Archiwum

Ariana Nagórska - ODCZYTANIA NIEPOPRAWNE*

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

*   Pod terminem „odczytania niepoprawne" rozumiem takie wnioski z lektury, które zupełnie (lub przynajmniej częściowo) nie są zgodne z intencjami autora książki. Oto prosty przykład: W obowiązkowej niegdyś lekturze szkolnej Pierwszy dzień wolności Leona Kruczkowskiego występuje bohater w zamyśle autora negatywny, wykolejony przez wojnę. Nie cieszy się on z wolności i końca wojny, bo wolałby pozostawać w obozie, niż wrócić do żony, której jedynym „walorem" była nadzwyczajna płodność,  co zaowocowało sforą dzieci. To bardzo lubiany i w pełni rozumiany przeze mnie bohater, któremu w wypracowaniach i licznych wypowiedziach zawsze współczułam konieczności powrotu do prokreacyjnej gehenny, choć autor z gruntu inne reakcje czytelników chciał wywołać.
      Mam nadzieję, że 2-3 razy w roku trafię na książkę, której zechcę poświęcić niepoprawne rozważania. Od razu zaznaczam, że nie są to recenzje! Skupiają się na subiektywnej interpretacji wybranych fragmentów fabuły. Zdecydowanie więcej miejsca poświęcają treści utworu niż jego formie artystycznej  (jest oczywiste, że forma musi mi – przynajmniej w jakimś stopniu – odpowiadać, skoro zechciałam daną publikację przeczytać). Na taką książkę właśnie już w 2012 roku trafiłam i mam z niej aż do dziś niepoprawną przyjemność…


                                                         Orzeł i podfruwajka

          Każda książka, której fabułę odnieść można do realnych wydarzeń i postaci, budzi zwykle większe zainteresowanie niż czysta fikcja. Zwłaszcza, gdy dotyczy osób o znanych nazwiskach, nietuzinkowych i kontrowersyjnych. Świetna i wielu bulwersująca książka Manueli Gretkowskiej „Trans" (Świat Książki, Warszawa 2011) jeszcze przed ukazaniem się reklamowana była jako demaskatorski opis romansu autorki ze światowej sławy reżyserem Andrzejem Żuławskim, nawiązanego w latach 90. w Paryżu, podczas pisania przez Gretkowską scenariusza do filmu Szamanka. W tym czasie reżyser był też od lat związany ze sławną aktorką Sophie Marceau. Mówiono, ze autorka książki zemściła się na reżyserze za srogi zawód miłosny, ośmieszyła go, skompromitowała, ujawniła, jak paskudny bywa geniusz w życiu codziennym itp. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że nieco później Żuławskiemu wytoczyła proces pewna wpływowa rodzinka polskich VIP-ów, których córusia bywa na Zachodzie aktorką i też ponoć z tym reżyserem poromansowała. Zdaniem rodzinki reżyser brzydko opisał ich dziecię w książce (2010 rok wydania) pt. Nocnik (tytuł jest zamierzonym przeciwieństwem nazwy Dziennik). Ponieważ reżyser użył fikcyjnego imienia bohaterki, dopytywałam zorientowanych plotkarzy, po czym rodzice poznali, że mowa o ich córusi. Powiedziano mi, iż głównie po informacji, że słynna z pięknych loków gwiazdka nie występuje bez peruki. Nigdy jednak nie uwierzę, że od lat z powodzeniem biorący udział w „wyścigu szczurów" geszefciarze, zajęci liczeniem i lokowaniem płynącego zewsząd szmalu, mogliby pamiętać, czy spłodzili córę z włosem bujnym, czy też symbolicznym. Gdy już dojdzie na procesie do walki klas i kas, ambitna rodzinka może po raz pierwszy przegrać, bo kto wie, czy reżyser nie jest bogatszy od nich!  Tak czy owak, trwała nagonka na orła niecnie uwodzącego, wykorzystującego i poniżającego polskie „niewinne" gąski. Choć walorów uwodzicielskich w najmniejszym stopniu mu nie odmawiam, podejrzewam, że wcale z nich zbytnio nie musiał korzystać, bo gąski same ciągnęły do niego stadami. A że „żyć długo i szczęśliwie" u jego boku im się nie udało – to i po swojemu stres odreagowują. Ze stresów VIP-owskiej córuni nic ciekawego artystycznie nie wyniknie, natomiast u uzdolnionej Gretkowskiej zaowocowały one jedną z najlepszych jej książek.
          Jakiś sfrustrowany biedak (być może piszący) marudził w Internecie, że napisała tę książkę „dla kasy". Z jakichkolwiek względów ją napisała, na kasę zasłużyła!
          Z kolei pewien recenzent informował, że książkę tę czyta się „jednym tchem, bez przerw na sen i posiłek". Dodać mogę, że nawet bez przerw na papieroska! Tyle tylko, że mimo talentu pisarskiego autorka nie zohydziła mi „strasznego" reżysera (w książce noszącego nazwisko Laski), lecz raczej zniechęciła do „pokrzywdzonej" bohaterki (będącej jednocześnie narratorką opowieści).  Błyskotliwa, wartka, miejscami szokująca narracja – to główny walor książki. Jeśli bohaterka-narratorka prezentowana jest jako uzdolniona scenarzystka – nie ma powodów, by w to wątpić. Natomiast jej postawa życiowa zdecydowanie nie budzi mojej sympatii. Silnie związana z wrażliwym ojcem-fantastą, pochodząca z nieźle sytuowanej rodziny, w latach szkolnych laureatka olimpiad przedmiotowych, kończąca w represyjnym ponoć PRL-u elitarne studia filozoficzne w Krakowie – woli być sprzątaczką i włóczęgą na Zachodzie, byle tylko nie zostać w kraju. W kraju wszystko jest dla niej szare, śmierdzące i beznadziejne, na Zachodzie natomiast mieszka w slumsach, przymiera głodem, ciągle (także podczas upojnych scen miłosnych) lęka się, by nie zgubić luźnego przedniego zęba, bo na dentystę jej nie stać. Zaznaczam, że nie odpowiada mi postawa bohaterki, a nie opis osób, sytuacji i przemyśleń – który jest mistrzowski.
         Dla bohaterki nie ma na świecie nic ważniejszego od seksu, co rodzi określone konsekwencje. Będąc świetną i chętną kochanką, na brak propozycji nie może narzekać. Do Paryża przyjeżdża z mężem, opisy erotycznych euforii tego małżeństwa zajmują sporo miejsca, nie przeszkadza jej to jednak natychmiast zdradzić męża, gdy jakiś młodzieniec zupełnie przypadkowo dotknął jej podczas ostrego hamowania metra. Ze stacji metra udali się wprost do hotelu. O tej akurat zdradzie (jak i o kilku innych) mąż się nie dowiedział, gdy jednak tknięty wyrzutami sumienia kolega przyznał się mu, że z nim również miała intymny kontakt – mąż spakował plecak i odszedł, a rozpaczająca bohaterka długo nie mogła uwierzyć, że JĄ (!) można zostawić. Z dystansu oceniła to tak: „Mąż kochał bardziej siebie niż nas. Uciekł ze swoją urażoną dumą chłopczyka. Nie byliśmy prawdziwym, mistycznym związkiem wybaczającym zdradę ciała i korozję czasu" (s. 124). Wkrótce trafił się jej prawdziwie „mistyczny" związek.
          Do podziwianego od dawna reżysera bohaterka pcha się sama, pisząc czołobitny list z wyrazami uznania dla jego sztuki, z góry jednak liczy na jakąś korzyść, skoro wspomina o własnych scenariuszach.  I tak się zaczyna najciekawsza dla mnie część książki – portret geniusza dalekiego od budujących wzorców dla szerokich mas. W tym miejscu pora też wyjaśnić, czemu w tytule używam określenia  podfruwajka, chociaż stosuje się je raczej do zalotnych nieletnich, gdy tymczasem bohaterka ma ponad 25 lat. Okazuje się jednak, że w zetknięciu z elokwentnym i szarmanckim (początkowo) reżyserem zachowuje się bardziej naiwnie od niejednej nastolatki czekającej na księcia z bajki: „Pierwsze małżeństwo przypomina mleczne uzębienie: samo wypadnie albo trzeba je wyrwać. Szykowałam się już na drugie, stałe. Laski się oświadczył. Staroświecko poprosił o rękę. Nie miałam pojęcia, że robił to prawie każdej nowo poznanej dziewczynie" (s. 16). Książę z bajki może jednak i wybierać, i rozkazywać. Jeśli coś mu u bliźniego nie pasuje, zmusi go, by to zmienił lub rezygnuje z kontaktów. To reżyser decyduje, kiedy jego kochanka ma przyjść, kiedy wyjść, dokąd wyjechać, a nawet jakich perfum używać. „Czułam się obdarowana jego gustem" – stwierdza bohaterka i tak właśnie powinno być! Ponieważ mogłoby to zostać opacznie zrozumiane, wyraźnie zaznaczam,  że nie mówię tu o konieczności podporządkowania się kobiety mężczyźnie. Gdyby to ona była sławą, a on anonimowym łazikiem, także powinien spełniać każde jej życzenie, jeśli chciałby zasłużyć na łaskę kontaktu. To moje przekonanie dotyczy zresztą wszelkich związków, nie tylko erotycznych (także np. koleżeńskich, towarzyskich itp.). Między silniejszym i słabszym, mądrzejszym i głupszym, niezależnym i zależnym może wprawdzie zaistnieć partnerstwo, koleżeństwo itp., ale tylko wtedy, gdy strona górująca zechce na taki rodzaj kontaktu zezwolić!
          Bohaterka omawianej powieści powinna być zadowolona (i wdzięczna!), ponieważ wymarzony reżyser RACZYŁ jej wyświadczyć całkiem niemało dobrodziejstw: załatwiał niezłe prace, nie tylko pozytywnie ocenił, ale też przyjął do realizacji jej scenariusz, leczył kompleksy emigrantki wyznaniami i komplementami, a w najważniejszej dla niej dziedzinie erotycznej wykrzesał z jej organizmu takie reakcje fizjologiczne, o jakich nawet wcześniej nie słyszała (indagowana w tej sprawie polska lekarka też słyszała niewiele, tłumacząc się „inną specjalizacją"). Musiałby ten reżyser być chyba masochistą, by na stałe związać się z nadambitną, marudną,  fanaberyjną histeryczką, zgrywuską i erotomanką. Choć bardzo często usiłuje ona epatować  otoczenie swymi depresjami, rozchwianiem  i samobójczymi planami, wiele stykających się z nią osób od pierwszego rzutu oka dostrzega, że psychikę ma dziewczyna wprost żelazną, nic jej nie złamie i w każdej sytuacji sobie poradzi. I też poradziła sobie, choć szkoła życia udzielona jej przez reżysera jakąś bliznę na szczęście pozostawiła i tylko dzięki temu powstał ów miły mi i pouczający utwór (a to też jest opinia dla wielu mocno niepoprawna).

                                                      Zarys dalszych poczynań

      W przyszłości mam zamiar omówić niezbyt poprawnie książkę, którą od momentu przeczytania (przed laty) uważam za jedno z największych arcydzieł literatury światowej – Auto da fé Eliasa Canettiego (rok powstania 1935). Niepoprawność polegać będzie głównie na wskazaniu, że odrażająca bohaterka (w uczonych analizach interpretowana jako symbol rodzącego się w Europie faszyzmu), we współczesnym polskim kapitalizmie wśród drobnomieszczaństwa występuje powszechnie, więc dawne (bardziej metaforyczne niż realistyczne) dzieło służy mi do czerpania całkiem konkretnych nauk, jak  chamstwo, dumne ze swej miernoty i nienawidzące mądrzejszych, od pierwszego rzutu oka dziś rozszyfrowywać, a tym samym rozbrajać, sprowadzać do parteru i neutralizować.
       Omówię też niepoprawnie dwa polskie (udane) debiuty prozatorskie: powieść Wszystko gra Agnieszki Szygendy (Warszawa 2007) i zbiór opowiadań Na przekór Barbary Tylman (Poznań 2012). W obu książkach (mimo zupełnie różnej tematyki) kobiety występują jako biedne ofiary wrednych (lub przynajmniej niepozytywnych) mężczyzn. „Niepozytywnym" mężom i kochankom bohaterek opowiadań Barbary Tylman ja tylko współczuję, bo ich panie należą do upierdliwie-sadystycznego typu, co to według potocznego powiedzonka „dziurki nie zrobi, ale całą krew wypije". Dla wzorowych gospodyń każdy kwiatek, poducha czy garnek zawsze będą ważniejsze od życiowego partnera, który im tylko bruka domowe sanktuarium. Z kolei nieposiadanie partnera, którego można by terroryzować, krytykować i mu nad uchem zrzędzić, zostałoby uznane za największą życiową klęskę. Dlatego też gdy delikwent umrze lub odejdzie, natychmiast poluje się na kolejnego jelenia. Mojego ulubionego bohatera z tych opowiadań (malarza) przed mieszczańską modliszką uratowała narkomania! W przebłysku trzeźwości-słabości podjął i sfinalizował upojny romans, ale akurat wtedy, gdy lala oczekiwała dalszego ciągu, popadł w ciąg wykluczający lalę z pola swej percepcji.
       W powieści Agnieszki Szygendy trzech biznesmenów „bez serc i dusz" dla zabawy wymyśla sobie grę (z użyciem najnowocześniejszych urządzeń do podsłuchu i inwigilacji), polegającą na manipulowaniu trzema wybranymi paniami (każdy manipuluje swoją, przy czym na ekranach komputerów może śledzić poczynania konkurentów i sam być śledzony). Wygra ten, który pierwszy skłoni swą panią do wykonania zaplanowanej serii równych dla wszystkich zadań. Po zakończeniu gry panie mają zostać przepędzone z życia biznesmenów. Zwycięzca rzeczywiście swoją z hukiem przepędza, lecz nie dostarcza mu ona oczekiwanej satysfakcji, bo odchodzi bez ociągania i jakichkolwiek lamentów bądź histerii.  Na dodatek stracił też kolegów, którzy wrobili się w swoje damy, zamiast je przepędzić, jako że manipulowały one lepiej od panów. W ujęciu autorki nieszczęsne panie, którymi niecnie manipulowano, moim zdaniem w efekcie dużo więcej na tym zyskały, niż straciły!
       W dziełach dwóch wyżej wymienionych autorek nic nie wskazuje, by w ogóle brały one pod uwagę możliwość takiego odczytania. Być może byłoby ono dla nich wprost „z piekła rodem".

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.