Archiwum

Ariana Nagórska - Nisza Koziorożca - Meandry poprawności

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Ci, którym jest dobrze, marzą, by nikt im dobrobytu nie zakłócał. Nie po to się obłowili, by teraz o swój majątek drżeć. Nie po to się kumotersko ustawili, by teraz nie być pewnym stołka. Są „patriotami", bo ojczyzna wiele im dała (to znaczy pozwoliła wiele zagarnąć). Wychodzą więc poprawni w święto narodowe popatrzeć na defilady, a tu w samym centrum stolicy zadyma. Chuligani zagrażają, a ci, co chuliganili za komuny, patrzą tylko z przerażeniem, że im się chwieje kapitalizm. Wyrosły nowe pokolenia, które zamiast włączyć się w wyścig szczurów, wolą włączać się w wyścigi z policją. Z policją stojącą na straży naszego dobrobytu i powszechnej sprawiedliwości. Na krok nie wyszłam tego dnia z domu i to wcale nie z lęku przed chuliganami, których w „kolebce Solidarności" oczywiście nie ma. W tejże kolebce nie brak jednak niepoprawnych, którzy nigdy nie wywieszają flagi. W tym roku Radio Gdańsk przez kilka tygodni ryczało na ten temat jak do ściany. Gdy rozejrzałam się po osiedlu, flag było niewiele więcej niż co roku (czyli znikoma liczba). Rodzaj biernego oporu. Co mądrzejsi socjologowie potrafią już to zauważyć, choć nie wypada im tak mówić. Patrząc z satysfakcją na swój nieudekorowany balkon przynajmniej raz czułam więź z większością.
Od lat jednak wytrwale (choć bez szczególnych efektów) ćwiczę poprawność na gruncie słowa. Nie jest to sprawa mało ważna, bo słowem można przyłożyć znacznie mocniej niż kijem. Na okoliczność swej resocjalizacji sprowadziłam nawet z sąsiedniego województwa  żniński tygodnik „Pałuki", wydawany przez redaktora-cenzora, eksperta od etyki dziennikarskiej i zawodowego krętacza (który zasłużył na szerszą prezentację). Ten „etyk" opublikował chamską napaść swego zdemoralizowanego kolesia na krystalicznie uczciwego, nieżyjącego od lat pisarza i poświęcę tej sprawie zupełnie inny tekst. Na razie napomknę tylko o artykuliku owego naczelnego, w którym pouczał maluczkich, jak pisać, by nikogo nie obrazić. Giętkim niczym drewniany wąż boa językiem wywodził: „(…) bardzo proszę, aby odróżnić krytykę podjętej – przez na przykład prezesa spółdzielni – decyzji od deprecjonowania jego osoby. <Prezes podjął głupią decyzję> – jest OK. To co innego niż napisać: <Prezes jest głupi>, gdyż wtedy niszczymy całe <ja> prezesa, który może być krytykowany, ale – uważam – nawet gdy podejmuje złe decyzje, nie powinien być obrażany". Idąc dalej tokiem jego rozumowania bardzo proszę, by w czasach wzrastającej liczby zabójstw odróżniać krytykę samego faktu zabójstwa od deprecjonowania osoby zabijającej! Możemy więc napisać, że ktoś zabił (wtedy „jest OK" – jak powiedziałby mój ulubiony dziennikarz), nie wolno jednak pisać o tym, który zabił, że jest zabójcą, mordercą, zbrodniarzem itp., gdyż wtedy niszczymy jego „ja" (które w przeciwieństwie do „ja" ofiary może się jeszcze obrazić).
Aby jednak u progu karnawału nie było aż tak tragicznie, podam przykłady komicznych sposobów „niszczenia ja". Gdy z koleżanką miałyśmy po około 20 lat, pewien niemiły rodak postanowił hurtem zniszczyć „ja" zarówno moje, jak i jej (2 x ja = jaja). Gdy weszłyśmy do zatłoczonej restauracji, siedzący z kumplami facet wrzasnął na cały lokal: – Patrzcie, jakie brzydkie dziewuchy przyszły! – Oj, współczuję – odkrzyknęłam. – Nie trzeba tyle pić, bo już panu na wzrok padło! Bawiłyśmy się potem w tym lokalu przez wiele godzin, a największą satysfakcją były ciągłe szyderstwa kumpli z tego zaczepiacza.
Panuje powszechna opinia, że najbardziej obraźliwe są słowa wulgarne. Usłyszawszy coś takiego pod własnym adresem, należy natychmiast skierować się do sądu. No to niech się poprawni tam kierują! Zajmie im to tyle czasu, że zaniedbają własne szwindle (pardon, chciałam powiedzieć, że zaniedbają własne sukcesy rodzinne i zawodowe). Idę sobie pewnej ciepłej wiosny już pięćdziesięcioletnia przez miejski skwer, a tam na ławeczce kilku amantów po trzydziestce. Niestety, tylko jeden startuje z czułą ofertą: – Zatrzymaj się k…, na ch… tak zap…Mam chęć cię p… Zatrzymuję się nie bez wdzięku, choć z obawą o jego los: – Taka piękna wiosna, dziadku, a ty chcesz iść do więzienia za seks z nieletnią? Już lepiej obejrzyj sobie serial P jak miłość. Od tamtej pory nieraz witali mnie śmiechem bez wyzwisk. Sama słyszałam, jak kulturalnie zapraszali inne panie: – Chodź mała w krzaki na serial P jak miłość.
Żyjąc ponad pół wieku miałam też czas na dokonanie przydatnych obserwacji. Zauważyłam na przykład, że na określenia typu dureń, głupek, matoł itp. najbardziej oburza się właśnie dureń, głupek, matoł, a nie ktoś tych „walorów" nieposiadający (czyli wyzwany niesłusznie). Najmądrzejsi na ogół kierują się maksymą Psie głosy nie idą pod niebiosy i nie zapowietrzają się przy każdym kierowanym do nich epitecie. Psy szczekają, karawana idzie dalej. Gdy jednak w tej karawanie znajdzie się na przykład złodziej, czyż nie będzie wkurzony, że szczekają psy?
Osoby narzekające na życie w tym kraju nieraz mogą usłyszeć od zadowolonego aroganta, kreującego się na patriotę: – Jak ci ten kraj nie odpowiada, to wyjedź, droga wolna! – Gdyby wszyscy uczciwi z kraju wyjechali, to zdechłbyś z głodu, bo nie miałbyś kogo okradać – odpowiedział na to pewien mistrz riposty. Choć takich dosadnych niepoprawnych zawsze będę podziwiać, sama wolę reakcje bardziej odlotowe, bo kompletnie dezorientują one nielotnych. Gdy na przykład ktoś straszy mnie sądem, natychmiast proponuję: – Daj 50 tysięcy, to ci od ręki napiszę pozew. Reakcje są zawsze dwojakie. Najgłupsi nie mają wątpliwości, że potrafią napisać sami. Tych kwituję jednym tylko słowem – samobójcy. Inni natomiast pomstując na bezczelność wykrzykują, że nawet sławni prawnicy nie żądaliby takiej sumy. – Bo sławnych prawników jest wielu, a ja jedna – odpowiadam. Poza tym oni mają dużo spraw i mało czasu, a ja mogę aż po grób zajmować się wyłącznie pana (pani) uszkodzoną godnością. Takie precyzyjne uszkodzenie ciągle wymaga interwencji złotej rączki! Napastnik szybko czuje się skołowany, a mało kto odważy się grać, gdy nie wie, co jest grane. Teatr absurdu to niezwykle owocna strategia, ale  wymaga lat ćwiczeń.
Tymczasem są osoby mimowolnie operujące absurdem na co dzień tak jak oddechem, bez żadnej samoświadomości. Trafia im się to szczególnie wtedy, gdy chcą być hiperpoprawne. Takie osoby są wyjątkowo przydatne do utwierdzania zastoju i marazmu w każdym miejscu. Pewna pani dowiedziała się, że w „Akancie" jest jakiś tekst, który mógłby ją zainteresować. Ponieważ z jakichś względów nie trafiła na ten numer, poradziłam jej, by poszła do pobliskiej biblioteki. – No bez przesady – obruszyła się dama. – Nie mogę wymagać, by specjalnie dla mnie sprowadzali egzemplarz! Oto prawdziwy wzór obywatela!  Niczego nie wymaga nawet tam, gdzie wymagać powinien. Do głowy jej nie przyszło, że jako czytelnicz- ka powinna właśnie ŻĄDAĆ, by prowincjonalna biblioteka miała przynajmniej to ogólnopolskie czasopi-smo, które wychodzi w najbliższym mieście wojewódzkim. I jaki tam jeden egzemplarz? Prenumerata powinna trwać OD LAT!
Niewymaganie niczego od nikogo i srogi lęk przed wyrażeniem niewygodnych dla kogoś opinii lub życzeń – to także odmiany jałowej i ogłupiającej poprawności. W naszym sklepie jest kiepskie zaopatrzenie i na dodatek sprzedają nieświeże wędliny. Stale namawiam, by ktoś złożył skargę, skoro ja nie mogę. Zresztą sąsiedzi kupują gdzie indziej, a ja muszę u tych badziewiarzy, bo kierowniczka jest siostrą wychowawczyni mojego syna. Obie obserwują, czy czasem nie „zdradziłam" ich, chodząc do innych sklepów. Poza tym kierowniczka zamawia warzywa w hurtowni mojego szwagra. Jeśli się obrazi, szwagier może stracić ten kontrakt, a trudno mu o kontrahentów, bo towar ma raczej niskiej jakości. Ale to jasne, że mnie o tym publicznie mówić nie wypada. I tak się ta poprawność pleni jak chwast od nizin po szczyty. Od spraw duperelnych po priorytetowe.
„Prezes w swej niekwestionowanej mądrości podjął głupią decyzję" – tak piękne zdanie zaświtało mi w głowie po żnińskich wykładach etyki dziennikarskiej. Czy redaktor-cenzor z tygodnika „Pałuki" puściłby to na swych nieskazitelnych łamach?  Jakie to jednak szczęście, że świat nie kończy się na Żninie.





Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.