wciąż gniesz kark przed swym panem w uległej pokorze
i wmawiasz sobie w duchu że mogło być gorzej
choć zwykła przyzwoitość dławi się i krztusi
ale skoro pan każe kundel zawsze musi
napluć ci tylko warto w tę obłudną mordę
zad pod kopniak podsuwasz niczym pierś pod order
przecież łaska jałmużny kość z pańskiego stołu
to dla ciebie szczyt szczęścia gdy z psami pospołu
liżesz dłoń którą dawno odgryźć trzeba było
lecz o takim zuchwalstwie nawet się nie śniło
zamiast rzucić w twarz tłumu patrzcie król jest nagi
popiskujesz zaledwie w przypływie odwagi
takiej na miarę ciebie nad kufelkiem piwa
gdy uśpione sumienie nagle się odzywa
i zaraz porażony tą chwilą śmiałości
warujesz u nóg pana oraz jego gości
to pomerdasz ogonem to warkniesz gdy trzeba
i już ci się wydaje że sięgnąłeś nieba
i Pana Boga w raju chwyciłeś za nogi
gdy tymczasem wycierasz kurz z pańskiej podłogi
i tak tkwisz w tym skundleniu aż po same uszy
kieliszek za kieliszkiem już ci lżej na duszy
autoportret z tchórzem
aby ocalić skórę zrobi bez szemrania
wszystko to co mu każą bez własnego zdania
bez cienia wątpliwości i poczucia winy
ulepiony z guana piachu błota gliny
może i współczujący lecz nie powie słowa
zbyt cenna jest dla niego jego własna głowa
by śmielszym słowem nazwać prawdę po imieniu
nie ma czego rozważać w skarlałym sumieniu
ani podły z natury ani jadowity
tyle tylko że strachem cały jest podszyty
który każdą myśl jego lepkim przerażeniem
spowija więc zapuszcza pod ziemię korzenie
bojąc się zrobić kroku jednego przed siebie
wije się z pustosłowiu i w krętactwie grzebie
przytakuje łbem kiwa zgadza się na wszystko
uśmiecha się potulnie gdy nad pełną miską
z pańskich stołów ochłapów siada do wieczerzy
że oto dzień kolejny jak należy przeżył
autoportret z królem
niekiedy coś w nas pęka czerstwa kromka głodu
lepsza niż ochłap ścierwa i gniew bez powodu
pstrokata pańska łaska władcy tego świata
każą służyć najwierniej by po paru latach
takiej służby w milczeniu słysząc wciąż oklaski
drzwi pokazać bez słowa oblicze bez maski
świński ryj pod koroną zsuniętą na oczy
król z królową pod rękę przez włości swe kroczy
chór służalców mu kadzi gnąc karki w pokorze
za plecami chowając szyderstw ostre noże
sam także być potrafi pełen uległości
wobec twardszych od siebie których chętnie gości
szczycąc się garścią władzy wobec swych poddanych
których los w jego ręce przez Boga jest dany
tysiące w pocie czoła król z dworem w pałacu
nie słucha skarg daremnych lamentów i płaczu
wszystko jednak do czasu stoczy się korona
nie utrzyma król władzy w zaciśniętych szponach
ktoś się w końcu zdobędzie na jedną myśl hardą
wykopie tron spod dupy i chwyci za gardło
autoportret z nosorożcem
gnaj przed siebie na oślep tratuj wszystkich wkoło
obrzucaj ludzi błotem pierzem oraz smołą
wątpliwości nie miewasz jesteś pewny swego
nie pytasz dokąd pędzisz nie pytasz dlaczego
nieistotny kierunek cel też bez znaczenia
rozpiera cię energia spod nóg tryska ziemia
upojony swą siłą maluczkich masz za nic
wierzysz że możliwości twe nie znają granic
kto nie zdąży uskoczyć będzie stratowany
musi ulec przyparty z impetem do ściany
nieustannie spragniony wciąż nowych zdobyczy
nie zawahasz się nigdy nie cofniesz przed niczym
żądza władzy wciąż większa i nigdy nie syta
twoje zawsze na wierzchu musi być i kwita
miłosierdzie ci obce jak litość i łaska
w końcu ktoś tak się wścieknie że ci łeb roztrzaska
tak wyniosły za życia staniesz się padliną
taką samą jak wszyscy co przez ciebie zginą