Archiwum

Ariana Nagórska - Autopromocje groteskowe

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Dawno, dawno temu reklamowanie samego siebie uchodziło za nietakt. – Siedź cicho w kącie, a i tak cię zauważą – mawiano „wychowawczo". Nie była to zbyt mądra rada, jednak dominująca dzisiaj strategia wprost przeciwna robi nieraz wrażenie jeszcze głupsze. Mamy obecnie tak bezkrytyczny kult autopromocji, że często przeradza się ona w jawną kompromitację tego, kto się sam promuje. Tymczasem wcale nie musiałoby tak być, pod warunkiem, że w autopromocji byłoby się CZYM pochwalić! Tylko wtedy ma ona sens. Problem jednak w tym, że kapitalizm stawia na masową aktywność pseudoartystyczną, pseudointelektualną itp., czyli na BEZSENS DZIAŁAŃ, i energicznie to propaguje. Mówi się ludziom, że powinni „spełniać swe marzenia", „dążyć do sukcesu" itp., nawet nie napomykając, że w takiej sytuacji trzeba by COŚ UMIEĆ lub mieć jakieś talenty (które rozwijać się mogą tylko przy ofiarnej i nieustającej  PRACY NAD SOBĄ)! Powszechna, naiwna wiara w przysłowie: Każdy żołnierz nosi w plecaku buławę marszałkowską – powoduje, że co rusz jakiś głodny sukcesu pcha się na podium, usiłując z pustego plecaka nieistniejącą buławę wyciągnąć. Wtedy może powstać groteskowa sytuacja, znana już od dawna z pewnej bajki: chociaż wszyscy widzą, że król jest nagi, jeden przez drugiego zaczynają zachwalać wspaniałość jego szat.
          Podczas przyswajania tej bajki zawsze zastanawiałam się, czy głupszy jest król, który z gołym tyłkiem uwierzył w majestat swego stroju, czy też głupiejący od samozałgania dworzanie. W bajce głupota bohaterów rozłożyła się chyba po równo, w odniesieniu do współczesnych jest tak samo, tyle że poziom zidiocenia wzrósł znacząco. Bajkowi dworzanie (choć podobnie jak współcześni „salonowcy" dla poprawności kłamali) wiedzieli przynajmniej, że król jest nagi. Natomiast dzisiejsza publiczność na ogół nie wie i też woli nie wiedzieć, czy promująca się osoba ma do zaprezentowania COŚ, czy NIC. To rozróżnienie w ogóle nie jest ważne, bo przecież żyjemy w czasach tak absurdalnych, że najczęściej właśnie NIC reklamuje się nam jako COŚ!
          Zawsze jednak uważałam, że im szybciej ludziska osiągną w jakiejś dziedzinie dno, tym lepiej, bo tylko wtedy jest szansa odbicia się od owego dna. Pierwsze jaskółki pozytywnych zmian obserwuję właśnie na gruncie literackim, czyli tam, gdzie najpowszechniej promowano się z niczym lub (równie często) z byle czym. Zmiany nie polegają bynajmniej na wzroście świadomości promujących się literatów, że pisać nie umieją, tylko na umocnieniu przekonania odbiorców, że po takich autopromocjach nie należy się niczego ciekawego spodziewać. Chodzi się na nie w celach raczej dalekich od duchowości.
          – Dokąd idziesz? – Znowu na promocję książki pani X. – To się fajnie składa, bo ja też. Ale że tobie chciało się wyjść z domu? – Idę dla ciała, nie dla ducha. Lekarz kazał choć kawałek spokojnie się przespacerować. Wiem, że kobita pisze słabo, to i ekstazy nie przewiduję. – Mnie tam jej pisanie wcale nie obchodzi. Idę, bo będzie kupa luda, to się z kumplami umówię na drinka. Autorka wprawdzie nietrunkowa, ale potrafi za to upiec coś na poczęstunek. Dla takiego łakomczucha jak ja to niezły ekwiwalent za stracony czas.
          Sytuacja znana z wspominanej wcześniej bajki zaczyna się zmieniać w taki sposób, że to nagi król przede wszystkim (właśnie dzięki upierdliwej autopromocji) wychodzi na idiotę. Dworzanom nie tylko odechciało się już kłamać, że widzą go w pięknych szatach, ale z premedytacją przychodzą pośmiać się  z jego obnażanego publicznie zadu i jeszcze bezczelnie żądają od króla korzyści za łaskawe zwrócenie na niego uwagi!
          Gdzie działa absurd, tam i paradoks rychło się pojawi. Fałszywe przez całe stulecia mniemanie, wyrażane słowami: Siedź cicho w kącie, a i tak cię zauważą, nagle (wskutek nachalnej autopromocji wszystkich i wszędzie) staje się prawdziwe! Gdy stado z rykiem wali na podium, tratując się i przepychając, siedzący spokojnie  w kącie solista natychmiast chcąc nie chcąc wyróżnia się i zwraca na siebie uwagę. Na dodatek im mniej miota się i działa, tym szybciej tworzy się wokół niego rodzaj mitu: – Ten by dopiero zabłysnął, gdyby zechciał! Niestety, nie zależy mu. Genialne w swej trafności jest powiedzonko, które bardzo często przytaczał w swych dziennikach Stefan Kisielewski: Każdemu to, na czym mu mniej zależy. Zapewniam, że jeśli komuś NAPRAWDĘ (bo zakłamanie rozszyfrować łatwo) na pchaniu się wszędzie NIE ZALEŻY, propozycji promowania swej osoby będzie miał więcej, niż zechciałby przyjąć! Jeśli jest literatem, ważne by nie dał się wpędzić w czołobitne lizusostwo i typową dla promujących się pisarczyków służalczość wobec zadających szyku organizatorów spotkań. Potrafią oni na przykład telefonicznie zażądać: – Proszę natychmiast (!) dostarczyć nam swoje tomiki, bo musimy wydrukować informację, a nic o pani nie wiemy! – Oj, to proponuję zażyć na uspokojenie choćby Valerin Mite (bez recepty), bo nieprędko wasz ostry głód lektury uśmierzę. Z lenistwa przez tydzień nie zamierzam wychodzić z domu, tym bardziej więc nie macie szans na moją wizytę natychmiast.  A żeby wysłać materiały pocztą, też musiałabym choć na chwilę ze swej fortecy wyjść. Taką opcję uważam jednak za zbyt intensywny dyskomfort. Że nic o mnie nie wiecie, to nie mój problem, tylko wasz. Radzę się zastanowić, czy w ogóle jest sens organizować spotkanie przy AŻ TAKIEJ niekompetencji osób organizujących. Przecież ja o to nie zabiegałam.
         Z tego rodzaju postawą można spokojnie siedzieć w kącie. I tak szokująco nietypową dla piszącego reakcję zapamiętają! A z czasem fama o jego „kontrowersyjnym" zachowaniu zataczać będzie szersze kręgi. Nawet nic nieczytający mogą poczuć z nagła nieusuwalną  potrzebę spotkania z takim literatem. Bo skoro na promocjach mu nie zależy, pewnie jest lepszy od tych, którym zależy. Wiadomo, że nie da się zrozumieć, co taki pisze, ale tym bardziej zobaczyć go warto i przy okazji mu się też pokazać! Jeżeli nie dąży do spotkań, wszystko wskazuje na to, że jesteśmy dla niego nieważni i nieciekawi (!). A przecież nasze towarzystwo jest wprost niezastąpione i fascynujące! Żeby się o tym przekonał, namówić go na spotkanie MUSIMY! To dla nas sprawa honorowa!

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.