- Miron Kądziela
- Nadesłane
Miron Kądziela - Parafraza (2)
– To co mam pana zdaniem teraz zrobić? – spytał poirytowany.
– To co mam pana zdaniem teraz zrobić? – spytał poirytowany.
Kiedy patrzę na obraz poznańskiej artystki Julii Kapczyńskiej, przedstawiający Chrystusa trzymającego w rękach krwawiące serce, pamięć przywodzi opowieści o niezwykłych dziejach obrazów, będących przedmiotem kultu, adoracji. O wizerunku, który samowolnie opuścił kościół, bo upodobał sobie inne miejsce, o wołach, które wiozły obraz i nagle zatrzymały się wyznaczając miejsce budowy świątyni.
Dlaczego musiałem się wybrać o tej porze? Nic już prawie nie widać. Dzięki Bogu, jeszcze mogę odczytać, o której nadjedzie. Ach, jak te lata szybko lecą. Patrz staruszku, znowu pomyliłeś buty, a ból w kościach jest nie do zniesienia – koniec jest bliski. Uff...
(Opowiadanie ukazało się w Majn tatns bes-din-sztub – hemszejchim zamlung, red. Chone Shmeruk, Jerozolima 1996; pierwodruk w nowojorskim dzienniku „Forwerts”, 14 X 1955 roku.)
Są takie fragmenty w literaturze pięknej, które swą wymową wzruszają i porywają każdego wrażliwego czytelnika, do których się powraca, delektuje każdym słowem niczym piękną muzyką słuchaną do zdarcia płyty. W nieskończoność. „Lalka” Bolesława Prusa, mimo, że od jej wydania minęło już ponad sto czterdzieści lat, jest właśnie takim dziełem.
5 października
Stos zaległej roboty. Każdy mój dłuższy wyjazd kończy się spiętrzeniem zaległości. Z tego powodu zaczynam odczuwać niechęć do wyjazdów, a przecież przewietrzenie się wzmacnia psychikę, przynajmniej moją. A może nie potrafię podzielić się z innymi pracą?
Mamy tu spojrzenie na Rzeszów niejako od wewnątrz, z bliska, bezpośrednio, bez „rozglądania się” na boki. Można więc rzec, że są to wiersze „lokalnie naznaczone” albo „lokalnie familiarne”. Pisze w nich Barbara Śnieżek o tym, co dla rzeszowian swojskie i dobrze znane, wpisane w porządek zwykłego dnia, w którym to spacer, dojście do pracy, powrót do domu, peregrynacje od sklepu do sklepu, od kawiarni do restauracji należą do czynności codziennych.
Wracałam do domu z zakupów w centrum miasta. W autobusie było tłoczno. Znalazłam miejsce siedzące w tyle pojazdu. Obok mnie siedziała ładna kobieta w średnim wieku, elegancko ubrana. Odniosłam wrażenie, że jest czymś podenerwowana.
Jan Lechoń (recte Leszek Józef Serafinowicz) to uosobienie legendy cudownego dziecka, genialnego młodzieńca i wieszcza narodowego. Przypieczętował tę legendę samobójczą śmiercią w 1956 r., skacząc ponoć z 12-go piętra nowojorskiego drapacza chmur. Na szczęście zostawił potomnym kilka arcydzieł, które zapewniły mu pozycję jednego z najwybitniejszych poetów w polskiej literaturze XX stulecia. Właściwie jest on postacią tak sławną (aczkolwiek kontrowersyjną), że dalsza wstępna prezentacja wydaje się całkowicie zbędna.
Nawet najbardziej kruche, wątłe słowo może być schronieniem, bunkrem, w którym człowiek szuka kryjówki przed atakującą go rzeczywistością, czy też jawą okropieństw, których nie potrafi psychicznie udźwignąć. Pod linijki tekstu można wsunąć swoje lęki, obawy, niepokoje, owijając się wyrazami jak polem siłowym.
Zamierzaliśmy zacząć naszą wędrówkę od Zaosia, aby była ona w chronologicznej zgodzie z kolejnymi etapami życia Adama Mickiewicza. Tak się jednak złożyło, że zaraz po przyjeździe z Polski znaleźliśmy się w Nowogródku. A że zaczął padać rzęsisty deszcz, schroniliśmy się przed nim w mickiewiczowskim muzeum. I od tego miejsca zaczęliśmy podążać śladami naszego wieszcza.
W II Rzeczypospolitej karaimskie gminy wyznaniowe istniały w Wilnie, Trokach, Lucku, Haliczu. Liczba wiernych wynosiła około 1500 osób. Posługę religijną wykonywało 9 duchownych. W porównaniu do okresu przedrozbiorowego, poza Polską znalazł się ośrodek karaimski w Poniewieżu, który przypadł terytorialnie Litwie. Przed I wojną światową działały 2 ośrodki najwyższej karaimskiej władzy duchownej hachanaty, jeden w Eupatorii na Krymie, drugi w Trokach. W tej ostatniej miejscowości urząd hachana, po śmierci Romualda Kobeckiego, pozostawał nie obsadzony w latach 1910-1927.
Zbigniew Ossoliński (1555 – 1624) wojewoda sandomierski i ojciec Jerzego, późniejszego kanclerza wielkiego koronnego, w swoich „Pamiętnikach” podaje, iż inspiratorką kolejnej interwencji była Elżbieta z Csomortanych (ok. 1572 – 1617) wdowa po hospodarze Jeremim. To ona miała namówić do swoich zamiarów zięciów, księcia Michała Wiśniowieckiego (ojca słynnego Jeremiego Wiśniowieckiego i dziada króla Michała Korybuta) i księcia Samuela Koreckiego.
21 marca 1804 roku Mikołaj Mickiewicz herbu Poraj, komornik miński i adwokat sądów nowogródzkich, ożeniony z Barbarą z Majewskich, córką ekonoma w majątku Uzłowskich w Czombrowie, kupił od Felicjana Wolskiego plac w Nowogródku, przy zaułku Racowla. Nie mając jednak dostatecznej sumy pieniędzy na postawienie na tym placu odpowiedniej dla licznej rodziny siedziby, zawarł porozumienie z jednym z nowogródzkich aptekarzy, aby ten zbudował w tym miejscu dom w zamian za kilkuletnią bezpłatną jego dzierżawę. Tak też się stało i trzy lata później zamieszkali w nim Mikołaj i Barbara Mickiewiczowie z pięcioma synami: Franciszkiem, Adamem, Aleksandrem, Jerzym i Antonim.
czyli
Podróży Guliwera ciąg dalszy (3)