– Ale wuju, nie! Nie umieraj jeszcze! – Potrząsałam nim histerycznie. – Powiedz mi, niech wiem, o co szło z tym całym przekładaniem ciebie! Jesteś mi to winien! Wuju, kurwa mać! – zaklęłam w końcu z bezsilności. Był w tym jakiś sens? Jakaś myśl przewodnia? – Wciąż nim potrząsałam. – Wuju, powiedz coś!
Jestem na miejscu
Swoim prawdziwie
Mikrofon – berłem
Publiczność – nagrodą
Wzięło mnie
Z zaskoczenia
Szczęście
Dwudzieste szóste
Począwszy bodaj od połowy XIX w. prawie każdy sławny i wielki pisarz prowadził dziennik intymny, który po śmierci autora był publikowany, stając się dodatkowym źródłem informacji dla szerokiej publiki. Niekiedy taka rzecz stawała się prawdziwym dziełem sztuki pisarskiej, zapewniając literatowi jeszcze większy rozgłos i społeczne uznanie. W XX stuleciu owe diariusze zaczęto drukować już za życia ich twórców, co w wypadku wielkich figur było kolejnym dopływem żywej gotówki dla ich wydawców.
Droga Pani Lucyno
Przeczytałem. I raz, i drugi, i… I zdałem sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Wieczór, cicho, ciemno – pomyślałem, że lektura Pani wierszy wymaga skupienia i nastroju. Wtedy myśli ożywają i mienią się wszystkimi kolorami rzeczywistości. Tak, to zdecydowanie jest konieczne. Włączyłem muzykę jednego z moich ulubionych kompozytorów – José António Carlosa de Seixas i jego sonaty klawesynowe – pokrewny jakoś Chopinowi, jeden z wielkich mistrzów, zmarł w roku 1742 w wieku 38 lat…
Zdzisław Pruss jest poetą, satyrykiem, publicystą. Członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Zdobył wiele literackich, prestiżowych nagród. Od wielu lat mieszka w Bydgoszczy. Ma na swoim koncie niezliczoną ilość książek. Aż trudno je policzyć. Są wśród nich poetyckie almanachy i publikacje poświęcone kulturze. Jego najnowszy zbiór wierszy nosi tytuł "Wspólny mianownik". To poezja klarowna, z jasnym przekazem, bez zadęcia. Widać w niej artystyczną dojrzałość, mistrzostwo w operowaniu słowem. Nie ma w niej stylistycznej fanfaronady. O takich wierszach młodzi poeci mówią, że łatwo je pisać. Bo są bardzo proste. Niech zatem usiądą i spróbują. Do tego potrzeba literackiego warsztatu, kilku dekad mozolnej dłubaniny, anielskiej cierpliwości. Autor tego zbioru wszystko to zaliczył, okiełznał, wykorzystał do perfekcji. Dla przykładu przepiszę "święty spokój". Istnieją wiersze, które nie kończą się po symbolicznej kropce. Kontynuują się poza kartką, licząc na dalszy ciąg w naszej wyobraźni. Takim jest właśnie ten tekst:
Najnowszy, 25. tomik poezji Mieczysława Arkadiusza Łypa, wydany w lipcu 2022 roku przyciąga uwagę już swoją złociście słoneczną okładką. Ten energetyczny, optymistyczny kolor stanowi jedną z części przesłania zbioru. Ale symboli jest tu znacznie więcej. Umieszczone w nim zdjęcia wiążą się bezpośrednio zarówno z główną ideą tomiku, jak i z jego tytułem. Antidotum zostało tu wyraźnie określone: jego funkcję przyjmuje na siebie natura, co potwierdza zresztą wiele przemyśleń – na przykład w liryku tytułowym, w apostroficznym zwrocie do odbiorcy:
Początki mitu Arkadii, czyli idealnej krainy szczęśliwości i beztroski, prostego życia na łonie natury, wiążą się z Bukolikami Wergiliusza. Od tego czasu stał się to w kulturze bardzo popularny temat. Paradoksalnie, by go nieco ożywić, zwłaszcza w przedstawieniach malarskich, dodawano motyw memento mori, dzięki czemu opowieść o ziemskim raju zyskiwała tragiczne i melancholijne konteksty, sprowadzając ideał na ziemię, a nawet pod jej powierzchnię. Ikoniczną funkcję pełniły tu siedemnastowieczne obrazy Guercino i Poussina, na których pasterze, pośród wspaniałej przyrody, spotykają ludzką czaszkę leżącą na skale lub na grobowcu z inskrypcją „Et in Arcadia ego”. W powszechnym wówczas odbiorze napis ten rozumiano jako: „I ja żyłem w Arkadii”, co przenosiło akcent z bukolicznego, błogiego życia na przemijalność i utratę, o czym nieboszczyk zaświadczał indywidualnie, niejako osobiście, poprzez swój grób i własną czaszkę w pojedynczym egzemplarzu.
Mereczowszczyzna koło Kosowa Poleskiego - leżąca dzisiaj w rejonie iwacewickim, obwodu brzeskiego, na Białorusi - była jednym z licznych folwarków kosowskiego majątku, należącego w początkach XVIII wieku do Sapiehów. W 1733 roku Jan Fryderyk Sapieha przekazał ten folwark, jako zastaw za sumę 54 500 złotych polskich, Ludwikowi Kościuszce, właścicielowi rodowego majątku w Siechnowiczach, leżącego również w obwodzie brzeskim, a nadanego w 1458 r. jego odległemu w czasie przodkowi przez Kazimierza Jagiellończyka.
W serii kresowej wydawnictwa Fronda wyszedł niedawno kolejny tom, sygnowany przez Sławomira Kopra i Tomasza Stańczyka – Kresy Północy. Wyprawa do Polskich Inflant. Popularni autorzy opisali zatem najdalej na północ wysuniętą część ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Wprawdzie królowie polscy i wielcy książęta litewscy nad całością tych terytoriów panowali na przełomie XVI i XVII w., a później tylko nad Łatgalią i ewentualnie nad lennem Kurlandii, jednak polskie sprawy toczą się tam do dziś. Dobrze więc, że ukazała się książka na ten temat.
chłopcy III
Piasek. Gorący. Złoty. Pieszczący ciało, bo tak mu każe słońce. Podległość, uległość. Ten spokój, bo morze ma dziś dobry humor. Daje szum, daje muszle, daje bursztyny. Nie ma czasu, więc go nie daje. Czas daje człowiek. Obwarowany organizerami odczuwa rozkosz, gdy czas zostaje na talerzyku z croissantem. Nikt się nie zastanawia, co się stanie z deszczem. Może deszcz się zgubił. Jest takie niebo, które przejmuje gęsią skórkę, dotyk, drżenie. Kawałki chmur są zabezpieczeniem ostatecznym, że po to się urodziliśmy i po to żyjemy. Powietrze takie czyste, do zachłyśnięcia, do dna, za zdrowie nasze i wasze. Wtedy wiatr się wzrusza lekkim muśnięciem włosów. Wiatr jest sprzymierzeńcem. Nie chce ogłaszać zmian, bo wiatr też kocha ludzi. Spokój daje spokój. Cisza napełnia uszy, oddechy i termosy. Mrożona herbata ma wzbogacony smak. Ziemia ma inny smak. Mineralizowany obłędnie. Palce wyczuwają korzenie drzew, a ich energia spada w ramiona bez ich obejmowania. Po moim języku krąży słowo, zaczyna brzęczeć, początkowo słabo. Końcem języka chcę odsunąć sen na drugą stronę. Nie ma drugiej strony. Powieki są zaskoczone niedzianiem się. Wciąż ten sam widok. Jednak to prawda. Słowo się połknęło. Drzewa machają z daleka energią. Liście spoglądają tęsknie za ludzką istotą. I z tego spokoju rodzi się furia…
11 sierpnia
Przychodzą do mnie, żeby porozmawiać. Tylko. Aż! Cenna sprawa. Lekarska. A ja z trudem odrywam się od wykonywanej właśnie roboty. Czasem proszę o danie mi chwili czasu, abym zakończył jakąś część tej roboty. Zazwyczaj nie rozumieją. Nadymają się w obrażeniu. Czuję to, ale po pewnym czasie przestaję już na to zwracać uwagę. Życie w poczuciu ciągłej winy przestaje mnie rajcować.
Pewnego dnia przyszedł do mnie kolega dość sterany życiem i opowiedział mi taką oto historyjkę:
- Mając już dość swego sterania chciałem upiększyć kolejny, przymusowy dzień. Wyszedłem wczesnym rankiem na dwór i zacząłem – z głupoty, dla farmazonu, lekceważąc monitoring – zrywać gałązkę róży z krzewu na pobliskim skwerze. Szło mi to dość opornie, tak długo, że zostałem zauważony.
– Chyba dla ukochanej – usłyszałem od przechodzącego, roześmianego od ucha do ucha młodego człowieka, prostackiego raczej.
– Tak – odpowiedziałem. – I wyobraź sobie, że na moment w to uwierzyłem – zakończył swą opowieść ów zgorzkniały mizantrop.
Szłaś. Chodnikiem. Wzdłuż ulicy.
Miałaś długie włosy, które rozwiewał wiatr.
Miałaś niebieską sukienkę, marszczoną w pasie, na sztywnej halce, z dekoltem karo.
Miałaś podbródek uniesiony w górę, jakbyś akurat patrzyła na mnie, klęczącą wysoko na parapecie okna. Wracałaś.
Jest życie po utracie, tak poczułam w tamtej chwili. I wypełniło mnie rozkoszne
światło.
„Toteż wam powiadam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam” (Mt 11:22).
Samotność to taka straszna trwoga
List do M
Ryszard Riedel, Dżem
Wystarczy, aby dobrzy ludzie, którzy są większością, nie zrobili nic, zachowując tak zwaną bezstronność, wtedy Zły opanuje szybko cały świat.