Dalej obrosła w wałki tłuszczu pani, ledwie się przez te tłuszczowate zarosty oddechem przebijała... poprosiła o wodę – była tylko kranówka. SANTA MADONNA! MARS! JOWISZ! Kosmiczne taksówki dla bogaczy, a tu, na RATUNKOWYM, nawet pojemnika z wodą i tekturowych szklaneczek brak!
PANI EGUCKA śpiesznie podała jej swoją ulubioną PRIMAVERĘ... ach! Tendobry Jacek, do torby jej dołożył. Jeszcze dalej absolutnie nienormalnie, bo MEGANORMALNA omotana alkoholem – wiórowate zjawisko – raz po raznostalgicznie wyciągała przed siebie ręce w sobie tylko znane przestrzenie... chciała wstawać – uciekać, ale surowość pilnującego ją pielęgniarza stale przygważdżała ją do kozetki – Bo żadnych takich – dodawał.
Raz po raz kotary zawisłe pomiędzy chorymi się zasłaniały – bo to badanie... znowu się odsłaniały... jękliwymi głosami ŻYCIE ujawniały, a PANI EGUCKA tak sobie leżała – się wręcz na tej kozetce wylegiwała… NIENORMALNIE NORMALNA? oczywiście, ale nie MEGA.
– Bez ZAWAŁU — zdumiona młodziutka lekarka zawołała – i co teraz z panią? Ach! Jak NORMALNIE! Żaden PATYK w mózgu, nawet nakłuwanie, przyjemnie, był zaranek, zbliżał się wieczór i co dalej? Czekać trzeba, bo to omdlewanie się może powtórzyć? Pomyśli... bo telefon z tamtego – nie tamtego, NORMALNIE NIENORMALNEGO świata: tylko VIS MAJOR wie – JAKIEGO.
– Witaj literatko. Zapewne piszesz? – ktoś wyszukanie uprzejmym głosem ją dopytywał – POEZJĄ na RATUNKOWYM zapachniało, taki to POETA WIELKI wydzwaniał.
– Raczej rozmyślam, raczej obserwuję, i… i – dodała niepewnie: – trochę choruję.
– Proszę cię – tylko nie szpital! Posłuchaj tych redaktorków telewizyjnych postrachem ziejących! Że szpital obecnie to horror – ba! Kres istnienia.
– Ale ja już od ośmiu godzin... tak... w szpitalu... wiesz, żadna ANDROMEDA, żadna! Eeee... dlaczego właściwie PANIĄ EGUCKĄ miałoby spotkać coś złego? Lekarze raz po raz mnie dotykali... co prawda tacy w rozchełstanych fartuchach, a nawet BEZ! Profesor Roman DREWS… taak, tam pracowałam… dałby im popalić! Bo w sekretariacie… tak, chirurgia, na Przybyszewskiego... Jak to Teodor PARNICKI pisywał? DAMA Z NAPISU NA KAPELUSZU I SZTANDARZE królowałaidoglądała, czy fartuchy lekarskie eleganckie; nawet panów docentówuświadamiała, że kieszenie wypchane – naładowane... żeby się przebrali... DYSCYPLINA! teraz się wszyscy WOLNOŚCI domagają... tu nie ma ANDROMEDY, więc NIENORMALNIE NORMALNIE rozkręceni.
– ANDROMEDA? — zdumiał się POETA WIELKI i sucho uciął jej gadanie.
– Musisz być bardzo chora, zapewne zawał – dodał trochę zjadliwie – a ja ci chciałem przeczytać mój nowy wiersz – mruknął rozczarowany.
– Żaden, żaden zawał – PANI EGUCKA zaprotestowała – a ANDROMEDĘ przeczytaj… – komórka się rozładowała.
– Żaden zawał, ale dociekamy co z panią. Wyraża pani zgodę na pobytw szpitalu? – dopytywała lekarka.
– Zawsze lepiej w NIENORMALNIE NORMALNYM szpitalu, niż na wycieraczce – pomyślała PANI EGUCKA i podpisała.
– Pani to szczęściara... PANDEMIA… a tu sobie pani jakieś z tych NORMALNYCH CZASÓW choroby wymyśliła, nawet karetka natychmiast (!) po panią przyjechała i nawet na NORMALNYM RATUNKOWYM kozetka wolna na panią czekała… tylko, że jeszcze ta pani tajemnicza choroba… właściwie to pani na chorą nie wygląda… o dwadzieścia lat młodsza, niż wiek kalendarzowy… hm.. – dziwiła się lekarka.
DZIWIŁA SIĘ, bo skąd mogła wiedzieć, że PANI EGUCKA miała PRACOWITEGO ANIOŁA STRÓŻA – dopowiedziała Z GÓRY Stasia od św. ZYTY. Bo… oooo… wrzesień 1939 (!) ucieczka… z Poznania na Warszawę, ale MOSTY! Mosty! W on czas też się mała PANI EGUCKA niczego nie bała; stojąc nad brzegiem WARTY, pełnej wirów po niedawnym wybuchu – mosty wysadzano – groźnej zwalonymi przęsłami, przypatrywała się temu żywiołowi raczej z ciekawością niż ze strachem. Jak teraz. NIENORMALNIE NORMALNA.
Zdumiewające, co się wówczas zdarzyło: Gertruda-Żanna penetrowała teren i zastanawiała się nad możliwością przeprawienia się na drugi brzeg – razem z grupą ludzi pertraktowała z przewoźnikiem, zaś PANI EGUCKA ze swym ukochanym pluszowym Misiem ukazywała mu piękną, choć groźną wirami POLSKĄ RZEKĘ.
Kiedy tak wraz z Misiem zachwycała się nieznanym jej do tej pory krajobrazem, oddaliła się nieco od zbitych w gromadkę ludzi i nawet nie zauważyła, iż Gertruda-Żanna zakończywszy pertraktację skierowana została do kołyszącej się na brzegu łodzi.
– EGA… szybko… EGA nasza kolej… – dobiegł ją podniesiony głos Gertrudy-Żanny, toteż PANI EGUCKA spiesznie dołączyła do odliczonej przez przewoźnika grupy, wśród której brylowała wytworna starsza dama w ogromnym kapeluszu z błękitnej słomki, której upierścienione brylantami dłonie wskazywały eleganckim powściągliwym ruchem drugi brzeg.
Natychmiast też ta sama pachnąca dłoń pchnęła ją lekko do przodu by jako najmłodsza mogła pierwsza wskoczyć do łodzi.
I wtedy STAŁO SIĘ: Misiu wypadł jej z ręki i wpadł do rzeki i… i PANI EGUCKA mogłaby przysiąc, że MISIO zamiast zwykłych słów, które wygłaszał – MIODU… MIODU, zawołałRATUJ SIĘ… RATUJ…
Była pewna, że się przesłyszała, że Misio zapewne mówił:
– RATUJ MNIE… RATUJ…
Natychmiast wycofała się z tłumu i – niepomna na groźne okrzyki Gertrudy-Żanny ratowała znalezionym patykiem Misia – jakaś silna fala przyszła jej z pomocą i wyrzuciła mokre stworzenie na brzeg. W tymże momencie owa arka – wypełniona ludźmi – odpłynęła, pozostawiając naszą gromadkę na brzegu, wpatrzoną we wznoszoną w pożegnalnym geście piękną dłoń błękitnej damy.
Tylko tak dalej – zimno powiedziała Gertruda-Żanna – a zwariujemy przez tego rozpieszczonego dzieciaka... Och! Boże mój Boże! Nieszczęśliwi ludzie!!! Ratunku!!! RATUJCIE ICH!!! Zróbcie coś!!! – krzyczała Gertruda-Żanna, a jej krzyk łączył się teraz w jedno z krzykiem ludzina owej łodzi, do której miały dopiero co wsiąść... Ratunku... Raaa…
Ale już nic nie mogło uratować ludzi na tej nieszczęsnej łódce. Bowiem pod jednym z przęseł wysadzonego w powietrze o świcie mostu, potężny wir uchwycił ją w swe kleszcze, obrócił kilka razy dookoła w jakimś śmiertelnym tańcu, przewrócił, a rozpaczliwie krzyczących ludzi prawie natychmiast wciągnął w swoją czeluść i zgładził.
Zrobiło się przerażająco cicho: Gertruda-Żanna zsunęła swój czarnykapelusik na oczy i trwała tak, podczas gdy PANI EGUCKA osłupiałym wzrokiem patrzyła na inny kapelusz: na błękitny kapelusz z pięknej słomki odpływający z nurtem WARTY… może ku morzu… a może? W inną przestrzeń w poszukiwaniu swej właścicielki.
Życie ma swoje twarde prawa, a nawet – jak to mówiła Stasia od św. ZYTY – JEST BEZCZELNE. Nie baczącna straszny koniec swego poprzednika, nadpłynął następny przewoźnik i kiedy ludzie z lękiem odstąpili odbrzegu, PANI EGUCKA podeszła cichutko do łodzi i patrząc Misiowi w oczy przysiadła na ławeczce. Patrzyła w nie spokojnie, bo choć oto nadchodziły dniklęski, to PANIEGUCKIEJ nie miał spaść nawet włos z głowy i to pozostało jeszcze jedną TAJEMNICĄ ISTNIENIA.
– Pani zaszczepiona? – dobiegł ją głos lekarki.
Ocknęła się... – Ja? nieee... alergia... dwa razy SZOK ANAFILAKTYCZNY – więc nie mogę uczestniczyć w doświadczeniach ludzkości...
– Hm… ALERGIA – dwuznacznie zaśmiała się pytająca.
– Pani doktor – zaproponowała PANI EGUCKA – … ale prawdę mówiąc wolę być teraz NIENORMALNIE NORMALNA…
– O! Literaturą się pani zajmuje, czy tak?
– Chemią też, mój profesor fizykochemik był uczniem Alberta Einsteina Adama Smoluchowskiego – nauczył nas MYŚLEĆ…
– Tego wylewu krwi do mózgu to na pewno pani nie ma… jest zatem pani w normalnym miejscu… coś u pani wyszuuukamy!
Rzeczywiście – było NORMALNIE, prawie puste sale, na OIOM-ie dokąd PANI EGUCKA dotarła spoczywał kolejny młody mężczyzna odgrodzony nieco białym parawanem… w tym ŚWIECIE chyba bytował połowicznie… ach! Bo to też WYLEW.
Pielęgniarki grzecznie pozwoliły wybrać posłanie – przy oknie, piąte piętro. Szerokie okna... wieczorne niebo kołysało do snu dalekie – jakby na wzniesieniu – położone tereny Poznania... przestrzenie prześwietlone – podświetlonejasnością zachodzącego słońca, jak u impresjonistycznych malarzy; przypominała sobie teraz PANI EGUCKA zachwycające pobyty w ERMITAŻU, jeszcze ten NORMALNY tam pobyt, bo jeszcze bez ANDROMEDY...
– Wieczór, u nas już po kolacji – zatroszczyła się o PANIĄ EGUCKĄ krzątająca się osoba (pielęgniarka? nie wiadomo, teraz czepki pielęgniarskie też poszły w odstawkę – mruknęła Stasia od św. ZYTY), żadna anorektyczka, tylko sympatycznie biodrzasta – coś dla paniznajdę – dodała i przyniosła... przyniosła paczuszkę z chlebem, opakowanącelofanem; znów smakował tak, jak ten, gdy Wielkopolskę Niemcy w WARTHEGAU zamienili i jedną kromkę chleba wydzielali? Chybadziennie, kiedy się ziarenka zbóż na polach zbierało – nimi się żywiło – rozmyślała PANI EGUCKA, zajadając smaczną pajdę.
– Odwiedzin nie ma, ale mamy WOLONTARIUSZY, przynoszą na oddziały domowe paczki, o... właśnie jeden z nich paczkę dla DZIADKA niesie... DZIADEK – bo mu dziewięćdziesiąt dziewięć latek stuknęło iteż na tą NORMALNĄ zachorował, jak pani...
Jeszcze nie dokończyła, gdy na słowo: DZIADEK, staruszek – jak dzieckodrobniutki – żałośnie zajęczał, jęczenie w kaszel szlochający wrzucił, jeeeejku – się krztusił...
PANI EGUCKA ZROZUMIAŁA – pojęła BÓL, który każdego myślącego człowieka by poruszył. Zerwała się z posłania:
– Czytałam, że nazywanie kogoś, kto nie jest naszym dziadkiem czy babką – DZIADKIEM, BABCIĄ to CHAMSTWO – rzuciła na głos spokojnym tonem damy, która pije herbatkę u stryjenki HALI – koloraturowej śpiewaczki – na imieninach.
Zapadła głucha cisza… PANI EGUCKA już myślała, że za takie NIENORMALNIE NORMALNE zachowanie, zaraz wypiszą ją ze szpitala, ale nieee!!! Bo naraz pani pielęgniarka głośno się odezwała:
– Panie Józefie. Plecki umyjemy?
– JÓZEFIE, JÓZIO… żona tak na mnie wołała – JÓZEFIE… starzec otarł palcem łzy kapiące mu z oczu, bo się – już nie jęcząc – uśmiechnął.
– Wieczorne leki? No dobrze, ale tylko te, na to odziedziczone nadciśnienie, to tak, ale nie nasenne – nigdy takich leków nie zażywam.
– To co pani robi nocą, gdy nie śpi – dociekała pielęgniarka zachęcająco podsuwała PANI EGUCKIEJ kubeczek z różową tabletką.
– Widocznie mam wówczas ROZMYŚLAĆ – rozmyślanie pozytywne uzdrawia…
Myślisz – więc JESTEŚ – jeszcze?
– KOGO PAN BÓG chce ukarać, rozum mu odbiera – zaszeptała znowu Z GÓRY Stasia od św. ZYTY, zachęcając PANIĄ EGUCKĄ do tego ROZMYŚLANIA.