butelka z listem w środku rozpaczliwym gestem
ciśnięta w czas odpływu krzyk że jeszcze jestem
na wyspie gdzie nikogo komu spojrzeć w oczy
nie ma więc łza samotna po twarzy się toczy
ani ust też otworzyć by spleść się rozmową
kiedy echo jedynie odpowiada słowom
słonym morską goryczą wśród fal samotności
piasek ślady pożera nieproszonych gości
rozbitek lata liczy zaciera w pamięci
szczęściem może być dzisiaj co kiedyś niechęci
powodem wciąż bywało może ktoś odczyta
te myśli gdy butelka o skałę rozbita
wyrzuci z siebie słowa na skrawku papieru
nakreślone nadzieją coraz bliższą zeru
sen żeglarza
ostatkiem sił do brzegu kiedy ogień w płucach
a morze niemal truchło już na brzeg wyrzuca
dzikie plaże z palmami potrzaskanych masztów
w całun żagli spowitych przeraźliwych wrzasków
papug jak pod pręgierzem palącego słońca
dzień i noc bez wytchnienia i jakby bez końca
to wszystko zda się ciągnąć nie znaleźć tu cienia
ani nawet jednego czułego wspomnienia
nie zostało z lat młodych wilki morskie wyją
przemierzając tę przestrzeń która być niczyją
wydaje się jak topiel słonych łez wylanych
nie da się tu łba rozbić bo brakuje ściany
w którą walić by można aby ból zagłuszyć
i dać chwilę odpocząć skołatanej duszy