Archiwum

Ariana Nagórska - Urok tworzących krów

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Krowy tworzące to malownicze zjawisko dotyczące wyłącznie pań. Panowie będą tu dyskryminowani, bo określenie byki tworzące od razu znaczeniowo prowadziłoby w maliny. Byk kojarzy się z energią, siłą, werwą, witalnością, tymczasem chodzi o zestaw cech akurat przeciwstawnych. Poza tym facet tworzący bez ikry i śmigła (do którego pasuje raczej określenie ciepła klucha) zwykle się do tego nie przyznaje, tymczasem tworząca krowa jest właśnie dumna, że napędu jądrowego nie ma! Od wieków dawnych aż po dzień dzisiejszy pewien typ kobiet nazywano krowami i w żadnym wypadku nie jest to mój wymysł. Ja jedynie wyjść z podziwu nie mogę, że niektóre krowy tworzą!  Moim zdaniem nie ma bowiem nic bardziej odległego od twórczego kręćka, jak właśnie krowiastość. Krowa to dla mnie symbol skrajnej nieodlotowości. Tworzy bez żadnej pasji, bez pobudzenia psychofizycznego,  emocjonalnego, intelektualnego…Gdyby przyłączyć jej do różnych organów aparaty pomiarowe, nigdzie (z mózgiem włącznie!) nie odnotowano by absolutnie żadnych zmian czy dodatkowych impulsów. Byłoby identycznie jak w trakcie jedzenia, przeżuwania, wydalania.
         Krowa tworząca chętnie mówi o natchnieniu, nie wiedząc, co to jest. Nigdy tego nie zaznała i też wcale nie chciałaby zaznać, ani nawet sobie wyobrażać (zresztą wyobraźni nie ma). Jednak jest zawsze niemile zaskoczona, gdy dla wyrażenia tak wzniosłego jej zdaniem stanu używam ponoć niepoetyckich  określeń, jak np. młynek, szajba, śruba, kołowrotek, korba, wirnik itp., nie mówiąc już o turbinach, reaktorach i akceleratorach. Ten problem zresztą eksploatuję nie tylko poprzez wyszukiwanie nietypowych określeń słownych, ale też jedynych w swoim rodzaju skojarzeń. W moim cyklu satyrycznym o warsztatach literackich któryś z uczestników mówi: Zawsze spokojnie, bez pasji pisze mi się najlepiej. Pytam go więc: – A czy najlepsze zakupy też robisz w nieczynnym sklepie? Otóż krowa tworząca robi je zawsze tylko i wyłącznie w nieczynnym! Widząc kogokolwiek wchodzącego do czynnego sklepu (a co dopiero mówić o hipermarkecie!), odczuwa dyskomfort i lęk. Że też chce się ludziom w takie tajemnicze otchłanie zagłębiać! Gdy ona „tworzy", zawsze słoneczko świeci, kwiatki pachną, a ptaszęta śpiewają.
          Po raz pierwszy (blisko 30 lat temu) zetknęłam się z dwiema krowami amatorsko malującymi. Było to na kilkudniowych spotkaniach wyjazdowych. Zakwaterowano mnie z tymi dwiema malarkami, a ponieważ byłam od nich o około 20 lat młodsza, postanowiły niewinność wziąć pod opiekę i ochraniać przed niegodziwym światem. – Zobacz dziewczyno, co się tu dzieje! Jeszcze godzina nie minęła od przyjazdu, a już zza ścian słychać pijackie śpiewy. Jak w takich warunkach można tworzyć?! – Niech panie zaczną tworzyć jak najszybciej, bo potem będą jeszcze gorsze warunki – poradziłam grzecznie. Jedna natychmiast wzięła przybory malarskie i wyszła, myślałam więc, że się obraziła. Gdy wyjrzałam z pokoju, baba na środku świetlicy, w miejscu przelotowym postawiła sobie przed nosem kwiat, rozłożyła sztalugi i zaczęła malować. Ponieważ już wcześniej w tłumie standardowców wypatrzyłam jednego poetę-odlotowca (nie znałam go, ale to się wie od pierwszego rzutu oka), wpadłam do jego pokoju z okrzykiem: – Bierz natychmiast papier i idziemy pisać, bo malarze już malują! Czy my gorsi? Odlotowcy nigdy nie potrzebują niczego sobie wyjaśniać ani uzasadniać. Nadają na tej samej fali nawet przez oceany. Facet chwycił całą ryzę papieru, zgarnął długopisy swoje i kolegów, po czym wpadliśmy do świetlicy, zajmując stolik obok malarki. Wkrótce coraz więcej ludzi wychodziło z pokojów. Dopytywano dyskretnie (bo nie wszyscy się znali), skąd ta para świrów przyjechała? – Ona jest z Gdańska, a on z miasta od Gdańska bardzo odległego, na sto procent nie znali się wcześniej. – Ale nienormalni są na równi! – Jaja po prostu robią, to ta krowa obok maluje na poważnie! Wkrótce potem malarka zwróciła się do nas: – Nie moglibyście przenieść się z pisaniem przynajmniej dwa stoliki dalej? – Nigdy! – odpalił bohatersko mój współjajcarz. – Jak podniesiemy tyłki, to natchnienie uleci! Tę część rozmowy słyszała już druga malarka, która właśnie ze szkicownikiem nadeszła. Z całą powagą zaczęła strofować koleżankę: – Skoro piszą, to przecież nie hałasują, nie mogą ci więc przeszkadzać! – Robią jakąś niezdrową atmosferę. Mimo że siedzą spokojnie, człowiek się przy nich męczy i nie może tworzyć! W końcu ta druga podeszła do nas i zapytała z troską, czy gdybyśmy poszli każde do swojego pokoju, to nie pisałoby się nam lepiej? – Ja bym chyba pokój zdemolował! – rzekł kumpel – a ja w zamkniętych pomieszczeniach boję się ciemności – dodałam smętnie. Na tę odpowiedź nawet mój współjajcarz osłupiał i jeszcze wiele lat później wspominał: – Zatkało mnie w pół obrotu. Byłem przekonany, że powiesz o klaustrofobii lub depresji w pomieszczeniu zamkniętym, a ty w słoneczne południe o tym, że się ciemności boisz! Poza tym baby kazały ci iść pisać, wyszlo więc na to, że nawet w dzień piszesz po ciemku! Odtąd  malarki zagadywały mnie tylko po to, by ze szczerego serca radzić, aby takie osoby, jak ja i ten kolega unikały wszelkich twórczych poczynań, bo przy takim braku równowagi i skłonnościach do reakcji ekstremalnych nie może się to dobrze skończyć!
          Inne krowy tworzące (tym razem wiersze) spotkałam na imprezie wyjazdowej dobrych kilka lat później. Znacznie ważniejsi ode mnie krytycy-poeci prowadzili tam warsztaty, a ja na tym polu działałam dorywczo, głównie więc zasięgano u mnie opinii co do owych krytyków. Krowy pytały przede wszystkim, czy oni piją. Jeden był abstynentem, ale pozostali nie. Przyszły więc do mnie z dylematem: – Czy warto iść do nich jutro na warsztaty, skoro dziś są pijani? – Przecież to nie znaczy, że będą pijani także jutro! – Mylisz się – zaprotestowały. – Jak ktoś jest pijany wieczorem, to na drugi dzień na przykład samochodem jechać nie może, bo policja mu bez trudu alkohol we krwi wykryje. – Samochodami was na pewno w auli nie porozjeżdżają, za to na warsztatach mogą mieć jazdę lepszą, niż gdyby w przeddzień nie pili! Choć tłumaczyłam im, że jazda nie oznacza nietrzeźwości tylko ostre obroty (rodzaj tego, co wzniośle nazywają natchnieniem), za nic nie chciały iść ze swoimi dziełami do krytyków mających dobrą jazdę. Jak zawsze zrównoważone i przezorne zaproponowały, że przyjdą na warsztaty do mnie. Jedna z nich kręciła się jakoś podejrzanie, czekając aż koleżanki odejdą, po czym zaczęła mnie usilnie prosić, by mogła na warsztaty przyjść pierwsza. Ponieważ w najnormalniejszych nawet sytuacjach mam tok myślenia rykoszetem w bajobongo (tak to określam), doszłam do wniosku, że kobieta podejrzewa, iż tylko na początku warsztatów będę trzeźwa. Wygarnęłam więc Bogu ducha winnej krowinie niewłaściwość takiej insynuacji. Kobiecisko zaczęło się sumitować i zaklinać, że tego rodzaju podejrzenie nigdy jej nawet w głowie nie powstało. Po prostu wymarzyła sobie, bym jej utwory oceniała będąc maksymalnie wypoczętą, bo później to już pani na pewno będzie miała kojarzenie coraz gorsze. Była więc na tych warsztatach pierwsza, a potem się przysłuchiwała, podobnie jak i inne, które nie wychodziły, słuchając, co powiem następnym. Po obróbce podsłuchiwałam, jak na świeżym powietrzu dzieliły się wrażeniami. Najmądrzejsza z nich zapytała koleżanki, czy nie zauważyły, że ja w miarę upływu czasu rozkręcam się, a nie męczę. – Na sam koniec to Zośce zrobiła z siedmiu wierszy dwa! Człowiek jednego dobrze nie ogarnie, a ta siedem naraz! Żeby to jeszcze z tych siedmiu jeden, ale dwa równocześnie robiła, innych kilkanaście oprócz tych siedmiu też mając na oku! Zośka dodała: – Warto było do końca czekać! Teraz mam przynajmniej dwa takie, jak żadna z was! Strach pomyśleć, coby było, gdyby te warsztaty dłużej trwały! – Pierwsza zauważyła: – Bo to nie jest normalne, więc się człowiek boi. Jak poeta siedem wierszy napisze, to widocznie czuł, że tyle mu potrzeba. A jak dostanie z siedmiu dwa, to co ma czuć? Tylko ból głowy.
          Krowa tworząca w nocy nie funkcjonuje. O tej porze jest się od niej całkowicie wolnym. Nie przyjdzie też w porze śniadania, obiadu i kolacji. Natomiast w biały dzień poza porami posiłków nie rozumie, że przychodząc może zrobić komuś zaćmienie słońca, zanik fazy lub awaryjne lądowanie (z perygeum włącznie). Bez żadnych złych intencji mimowolnie kamieni napcha do młynka,  piachu w tryby nasypie, kij wetknie między szprychy. Oj, krasula, żebyś ty chociaż szczyptę soli potrafiła koziorożcowi pod ogonek sypnąć! – snułam nieraz całkowicie nierealne rojenia.  Nie ma gorszej niedoli, jak z obrotów bliskich apogeum konieczność natychmiastowego przejścia na długotrwały jałowy bieg! Właśnie z tego względu wizyta krowy może być niebezpieczna jak narzędzie tortur. Duka się w jej towarzystwie elementarnie prostymi zdaniami, w pocie czoła dobiera słowa z zasobu minimum, aby rozklekotany wózek pseudodyskusji zmierzał choć po grudzie do celu (czyli do tego, by krowa z silnika rakiety, który zablokowała, polazła wreszcie na własne pastwisko).
          Niektórzy naiwnie sądzą, że jak się krowie  rzeknie coś odlotowego, to skołowane stworzenie  wprawdzie nie odleci, ale szybko sobie pójdzie. Stworzenie tymczasem rozsiądzie się wygodniej i z właściwym sobie spokojem zacznie temat przeżuwać, podczas gdy nieprzezorny odlotowiec zostanie doprowadzony na pogranicze eksplozji lub implozji. Kiedyś właśnie zbliżając się do takiego krytycznego punktu, usłyszałam pytanie krowy twórczej, czy się nie nudzę, bo już dość długo sobie rozmawiamy. Diabli mnie podkusili, by odpowiedzieć moim ulubionym powiedzonkiem: Dopóty dzban wodę nosi, póki się sam nie rozwodni. Baba spokojnie rozpoczęła wykład o niebezpieczeństwie odwodnienia organizmu wskutek upałów.  – ROZWODNI, a  nie odwodni! – wystękałam. Jak przez mgłę doszedł mnie kolejny wykład o tym, że faktycznie niektóre napoje trzeba rozwadniać, bo są na upały zbyt esencjonalne. Od jej gadania nie byłoby ucieczki nawet po ścianach. Musiałam więc jeszcze długo na wyrzutni doić tę krowę w naparstek, pilnując jak na mękach, by mi wskutek ciągłego przyhamowywania wyrzutnia na amen nie poszła w bambuko! A krasula z właściwą sobie powolnością i systematycznością życzliwie rozwadniała mi i nawadniała jądrowe paliwo. Aż przyszedł dla niej czas udania się na zasłużony, nocny wypoczynek.
         

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.