- Jerzy Stasiewicz
- Polecane
Jerzy Stasiewicz - Prawda o Don Kiszocie
Prawda o Don Kiszocie
Prawda o Don Kiszocie
Bielowie z Myślenic to rodzina hojnie obdarzona różnymi talentami, głównie literackimi. Niewątpliwie największym dorobkiem twórczym mógł się pochwalić Emil Biela – poeta, prozaik, krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych. Po amatorsku imał się również rysowania i malowania obrazów, zdobywając liczne laury na konkursach plastycznych. Jego syn, x. Miłosz Biela, kanonik Kościoła rzymskokatolickiego, próbował szczęścia w poezji, wydając bodaj 2 udane tomiki wierszy. Młodszy brat Emila, Jan Biela, jest literatem (poetą, aforystą, recenzentem), który publikował w prestiżowych czasopismach typu „Poezja”, „Tygodnik Powszechny” czy „Życie Literackie”. Jego dodatkową pasją artystyczną jest rzeźbienie w drewnie.
Małgorzata Grajewska jest autorką tomiku wierszy Obecność, prawie czułość. Książka jest pięknie wydana, aż przyjemnie wertować kartki. Tytuł w pełni oddaje jej zawartość. Jest tutaj liryka przesiąknięta emocjami, są miłosne perypetie, jest cała gama uczuć i dramatów. A wszystko to w klimacie energetycznym, rozedrganym, buzującym. Daleko tym wierszom do letniości. Miłość nie jest w nich ciepłym, wiosennym powiewem. Jest falą uderzeniową, która wpada między ludzi, niczym nagły kataklizm /Na krawędzi nigdy nie będę/. To początek swoistej rewolucji, w której czas przyśpiesza, rzeczy wirują, sprawy toczą się w szaleńczym tempie. Ale to również cesarstwo zmysłów, w który rządzi delikatny gest, subtelny dotyk, ceremoniał. Tą scenerię dopełnia wspomnienie Fridy Kahlo. Autorka cytuje jej przypadkowo odnalezione zapiski. Jest zauroczona tym nieokrzesanym talentem, egzotyką, wyobraźnią /Z pamiętnika Fridy Kahlo/. Przywołuje tą meksykańską malarkę w wierszu Jeśli nie malujesz siebie, nikogo nie maluj. Utożsamia się z nią, adoruje, zazdrości. Oto fragmenty:
Doświadczony poeta dostrzega drobne gesty, drgnienia czasoprzestrzeni, hedonistycznie syci się nimi, ale i sprawiedliwie dzieli tymi wibrującymi, czarownymi doznaniami zachwytu z czytelnikiem. Nie kolekcjonuje ich egoistycznie w swoim spichlerzu pamięci, ekstatycznie nie igra z nimi samolubnie, wyłącznie w samotności. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy patrząc na to samo – zobaczy tak wiele jak on. Dary, talenty Opatrzności zostały nierówno podzielone. On zaś został obdarowany, naznaczony charyzmatem uważności. Jego wzrok skanuje mnogość bytów, przenicowuje przestrzeń i przedmioty, wyciska z nich gęste miąższe utajonych znaczeń, wyszarpuje z nich kąski coraz smaczniejsze i pożywniejsze. Tak czynią dusze wrażliwsze od innych, tak czynią poeci, artyści. Uczą nas odmiennego spoglądania na przedświat, świat i zaświat, głębszego przysysania się wzrokiem do maestrii detali codzienności, widzenia wręcz mikroskopowego. Pozwalają też nam ciekawsko zaglądać przez własny okular cudów, nastawiają dla nas ostrość, pucują obiektywy. Podsuwają nam pod niewidzące wciąż, ślepe oczy drobiazgi w skali mikro.
Pod koniec grudnia 2021 r. ukazał się we drugi tomik poetycki Wandy Kudelskiej pt. W słowa ubrałam milczenie. Jego promocja nastąpiła 14 lutego już w 2022 r. w Kowalu, miejscu urodzenia poetki. Autorce prezentującej własne wiersze towarzyszył nastrojowy występ włocławskiego zespołu WWK T.M. Poetka (rocznik 1949) zadebiutowała w 1996 r. zbiorkiem Wyrazić siebie, wydanym w Płocku. Przez długi okres czasu związana była ze środowiskiem artystycznym właśnie tego miasta. Później przeniosła się do Warszawy, gdzie prowadziła małą Galerię Sztuki, połączoną ze Studiem Florystycznym, a później też z „klimatyczną” kawiarnią. Odbywały się tam wernisaże wystaw malarstwa, artystycznej biżuterii, koncerty muzyczne, wieczory poezji i spotkania autorskie. Współpracowała wtedy z Magazynem Sztuk - Filią Ośrodka Kultury Ochoty i wieloma niezależnymi twórcami. W 2017 r. postanowiła wrócić na stałe do Kowala, odrestaurować rodzinny dom i ogród, stworzyć tu miejsce tętniące kulturą.
Na czas postny przeznaczam tekst napisany w karnawale, bo ci, co chcą zamartwiać się i pokutować, mają wszędzie obfitość tematyki wojenno-pandemicznej. Za mych dziecinnych lat wojną grożącą ze zgniłego zachodu straszył nieraz Władysław Gomułka, a moi domownicy z kolei spodziewali się wojny ze wschodu. Niezależnie od kierunku zagrożenia, wystraszyć mnie mogli tylko na zasadzie do trzech razy sztuka. Im więcej było gadania, tym mniej się przejmowałam. Na razie jednak nie na takich tematach mam zamiar się zatrzymywać z początkiem wiosny.
Zbliżały się wybory. Poseł i zarazem kandydat na posła, bo oni traktują tę funkcję jako dożywotnią, do którego poszedłem, aby trochę podyskutować, gdyż zaczęło mi brakować intelektualnych impulsów, a w tej naszej dużej wsi z tramwajami nie było tak na dobrą sprawę z kim rozmawiać, był bardzo zalatany. Spóźnił się na dyżur i już od progu wołał:
Gdy gość dzwoni do drzwi, otwiera mu służąca – ładna, dobrze ubrana, uprzejma dziewczyna, wyszkolona we wszystkich zasadach i zwyczajach panujących w pensjonacie. Spogląda na wchodzącego tak, że dostrzega więcej niż inni.
„Jeżeli wysoki urząd powoła cię na jakieś stanowisko, widzi, że wszelkie wstępowanie po urzędowych szczeblach nie jest krokiem ku wolności, lecz ku związaniu; im większa urzędowa władza, tym związanie głębsze; im silniejsza osobowość, tym bardziej potępiana samowola.”
Raz tylko mi do głowy przyszło w życiu całym, że mi babka moja umarła. Jednego dnia na ławce tak sobie siedziałem i twarz moją ciepłe słońce grzało, więc oczy swoje zamknąłem, żeby i powieki ciepła złapały, a wtedy to właśnie przyszło do mnie - że mi babka moja umarła. Po prostu stanęła obok i mi o tym powiedziała, a potem umarła, jakby sama tak zadecydowała. No dobrze, może i nie do końca tak było jak teraz opowiadam. Żeby z prawdą się nie mijać trzeba mi opowiedzieć to tak, jak to sobie zmyśliłem: babkowe kroki na progu chaty usłyszałem, bo zajęta czymś w kuchni była i dopiero teraz wyszła do mnie tą nowiną się ze mną podzielić. Umrę dziś zaraz po kolacji - tak mi babka moja powiedziała i odeszła z powrotem do kuchni, a ja tylko głowę swoją bardziej na słońce nastawiłem i było tak jakby nic to babkowe umieranie mnie nie obeszło.
Potrzebowałem na szybko kasy, więc bez dłuższego namysłu udałem się do siedziby pewnej firmy budowlanej, która wypłacała dniówki i podobno zatrudniała ludzi bez większego pojęcia o robocie – ludzi takich jak ja. Byłem właśnie w poczekalni, a ze mną duża grupa mężczyzn w różnym wieku gadająca po ukraińsku. Wszyscy mówili po ukraińsku. Kurwa mać. Tylko po ukraińsku, a ja wcale.
Zastanawiałam się, czy podjąć ten temat. Wydaje się taki oklepany, już wszystko zostało niby powiedziane, że ludzie wiedzą jak to wygląda, że mnie to nie dotyczy, że oni tacy nie są, to zdanie tylko tych, co zazdroszczą lub sobie nie radzą. A jednak stało się to dla mnie prowokacją. Zdaję sobie sprawę, że moje pisanie nie uleczy to sytuacji, że jest to walka z wiatrakami, ale mimo to trzeba głośno mówić jak jest, a nie zamiatać pod dywanik i to często z Ikei. Nie wyciągnie ich to z masowej głupoty, ciemnoty, uprzedzeń, kompleksów, pijaństwa, służalczości, poddaństwa, uległości, obłudy... uffff.
13 lutego
Do tych „czynników pierwszych”, stanowiących fundament każdego dnia, o czym pisałem w nocie z 10 lutego, na pewno nie należą cienie z przeszłości, wspomnienia, sentymenty. Traktujmy je więc jako fotografie, które z czasem zaczynają przeszkadzać, bo jest ich za dużo. Żyjmy tym, co jeszcze żyje, co jest teraz, tu.
Zaraz zaparzę sobie herbatę i – powoli ją sącząc- będę pił herbatę.
Zaś w utworze zatytułowanym A tu… podmiot liryczny nie waha się wyznać, iż mimo gorliwej chęci przebywania w wysublimowanym świecie Ideału i Absolutu, jest przecież człowiekiem, a to czyni go nieodpornym na pokusy, staje się więc wygnańcem z Raju, sprowadzanym z powodu nawet błahej pokusy na ziemię:
Po zerwaniu z Paulem Verlaine Rimbaud dużo podróżował po świecie, aż w końcu znalazł się w Afryce Wschodniej. Przez pewien czas musiał zamieszkać w Hararze. Było to małe, dobrze ufortyfikowane miasto, położone trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Zatoki Adeńskiej. Przez Harar przechodził transport towarów abisyńskich, eksportowanych do Europy.
Pisanie to okropny nawyk, czyni z największego eleganta okropnego flejtucha. Siedzenie przy komputerze nie wymaga od człowieka zakładania na siebie wykwintnego stroju balowego czy obcasów wysokich jak słupek rtęci w Afryce. Szczerze mówiąc – można przecież w ogóle nie wychodzić z piżamy. Już prędzej ona sama zejdzie z nas w popłochu i rzuci się w desperacji do wnętrza pralki, pragnąc pozbyć się litrów potu i nieświeżego zapaszku kocmołucha.