Archiwum

Stanisław Grabowski - Cieszyliśmy się każdą chwilą życia...

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Mało kto dziś pamięta, jak przez PRL przetaczała się fala konkursów na pamiętniki ogłaszanych m.in. przez Polskie Towarzystwo Pamiętnikarskie. Oto tytuły kilku z nich: „Mój dzień powszedni", „Pamiętniki młodzieży robotniczej", „Ja i mój dom", „Ja i moje ideały", „Mój nauczyciel", „Moja pierwsza miłość", „Moje małżeństwo", „Wielki konkurs na pamiętniki kobiet"...
A gdy do tego dodać choćby konkursy organizowane np. przez „Tygodnik Kulturalny („Jeden miesiąc mojego życia") i inne redakcje byłaby to ilość imponująca. Jednak po 1989 roku Polskiemu Towarzystwu Pamiętnikarskiemu zabrano m.in. pałacyk w Rudnej, który sprzedano jakiemuś biznesmenowi wraz z archiwami. Pół miliona pamiętników trafiło do garażu, a po kolejnej odsprzedaży pałacu – pod gołe niebo. W ostatniej chwili około połowy zbiorów  udało się uratować.
Śmiać się, czy płakać? W końcu pisania memuarów nie zaprzestali politycy, (dość wymienić np. Rakowskiego czy Wałęsę), literaci, aktorzy czy arystokraci. Elity mają pewnie w tym jakiś interes, by się wybielać czy też zwalać na innych swoje nieszczęścia.
Co jednak z pamiętnikami zwykłych ludzi skoro przestały istnieć instytucjonalne bodźce? Okazuje się, że nie przestali pisać, lecz najtrudniejszą rzeczą nie jest już publikacja, lecz obecność w mediach, zainteresowanie. Udało się to bez trudu Danucie Wałęsowej, ale innym? Pamiętnikarzom z prowincji tej przeszkody, niestety, nie udaje się pokonać. A szkoda, gdyż w dalszym ciągu sito gubi diamenty.
Przykładem takiego diamentu jest pamiętnik pt. „Wojtek – Kronika mojego życia" (czemu taki niehandlowy tytuł?) autorstwa Wojciecha Grzybowskiego, długoletniego mieszkańca Nowego Miasta Lubawskiego.
Kilka zdań o autorze książki. Wojciech Grzybowski to w swym mieście postać powszechnie szanowana, o nieposzlakowanej opinii, wzór obywatela, działacza społecznego, pracownika PZGS.
Do pisania namówiła go rodzina, a zwłaszcza córki, które orzekły, że barwne ojcowskie opowieści nie mogą przeminąć bez śladu i tak autor napisał: „20 stycznia 1926 roku urodziłem się ja – Wojciech Grzybowski. Żyję i męczę się nad tą kroniką". I warto było, gdyż autor objawił w swojej książce talent narracyjny, pamięć do szczegółu, wrażliwość na smaki i barwy życia, wreszcie precyzję wysławiania się. Dobre zadatki na pisarza, no, ale jego życie potoczyło się inaczej. Szkoda, że nie znalazł się ktoś, np. w szkole, kto by docenił ponadprzeciętną bystrość umysłu Wojtka.
We wstępie autor tak się tłumaczy: „To, że nie przywiązywałem wagi do nauki, to tylko moja wielka wina. Ale też czasy, w których powinienem chodzić do szkoły, były dla mnie niekorzystne...". I rzeczywiście, choć po 1945 roku wiele zrobiono na rzecz elektryfikacji czy też zwalczania analfabetyzmu najważniejsze były plany produkcyjne, trzy - czy też pięcioletnie. Gdy były zagrożone, w kąt szły pomysły dotyczące np. kultury i oświaty.
A propos urodzin: początek był trudny. Cytuję: „Po urodzeniu bardzo chorowałem. Obawiano się, że nie dożyję do chrztu świętego i dlatego zostałem ochrzczony w domu przez Mamę. Już jedną nogą byłem u aniołków. Mama zawiozła mnie do kościoła w Boleszynie i ofiarowała u obrazu Matki Boskiej Bolesnej [...]".   
Wspomnieniami dobrze oddają zwłaszcza klimat młodzieńczych, a więc przedwojennych lat autora, który odsłania nam wiele ciekawych fragmentów nie tylko z życia bliższej i dalszej rodziny, ale przede wszystkim ze szczegółami, które trudno gdzie indziej znaleźć, opisuje życie na ówczesnej Ziemi Lubawskiej, zwłaszcza kiedy jego ojciec awansował na torowego i zamieszkali całą rodziną w domu kolejowym przy stacji Kurzętnik, blisko Nowego Miasta Lubawskiego. Był to szczęśliwy czas dla ucznia kurzętnickiej szkoły powszechnej. Wspomina, że w piątej klasie przeczytał m.in. „W pustyni i w puszczy", „Faraona", „Quo vadis", „Białego kła"... Tylko pozazdrościć takich lektur w tym wieku.
Niezwykle dramatyczne były wojenne dzieje rodziny Grzybowskich, zwłaszcza jesienią 1939 roku. To prawdziwa epopeja związana z wyjazdem i pobytem na Kresach, pełna dramatyzmu i niespodziewanych zwrotów akcji. Wojenna tułaczka wiedzie m.in. przez Warszawę, Równo, Dubno, Semiduby, Wilno, Zaręby Kościelne, Bydgoszcz i Toruń lecz kończy się szczęśliwie. Rodzina wraca do Kurzętnika. Nie przyjęcie trzeciej grupy narodowości niemieckiej zmienia diametralnie jej sytuację. Np. Wojciech Grzybowski w czerwcu 1942 roku zostaje przymusowo skierowany do pracy w Elblągu. Zatrudniono go w fabryce „produkującej tankietki, armaty, statki wojenne i parowozy. A już pod koniec wojny również kadłuby do V-2". Mimo wszelkich nieszczęść udaje mu się np. zdobyć znaczek z literą „D", dzięki któremu przez dwa lata mógł „objadać" Niemców na stołówce, co maksymalnie wykorzystał.
W styczniu 1945 roku podczas ewakuacji zakładu Grzybowski ucieka z kolumny polskich niewolników. Udaje mu się wrócić do Nowego Miasta Lubawskiego, choć z tyfusem. Życie zawdzięcza dr. Piotrowskiemu z miejskiego szpitala. To kolejna wspaniała postać, która dotąd nie doczekała się swego hagiografa.
Zaczyna się powojenny exodus Wojtka w poszukiwaniu pracy, o co mimo pozorów nie było łatwo. W 1950 roku Grzybowski związuje się z nowomiejskim PZGS-em. Jak się okazuje na całe 40 lat. Rok później żeni się z przemiłą dziewczyną, Eugenią Słupską, rodzą się państwu Grzybowskim trzy córki...
     Szkoda tylko, że te 40 lat pracy autor potraktował zdawkowo. Pewnie byłoby o czym napisać. No, ale nie napisał.
A swoje wspomnienia W. Grzybowski tak podsumowuje: „Cieszyliśmy się każdą chwilą życia, jako taką stabilnością i bezpieczeństwem. W tym czasie starsi pracowali, a dzieci uczyły się w szkołach. Na ulicach nie było bezrobotnych, rozbojów i kradzieży. Przeżyliśmy czas bez telewizorów i wiadomości o najróżniejszych aferach...".
Starannie wydaną książkę uzupełniają ciekawe zdjęcia z rodzinnego albumu. Warto też przytoczyć dwa motta, którymi ją opatrzono: „W słowo się zamienię, słowem z wami będę", „Żonie, dzieciom, wnukom i prawnukom dedykuję".


________________________
Wojciech Grzybowski: Wojtek – Kronika mojego życia, Toruń 2011, ss. 68.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.